Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 15 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Tomasz Puchała
‹Anomalia›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorTomasz Puchała
TytułAnomalia
OpisTomasz Puchała (pseud.), zwyczajny mieszkaniec dużego, polskiego miasta. Zmartwienia zwalcza pisząc opowiadania i doskonaląc umiejętności na bokserskim ringu. Ceni dobre opowieści i szczerych ludzi.
GatunekSF

Anomalia

1 2 3 4 »
Mógłbym o tym napisać. Ludzie uwielbiali czytać o anomaliach – wydarzeniach tak nieprawdopodobnych, że wydawałoby się niemożliwych. A jednak do nich dochodziło. I chyba tylko dzięki nim mogliśmy udawać, że świat wciąż ma przed nami jakieś tajemnice.

Tomasz Puchała

Anomalia

Mógłbym o tym napisać. Ludzie uwielbiali czytać o anomaliach – wydarzeniach tak nieprawdopodobnych, że wydawałoby się niemożliwych. A jednak do nich dochodziło. I chyba tylko dzięki nim mogliśmy udawać, że świat wciąż ma przed nami jakieś tajemnice.

Tomasz Puchała
‹Anomalia›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorTomasz Puchała
TytułAnomalia
OpisTomasz Puchała (pseud.), zwyczajny mieszkaniec dużego, polskiego miasta. Zmartwienia zwalcza pisząc opowiadania i doskonaląc umiejętności na bokserskim ringu. Ceni dobre opowieści i szczerych ludzi.
GatunekSF
Założę się, że kosztowały majątek. Schody wyłożone dębowym drewnem z maleńkimi wgłębieniami wzdłuż krawędzi. Palące się w nich diody emanowały blaskiem, naśladowały pomarańczowy płomień świec. Zamknięte w szklano-metalowych kopułach budowały romantyczną, przyjemnie tajemniczą atmosferę, sprzyjającą spędzaniu wolnego wieczoru w towarzystwie.
Chciałbym mieć takie schody. A jeszcze bardziej – taki dom. Dwupiętrową willę położoną w Zielonym Zaułku, najmodniejszej dzielnicy Słonecznego Miasta. Przez jej przezroczyste ściany można było podziwiać bujny ogród posiadłości, samemu nie będąc przez nikogo obserwowanym. Maksymalna ekspozycja otoczenia przy pełnym zachowaniu prywatności – tego typu architektura cieszyła się popularnością wśród nowobogackich, choć stopniowo wypierał ją nowy trend: na budowę niewidzialnych domów. Wszystko przez nanomateriały. Sporo zmieniły w budownictwie w ciągu minionej dekady – przynajmniej dla dobrze zarabiającej mniejszości. Większość Słonecznego Miasta wciąż mieszkała w betonie, a bywało, że i w czymś gorszym.
Dom należał do dyrektora firmy spedycyjnej, który nagle, bez uprzedzenia kogokolwiek, uciekł daleko za ocean. Ale zdążył się „spakować”. Na parterze pozostawił po sobie gołe ściany, jeśli nie liczyć podłogi z odpornymi na wilgoć panelami. Jak było na górze, zamierzałem się dopiero przekonać. Z nadzieją gapiłem się na wieszcza. Okrągłe jak ciastko urządzenie mieściło się w dłoni. Na płaskim ekranie wyświetlały się dwa wskaźniki.
Nie – dziewięćdziesiąt dziewięć procent. Tak – jeden procent.
Nikłe były więc szanse, że kogoś tam na górze spotkam. Dobrze, tak miało być. Choć od czasu do czasu zdarzały się kiksy, zdarzenia prawie niemożliwe. Zwyczajny pech przedstawiony w postaci liczbowej. Jak w piłce nożnej. Nawet najlepszy bramkarz co najmniej raz w karierze przepuścił szmatę. Wieszcz też popełniał błędy.
Wszedłem na ostatni stopień. Całe piętro zajmowało ogromne studio. Roztaczał się z niego widok na leżącą nieopodal okoliczną zatokę. Ładny, choć nie on przykuł moją uwagę. Zrobiło to łóżko, nie – łoże. Bajecznie wielkie, miękkie, bielsze od mleka. Leżąc na nim w nocy, człowiek patrzył wprost na gwiazdy. U jego szczytu spoczywała krzywo para profilowanych poduszek terapeutycznych, zaś po przeciwnej stronie – rzucona byle jak kołdra. Na dywanie widniała czerwona plama, obok porozrzucane ubrania: męska marynarka, spodnie, niebieską sukienka, czarne skarpetki, pończochy, szpilki. Na stoliku stała napoczęta butelka wina i para na wpół roztopionych świec. Zorientowałem się, że po czymś depczę. Kwiaty. Nadepnąłem na bukiet biało-fioletowych orchidei porzuconych na podłodze. Zamarłem. Może jednak kiks? Spojrzałem w kierunku miejsca, gdzie, jak mi się wydawało, znajdowała się łazienka. Nadstawiłem uszu. Czy przypadkiem nie leci woda pod prysznicem? Czy właśnie nie dobiegł stamtąd ledwie słyszalny plusk, wydany przez ciało leniwie przesuwające się w wannie? Nie. Cisza. Nikogo tam nie było. To tylko szkło z rozbitych kieliszków chrupało pod podeszwami butów.
Wydobyłem z torby żniwiarza, urządzenie podobne do spinki do mankietu. Zbierało ono dane dla wieszcza. Było dla niego jak szklana kula, bez której wróżka nie mogła przepowiadać przyszłości, albo mikroskop dla biologa. Pomagało rozwiązywać zagadki.
Przyłożyłem żniwiarza do szyjki butelki wina, by pobrać próbki płynu, zeskanowałem wnętrze sypialni; cicho mruczał, gdy zakradłem się do łazienki. Spodziewałem się w niej znaleźć trupa, ale była tam tylko wspaniała wanna z jacuzzi i obszerna umywalka, w której zmieściłoby się kilkuletnie dziecko. Zobaczyłem też drewniany stołek. Stał na nim mały, metalowy pojemnik. Wyglądał jak ustawiona w pionie zapałka bez główki. Po jego zielonkawo-żółtym wyświetlaczu przesuwały się symbole – czarne, podłużne i poprzeczne kreski. Robiły to bardzo szybko. I ja równie szybko biegłem. Po schodach na parter, a stamtąd byle dalej od domu. Potem był tylko potworny huk.
• • •
O domu z Zielonego Zaułka po raz pierwszy usłyszałem przed trzema dniami. Akurat siedziałem w redakcji i nerwowo przeczesywałem Internet w poszukiwaniu świeżego tematu na artykuł. Podobnie jak pozostali członkowie z niegdyś pokaźnego zespołu „Dekonspiratora”. Zamknięci w klaustrofobicznym, dusznym pokoju, biurko przy biurku, przeczesywaliśmy sieć jak opętani. Efekty naszej pracy były widoczne gołym okiem. Co jakiś czas w redakcji zjawiała się Dina z kawałkiem papieru, który wręczała temu lub innemu dziennikarzowi:
– Wiń system analizy efektywności – tłumaczyła wówczas.
W mediach coraz mniej miejsca pozostawało dla takich jak my – dziennikarzy z krwi i kości. Z branży wygryzały nas algorytmy. Pisały niusy szybciej, lepiej i od razu w kilku językach.
Przez nie, w wieku trzydziestu ośmiu lat, czułem się jak stary parowiec, któremu nagle kazano ścigać się z flotyllą okrętów o napędzie atomowym. Desperacko walczyłem o to, żeby nie zostać bezrobotnym pismakiem z perspektywą braku perspektyw. Modliłem się o cud. Zamiast niego dostałem staroświecki anonim.
Biała, nie podpisana koperta zawierała trzy adresy. Jak szybko ustaliłem, mieściły się pod nimi nieduże, choć ekskluzywne posiadłości. Zanim zdążyłem się dobrze zastanowić, po co ktoś zwrócił na nie moją uwagę, spłonęła pierwsza z nich. Była to willa szefa sporej agencji reklamowej. Kilka tygodni wcześniej wyjechał na wycieczkę do Paryża – i dotąd z niej nie wrócił.
Jako doświadczony dziennikarz śledczy domyślałem się, w czym rzecz. Gdy płonęły drogie domy, często chodziło o wyłudzenie odszkodowania lub skłonienie opornego właściciela działki do jej sprzedaży. Jednak parę telefonów do znajomych z ubezpieczalni pokazało, że jestem w błędzie. Dom nie był ubezpieczony. Nikt też nie zgłosił dotąd chęci zakupu działki. Jednakże działo się coś złego. Inaczej nie dostałbym anonimu.
Drugi dom z listy leżał naprzeciwko słynnej Rezydencji pod Palmami, jednego z najdroższych hoteli w Słonecznym Mieście. Jego dach pokrywała ładna, czerwona dachówka. Wiem, bo chodziłem po niej, zbierając żniwiarzem dane, zaraz po tym, jak budynek zawalił się bez ostrzeżenia. Jego właściciel też wyjechał. Przed zniknięciem z firmy komputerowej, w której pracował jako dyrektor sprzedaży, wziął urlop i zapowiedział, że jedzie do Tajlandii zażyć egzotyki. Od tygodnia nie było z nim kontaktu.
Trzeci dom to ten, który wyleciał w powietrze, a ja prawie wraz z nim. Po oględzinach strażacy stwierdzili, że przyczyną eksplozji była nieszczelna instalacja gazowa. Nie wyprowadziłem ich z błędu. W końcu się tam włamałem.
– Skąd to? – zapytała Dina, mając na myśli guza, którego nabawiłem się wskutek eksplozji. Wyrósł mi jak gigantyczny pryszcz na czole.
– Szafka w kuch… – zacząłem, ale głos uwiązł mi w gardle. Nasz redakcyjny anioł śmierci stał nade mną z wypowiedzeniem.
– To nie dla ciebie. Rickon wylatuje – powiedziała Dina, najwyraźniej widząc, jak blednę.
Rickon był świetnym redaktorem kulturalnym. Specjalizował się w tematyce filmowej; jego konikiem było zwłaszcza kino chińskie, ale ponieważ dawno zlikwidowano mu kolumnę, zajmował się od pewnego czasu tym, co reszta gazety – tematyką plotkarską. Naczelny Lizot kazał mu pisać banialuki o sławnych i bogatych ze Słonecznego Miasta. Niestety, średnio to Rickonowi szło, co znajdowało odbicie w statystykach czytelnictwa. Jego teksty z miesiąca na miesiąc przyciągały stałą, niezbyt wysoką liczbę czytelników. Czyli szło mu fatalnie. Miał czterdzieści trzy lata, alimenty na głowie i niespłacony kredyt za mieszkanie. W dniu otrzymania wypowiedzenia powiesił się w parku przy Alei Wyzwolenia.
Wieszcz dawał mi trzydzieści pięć procent szans na to, że również wylecę, jeśli nie dostarczę tekstu na jedynkę do końca tygodnia. Jedynka oznaczała spadek prawdopodobieństwa do sześciu procent. Walczyłem więc o przetrwanie. Problem w tym, że nie miałem już żadnego adresu, pod który mogłem się znów włamać. Nie wiedziałem też, gdzie są właściciele tych nieruchomości. Jedyną nową informacją było to, że trzeci z zaginionych – Marco Alvares – prowadził sieć cukierni i podobno pojechał dwa dni temu zwiedzać Syberię. A jak wiadomo, wytłumaczyła mi jego asystentka, tam telefony zasięgu nie mają.
W dawnych czasach na tym etapie zaczęłoby się mozolne dochodzenie – rozmowy z sąsiadami, znajomymi, współpracownikami, grzebanie w archiwach, odświeżanie kontaktów w policji. Te odwiecznie skuteczne metody zbierania materiału, elementarz dziennikarstwa, były jednak zbyt czasochłonne i dlatego traktowałem je jako środek ostateczny. Liczyłem na to, że szybsze rezultaty przyniesie żniwiarz. Wystarczyło wpiąć go w niewielki otwór w obudowie wieszcza, tego dla wygody podłączyć do większego monitora i pozwolić algorytmowi porównać próbki zebranych danych z terabajtami informacji zgromadzonych na serwerach na całym globie. W efekcie otrzymywało się garść pożytecznych wskazówek, podanych w postaci przyjemnych dla oka kolorowych wykresów.
1 2 3 4 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.