Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 5 czerwca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Szymon Teżewski
‹Nowotwór›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorSzymon Teżewski
TytułNowotwór
OpisAutor pisze o sobie:
Jak mawia mój kolega: urodziłem się i to był największy błąd w moim życiu, chociaż popełniony dość niedawno. Drugim poważnym błędem jest pisanie przeze mnie opowiadań. Mieszkam w Augustowie – przyjemnym miasteczku wśród licznych jezior; interesuję się tyloma rzeczami, że bezcelowe jest ich wymienianie.
GatunekSF

Nowotwór

« 1 2 3 4 5 6 »
Jacek w tym czasie bierze próbki, a żołnierze i Robert patrzą na mnie, oczekując wyjaśnień. Cięcie zaczyna zarastać, a ja ciągle nie wiem, czy mi się nie wydawało, czy mózg nie spłatał mi figla, ale przecież chyba sobie mogę ufać najbardziej, więc biorę głęboki wdech i mówię:
– Widziałem tam Mariana, ruszał się.
– Nie ważcie mi się wrzucać tam czegokolwiek! – mówi Robert do żołnierzy, wręcz staje im na drodze, a cięcie zarasta już prawie całkowicie. Po chwili powierzchnia guza znowu pokrywa się mlecznym śluzem.
To mi pochlebia, bo Robert zdaje się ani moment nie poddawać pod wątpliwość tego, co zobaczyłem. Myślę, że zobaczyłem, może mi się wydaje, ale ja nawet nie lubiłem Mariana, więc dlaczego miałbym mieć takie zwidy.
– Ty też go widziałeś? – pytam Jacka szeptem.
– Nie – odpowiada bez zastanowienia – ale ci wierzę.
Dzięki, Jacek. Bo problem jest w tym, że ja nie do końca wierzę sobie. Zresztą skąd mi przyszło do głowy przerywać akcję z powodu czegoś takiego, trzeba było trzymać język ze zębami, bo lepiej wysadzić jednego Mariana, a uratować miasto przed zniszczeniem.
Lepiej?
• • •
– Nie chciałem tego bezmyślnie niszczyć – mówi Robert wprost, kiedy w końcu lądujemy w oddziałowym laboratorium. – A ty dałeś dobry powód.
Granacki jest jednak pierdolnięty. Bo co ma niby robić Oddział, jeżeli nie walczyć z rakiem. A on się cacka, z sobie tylko wiadomych powodów. On lubi sobie pooglądać pod mikroskopem, może mu szkoda takiego pięknego, nietypowego okazu. A może naprawdę jest bohaterem, który zaraz opracuje jakąś niesamowitą szczepionkę, po której zaaplikowaniu cały guz rozejdzie się sam z siebie. Może opracuje lekarstwo na raka, tak jak opracowują je niby co kilka miesięcy kolejni mądrzy doktorkowie, którzy w warunkach laboratoryjnych osiągają cuda, a potem miasto i ludzie weryfikują ich wynalazki na swoich tkankach. Bo to żadna sztuka zabić raka na szkiełku, na szkiełku to można i młotkiem. Może w końcu Granackiemu się uda.
– Ale szefie, chujstwo cały czas rośnie, ma już ze dwa piętra – mówi Jacek.
– Spokojnie. Z próbek jak do tej pory nie wynika nawet, czy mamy do czynienia z nowotworem.
Wtedy nie wytrzymuję i rzucam się do Roberta z gębą:
– To co to jest, do kurwy nędzy! Żadna normalna tkanka nie namnaża się w takim tempie. Normalne budynki nie wyrastają raptem na środku stacji metra i nie wyglądają tak obrzydliwie.
Nawet Jacuś patrzy na mnie ze zdziwieniem i dezaprobatą. Robert przez chwilę spogląda gdzieś w dal, a prawą ręką ciągle bawi się pipetą.
– Wygląda na to, że to jest inny osobnik – mówi w końcu, a wszystkim co do jednego opadają szczęki.
– Inny?! – Jacek pierwszy przerywa milczenie. – Jak to inny osobnik?!
– Porównaliśmy sekwencje DNA…
– Przecież nowotwór ma inne DNA – wtrąca się Olaf i już po chwili oblewa się rumieńcem. Ciekawe, co dzieciak sobie myślał, wyskakując z takimi mądrościami.
– …i to nie jest nowotwór – kontynuuje Robert, nie zwracając na niego uwagi. – To nie jest po prostu uszkodzone DNA.
Granacki ma jednak w sobie coś. Naprawdę, nie wygląda na lidera, ale nim jest. Kiedy mówi, świecą mu się oczy, swoją pasją zaraziłby chyba nawet ostatniego głąba. A nawet w Oddziale, chociaż wybierał wszystkich osobiście, nie brakuje głąbów.
– To jest albo bardzo skomplikowana chromosomowa mutacja, albo… – Naprawdę w tym momencie wszystko zwalnia na chwilę i trzy kropki zawisają w powietrzu. – Nowe miasto. Dziecko.
• • •
Pijemy z Jackiem browary na oddziale. Co w sumie mamy robić, przez te perypetie w centrum dojechanie do domu zabrałoby mi pewnie półtorej godziny dłużej. Skoczyłem więc do sklepu, wziąłem, co było, i siedzimy sobie w pokoju dla doktorów, spoglądając od niechcenia na telewizor ukryty w szafie. Bo niby tutaj nie można mieć telewizorów, po prostu paranoja jakaś. Browarów też nie można pić.
Na co drugim kanale w kółko przebitki z centrum miasta, już cholerstwo wyrosło olbrzymie. Te żyły jeszcze bardziej popuchły, wygląda naprawdę obrzydliwie. I myślę sobie, że nawet jeżeli faktycznie mi się nie wydawało, jeżeli rzeczywiście tam w środku był gdzieś stary Marian, to nie ma takiego cudu, żeby dalej żył.
Jacyś eksperci od siedmiu boleści wypowiadają się, robiąc przy tym mądre miny. Jacek jest chyba bardzo zmęczony, bo już zaczyna gadać więcej niż zwykle, alkohol rozplątał mu język.
– Chuja wiesz! – krzyczy w kierunku pięćdziesięcioletniego doktora w eleganckim garniturze, który mówi jakieś banialuki o tym, dlaczego guz nie stanowi zagrożenia epidemiologicznego. – Ja wiem! No czemu mnie nie zaproszą, jak ja wiem, co jest! Dziecko jest! A mnie nie zaproszą, bo co, bo garnituru nie mam?!
– Bo jesteś pijany, Jacek, temu cię nie zaproszą.
Śmieje się i przybija mi piątkę, a potem pociąga łyk piwa.
– Weź przełącz na jakiś film, już na to patrzeć nie mogę – mówi po chwili takim głosem, jak gdyby raptem całkiem wytrzeźwiał.
Jakiś idiota na drugim programie wymyślił, żeby puścić film katastroficzny. Naprawdę świetny pomysł. Dopiero na kanale, którego nigdy bym normalnie nie włączył, znajdujemy kompletnie zwyczajne romansidło, chyba właśnie tego nam z Jackiem było trzeba.
– Jak tam twoja? – pyta Jacek, kiedy na ekranie pojawia się blondwłosa córka hrabiego.
– W odróżnieniu od twojej – odpowiadam – dalej nie istnieje.
– Ty się ich boisz, czy jak? Przecież brzydki nie jesteś. – Jacek znowu zaczyna się powtarzać.
– Nie, nie boję się. Po prostu nie mam czasu.
– I co w tym czasie robisz niby takiego ważnego, weź daruj…
– Nie wiem, co robię. Długo siedzę w pracy, może mam żonę, tę samą co Robert.
Jacek w tym momencie oblewa się piwem.
– Ty jesteś z tych? – pyta, ale chyba widzi, że nie za bardzo wiem, o co mu chodzi, więc mówi dalej. – No wiesz, tych miasto-kobieta, urbanofile? Że gdzieś łażą, cholera wie gdzie, po piwnicach, po parkach i wiesz…
– Posuwają miasto? Nie, ja nie z tych, już wolę sam.
Film dalej leci, udaję, że nic mnie to nie ruszyło, ale przecież ruszyło bardzo. Bo właściwie nie zawsze byłem sam, przecież zanim poszedłem do Oddziału, miałem nawet dziewczynę, z którą wiązałem nadzieję na przyszłość, tylko ona miała jakieś problemy z moją pracą. Że niby ludzi trzeba ratować, nie miasto. Potem się dowiedziałem, że bardzo przeżyła stratę siostry, która miała chłoniaka, ja rozumiem traumy i te rzeczy. Ale nie rozumiem, jak można nie zauważać, że ratując miasto, ratuję też wszystkich jego mieszkańców. To znaczy ratowałem, bo właśnie oglądam jakiś podrzędny romans i piję równie podrzędne piwo z najlepszym przyjacielem.
Od paru lat moje życie to Oddział. Tutaj czuję się na miejscu, tu czuję się potrzebny, nawet nie bardzo lubię wracać do domu, bo tam jest pusto, a tutaj zawsze coś się dzieje. Już dawno przestało mnie obrzydzać, jak chłopaki wracają umazani jakimś obrzydlistwem od stóp do głów, już dawno przestałem się bardzo przejmować tym, co sobie o nas myślą mieszkańcy.
Wydaje nam się, że jesteśmy elitą, ale jeśli powiem jakiejkolwiek dziewczynie w klubie, że jestem w Oddziale, to zaraz ucieka, bo przed oczami staje jej koleś w pomarańczowym kombinezonie z niebieskimi lampasami, który nad ranem ewakuuje budynek, a potem piecze sobie kiełbaski na dogasającym po budynku stosie. To też gówno prawda, miejski tłuszcz, kiedy płonie, często śmierdzi straszliwie i najgorszemu wrogowi bym takiej kiełbaski nie dał.
Kiedyś nawet poszła plotka, że… zjadamy miasto. Dosłownie, że niby zbieramy jakieś próbki, że coś tam wycinamy, a tak naprawdę bierzemy to na oddział, doprawiamy solą i pieprzem i wpieprzamy, aż się nam uszy trzęsą. Tylko Roberta bym o takie coś podejrzewał. Nawet w gazetach o tym pisali, ale oni w tych redakcjach, mówiąc szczerze, gówno wiedzą. Pamiętam, jak się kiedyś przypadkowo oblizałem na jednej z pierwszych akcji – miasto smakuje obrzydliwie, na samo wspomnienie rzygałem potem przez kilka dni. Może zresztą miasto samo jest na tyle mądre, bo inaczej ludzie by je z lenistwa zjedli, zamiast w nim mieszkać.
Jacek już śpi. Pewnie dzieciaki znowu nie dały mu pospać. Ciekawe, co robi Marian, czy żyje.
• • •
« 1 2 3 4 5 6 »

Komentarze

30 XII 2014   17:20:34

Genialne. Dawno nie miałem takiej frajdy z czytania. Pomysł, wykonanie - wszystko - coś niesamowitego! To rzadki (dla mnie) przypadek, kiedy tekst przelatuje mi przez głowę nie jak tekst, który czytam, tylko jak własne myśli. Nie będę się rozpisywał, dekonstruując to opowiadanie w celu przeprowadzenia analizy - po 1): nie umiem, po 2): nie chcę. Nie warto. Tekst broni się sam, nawet pomijając jego metaforyczność. Jest fantastyczny. Klimat. Język. Chcę jeszcze. Autorze! Zapamiętam Cię sobie...

27 I 2015   13:23:30

Dobre

14 III 2015   11:52:16

Prosta,a zarazem ujmująca narracja personalna- lecz początkowo rzeczywistość "żywego miasta" nie zachęcała do lektury. Początkowo. Rzeczowy psychologizm bohatera w zestawieniu z czymś nadnaturalnym,z jakimś niezmierzonym celem- to niewątpliwe osiągnięcia tego fantastycznego opowiadania.
Utwór niewątpliwie "wymagający" polecenia.

18 VI 2015   16:19:33

Mam uprzedzenia do młodych pisarzy. Są zbyt... słabi, by poświęcać im czas. Czytam twój pierwszy akapit... i cóż. Ciężkie, toporne zdania pisane przez dziecko (bo to widać po stylu). Sorry bracie, ale wracam do Słowackiego, Szekspira i innych. Jeżeli mam nadrobić stare, jeszcze szkolne zaległości, to niech robię to z klasą. Nie warto, bym się odrywał dla młodziaków.

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: Marcel Baron

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Burza nad Łaźniami
— Szymon Teżewski

Żytnia
— Szymon Teżewski

O Babce, zwanej Znachorką
— Szymon Teżewski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.