No proszę, wciąż mokre, przekonywał sam siebie. Przecież nie będę walczył w mokrych rajstopach. Mógłbym złapać przeziębienie. Trzeba dbać o zdrowie. Zdrowie jest najważniejsze.
Hiperman. Zwątpienie
No proszę, wciąż mokre, przekonywał sam siebie. Przecież nie będę walczył w mokrych rajstopach. Mógłbym złapać przeziębienie. Trzeba dbać o zdrowie. Zdrowie jest najważniejsze.
Łukasz Wielgosz
‹Hiperman. Zwątpienie›
– Nienawidzę tej roboty – oznajmił głośno Anatol Kopeć, gapiąc się w sufit, na którym nie było w zasadzie niczego szczególnego. Poza farbą, oczywiście, która także nie miała szczególnego koloru.
– Każdy ma od czasu do czasu taki okres, gdy odczuwa brak zadowolenia z pracy – stwierdził doktor wyrozumiale.
Anatol przeniósł wzrok z sufitu na doktora, siedzącego w wygodnym fotelu, z notesem w jednej ręce i długopisem w drugiej.
– Pan też?
– Nie mówimy o mnie – łagodnie, ale stanowczo przypomniał mu doktor. – Opowiedz mi o tym coś więcej.
– Muszę odwalać najgorszą robotę – poskarżył się Anatol. – Wszystko jest na mojej głowie. I kto mi za to podziękuje? Nikt. Wszyscy uważają, że to mój obowiązek, moja powinność. Siedzą tylko na tyłkach i oczekują, że wszystko za nich zrobię. A ja, oczywiście, muszę być na każde zawołanie. Jak tylko coś złego się dzieje, już muszę być na miejscu.
– I jak się z tym czujesz?
– Fatalnie. Niedoceniany, sfrustrowany. A przede wszystkim wykorzystywany. Kiedyś to jeszcze sprawiało mi przyjemność, czułem adrenalinę, ale teraz to po prostu przykry obowiązek. Czuję, że nie mam kontroli nad własnym życiem.
– Poświęcasz się dla innych – zauważył doktor. – To bardzo szlachetne.
– Ale ja już nie chcę tak dłużej. Nie mam ochoty już tego robić. W ogóle na nic nie mam ochoty. Chyba mam depresję.
– Powinieneś częściej wychodzić z domu. Zabawić się, rozerwać, poznać nowych ludzi. Jak twoje kontakty towarzyskie?
– Och, beznadziejnie – westchnął Anatol z głębi serca. – Moje życie uczuciowe to nuklearna zima. Ale trudno się dziwić, jaka kobieta to wytrzyma? Muszę być w pogotowiu dwadzieścia cztery godziny na dobę. Rzucać wszystko i lecieć, kiedy tylko zostanę wezwany. A czy ja nie jestem ważny? Czy ja się nie liczę?
– Oczywiście, że się liczysz – zapewnił go doktor.
– Wie pan, o czym czasem myślę?
– Obawiam się, że twój czas właśnie minął. Opowiesz mi o tym na następnym spotkaniu.
– Ale ja mam jeszcze tyle do powiedzenia – zaprotestował słabo Anatol.
– Inni pacjenci czekają – przypomniał z lekką naganą doktor.
– No tak. Muszę myśleć o innych – zgodził się potulnie Anatol, choć w jego głosie dało się wyczuć delikatny sarkazm.
Zwlókł się z kozetki i zrezygnowany, powoli poczłapał do drzwi.
– Cha, cha! Tym razem mój genialny plan na pewno wypali – zaśmiał się złowieszczo Docent Destrukcja. – I żaden Hiperman mi w tym nie przeszkodzi!
Krążył nerwowo w tę i z powrotem po swym supertajnym laboratorium, tak doskonale ukrytym, że nie było go na żadnej mapie. Dzięki temu mógł w spokoju realizować swe diaboliczne plany, nie niepokojony przez żadnych intruzów, no może jedynie od czasu do czasu przez Świadków Jehowy, którzy znanymi tylko sobie sposobami, jakoś go tu wytropili.
Spojrzał z dumą na swe najnowsze dzieło, które już niebawem wstrząśnie światem. Jego nowa superbroń była gotowa. Potężna w swym obwodzie, lśniąca metalowym pancerzem, nawet teraz, gdy spoczywała nieruchomo, budziła lęk groźnym kształtem.
– Już niedługo, moja mała – przemówił do niej pieszczotliwie. – Pokażesz, na co cię stać. Ludzkość padnie przed nami na kolana. Zniszczymy miasto, które odrzuciło swego geniusza.
Jego złowieszczy śmiech rozbrzmiewał jeszcze długo.
Nic mi się nie chce. Moje życie nie ma sensu.
Anatol siedział na kanapie, wpatrując się w ścianę naprzeciwko, na której nie było niczego szczególnego. W mieszkaniu panowała cisza.
Po jakichś piętnastu minutach uznał, że powinien sobie poprawić humor. Wstał, poszedł do kuchni i wrócił z pudełkiem lodów. Otworzył je i zaczął powoli jeść łyżeczką. Nie poprawiło mu to humoru, mimo to jadł mechanicznie dalej, jakby poruszany inercją.
Muszę sobie znaleźć jakieś hobby, postanowił. A może wyjadę gdzieś na wakacje? Tak, właśnie tego mi teraz potrzeba. Trzeba będzie o tym pomyśleć.
Była pełnia słonecznego dnia, gdy Mechabiedronka przesłoniła błękitne niebo. Zajęci swoimi sprawami przechodnie z początku nie zwrócili na nią większej uwagi. Tylko kilku podniosło głowy i patrzyło jak sunie w powietrzu, biorąc ją za wielki balon reklamowy. Stopniowo coraz więcej ludzi śledziło jej lot, uśmiechając się i kręcąc głową z uznaniem, lecz szybko opuszczali wzrok i wracali do przerwanej wędrówki. Nikt nie spodziewał się tego, co za chwilę miało się wydarzyć.
Dopiero, gdy ognisty promień przeciął powietrze, zdali sobie sprawę z nadciągającego niebezpieczeństwa. Stojące w korkach samochody jeden po drugim zaczęły eksplodować, wyrzucane w górę potężną siłą. Spadały z hukiem, w kłębach płomieni, pośród przerażonych przechodniów. Szyby pękały, zasypując ulicę odłamkami szkła. Mechabiedronka powoli płynęła nad miastem, paląc wszystko na swojej drodze. Budynki stawały w płomieniach, ogarnięci paniką mieszkańcy uciekali, szukając ochrony przed nadciągającą zagładą. Powietrze wypełnił czarny, gryzący dym, swąd spalenizny i stopionego asfaltu.
Zapanował chaos.
W gabinecie Prezydenta Miasta rozpoczęło się zebranie sztabu kryzysowego.
– Chyba nie muszę wam tłumaczyć, dlaczego was wezwałam – zaskrzeczała pani prezydent, spoglądając na członków sztabu. – Docent Destrukcja powrócił i pustoszy miasto. Nie będę pytać, co zamierzamy zrobić, bo przecież wiadomo, że jak zwykle nic. Po prostu chodzi o to, żeby dziennikarze widzieli, że coś robimy i że się przejmujemy. Czy jest już gotowy raport zniszczeń?
– Pracujemy nad nim, pani prezydent – ogłosił jeden z członków. – Intensywnie. Na razie mogę jedynie…
– Dobrze, dobrze – machnęła ręką i odwróciła się do swego asystenta. – Co ostatnio spapraliśmy?
– No więc tunel pod Wisłostradą przecieka – odparł szybko asystent. – Do tego metro, no i…
– Dołącz to do raportu. Zwalimy to na Docenta. Przynajmniej się na coś przyda.
– Genialne! – zakrzyknął asystent, jak zwykle pełen podziwu dla błyskotliwego umysłu pani prezydent.
Pani prezydent tylko się uśmiechnęła. Sama dobrze wiedziała, że to genialne, ale pochlebstw nigdy za wiele.
– Czy Hiperman już przybył? – spytała drugiego z członków.
– Jeszcze nie – odparł zakłopotany.
– Jak to nie? – zdziwiła się pani prezydent.
– No nie. – Członek bezradnie rozłożył ręce.
– Przecież już dawno powinien przybyć i pokonać Docenta Destrukcję. Taka jest chyba procedura. Na co ten cymbał czeka?
– Nie wiem.
– Może czeka na wezwanie? – nieśmiało zasugerował asystent.
– Ta, może jeszcze na kredowym papierze mu wyślę – mruknęła pani prezydent. – Z kim ja muszę pracować. Niekompetencja na każdym kroku.
Podeszła do biurka i chwyciła za telefon.
– Wezwać Hipermana – zarządziła. – Zawiesić na Pałacu Kultury czerwoną latarnię.
Anatol stał przy oknie i spoglądał na swoje miasto. W oddali jaśniała łuna pożarów. Co jakiś czas błyskał zabójczy promień i pojawiały się nowe. Samochody pełne uciekinierów zablokowały ulice. Krzyki ludzi i klaksony aut zagłuszane były przez syreny wozów strażackich, policyjnych i karetek. Sterroryzowane miasto szybko popadało w chaos.
Wysoko ponad nim, na iglicy Pałacu Kultury, płonęła czerwona latarnia.
Wzywają mnie. Jak zwykle. Kiedy tylko dzieje się coś złego, już muszę biec na ratunek. Jak tresowany piesek.
Usiadł na kanapie, sięgnął po pilota i włączył telewizor. Nie miał ochoty myśleć teraz o tym, co działo się za oknem. Chciał mieć wreszcie chwilę dla siebie. To był jego czas relaksu. Nie dane mu było jednak zaznać zapomnienia. Na wielu kanałach przerywano program, by transmitować na żywo szokujące wydarzenia. Wszędzie padało to samo pytanie: gdzie jest Hiperman? W Anatolu zaczęło budzić się poczucie winy.
Radźcie sobie sami. Nie mogę być ciągle na każde wasze zawołanie. Ja też mam własne życie. Co zrobicie, jak mnie kiedyś zabraknie? Zresztą, i tak nie mam się w co ubrać. Dopiero co wyprałem rajstopy i jeszcze nie wyschły.
Całkiem zgrabne, a tytuł prawie szyderczy.