Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 15 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Rafał Piotrowicz
‹Przypowieść bez morału›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorRafał Piotrowicz
TytułPrzypowieść bez morału
OpisRafał Piotrowicz – urodzony w 1978 r. w Białymstoku. Mając lat kilkanaście, przekonał się, że pisanie sprawia ogromną radość. Niedawno, po długiej przerwie, powrócił do literackiego hobby. Udziela się – od pewnego czasu także jako członek „Loży ” – na portalu fantastyka.pl. Autor lubi taplać się w realizmie magicznym i we wszelkich odmianach fantasy; ponadto ma słabość do rozpoetyzowanej prozy.
Gatunekgroza / horror, historyczna

Przypowieść bez morału

1 2 3 4 »
Gdy w końcu się odezwałem, odpowiedziała mi cisza. Wyciągnąłem dłoń w kierunku dawnego przyjaciela, którego od lat uważałem za martwego, a on na ten widok zadrżał i skulił się jeszcze mocniej.

Rafał Piotrowicz

Przypowieść bez morału

Gdy w końcu się odezwałem, odpowiedziała mi cisza. Wyciągnąłem dłoń w kierunku dawnego przyjaciela, którego od lat uważałem za martwego, a on na ten widok zadrżał i skulił się jeszcze mocniej.

Rafał Piotrowicz
‹Przypowieść bez morału›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorRafał Piotrowicz
TytułPrzypowieść bez morału
OpisRafał Piotrowicz – urodzony w 1978 r. w Białymstoku. Mając lat kilkanaście, przekonał się, że pisanie sprawia ogromną radość. Niedawno, po długiej przerwie, powrócił do literackiego hobby. Udziela się – od pewnego czasu także jako członek „Loży ” – na portalu fantastyka.pl. Autor lubi taplać się w realizmie magicznym i we wszelkich odmianach fantasy; ponadto ma słabość do rozpoetyzowanej prozy.
Gatunekgroza / horror, historyczna
Wiesz ty, że przed wojną powietrze było inne?
Oczywiście, że nie wiesz, skąd mógłbyś. Musisz mi zatem uwierzyć, że przed trzydziestym dziewiątym wszystko odczuwało się intensywniej, a może i… lepiej? Nawet słońce latem żółte bardziej było i grzało przyjemniej – nie za zimno, nie za gorąco – tak, jak trzeba, po prostu. Prawie wszystko było tak, jak trzeba wtedy. Ech, sądzisz pewnie, że wspomnienia wygładziły rzeczywistość, co? Być może, nie będę się upierać, kiedy brak mi w tym pewności; ale widzisz ty, potrzebna mi teraz ta pewność tak, jak biedakowi dwa śluby tego samego dnia. Dużo bym oddał, by wrócić do tamtych dni i przeżyć wszystko jeszcze raz, tyle że inaczej, bezbłędnie. Możesz powtórzyć? Aha. No dobrze, dobrze, już zaczynam.
Nie opowiadałem ci nigdy o mojej przeszłości, bo i powodów do dumy raczej mi ona nie przyniosła. Mało zresztą kto był w czasie okupacji i zaraz po wojnie z siebie dumny, choć zadowolonych z życia też przecież nie brakowało. Byś jednak mógł w pełni pojąć, co się wydarzyło i kim tak naprawdę jestem, musimy cofnąć się do samego początku, czyli międzywojnia; a to był tutaj dobry okres. I nie, nie kiwaj głową i nie pokazuj mi przy tym owego powątpiewającego, ignoranckiego grymasu godnego gówniarza. To były naprawdę niezłe czasy. A ja wiem, kiedy czasy są dobre, a kiedy nie, bo wojnę przeżyłem. Ty guzik przeżyłeś, to i guzik ty wiesz, choć też już przecież młodzikiem nie jesteś.
Mój ojciec zbyt pobożny nigdy nie był, a co najdziwniejsze, w ogóle się z tym nie krył, więc jak na tamte lata odstawał od standardów. Kiedy wziął sobie za żonę Polkę, kilka mostów się za nim spaliło, a nowe jakoś nie chciały się łatwo budować. Matce podobno też nie było lekko, bo kto to widział, żeby katoliczka z porządnego domu za parchatego – jak mawiali niektórzy – się brała. Nawet w Białymstoku takie rzeczy do częstych nie należały, mimo że o większy tygiel kulturowy trudno było w międzywojniu. Widzisz ty, jak w jednym mieście połowę ludności stanowili Żydzi, trochę mniej Polacy, ale też Niemców, Rosjan i Białorusinów nie brakowało, to i nie dziwne, że się czasem trafiła jakaś niewydarzona para z dwóch różnych środowisk, z zupełnie innych światów, a co gorsza – religii. Naturalnie tacy ludzie mieli wyjątkowo utrudnione życie, bo rodziny przeważnie nie akceptowały mieszanych związków, a kontakty towarzyskie zanikały – może mniej gwałtownie niż rodzinne, lecz równie konsekwentnie. Byli więc już moi rodzice obcy wśród swoich, zaś wśród obcych, cóż – nadal pozostawali nieswoi. Jak mawiał ojciec: kiedy młynarz pobije się z kominiarzem, młynarz będzie czarny, a kominiarz biały. Tak właśnie było z nimi. Życie sobie skomplikowali straszliwie, ale podobno kochali się i rodzinno-towarzyski ostracyzm nie przeszkadzał im zbytnio; mieli przecież siebie. Oczywiście matka niedługo po ślubie zaszła w ciążę i urodziłem się ja. Udzielić ślubu zgodził się ksiądz, gdy ojciec w swoich deklaracjach okazał się najżarliwszym z katolików; przyjął chrzest i wszystko co tam trzeba było, oraz złożył sporą ofiarę na skromne potrzeby parafialne, byleby dobrać się w końcu do lędźwi pobożnej żony. Nie nacieszył się nią długo niestety. Gdy miałem cztery lata, matka zaczęła chorować; pamiętam, jak krzyczała. Wiesz ty, że to moje jedyne związane z nią wspomnienie? Jak szamocząc się, wyje z bólu, a ojciec próbuje ją unieruchomić i z kolei wrzeszczy na mnie, żebym wyszedł i nie patrzył.
I umarła, to podobno rak był, mózgu. Nie brakowało oczywiście życzliwych, którzy widzieli w tym karę bożą, a swoimi teoriami chętnie się dzielili. Na tyle chętnie, że ani ojciec, ani ja nie otrzymaliśmy żadnego współczucia, tylko szepty i wymowne spojrzenia lub w ogóle odwracanie wzroku. Sam nie wiem, co było lepsze. Przez następne lata o matce opowiadał mi niezwykle rzadko. Spytałem go kiedyś, dlaczego tak jest. Wiesz co mi odpowiedział? Podczas rozmowy najważniejsze jest to, co się przemilcza. Ot, wybrnął! Jak zwykle sprawnie, a ja – jak to dzieciak – zrozumiałem wszystko dosłownie i więcej o nią nie pytałem.
Po śmierci matki ojcem zawładnęła apatia i nim zdołał się otrząsnąć, tonął już w długach, zostaliśmy więc zmuszeni do przeprowadzki; przez to zamieszkaliśmy na Chanajkach. Co to była za dzielnica! Praktycznie centrum miasta, a tam rudera na ruderze, rozpadające się chałupy, brak kanalizacji. Ścisk, brud, kryminaliści, koszerne burdele w co drugim budynku… i młodociane łobuzy. Sami Żydzi i w tym wszystkim ja; dla Polaków byłem Żydem, dla Żydów – gojem. Sam siebie nie próbowałem nawet definiować. W nowej dzielnicy same charakterne chłopaki żyły – strach było do nas zaglądać po zmroku, a i za dnia bywało nieraz bardzo ciekawie. Ojciec sklepik zaczął prowadzić i choć szło mu z początku nie najlepiej, to jakoś dawał sobie radę i chyba odnalazł się w uboższej rzeczywistości. Jak podrosłem trochę, to pomagałem mu, lecz do roboty nie ciągnęło mnie za bardzo. A on – jak to ojciec – nalegał i mówił, że z handlem muszę się zaznajomić i mam nie wymyślać, tylko patrzeć i się wprawiać; w końcu kto nie uczy swego syna rzemiosła, uczy go złodziejstwa, prawda? Pewnie że prawda, zatem ojciec uczył mnie zawodu, a dzielnica chciała uczyć złodziejstwa. I paru innych równie przydatnych rzeczy. Cóż mogę powiedzieć – trafiłem w końcu do bandy fajnych chłopaków, którym nie przeszkadzało, że ze mnie ni to Żyd, ni to goj. Zwłaszcza po tym, jak zobaczyli, że umiem bić głową. Mówili, że łeb to mam tęgi, bo niejeden po moim uderzeniu tracił ochotę do dalszej bitki, a nieraz i przytomność na chwilę. Ech, pięknie było. Więc za dnia chodziłem do szkoły, co na Brukowej stała, popołudniami pomagałem ojcu, a wieczorami włóczyłem się z bandą, szukając atrakcji. I zawsze się jakieś znajdowały. W końcu jednak trafiliśmy na taką, która nas przerosła.
Tu niedaleko, na ulicy Bóżniczej – teraz to jest Suraska – stała Wielka Synagoga. Chłopaki z mojej paczki chasydami zdecydowanie nie byli, nawet na Rosz ha–Szana i Jom Kippur nie zawsze do bożnicy chadzali, a największą świętością dla większości z nas był od zawsze pas ojcowski. Wyszliśmy kiedyś z Chanajek do Śródmieścia – na bogatych popatrzeć, a i może nawet zarobić coś ich kosztem. Staliśmy więc tak wieczorem, ukryci w ciemnościach zaułka, gdy do naszych uszu dobiegły głosy. Wabieni nimi, uciszając się wzajemnie i próbując powstrzymać śmiech, zakradliśmy się na tyły podwórza Wielkiej Synagogi i tam zobaczyliśmy jak rabin, gestykulując zamaszyście, kłóci się z jakimś człowiekiem. W końcu obaj ruszyli, a my – dzieciaki tak po prawdzie jeszcze – postanowiliśmy oczywiście iść za nimi. Głupie to było i wiele bym dał, by znaleźć się tam znów owej nocy… i pójść w przeciwną stronę.
Obserwowaliśmy więc ich, choć niedługo to trwało, bo rabin i ten drugi zniknęli w małym budynku gospodarczym, który znajdował się tuż obok synagogi. Usłyszeliśmy, że drzwi zamknęli na klucz. Podeszliśmy wtedy pod jedyne okienko i nasłuchiwaliśmy, ale cisza wokół była taka, że aż ciarki po plecach chodziły. W końcu jeden z nas, nie pamiętam, który to był, zdobył się na odwagę i zajrzał przez rozświetloną szybę. Owo rozświetlenie było zaskakujące, bo elektryczność w tamtych czasach do codzienności nie należała, a już z pewnością nie w budynku pomocniczym. Naprawdę dziwnie to się jednak zrobiło dopiero po chwili, gdy ów kolega oznajmił, że w środku nie ma nikogo. Mogę się założyć, że wszyscy – tak jak ja – pomyśleli od razu, iż najlepiej byłoby sobie pójść. Przed kumplami jednak strachu się przecież nie okazywało, więc już po chwili Cheim wyciągnął swój zestaw wytrychów i zaczął dłubać w zamku. Trzeba przyznać, że dobrze go ojciec fachu wyuczył, bo nie minęło pół minuty, a drzwi były otwarte. Zajrzeliśmy do środka, niepewnie, po czym wsunęliśmy się do pomieszczenia. A tam, na podłodze, leżały poodkładane deski, zaś z ziemi spoglądała na nas czarna dziura. Strome, drewniane schodki – takie co to bardziej do drabiny niż do prawdziwych schodów bywają podobne – prowadziły w ciemną niewiadomą. Cóż można było robić? Wiadomo – tylko jedno. Zatem, trzęsąc się ze strachu i podekscytowania, zaczęliśmy schodzić po omacku. Droga okazała się wyjątkowo długa, prawie pionowy szyb prowadził bardzo głęboko. Gdy w końcu dotarliśmy na dół, naszym oczom ukazał się dość szeroki korytarz, rozjaśniany gdzieniegdzie mdłym, słabym światłem żarówek. Poszliśmy więc dalej – przecież jak się powie „a”, to trzeba mieć odwagę powiedzieć „b”, prawda? Wtedy to zobaczyliśmy…
Golem? Srolem, nie golem. Mówisz jak prawdziwy goj – jak tylko pojawia się rabin i coś nadzwyczajnego, od razu musi to być golem. Ech…
Prawda jest taka, że nie sposób opisać i zrozumieć, co zobaczyliśmy. Wiem za to, że poczułem moment, w którym to mnie dostrzegło. Nie zobaczyłem, a poczułem właśnie. W jednej chwili zawładnęła mną euforia, a jednocześnie doznałem przygniatającego bezmiaru żalu. Te sprzeczne wrażenia minęły równie gwałtownie jak przyszły, a ich miejsce zajęła świadomość, że koledzy zostali właśnie w jakiś sposób… porażeni – to chyba najlepsze określenie.
1 2 3 4 »

Komentarze

12 VIII 2015   19:00:43

Ciekawe i dobrze napisane opowiadanie.

18 VIII 2015   22:07:45

Dzięki za lekturę i wyrażenie opinii. Miło mi, że tekst się spodobał!

17 IX 2015   20:27:04

Sprawnie napisane, wciągajace. Tak trzymać!

20 IX 2015   07:08:52

Dzięki!

18 X 2015   14:59:50

Świetnie napisane gratulacje

25 I 2016   13:07:45

Wspaniale i wciagajace.

16 IV 2016   23:01:06

Ciekawy kawałek historii Białegostoku. Fragment dzieciństwa/międzywojnia wciągnął mnie najbardziej, przez swoistą malowniczość tamtych czasów. Czas po drugiej wojnie tez ciekawie przedstawiony, aż tu nagle ogromny przeskok.

Nieokreśloność Onego trochę osłabia finał, moim zdaniem. Nie wiadomo, czy tak naprawdę jest czego się bać, bo jeśli tak - to czego. Za późno sprzedana informacja o koleżankach z radia, jak mi się wydaje ;-) jak dla mnie, troszkę siadło budowanie napięcia.

Tym niemniej w koncu doczytałem - i to na jeden raz. dobrze napisane, samo się czyta - gratuluję!

13 VI 2016   13:21:03

Świetny warsztat, bardzo wciągające połączenie kawałka historii i tego "Czegoś" nieokreślonego, fantastycznego, mrocznego, budzącego grozę. Może to po prostu zło, które gdzieś tam czyha, w nas, w naszych sąsiadach, w bohaterze?
I aż zachciało mi się poczytać o przedwojennym Białymstoku, którego atmosfera jest tu tak plastycznie zasugerowana.

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Oblicze Temi
— Rafał Piotrowicz

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.