W końcu przybysz zrozumiał, że jego przeciwnik jest potężniejszy niż sądził. Że niesamowita moc, którą dysponuje, przegrywa z potężną mocą Kleofasa Pnypcia. I po raz pierwszy w swym długim, wypełnionym brutalną przemocą życiu poczuł strach.
Dzień, który zadecydował o losach świata
W końcu przybysz zrozumiał, że jego przeciwnik jest potężniejszy niż sądził. Że niesamowita moc, którą dysponuje, przegrywa z potężną mocą Kleofasa Pnypcia. I po raz pierwszy w swym długim, wypełnionym brutalną przemocą życiu poczuł strach.
Łukasz Wielgosz
‹Dzień, który zadecydował o losach świata›
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Autor | Łukasz Wielgosz |
Tytuł | Dzień, który zadecydował o losach świata |
Opis | Autor nie chciał przysłać biogramu. Stawia na tajemniczość. |
Gatunek | humor / satyra, SF |
Tego dnia Kleofas Pnypć obudził się później niż zwykle. Miało to znamienne konsekwencje, lecz nie mógł jeszcze o tym wiedzieć.
Drrrryyyyńńń – zaterkotał budzik jak karabin maszynowy. Kleofas Pnypć usiadł na łóżku i przeciągnął się. Wyłączył budzik, nie patrząc na tarczę. Gdyby na nią spojrzał, zauważyłby, że budzik zadzwonił pięć minut później niż zwykle. Lecz na nią nie spojrzał i nie zauważył, co miało mieć znamienne konsekwencje.
Nie wiadomo, dlaczego akurat tego dnia budzik zadzwonił pięć minut później. Była to nierozwiązywalna zagadka, więc nawet gdyby Kleofas to zauważył, nie mógłby jej rozwiązać.
Kleofas ziewnął i poczochrał resztkę włosów na głowie. Ziewnął jeszcze raz, dla zasady, wstał i poczłapał do łazienki. W łazience zrobił to, co robił w łazience każdego ranka. Wypuścił głośny strumień moczu do muszli, stęknął, umył się, potem wyszczotkował zęby, a następnie się ogolił. Gdyby wiedział, że dzisiejszy dzień jest najważniejszym dniem w historii świata, pewnie ogoliłby się dokładniej. Ale nie wiedział, więc ogolił się tak jak zwykle. Zjadł śniadanie i popił herbatą ze szklanki. Potem założył swój szary garnitur i wyszedł na szarą ulicę.
Jak co dzień stanął na przystanku. Jak co dzień nadjechał też tramwaj. Zatrzymał się przeraźliwie piszcząc, aż bolały uszy. Otwarły się drzwi, więc Kleofas wsiadł do środka. Zaraz potem drzwi się zamknęły i tramwaj ruszył w dalszą drogę.
Kleofas Pnypć patrzył obojętnie na przesuwającą się za szybą ulicę. Ulica patrzyła obojętnie na przejeżdżającego Kleofasa Pnypcia. Kleofas patrzył niechętnie na ludzi stojących obok niego. Ludzie patrzyli niechętnie na stojącego obok Kleofasa. Tramwaj dotarł na miejsce o czasie. Kleofas Pnypć wysiadł z tramwaju, który pojechał dalej bez niego. Pozostały cztery godziny i dwadzieścia siedem minut do zdarzenia, które miało zadecydować o losach planety.
Kleofas wszedł do swego zakurzonego pokoju i zasiadł za swym zakurzonym biurkiem. Usiadł na niewygodnym krześle i jak co dzień rozpoczął urzędowanie. Przez drzwi zaczęli wchodzić petenci. Jeden po drugim. Każdy miał w ręku papiery.
Kleofas Pnypć przyjmował ich jednego po drugim. Oglądał papiery, rozpatrywał sprawy, wydawał decyzje. I tak przez cztery godziny i osiem minut. Aż pojawił się petent bez papierów.
– Przybywam z dalekiej planety Atrutigron w galaktyce spiralnej TX3060P – oświadczył. – Zamierzam przejąć władzę nad waszą nędzną planetą. Przybrałem ludzką postać, gdyż mój prawdziwy wygląd mógłby przerazić was na śmierć i wywołać niepotrzebną panikę. Jak rozumiem, mam do czynienia z przedstawicielem władz. W takim razie żądam widzenia z przywódcą waszej rasy. Ostrzegam, że wszelki opór jest daremny. Dysponuję mocami o jakich wam się nie śniło i jakich nie uzyskacie nawet za tysiące lat.
Kleofas Pnypć jednak w ogóle go nie słuchał. Co więcej, nawet na niego nie patrzył. Nigdy nie słuchał swoich petentów. I nigdy na nich nie patrzył. W końcu wszyscy byli tacy sami i chcieli tego samego. A zresztą, dla Kleofasa zawsze ciekawe były tylko jego papiery.
– Ma pan formularz MD138B, łamane przez 54C? – mruknął tylko, nie podnosząc wzroku.
Przybysz bardzo się zdziwił reakcją Kleofasa. Nawet okazał to, robiąc zdziwioną minę, której Kleofas, nawiasem mówiąc, w ogóle nie zauważył.
– Ale przecież mówiłem… – zaczął.
– Bez formularza pana nie przyjmę – uciął rozmowę Kleofas. – Proszę przyjść z formularzem MD138B, łamane przez 54C i nie tamować pracy urzędu.
Przybysz stał przez chwilę niepewnie, jakby nie wiedział co robić. Potem odwrócił się i wyszedł. Kleofas prychnął pogardliwie.
Minęła godzina. Kleofas przyjął kilku kolejnych petentów. Po nich powrócił przybysz.
– Mam formularz – oświadczył, kładąc go na biurku.
– To rozumiem – powiedział przychylnie Kleofas. – Tak to można pracować.
Przybysz ucieszył się. Jednak ucieszył się przedwcześnie, gdyż Kleofas akurat nie był zadowolony.
– Co mi pan tu daje? Pusty formularz? – odrzucił z pogardą kartkę. – Najpierw musi pan go wypełnić. Z księżyca pan spadł, czy co?
Minęła kolejna godzina. Przez pokój przewinęło się kilku kolejnych petentów. Po nich wkroczył przybysz.
– Wypełniłem formularz – oświadczył. – Czy teraz mogę wreszcie spotkać się z przywódcą ludzkości?
– A gdzie zaświadczenia? – spytał Kleofas, ledwo rzucając okiem na formularz. – Do formularza powinien pan dołączyć stosowne zaświadczenia. I nie widzę…
Nie tak wyobrażał sobie podbój Ziemi przybysz. Zamiast odbierać hołd od rzuconej na kolana ludzkości, biegał po korytarzach. Od pokoju do pokoju, w górę i w dół. Zbierał zaświadczenia i gromadził pieczątki. Wciąż jednak nie potrafił zadowolić Kleofasa Pnypcia. Wciąż odchodził z kwitkiem z jego pokoju.
W końcu przybysz zrozumiał, że jego przeciwnik jest potężniejszy niż sądził. Że niesamowita moc, którą dysponuje, przegrywa z potężną mocą Kleofasa Pnypcia. I po raz pierwszy w swym długim, wypełnionym brutalną przemocą życiu poczuł strach.
Poszedł na parking, wsiadł do swego statku kosmicznego, wystartował i zniknął w chmurach. Planeta została uratowana.
– Straszni dziwacy tu ostatnio przychodzą – pokręcił głową z niedowierzaniem Kleofas Pnypć, samotny obrońca ludzkości. – Żeby składać formularz MD138B, łamane przez 54C, nie dołączając stosownych zaświadczeń. To się wprost nie mieści w głowie.
Ale szybko o nim zapomniał, tak jak szybko zapominał o wszystkich swoich petentach. Poprawił się nerwowo na krześle i podrapał po nosie.
– A niech to – pomyślał. – Chyba będę musiał wziąć czopek na przeczyszczenie. Inaczej nigdy nie pozbędę się tego zatwardzenia.
Ogólnie niezłe, piękne przedstawienie działalności naszych kochanych urzędów. Stylistycznie początkowi trochę brakuje, niepotrzebna też wzmianka o środkach na przeczyszczenie na koniec.