Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 12 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Szymon Teżewski
‹Burza nad Łaźniami›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorSzymon Teżewski
TytułBurza nad Łaźniami
OpisAutor pisze o sobie:
Jak mawia mój kolega: urodziłem się i to był największy błąd w moim życiu, chociaż popełniony dość niedawno. Drugim poważnym błędem jest pisanie przeze mnie opowiadań. Mieszkam w Augustowie – przyjemnym miasteczku wśród licznych jezior; interesuję się tyloma rzeczami, że bezcelowe jest ich wymienianie.
Gatunekfantasy

Burza nad Łaźniami

1 2 3 »
Antosi wydawało się jednak, że srogość Babki była jedynie pozorna – jakby chciała pomóc, ale nie miała ochoty się do tego przyznać i zbyt łatwo dać się namówić. Płanetnik chyba też zorientował się w tej grze, bo nie reagował na zaczepki i odpowiadał wylewnie i uczciwie na najgłupsze pytania.

Szymon Teżewski

Burza nad Łaźniami

Antosi wydawało się jednak, że srogość Babki była jedynie pozorna – jakby chciała pomóc, ale nie miała ochoty się do tego przyznać i zbyt łatwo dać się namówić. Płanetnik chyba też zorientował się w tej grze, bo nie reagował na zaczepki i odpowiadał wylewnie i uczciwie na najgłupsze pytania.

Szymon Teżewski
‹Burza nad Łaźniami›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorSzymon Teżewski
TytułBurza nad Łaźniami
OpisAutor pisze o sobie:
Jak mawia mój kolega: urodziłem się i to był największy błąd w moim życiu, chociaż popełniony dość niedawno. Drugim poważnym błędem jest pisanie przeze mnie opowiadań. Mieszkam w Augustowie – przyjemnym miasteczku wśród licznych jezior; interesuję się tyloma rzeczami, że bezcelowe jest ich wymienianie.
Gatunekfantasy
Już po pierwszym grzmocie babcia Antosia zaczęła się niezgrabnie żegnać i schorowanymi rękami szukać w kredensie gromnicy. Bo w końcu z burzą nie ma żartów! Wiadomo przecież, że najlepiej wtedy tylko przy świetle od gromnicy siedzieć i pacierze odmawiać. I choć kobieta przeżyła już ponad osiemdziesiąt lat, a w szufladce zawsze trzymała obrazek świętej Agaty, to nadal się w takich momentach najzwyczajniej w świecie bała.
Znieść nie mogła nawet wspomnienia, jak to jej wnuki były rok temu na wakacjach. Przyszły lipcowe ulewy, a one stawały na paluszkach i oglądały błyskawice! Mało wtedy stara Antosia zawału nie dostała.
• • •
Doskonale pamiętała z dzieciństwa tragedię, która wydarzyła się u sąsiadów. W domu był tylko sam stary Jaśko, jak to w rodzinie u Roszków często bywa, ślepy od młodości. I pewnego razu, późnym latem, tylko grzmoty usłyszał – to zaraz do pieca podbiegł, żeby szyberki1) pozamykać. Nie widział, że pioruny blisko biją. Wiadomo, bo jak miałby widzieć, skoro był ślepy jak kret. A piorun przez komin go i przez szyberek… Drogę wynalazł, pewnie z szatańską pomocą. Chałupa w ogniu stanęła, ale jakoś go sąsiedzi wyciągnęli i zaraz zakopywać zaczęli, żeby ziemia prąd odciągnęła. W końcu piorunochron też działa podobnie. Z tym, że na Jaśka to chyba miało odwrotne działanie, bo zmarł kilka dni później w szpitalu. Aż do samej Choroszczy do szpitala go zabrali. Ponoć stopy miał od pioruna poranione i mu od ziemi jakieś cholerstwo do krwi weszło, ale nikt tego nie mówił głośno, choć wszyscy zdaje się o tym słyszeli.
Zośka natomiast, jaśkowa żona, straszną miała z tego biedę. Nie dość, że mąż umarł, to nawet pieniędzy nie miała, żeby go z tego szpitala przywieźć i pochować jak należy.
Wtedy to właśnie babcia Antosia widziała cud na własne oczy. Wiatr wiał straszny i ludzie bali się, że zaraz na inne budynki ogień przejdzie, bo akurat tak zawiewało. Ale Helka i Zośka zaraz obrazek świętej Agaty i trochę jej chleba wyciągnęły, dom obeszły i poszły w stronę Sztabina. A ogień, nic sobie z wiatru nie robiąc, posłusznie za nimi.
Cud to był prawdziwy, wszyscy tak jednogłośnie orzekli2).
• • •
Przy oknie stać, to wedle babci Antosi było nawet bardziej niebezpiecznie, niż przy piecu grzebać, a co dopiero jeszcze na te pioruny wyglądać, jakby ich towarzystwa szukać! Nic więc dziwnego, że wnuki od okna ganiała, w swojej babcinej miłości nawet pogrzebacza czasami nie oszczędzając.
Wróćmy jednak do teraźniejszości. Babcia była srogo przerażona. Takiej burzy nie widziała pewnie od kilkunastu lat. Pioruny waliły tak gęsto, że Antosia przy zgaszonym świetle bez większej trudności czytała kolejne modlitwy z książeczki do nabożeństwa.
Raptem ktoś głośno zastukał do drzwi. Wystraszona kobieta aż podskoczyła. Któż to mógł przyjść do niej w taką straszną pogodę? Rzadko ktokolwiek ją odwiedzał… Poza córką i wnuczkami, wpadała do niej tylko czasem Heńkowa. I raz na miesiąc pan Witek – listonosz, jak to mówiła babcia, z wypłatą.
Przez moment myślała jeszcze, że to może tylko się jej zdawało. Że to wiatr z niej sobie zakpił, albo wyobraźnia spłatała figla. Jej wątpliwości rozwiało jednak ponowne donośne stukanie. Wsparła się więc o stolik, podniosła i, wymacując sobie drogę przy ścianie, zaczęła powoli dreptać w kierunku drzwi. Była już dość blisko, gdy usłyszała kolejne pukanie.
– Już, już, chwila – wydusiła z siebie grzebiąc przy zapadce.
U progu stał wysoki starszy mężczyzna w słomianym kapeluszu z niebywale szerokim rondem. Kłaniał się w taki sposób, że nie było widać jego twarzy, a tylko siwą brodę.
Babcia Antosia zlękła się nie na żarty. Zaprosić go do domu zwyczajnie nie mogła. Wprawdzie nikt już w to naprawdę nie wierzył, ale starsza kobieta pamiętała doskonale ostrzeżenia własnej babki. Jeżeli to, nie daj Bóg, diabeł jakiś… to tylko na to zaproszenie czeka! Ale przecież był sposób, żeby to sprawdzić.
– Wszelki duch Pana Boga chwali! – powiedziała Antosia stanowczo i cofnęła się o krok, jakby w oczekiwaniu na jakieś diabelskie spazmy.
Jednak nic takiego się nie stało. Mężczyzna podniósł głowę, ukazując sumiaste wąsy, długie siwe włosy i jasnoniebieskie oczy.
– I ja Go chwalę! – odrzekł, uśmiechając się pod nosem. – Ja nie diabeł, ni złoczyńca, niepotrzebne te zaklęcia – powiedział przestępując próg. – Pomocy szukam.
Babcia Antosia nie mogła odmówić pomocy potrzebującemu. Nie leżało to w jej naturze. Tego dziwnego jegomościa bała się jednak jak licha. Sama jego aparycja była z pozoru śmieszna, a jednak budziła w kobiecie jakieś głębokie lęki.
Mężczyzna miał na nogach wysokie jaskrawożółte kalosze, w które wpuszczone były dziurawe wełniane spodnie. Na ramiona nosił narzucony wojskowy płaszcz przeciwdeszczowy, również nie pierwszej nowości. Wspomniany słomkowy kapelusz jakoś nie pasował do tego deszczowego stroju.
– A w czym mogę pomóc?
– Wie pani, od dłuższego czasu szukam pewnej osoby. Chodzi mi o waszą Znachorkę – dodał dobitnie akcentując ostatnie słowo.
Znachorkę, a to dobra historia! Antosia ostatni raz widziała Babkę pewnie dziesięć lat wcześniej. A może i jeszcze więcej. Z jej pomocy skorzystała w życiu tylko dwa razy. Raz przy porodzie, a drugi – jak się jej córka w dzieciństwie durnopianu3) najadła. Za to czego to się o niej nie nasłuchała! Jak to chłopa z niemocy rózgami wyleczyła, jak diabła w gości przyjmowała, w deszczu tańce odprawiała, na miotle latała… Dość powiedzieć, że jeżeli choć drobna część tych opowieści miała w sobie ziarno prawdy, to Babka musiała być arcyciekawą postacią.
– Wiecie może, gdzie ją mogę znaleźć? – dopytywał się niespodziewany gość.
– Wiem, ale powiem dopiero jak mi powie, po co jej szuka – odparła stanowczo, siadając na krześle. – Siądzie spokojnie i opowie.
Ta pozorna ciekawość Antosi brała się z prostego faktu. Bała się wysyłać do Babki kogoś z błahą sprawą. Nie dość, że temu komuś mogłaby stać się jaka krzywda, to i jeszcze jej samej, jako tej wysyłającej. Któż to wie? Lepiej dmuchać na zimne, niepotrzebnie się na starość w podobne sprawy nie mieszać.
Jednak gdyby wcześniej znała odpowiedź, to pewnie wolałaby nie pytać…
– Jestem płanetnikiem – odrzekł starzec bez zastanowienia.
– Kim takim? – to słowo nie kojarzyło się Antosi z niczym konkretnym, bo coś jej mówiło, że pierwsze skojarzenie z kwiatami trzeba odrzucić.
– Chmury przepędzam. Burze, grady, wiatry rozszalałe. Żeby szkód nie narobiły.
– A za co?
– Jak za co? – zdziwił się niecodzienny gość.
– No co ma z tego przepędzania. Kalosze i kalesony dziurawe?
– Ktoś chlebem poczęstuje, inny w stodole przenocuje, nie troszczę się zbytnio. To nie praca, a powołanie bardziej! To jest dzisiaj wielka rzadkość, że ktoś chmury przepędza.
– Jak przepędza, to czemu cały mokry? – zauważyła babcia, ciągle węsząc jakiś podstęp.
– Właściwie to przepędzałem… Teraz już nie mogę. I temu właśnie Babki waszej szukam.
• • •
W takie sprawy lepiej się było nie mieszać. Babcia Antosia wytłumaczyła więc szybko drogę do Znachorki. Ale Płanetnik najwyraźniej rzeczywiście pochodził z daleka, bo żadna z miejscowych nazw nic mu nie mówiła. Ani Łaźnie, ani Jasionowska Parowa, biedak nie wiedział nawet, którą drogą na las iść przez te Mysie Górki.
– To idźcie ze mną i mi pokażcie, gdzie ta chata. Ja już całą wieś schodziłem – powiedział z rezygnacją. – To albo nie wiedzą, gdzie Babka mieszka, albo się w czoło pukają, albo nawet psami szczują.
– Kiedy to będzie parę kilometrów – zasmuciła się babcia Antosia. – Nie dojdę w takie ulewe.
– Nie szkodzi, ja swój wózek mam. Zaciągnąć mogę.
I rzeczywiście Płanetnik miał wózek, podobny do tych, z jakimi kiedyś włóczyli się dziadowie. Zwalił z niego swoje szpargały do sieni. Były wśród nich metalowe krzyże wszelkich rozmiarów, srebrne, drewniane, razem z tuzin. Antosia miała tylko nadzieję, że ich brodaty jegomość z cmentarzy nie zabierał, bo to by było przekleństwo. A poza tym miał tam jeszcze stare gromnice, sagan wody, jakieś lniane szmatki, kilka potarganych sztormiaków. Sporo tego było, bo i wózek nie był taki mały. Przykryta kocem i nieprzemakalną folią babcia Antosia mieściła się tam bez żadnego problemu.
1 2 3 »

Komentarze

20 X 2013   08:55:54

Porażonego piorunem ślepca ludzi zakopali w ziemi, aby zniwelować skutki zetknięcia się z wyładowanime atmosferycznym… Dobre, ale nie tragiczne. Kiedy i gdzie się to dzieje?

20 X 2013   18:29:17

Prosty i czytelny język, wciągająca fabuła (co jednocześnie jest i nie jest wyczynem przy tak krótkiej formie). Rozumiem iż opowiadanie jest bogato inspirowane kulturą ludową (chwali się), chciałbym tylko wiedzieć czy ten tekst oparty jest na rodzinnych i regionalnych legendach czy też na literaturze. Jak czy siak, jeżeli autor miałby takie życzenie - byłbym zobowiązany gdyby zechciał się swoimi źródłami podzielić.

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Z tego cyklu

Żytnia
— Szymon Teżewski

O Babce, zwanej Znachorką
— Szymon Teżewski

Tegoż twórcy

Nowotwór
— Szymon Teżewski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.