Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 15 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Rafał Piotrowicz
‹Oblicze Temi›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorRafał Piotrowicz
TytułOblicze Temi
OpisRafał Piotrowicz – urodzony w 1978 r. w Białymstoku. Mając lat kilkanaście, przekonał się, że pisanie sprawia ogromną radość. Niedawno, po długiej przerwie, powrócił do literackiego hobby. Autor lubi taplać się w realizmie magicznym i we wszelkich odmianach fantasy; ponadto ma słabość do rozpoetyzowanej prozy.
Gatunekobyczajowa

Oblicze Temi

1 2 »
Ojciec wierzył w to, co mówił. Zaczął chodzić na siłownię, a wieczorami okładał wór bokserski. Codziennie powtarzał, że jeśli ktokolwiek skrzywdzi kogoś z jego rodziny, to on go zatłucze własnymi rękami; jakby to mogło wskrzesić matkę. Po takich naukach nie miałem innego wyjścia, niż wyrosnąć na twardego nastolatka.

Rafał Piotrowicz

Oblicze Temi

Ojciec wierzył w to, co mówił. Zaczął chodzić na siłownię, a wieczorami okładał wór bokserski. Codziennie powtarzał, że jeśli ktokolwiek skrzywdzi kogoś z jego rodziny, to on go zatłucze własnymi rękami; jakby to mogło wskrzesić matkę. Po takich naukach nie miałem innego wyjścia, niż wyrosnąć na twardego nastolatka.

Rafał Piotrowicz
‹Oblicze Temi›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorRafał Piotrowicz
TytułOblicze Temi
OpisRafał Piotrowicz – urodzony w 1978 r. w Białymstoku. Mając lat kilkanaście, przekonał się, że pisanie sprawia ogromną radość. Niedawno, po długiej przerwie, powrócił do literackiego hobby. Autor lubi taplać się w realizmie magicznym i we wszelkich odmianach fantasy; ponadto ma słabość do rozpoetyzowanej prozy.
Gatunekobyczajowa
Wczesną jesienią często chodziliśmy na grzyby. Snuliśmy się między drzewami, przeczesując wzrokiem błyszczące od rosy igliwie i mech. Ojciec, niosąc największy koszyk, zawsze szedł przodem. Nieco z tyłu podążała mama, skupiona i cicha, jak zwykle gdy robiła to, co lubi. Tuż przy niej podskakiwała moja siostra, myszkując chaotycznie, zmieniając co raz kierunek i podnosząc ze ściółki wszystko poza grzybami. Na samym końcu, starając się nie stracić ich z oczu, szedłem ja, z pustymi rękami, bo zbieractwo nudziło mnie potwornie. Musiałem łazić z rodziną, ponieważ byłem zbyt mały, by samemu zostać w domu. Drepcząc po lesie gapiłem się na opadłe liście, zadzierałem głowę, pozwalając słońcu ogrzewać twarz, patrzyłem jak rosa ginie tylko po to, by pojawić się tajemniczo następnego ranka; no i odpędzałem od siebie Martę, która co chwilę podbiegała, chcąc pochwalić się jakimś głupim znaleziskiem.
Jesienią nasz dom pachniał grzybami. Oczyszczone mama przekłuwała groszówką i nawlekała na grubą nić. Tak zniewolone zawieszała w kuchni, a one wypełniały przestrzeń aromatem, z którym konkurować próbowały czasem świeże kompoty z jabłek i śliwek. Nie miały jednak szans – ich woń wybuchała i znikała prędko, była ulotna i uboga w porównaniu z wytrwałym, stabilnym, a zarazem tak subtelnym zapachem suszących się borowików, maślaków i kurek.
Złocistymi popołudniami, gdy ja i Marta kłóciliśmy się o nieistotne sprawy, gdyśmy się bawili, ganiali i krzyczeli bez potrzeby, ojciec kroił owoce pigwowca, wycinał z nich gniazda nasienne, a twardy miąższ wrzucał do wielkiego balonu, którego przydymione szkło niosło zapowiedź tajemnicy. Potem zalewał to samogonem, tym kupowanym od pana Ryśka, bo, jak mówił, żadna wódka nie mogła równać się z jego wyrobami. Kiedy indziej kosił trawnik lub bielił drzewka. Czasem też sporządzał te swoje zapiski. Wieczorami często czytał nam baśnie Andersena, a nieraz opowiadał historie, które kiedyś słyszał od naszego dziadka. Dziadka nie było już wtedy od dawna; umarł, nim się urodziliśmy, więc nie mieliśmy za kim tęsknić.
Regularnie odwiedzał nas wujek Wojtek. Był zawsze radosny i lubił się z nami bawić. Uwielbiałem go, Marta również. Nieraz ganiał mnie i siostrę po ogrodzie, a gdy któreś złapał, łaskotał tak, że płakaliśmy ze śmiechu. A potem podrzucał – wysoko, wysoko – że aż w brzuchu mrowiło. Mama krzyczała wówczas, że chyba zwariował i ma natychmiast przestać, bo jeszcze przypadkiem zrobi nam krzywdę. A on wtedy brał nas za ręce i mówił, że jesteśmy prawie jak jego dzieci i nigdy nic złego nam się przy nim nie stanie.
Wieczorami mama często pracowała przy komputerze lub prasowała, a potem układała ubrania w wielkiej, pachnącej starością szafie odziedziczonej po dziadkach. Czasem, gdy było już późno, a ja nie mogłem zasnąć, schodziłem cichutko i z głębi ciemnych schodów patrzyłem na rodziców. Siedzieli zazwyczaj na kanapie, każde z książką w dłoni, zanurzeni w lekturze, oparci o siebie, przytuleni. Na ławie stały dwa kieliszki i butelka z jedną z wielu zrobionych przez ojca nalewek. Patrzyłem na nich oczami dziecka i czułem, jak spokój, ów niepojęty spokój ogarnia także mnie; po powrocie do naszego pokoju wsłuchiwałem się przez chwilę w oddech Marty i zasypiałem.
Ojciec pracował w domu: tworzył opisy produktów oraz – jak sam mówił – wymyślał głupoty na potrzeby pozycjonowania stron. Nie lubił tego zajęcia, lecz twierdził, że każde inne jest jeszcze gorsze. Mama jeździła do miasta, do centrum, gdzie była zajęta korporacyjną gonitwą za uznaniem przełożonych. Pewnie dlatego zawsze powtarzała, że tęskni za domem; tu mogła żyć po swojemu, nie spieszyć się. Po drodze do pracy zawsze zawoziła mnie i Martę do przedszkola. Wracając, odbierała nas i zasypywała słowami pełnymi miłości i tęsknoty. Choć lubiliśmy przedszkole, to powrotów do domu nie mogliśmy się doczekać.
Jesień trwała już długo i słoneczne chwile stały się rzadkością, ale akurat tego dnia ciepłe i jasne promienie rozświetlały świat. Mama odwiozła nas do przedszkola, ucałowała na do widzenia, a my pomachaliśmy jej na pożegnanie. Pamiętam dobrze ten dzień, bo był taki słoneczny. Pamiętam dobrze, bo wraz z innymi dziećmi robiliśmy ludziki z kasztanów i zapałek, a potem wkładaliśmy kolorowe liście do specjalnego zeszytu przyniesionego przez panią. Pamiętam dobrze, bo ja i Marta zostaliśmy w przedszkolu bardzo długo. Pamiętam dobrze, bo dopiero wieczorem odebrał nas ojciec. Pamiętam dobrze, bo gdy nas przytulił, cały się trząsł, a potem, w nocy, kiedy myślał, że śpimy, płakał. Pamiętam dobrze, bo był to dzień, w którym nasza mama umarła.
Nie, nie umarła. Zginęła.
Początkowo ojciec zajęty był pocieszaniem nas i organizowaniem zajęć wypełniających czas. Szło mu to nadzwyczaj sprawnie. Po pogrzebie cała rodzina, o istnieniu której nie miałem pojęcia, postanowiła mu pomóc. Nagle znikąd pojawiły się nieznane ciocie, próbujące nieudolnie koić nasz smutek. Znalazło się też kilku wujków, których ojciec nie widział od lat. Ci przychodzili z butelkami i próbowali po męsku podnosić go na duchu. Krzywili się więc po każdym łyku i z tym dziwnym grymasem powtarzali, jaka to wielka strata, że rozumieją, że współczują, ale – zapewniali – wszystko się ułoży, bo musi i tak dalej, i tak dalej.
Gdy tak siedzieli, rzucając puste – bo w podobnej sytuacji wszystkie wydają się bez znaczenia – słowa, pierwszy raz zobaczyłem Ją. Stała pomiędzy tymi obcymi, szepczącymi ludźmi i w milczeniu patrzyła na mnie. A potem po prostu odwróciła się i poszła do kuchni. Ruszyłem za nią, lecz w pomieszczeniu zastałem jedynie dwie kuzynki, które na mój widok zgasiły w zlewie papierosy i próbowały otworzyć okno, aby dym przypadkiem mi nie zaszkodził. Każdy wspina się na własne szczyty troskliwości.
Wnet okazało się, że ojciec dobrym kompanem do picia nie był, więc odwiedziny skończyły się równie gwałtownie, jak zaczęły. Rodzina kilkoma wizytami ukoiła ewentualne wyrzuty sumienia i wszyscy wrócili do normalnego życia. Wujek Wojtek nadal przychodził w weekendy i starał się wypełnić nam czas – wymyślał zabawy, zabierał na wycieczki, wynajdował różne zajęcia – z nim nigdy się nie nudziliśmy. Stał się wówczas przyjacielem ojca. Czasem siadywali razem i wspominali mamę. W takich chwilach staraliśmy się z Martą nie przeszkadzać, jednocześnie zajmując miejsce, z którego dobrze było słychać, o czym mówią. Te rozmowy pomagały im obu, koiły ból. Z czasem jednak zaczęły schodzić na inne tory.
Po śmierci mamy Marta zamknęła się w sobie. Byliśmy wtedy w zerówce, a potem poszliśmy do szkoły. Siostra była prymuską, dogadywała się z koleżankami, jednak cień smutku wlókł się za nią. Z chwilą śmierci mamy Martę poczęła wypełniać pustka, która odmieniała ją powoli, a jednak zauważalnie. Odkąd nauczyła się dobrze pisać, moja siostra całe godziny spędzała nad pamiętnikiem. Chodziła wiecznie zamyślona, a na pytania, co się z nią dzieje, odpowiadała z uśmiechem, że wszystko jest w porządku. Nie było w porządku, wiedziałem o tym tak dobrze, jak tylko brat bliźniak mógłby wiedzieć. Zagadnąłem więc kiedyś, czy ona też Ją widuje. Marta była wyraźnie zaskoczona; odrzekła, że nie widuje nikogo, chociaż też by chciała. I że mi zazdrości. Pokręciłem tylko głową; pewnie sądziła, że mi odbiło i wszędzie widzę mamę. Może i rzeczywiście miałem coś z głową, bo czasem naprawdę widywałem… kogoś, lecz z pewnością nie była to mama.
Ojciec z wujkiem ze spotkania na spotkanie grzęźli w coraz głębszej frustracji. To, z czego wcześniej czerpali siłę, obróciło się ostatecznie przeciw nim. Rozmowy, początkowo pełne ciepłych wspomnień, z czasem zamieniły się w bełkotliwe manifesty o potrzebie kary. Wygłaszali więc monologi przesycone nienawiścią, utwierdzali się wzajemnie w sensie szukania zemsty, wyłupienia oka za oko i wybicia zębów za te, które się utraciło.
– Wyjdzie taki skurwysyn po sześciu latach za dobre sprawowanie i będzie sobie dalej spokojnie żyć, tak? – cedził ojciec setny już raz. – Będzie się, kurwa, bawić, pić, zaliczać panienki i niby wszystko ma być w porządku, tylko dlatego, że mu raptem przez kilka latek dupę w pierdlu grzmocili?! Taki chuj ma całe życie jeszcze przed sobą, a Ela już dawno w ziemi zgniła. To ma być sprawiedliwość?! Pierdolić taki sądy, taki system, takie cholerne państwo i zasrane prawo.
– Nie podaruję, jak wyjdzie, to go ukatrupię – odpowiadał na to, jak zwykle nie podnosząc głosu, wujek Wojtek.
– I pójdziesz siedzieć z powodu kawałka gówna? Przestań. Poza tym, śmierć dla takiego chuja to jak nagroda. Wolałbym, żeby męczył się tak, jak nikt przed nim.
Dudniące echo takich właśnie rozmów dobiegało przez zamknięte drzwi, gdy byłem w pokoju na górze. Wtedy też przeważnie pojawiała się Ona. Stawała naprzeciw; piękna, dumna, spokojna. Przewiercała mnie spojrzeniem białych, pozbawionych źrenic oczu. Poza jednym, jedynym razem, w ogóle się nie odzywała. Czasem odwracała wzrok w kierunku Marty, lecz ta nie dostrzegała niczyjej obecności. Zresztą siostra była zbyt zajęta wiecznym spisywaniem swoich myśli.
1 2 »

Komentarze

« 1 2
14 II 2016   15:26:23

Sorry, coś mi się przypomniało. Mam drobną uwagę techniczną. Rozumiem że (białe) oczy mogą nie mieć źrenic, ale postronny obserwator zauważy przede wszystkim brak tęczówek. Pzdr

« 1 2

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Przypowieść bez morału
— Rafał Piotrowicz

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.