Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 3 lipca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Dominik Fórmanowicz
‹Wstyd›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorDominik Fórmanowicz
TytułWstyd
OpisAutor pisze o sobie: Jestem dwudziestoletnim studentem UAM w Poznaniu. Piszę teksty o bardzo niejednorodnej tematyce, z różnym skutkiem próbując nadać kształt moim emocjom i wynikającym z nich przemyśleniom. „Wstyd” jest pośród moich opowiadań jednym z najbardziej nietypowych. W pozostałym wolnym czasie czytam, przesiaduję w kinie, gram na gitarze i jak każdy student próbuję zachować równowagę między tym co przyjemne a tym co pożyteczne.
Gatunekdramat

Wstyd

« 1 2 3 »
Niektórzy z oddziału, szczególnie młodsi, skrupulatnie liczyli i sumowali liczbę zabitych przez siebie ludzi. Assai też tak robił przez długi czas. Szczycił się tym, jak wszyscy, szczególnie, gdy przekroczył dziesiątkę.
Najpierw jednak była rozpacz, obrzydzenie. Dopiero potem ten żal przechodził, jego miejsce zajmowała rywalizacja – wyścig młodych morderców. W końcu wszystko stawało się rutyną, brakiem zainteresowania i emocjonalnego zaangażowania w egzekucję, połączonym z nieczułością na prośby, błagania i krzyki. Na tym etapie chłopak już nie widział nawet swoich ofiar. Widział wtedy swojego ojca, wiele lat wcześniej, kiedy ubijał świnię podczas starego święta we wsi. Bał się wtedy własnego ojca, gdy ten z mechaniczną dokładnością i bez zastanowienia wbijał nóż w kark zwierzęcia. Pytał matki, po co to wszystko. Odpowiadała, że po to, by mieli co jeść. Ta odpowiedź zawsze go uspokajała.
Teraz też. Robię to po to, żeby mieć co jeść. Prawda. Z wiosek nigdy nie wychodzili z pustymi rękoma. Ale gdy nadchodził wieczór, a do świtu było jeszcze bardzo daleko, Assai przypominał sobie subtelną różnicę między sobą a ojcem.
W końcu z rutyny, z wykonywanych od czasu do czasu wyroków, zrodziła się ukrywana i długo nieuświadomiona przyjemność. Przyjemność nie płynęła z widoku krwi i strachu, był przecież żołnierzem, nie psychopatą. Przyjemność tę dawała władza. Władza nad ofiarą, nad kolegą z oddziału, nad dziewczyną, którą porzucali Oficerowie. Nie był osamotniony w swoich odczuciach, mimo że nikt nie mówił o tym głośno. W tym dziwnym domu z drzew i ptaków każdy musiał znaleźć sobie ofiarę, niewolnika, psa, którym mógł pomiatać. Którego mógł nawet zabić. Po to, żeby samemu nie zwariować i nie dać się stłamsić. Każdy był czyjąś ofiarą i każdy jak najszybciej znajdował sobie swoją własną. Wystarczyła jedna branka w wiosce i łańcuch pokarmowy, który składał się na to zbiorowe szaleństwo, wydłużał się o kolejne zaszczute jednostki, przerażone i słabe. A potem odwiedzali kolejną wieś i oddział powiększał się lub po prostu uzupełniał straty w ludziach. Straty, które rzadko tak naprawdę wynikały z walki. W rzeczywistości w ciągu tych wielu miesięcy stoczyli tylko dwie potyczki z oddziałami rządowymi i parę małych bitew ze zdesperowanymi wieśniakami uzbrojonymi w stare, europejskie strzelby, które zawsze zacinały się w deszczu.
Najczęściej ofiary wynikały z kaprysu Panów, czyli Oficerów. Ale Assai wiedział, że tak być musi. To była dyscyplina, bez której nie można stać się żołnierzem i walczyć z wrogiem. Gdyby nie ona, pewnie nadal krzyczałby po nocach i odganiał duchy jak odgania się natrętne, tropikalne muchy. Dyscyplina czyniła go mężczyzną, w końcu miał już czternaście lat.
A jednak bardziej od dżungli nienawidził tylko Panów. Nienawidził ich tak bardzo, że nieraz w nocy zaciskał zęby przez łzy, z pięścią zamkniętą na rękojeści noża. Ale nie mógł nic zrobić, a oni mogli z nim zrobić wszystko. Za to nienawidził ich jeszcze bardziej. Dlatego jak najszybciej brał się za szkolenie młodszych towarzyszy. Za bicie, plucie i wybijanie zębów. Za odcinanie języka w następstwie nieprzemyślanych, krnąbrnych odpowiedzi. Jedna nienawiść podtrzymywała i rodziła drugą, ta zależność była jak kręgosłup w ciele Assaiego. Nienawiść do białych, do czarnych, do dżungli, do wiosek, do uśmiechniętych dzieci bawiących się na polanach. Zazdrość o ten uśmiech właśnie, bo oni nie potrafili się śmiać. Nie pozwalali na to oficerowie, nie pozwalała dżungla, nie pozwalała Afryka. Marsz żałobny na cześć ich samych wydobywał się spod bosych stóp, grzęznących w czarnym błocie. Ten sam marsz pchał ich do przodu, w dżunglę.
• • •
Tego dnia otaczająca ich zieleń była wyjątkowo nieprzyjazna. Owady całymi chmarami wgryzały się w ciała wojowników, a pot lał się z czoła niczym deszcz, który miał przyjść po południu. Liście rozcinały skórę, a słony pot wpływał strugami w czerwone rany, potęgując zmęczenie, budząc złość i kumulując nienawiść.
Upał niszczył odporność i odbierał siły, ale rozkaz był: iść! Szli więc bez przerwy, nie zadając zbędnych pytań. Wykończeni brakiem pożywienia i widocznego celu, młodzi wojownicy zatapiali się mimowolnie w tropikalnym znużeniu i rezygnacji.
I właśnie wtedy, wczesnym popołudniem, ich oczom ukazała się droga.
Wieś była blisko. Cel był blisko.
• • •
Nie różniła się od innych niczym – wszystkie były takie same. Spora wykarczowana polana, na niej prymitywne lepianki i szałasy. Senna wioska pośrodku puszczy, co najmniej tydzień drogi od najbliższego telefonu, trzy dni od większego skupiska ludzi. Jedynymi oznakami cywilizacji były stare plastikowe kubły i przemieszczane przez wiatr foliowe worki, przywiezione zapewne kiedyś z miasteczka. I jakieś kilkuletnie dziecko w podartej koszulce z napisem Coca – Cola. Na pewno jej posiadanie imponowałoby chłopakom z oddziału Assaiego, lecz jednocześnie była irracjonalnym i złośliwym dodatkiem do przerażającej rzeczywistości. Szczątkową oznaką zachodniego sumienia, obecnego w zapomnianej dżungli…
Ilustracja: Artur Wawrzaszek
Ilustracja: Artur Wawrzaszek
Niejeden z młodych rebeliantów, oglądając z daleka wioskę, planował już teraz zawłaszczenie koszulki, by potem nosić ją – nieuświadomiony dowód niezrozumienia dla idei, za które walczyli.
Pośród nędznych chatek — plac w centrum wsi. Oddziały rebeliantów właśnie w takich miejscach wykonują egzekucje i wygłaszają przestrogi, choć najczęściej nie ma już nikogo, by ich słuchać. Ale w czasach względnego spokoju tam właśnie odbywają się uroczystości i tańce. Nie ma chleba, niech chociaż będą igrzyska. Na placu pośrodku wioski widać było resztki wielkiego ogniska, wygasłego bardzo niedawno.
Teraz widoczne było ożywienie w centrum wsi, nietypowe dla takich sennych wiosek.
Powód ożywienia był oczywisty. Na środku stała duża wojskowa ciężarówka, bez oznaczeń, a wokół niej – skupiony tłum mieszkańców. Dało się wyczuć rozpaczliwe podekscytowanie. Kilku mężczyzn negocjowało coś z czterema białymi w kolorowych koszulkach, stojącymi z bronią w ręku koło ciężarówki. Szum podekscytowanego tłumu to wzrastał, to opadał. Po kilku minutach, wśród największej wrzawy, coś się zmieniło. Plandeka pokrywająca szkielet ciężarówki podniosła się i kilku mężczyzn zaczęło wynosić z wozu karabiny. Trzech mieszkańców wioski, którzy widocznie dzierżyli władzę, znikło w dużej chacie w centrum wioski, by po chwili wrócić z zawiniątkiem w ręce. Z miejsca, w którym ukrywał się Assai z częścią oddziału z trudem udało się dojrzeć, co zawierał tak ważny dla tej społeczności pakunek. Niewyraźny widok zielonych papierków przekazywanych z rąk do rąk nie pozostawiał wielu wątpliwości. Mieszkańcy wioski mieli niebywałe szczęście – z trudnego do odgadnięcia źródła dostali trochę dolarów, by zapłacić za broń.
Biały człowiek prowadzący negocjacje spojrzał na cienki plik banknotów. Wstrzymano rozładunek. Nawet oddział Assaiego poczuł nerwowe napięcie tej chwili. Dla mieszkańców wioski była to kwestia życia i śmierci. Broń była im niezbędna do przetrwania. Od wsi do wsi niosły się wieści o wojnie, o rebeliantach, o mordercach wymierzających sprawiedliwość w tym piekle anarchii. Broń miała obronić wieś przed Assaim i jego towarzyszami, którzy obserwując nerwowe zajścia w wiosce doskonale zdawali sobie z tego sprawę. Lecz nic nie można było zrobić, bo byli tu, gotowi do ataku, już teraz. Zanim choć jedna sztuka broni trafiła w nieprzyzwyczajone do walki ręce przerażonych mieszkańców wioski.
Jedni i drudzy, sparaliżowani strachem, szukali jakiegoś sposobu na wyjście z tego piekła. Lecz ono pochłaniało ich coraz bardziej, z każdym zakupionym karabinem i zniszczoną wioską. A w tę spiralę coraz mocniej wkręcały się banknoty i papierowe deklaracje świata zewnętrznego. Bo wbrew temu, co mogli odczuwać ludzie w wiosce i wojownicy z oddziału rebeliantów, poza dżunglą też istniał świat. Świat, dla którego dżungla nie istniała.
Istniała tylko dla białego człowieka, stojącego pośrodku placu. Był teraz bogiem w oczach kilkudziesięciu zgromadzonych wieśniaków. Bogiem, który roześmiał się im w twarz.
Zaczął chodzić dookoła ciężarówki, pokazując marny plik banknotów swoim towarzyszom. Ich śmiech unosił się ponad wioską rozpaczliwie kontrastując z grobową ciszą, która spadła na mieszkańców wsi. Nie było już nic do powiedzenia.
Biały mężczyzna o siwych skroniach, w hawajskiej koszuli, wytartych dżinsach i mokasynach, skończył swój szyderczy obchód i wrócił tam, gdzie stała starszyzna. Rzucił im w twarz kilka otrzymanych banknotów i zaczął coś krzyczeć. Negocjatorzy zareagowali szczerym przerażeniem na jego słowa, a po chwili cała wieś zahuczała krzykiem oburzenia i rezygnacji.
Biali z bronią odbezpieczyli karabiny i względny spokój powrócił na plac. Zapanowało dziwne milczenie i po chwili, bez ostrzeżenia, z tłumu odezwały się pojedyncze krzyki. Krzyki rozpaczy i strachu. Lament młodych kobiet, kilku dziewczyn z wioski, które ich bracia i inni mężczyźni siłą wyciągnęli na środek placu. Stały tam ze spuszczonymi głowami, krzycząc i błagając o litość.
« 1 2 3 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Operacja „Wilczyca”
Jakub Wczasek

22 VI 2024

Eli przemknęła bezszelestnie i w przelocie chlasnęła młodego partyzanta. Hanys cofnął się, widząc jak pozbawiony futra stwór o wilczym pysku wyłonił się z ciemności i jednym szybkim uderzeniem szponiastej łapy zamienił szyję Maciusia w krwawą miazgę. Chłopak nie wydał najmniejszego dźwięku i z szeroko rozwartymi oczyma opadł na ściółkę.

więcej »
Ilustracja: Marcel Baron

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Wielichamowo Horror Show
— Dominik Fórmanowicz

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.