Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 19 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Katarzyna Świrydowicz
‹Miserere mei›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorKatarzyna Świrydowicz
TytułMiserere mei
OpisAutorka pisze o sobie:
Skończyłam matematykę i informatykę na UAM Poznań. Od czterech mieszkam w USA, gdzie piszę doktorat z matematyki (Virginia Tech). Kolekcjonuję informacje, emocje i historie; fascynują mnie ludzie, i dlatego piszę. Inspiruje mnie Leśmian i Zagajewski, Szałamow i siostry Bronte, Orson Scott Card i Ursula Le Guin, Franzen i Murakami.
GatunekSF

Miserere Mei

1 2 3 7 »
Pamiętam to, jak unosiłam się nad własnym łóżkiem, jak widziałam siebie i skupione nade mną spojrzenia lekarza, ratownika medycznego i pielęgniarki, tupot czyichś nóg, przyłączanie jakichś urządzeń, coś, co zaczęło się powoli sączyć w żyły, przytknięcie elektrod do gołych piersi, dotyk zimnego żelu. „Przeżyje” – powiedział lekarz i wyszedł. Powrót do własnego ciała bolał niczym upadek z dużej wysokości na beton.

Katarzyna Świrydowicz

Miserere Mei

Pamiętam to, jak unosiłam się nad własnym łóżkiem, jak widziałam siebie i skupione nade mną spojrzenia lekarza, ratownika medycznego i pielęgniarki, tupot czyichś nóg, przyłączanie jakichś urządzeń, coś, co zaczęło się powoli sączyć w żyły, przytknięcie elektrod do gołych piersi, dotyk zimnego żelu. „Przeżyje” – powiedział lekarz i wyszedł. Powrót do własnego ciała bolał niczym upadek z dużej wysokości na beton.

Katarzyna Świrydowicz
‹Miserere mei›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorKatarzyna Świrydowicz
TytułMiserere mei
OpisAutorka pisze o sobie:
Skończyłam matematykę i informatykę na UAM Poznań. Od czterech mieszkam w USA, gdzie piszę doktorat z matematyki (Virginia Tech). Kolekcjonuję informacje, emocje i historie; fascynują mnie ludzie, i dlatego piszę. Inspiruje mnie Leśmian i Zagajewski, Szałamow i siostry Bronte, Orson Scott Card i Ursula Le Guin, Franzen i Murakami.
GatunekSF
Ecce enim in inquitatibus conceptus sum:
et in peccatis concepit me mater mea.
1.
Wiatr, wiatr, wiatr.
Kroki, kroki, kroki.
Wiatr, wiatr, wiatr.
Buty stukają lekko o bruk – eleganckie buty o twardych podeszwach z wibramu, bardziej praktyczne niż się wydają. W gruncie rzeczy lubię ten rytm, stuk, stuk, stuk. Idę przez kampus, wełniana spódnica okręca się wokół ud, a ciężka torba – komputer i niesprawdzone prace – obija się o biodra, kroki, kroki, kroki, bum, bum, bum. Prosty, równy rytm, rytm łatwej dziecinnej piosenki, rytm, który uspokaja i przywraca do normalności.
Hej, zaczekaj, zamyślam się. Co to jest ta normalność? Przecież nie ma normalności, pamiętasz, pamiętaj, od dawna nie ma normalności, normalność umarła wiele lat temu, umarła w dźwiękach bomb spadających na wielki szkolny kompleks, na las, boisko, na salę gimnastyczną i w końcu na sypialnie dziewcząt… A jednak uspokaja mnie dźwięk moich własnych kroków.
Jest przerwa na lunch, studenci biegną, idą, jadą gdzieś na rowerach, chłopak na deskorolce ślizga się na mokrawej ścieżce, łup, łup, łup – dudnią o asfalt rozpadające się uggi, tenisówki, ekstrawaganckie japonki, szpilki i brudne adidasy New Balance. Nad butami, nad tym płaskim, nieciekawym krajobrazem, bo po co o coś dbać, jeśli można kupić nowe, ciągną się przydeptane spodnie od piżam i bezkształtne dresy okrywające wysportowane nogi. To są moi studenci.
I ten wiatr, wiatr, wiatr. Czym jest rzeczywistość, myślę, czym była dziesięć lat temu, na tamtym moście, kiedy nie znaczyło nie, i kiedy uciekałam, nie, nie przed bombami a przed jakąkolwiek decyzją?
Wtedy nadlatują one, nadlatują wojskowe helikoptery, burzą ciszę, burzą pokój i spokój kampusu, podwójne śmigła, dwa wielkie metalowe trzmiele krążą, krążą, i dźwięk silników wkrada się w inne dźwięki, rozmowy cichną, dźwięk helikopterów miesza się z nimi i niepokoi, tworzy dysonans, rezonuje, ten dźwięk krzyczy, uświadamiam sobie, ale jak dźwięk może krzyczeć? Helikoptery lecą, obojętne, a niepokój, uderzenie niepokoju zatrzymuje mnie na przejściu dla pieszych, na środku, i nie wiem, czy to uderzenie, czy to ja zatrzymuję wielkie srebrne SUV.
A jednak przyszło, przyszło, myślę, przegrałam, przyszło, nazywali to, jakże uczenie, PTSD, posttraumatic stress disorder, leczyli, i takie psychotropy i inne, i mówili, że okej, że będą wspomnienia, które budzą. Trzeba żyć, to też mówili, trzeba przetrwać, powtarzali, proszę dzwonić, proszę się nie krępować, ale przecież bomby wyparłam, zresztą opowiadałam o tym z tysiąc razy, od początku, od końca, od środka, opowiadałam różnym terapeutom. Problem w tym, że najgroźniejsze dla wspomnień jest to, co tkwi tak głęboko, że jest niewypowiedziane, czego nie ma się odwagi wypowiedzieć.
Wyciągam z torby komórkę i dzwonię do terapeuty, ale miła kobieta z sekretariatu mówi – z akcentem ludzi z getta, akcentem, którego nie da się pomylić – że doktora nie ma i nie będzie, bo wyjechał ze względu na sprawy rodzinne.
Idę więc na zajęcia i niepokój jest nawet w długich kostropatych niciach DNA i RNA, w adeninie, cytozynie, w uracylu, studenci mnie nie słuchają. Puste spojrzenia modnych dziewczyn ubranych w piżamy, znudzone spojrzenia chłopaków. Czy macie jakieś pytania – upewniam się i modlę się, by nie mieli, bo zrozumienie pytania graniczy z cudem. Niepokój wypełnia moje myśli, wypiera wszystko inne, znikają nici DNA. Niepokój trzęsie moimi rękami, gdy wkładam laptopa do teczki i plączę zasilacz. Niepokój gna mnie przez kampus z powrotem na bezkresny parking dla pracowników, do samochodu, do wielkiego brudnego trucka. Nigdy nie powiedziałam tego terapeucie, ale samochód kupiłam w odruchu właściwym ludziom, którzy musieli całe życie uciekać. Bez problemu mogłam na niego załadować cały mój dobytek.
Drżącymi rękami nastawiam gps, nie wiem skąd pamiętam adres, i wlokę się chwilę zakorkowaną autostradą, byle dalej od kampusu, od krążących nad nim przerażających stalowych trzmieli, lecz wiatr brzmi w oknach, brutalnie szarpie korony drzew, wiatr, wiatr.
Skręcam w boczną szosę, po obu stronach wąskiej drogi mały lasek cały trzęsie się od wiatru i niepokoju. Powoli pojawiają się zabudowania, aż w końcu wjeżdżam w osiedle rozrzuconych po zaroślach jednorodzinnych domów, okazałych rezydencji o ścianach z cienkiej, pilśniowej płyty i desek. Obiecałam sobie, że jeśli kiedykolwiek będę miała dom, wybuduję go z kamienia, z murami grubymi na przynajmniej pięćdziesiąt centymetrów i schronem przeciwlotniczym w piwnicy.
Samochód wlecze się mila za milą, za dużo tu dzieci, psów i biegaczy. Czyli tak wygląda w tym kraju szczęście, czyli to jest szczęście, czyli to jest przyszłość, moja, może zresztą wcale nie moja, przyszłość moich dzieci, moich studentów.
Po trawnikach biegają dzieci i psy, i wiatr rozprawia się z ich czuprynami, z krzakami, z sierścią psów.
Pasy mocno wrzynają mi się w ciało, gdy gwałtownie hamuję na widok dzieciaka biegnącego za piłką.
Serce drży jeszcze bardziej niż ręce, gdy w końcu parkuję na podjeździe skromnego domku ze starannie przyciętym trawnikiem. Po trzeciej próbie wyszarpuję kluczyki ze stacyjki i otwieram drzwi. Wiatr wdziera się do samochodu, szarpie włosami i kurtką, a zimne, trzęsące się ręce momentalnie drętwieją, wiatr, wiatr.
Wysiadam i podchodzę do drzwi, i stoję, i nie wiem, co zrobić.
Po co, po co tu przyjechałam, no po co.
Co mam mówić?
Serce bije, oszalałe, głupie, przypominam sobie wszystkie naraz techniki, których uczyli mnie kolejni terapeuci, ale nie potrafię się uspokoić. Wysilam wolę i opanowuję umysł. Ale nie ciało. Nie ręce. Nie nogi. Nie twarz. Nie żołądek. Nie źrenice. Nie oddech.
Kołaczę do drzwi i czekam.
Drzwi się otwierają i widzę go, stoi przede mną, Boże, Boże, jak dawno to było, stoi w szortach i koszulce, patrzę na lekko wykręconą stopę, jedyny ślad po wypadku, na przekleństwo, które stało się jego przepustką do świata żywych, które zwolniło go z frontu. Trzyma się prosto, jak go zapamiętałam i jest gładko ogolony.
Nie znajduję w sobie tyle odwagi, by podnieść wzrok. Patrzę na jego stopy z wyraźnymi śladami po chirurgicznej korekcji wrośniętych paznokci, patrzę i myślę, co właściwie powinnam zrobić. Czuję, że powinnam się rozpłakać. Problem w tym, że nie płakałam od wtedy, od tamtego, od czasu, gdy miałam niecałe osiemnaście lat i potem nawet w obcym kraju, w obcym akademiku, gdy nie mogłam zasnąć z rozpaczy, i zmęczenia i samotności, gdy nie mogłam zasnąć od wspomnień, przypominałam sobie dźwięki ojczystego języka, wiersze, poematy, książki, piosenki – z suchą twarzą. Nie płakałam ani razu, i czułam się dość często jak ktoś, kto nie ma serca. Sucha twarz stanowiła dowód własnej siły.
– Wejdź – mówi, zaprasza, i usuwa się sprzed drzwi, nieświadomie uwalniając mnie od dramatu decyzji. W głosie nie ma ciepła, jest zaskoczenie, i jakby obojętność.
– Napijesz się czegoś? – pyta. – Mam wino, mam wodę, mogę zrobić kawę…
– Poproszę wodę – mówię, i kiedy wychodzi do kuchni, i kiedy słyszę irytujący dźwięk wody nalewanej do plastikowej szklanki z dzbanka z filtrem, nie rozumiejąc niczego z całej sytuacji nagle zaczynam płakać.
Siedzę więc na kanapie w domu obcego człowieka i płaczę, i przeraża mnie własna reakcja, ale łzy płyną, durne łzy, łzy skrzywdzonego dziecka, które wydoroślało tak wcześnie, że nigdy nie udało mu się tego zrobić do końca, łzy przerażonej młodej kobiety, która potrzebuje ochrony przed niebezpieczeństwami świata, przed głupotą, przed grubiaństwem i niewrażliwością innych ludzi, młodej kobiety, która potrzebuje stabilizacji i protekcji, łzy kogoś, kto przeszedł tyle, że nie potrafił płakać przez szereg lat.
Podaje mi wodę oraz chusteczki i siada na fotelu, tak, żeby mnie dobrze widzieć, ale żeby nie być za blisko.
Podnoszę załzawiony wzrok i patrzę na jego twarz, na jasne, krótko ostrzyżone włosy i niebieskozielone oczy, na oczy jak woda przy morskim brzegu, patrzę, i nie rozumiem tego, co wygląda z jego oczu.
Jest tam troska. I tęsknota. I duma. I strach. I ból, dużo bólu. I zdumienie. I coś jeszcze, czego nie umiem nazwać.
– Prze… Przepraszam – wykrztuszam cicho, przez łzy.
Uśmiecha się lekko, i jest to uśmiech pocieszenia, a nie pogardy, ale uśmiech pojawia się i zaraz znika.
– Nie przejmuj się – mówi w końcu, a jego głos nieco drży. – Wszystko się ułoży – mówi tak, jakby te słowa go dużo kosztowały.
Jego słowa otwierają we mnie jakąś nieznaną mi dotąd przestrzeń, coś, o czym nie miałam pojęcia, i czego nie wydobył ze mnie żaden terapeuta.
1 2 3 7 »

Komentarze

22 XII 2013   19:00:37

moze byc.
slonko nie pisz takic strasznych rzeczy.
m.

23 XII 2013   07:31:06

Naprawdę dobre opowiadanie. Do szóstej strony. Końcówka jednak nie przystaje do reszty. Odstaje jak oderwana kieszeń płaszcza.

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.