Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 29 czerwca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Dominik Fórmanowicz
‹Wielichamowo Horror Show›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorDominik Fórmanowicz
TytułWielichamowo Horror Show
OpisDługością zahaczające o mikropowieść opowiadanie o zombie jest oczywiście inspirowane tym i owym. Groza przeplata się tu z czarnym humorem, horror z show. Ciche miasteczko nigdy już nie będzie takie samo…
Gatunekgroza / horror

Wielichamowo Horror Show

1 2 3 36 »
Krzyk pierwszej ofiary zapoczątkował kolejny akt wstrząsającego dramatu, zwiastując zmianę układu sił. Urwał się jednak w momencie, gdy tułów ofiary rozpadł się pośród krwawej powodzi na dwie części. Wprawiony w ruch łańcuch piły rozpryskiwał brunatną krew na całą szerokość schodów, ku uciesze operatora urządzenia. Człowiek ten, pan Bogobojec, zawsze zdawał się być delikatnie mówiąc dziwny, jeszcze za niedawno przerwanego życia. Ojciec dziwnej rodziny, mąż dziwnej żony, posiadacz wcale ładnego domu, dorobił się w dziwny sposób i doczekał trzech czworga dziwnych dzieci. Aż w końcu, zmarł pewnego słonecznego, lipcowego dnia, w sposób jak na niego przystało – dziwny.

Dominik Fórmanowicz

Wielichamowo Horror Show

Krzyk pierwszej ofiary zapoczątkował kolejny akt wstrząsającego dramatu, zwiastując zmianę układu sił. Urwał się jednak w momencie, gdy tułów ofiary rozpadł się pośród krwawej powodzi na dwie części. Wprawiony w ruch łańcuch piły rozpryskiwał brunatną krew na całą szerokość schodów, ku uciesze operatora urządzenia. Człowiek ten, pan Bogobojec, zawsze zdawał się być delikatnie mówiąc dziwny, jeszcze za niedawno przerwanego życia. Ojciec dziwnej rodziny, mąż dziwnej żony, posiadacz wcale ładnego domu, dorobił się w dziwny sposób i doczekał trzech czworga dziwnych dzieci. Aż w końcu, zmarł pewnego słonecznego, lipcowego dnia, w sposób jak na niego przystało – dziwny.

Dominik Fórmanowicz
‹Wielichamowo Horror Show›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorDominik Fórmanowicz
TytułWielichamowo Horror Show
OpisDługością zahaczające o mikropowieść opowiadanie o zombie jest oczywiście inspirowane tym i owym. Groza przeplata się tu z czarnym humorem, horror z show. Ciche miasteczko nigdy już nie będzie takie samo…
Gatunekgroza / horror
Prolog
Wszystko musi się kiedyś zacząć. W tej opowieści zaczyna się późnym popołudniem, w szarej przestrzeni między jesienią a zimą, kiedy to drzewa okrycie z liści zamieniają na bardziej przewiewną aurę mgły… W miejscu, w którym zaczyna się ta historia, zmierzch zapadał bardzo niezdecydowanie. Swoje wahanie okrył gęstą mgłą, przez którą z trudem przebijało się światło starych, ulicznych latarni, zbędnie oświetlających niemalże puste ulice. O tej porze mało kto wychodził z domu. Co jakiś czas pustymi chodnikami kroczyły miejscowe niewiasty, mając nadzieję, że ulicami ich miasteczka przejedzie lśniące, czarne BMW i zabierze je gdzieś daleko stąd. Spotykały jednak tylko miejscowych chłopaków, dla których życie zaczynało się tutaj i tutaj się kończyło – gdzieś między delikatesami a spelunką na rynku. Ale nie rozmijajmy się z wytyczoną wcześniej drogą. Do tych panów przyjdzie nam jeszcze powrócić.
Otóż mieścina była wręcz oniryczna o tej porze dnia, a życie kulturalne zastępowały partykularne interesy mieszkańców pochowanych w swych domostwach i ciemnych mieszkaniach, gdzieś między „Klanem” a „M jak miłość”.
Chwała Bogu, w miasteczku był park. Było gdzie iść na spacer w niedzielne popołudnie. Chociaż nie należy popadać w euforię odnośnie form spędzania wielichamowskiego wolnego czasu – na tego rodzaju wyprawy wychodziło się tylko będąc szczęśliwym posiadaczem nowej pary butów czy też innego rodzaju ozdoby. Ale park mimo wszystko był i to nawet ładny. A w nim dwa stawy, trochę drzew, krzaków i XIX-wieczny pałacyk.
Zatrzymajmy się może przy owych stawach. Otóż w to nieszczególne popołudnie na małym, spróchniałym molo siedział pewien dzieciak. Skulony we mgle rozmyślał, patrząc na niknącą w mroku wodę. On sam tonął w nerwowych myślach. Był niepozornym brunetem o dziwnej fryzurze z przedziałkiem na lewo. Chodził jak wszystkie miejscowe dzieciaki do tutejszego gimnazjum, które było jego największym wrogiem i ciężarem.
Siedział na molo wiedząc, że teraz nikt go tam nie zobaczy, bo wszyscy pochowali się w domach. On sam też nie był dużo lepszy, zważywszy, że jego domem było mieszkanie w owym wspomnianym już pałacyku. Światła domu majaczyły niedaleko w owiniętym mgłą powietrzu. Ukrywał się.
To już drugi rok, od kiedy zaczęły się jego kłopoty z miejscowymi chłopakami. W pewnym momencie bez wyraźnej przyczyny stało się modne nie lubienie go. Zaczęły się nagonki na szkolnych korytarzach, wyzwiska. Normalka w społeczności uczniów szkół gimnazjalnych. Dzieciaki zawsze były wobec siebie bezlitosne, bez względu na to gdzie i kiedy się wychowywały. Gorzej, gdy ofiara jest ciągle jedna.
Tak, można uznać, że był ofiarą. Zdawał sobie z tego sprawę za każdym razem, gdy szedł do szkoły ze ściskającą żołądek obawą przed tym, kogo spotka za rogiem ulicy. Potem lekcje, szybkie ucieczki z klasy, w pobliżu której chłopacy nie pozwalali mu siedzieć w czasie przerwy. Nie słyszeć wyzwisk, albo inaczej – żeby nikt poza nim ich nie słyszał. Wstyd.
Uciekał więc. Tylko, że w Wielichamowie nie było dokąd uciekać. Sytuację komplikował fakt, iż nie chciał, by jego rodzice się o wszystkim dowiedzieli – postanowił to przetrzymać, nie robić afery, nikomu nie dać satysfakcji.
Te rozważania jak zwykle zaprowadziły go nad wodę. Siedział na molo sam ze swoimi myślami w ten mglisty, jesienno-zimowy wieczór. Bo warto zauważyć, że w trakcie opowiadania tej historii zmrok spadł na miasteczko już bardziej zdecydowanie i z czystym sumieniem można tę porę dnia zaliczyć do kategorii wieczoru.
Jeśli przyszło wam do głowy, że chłopak zapewne sam zapracował na sytuację w jakiej się znalazł (bo przecież nic nie bierze się z niczego – nawet tu), to możliwe, że tak właśnie było, ale nie potrafił jasno określić motywów kierujących grupą Świńskiego, Pieniaczyka i innych miejscowych chłopaków.
Może powodem były historie nagłaśniane przez wieloletniego antagonistę – Krzysia, może fakt, że mieszkał w pałacu (ktoś go kiedyś zapytał czy w piwnicy ma karocę!), a może jego szczera dziecięca naiwność i przekonanie o słuszności swoich racji tak typowe dla młodych ludzi. Większość młodzieży jednak z tej naiwności z czasem wyrasta. Nasz towarzysz miał tę nieprzyjemną okazję wyzbyć się resztek złudzeń nieco wcześniej. Wtedy na przykład, gdy zabrali mu buty, by wracał do domu w szkolnych kapciach. Doświadczenie to było szczególnie dotkliwie odczuwalne, biorąc pod uwagę hasający radośnie w powietrzu grudzień.
Nie było łatwo, ale zawsze mógł usiąść wieczorem, ewentualnie późnym popołudniem nad stawem i porozmyślać o tym, co już za a co jeszcze przed nim.
Powoli zaczynało się robić coraz chłodniej, a we wszechogarniającej ciemności zatopiła się nawet złowroga mgła. Tylko księżyc niewyraźnym rogalem przebijał się przez mrok, oświetlając mdłym światłem powykrzywiane, nagie gałęzie drzew. Zdawały się wręcz pochylać nad chłopakiem, jakby w cichej współpracy z jego wrogami. „Cholera! Ciemno, głucho i znikąd pomocy. Dobrze”, pomyślał, „że mam chociaż Cegłę”. A ponadto, z czego nie do końca zdawał sobie sprawę, miał ten cały metodycznie rozbudowywany w geście samoobrony własny świat, w którym zatapiał się bez reszty, zostawiając całe Wielichamowo za sobą.
Skoro już jesteśmy przy Cegle, to może dla ułatwienia i rozjaśnienia mroków tej niesamowitej opowieści, wspomnimy, że bohater, o którym cały czas mowa, miał na imię Sławek. Imię, nie obrażając nikogo, niefortunne, lecz tak właśnie na niego wołali. A raczej tak miał na imię, bo, jak już zostało wspomniane, wołali na niego na wiele różnych sposobów – głośno, wyraźnie i prześmiewczo, przez całą długość szkolnych korytarzy. Jednak młodzieniec o tak niewydarzonym imieniu już wkrótce nas opuści i szczerze mówiąc, właśnie do tego nieuchronnie zmierza ta opowieść.
Otóż niepokój i trudne do uzasadnienia poczucie niebezpieczeństwa nie bez przyczyny ogarnęły chłopaka. Siedząc na pomoście, otoczony przez ciemność, zdawał sobie sprawę, że nie jest sam. Miał to dziwne przeczucie, które zwykle towarzyszy postaciom, służącym za modelowe ofiary w filmach grozy, ginącym zwykle jeszcze przed napisami początkowymi. Przeczucie, że coś lub ktoś jest blisko i jak to zwykle bywa w tego rodzaju niesamowitych historiach miał, na swoje nieszczęście, całkowitą rację.
Coś zbliżało się od strony wody. Najpierw było to tylko niesprecyzowane i trudne do uzasadnienia wrażenie, lecz już wkrótce kątem oka miał ujrzeć nieznaczny ruch na spokojnej dotychczas tafli stawu. Powoli, bardziej jeszcze kierowany ciekawością niż strachem, wychylił się ponad krawędzią mola, w niemym oczekiwaniu. Cisza. Tylko wiatr tańczący wśród nagich konarów drzew i nagły chłód. Wychylił się jeszcze bardziej. Śmielej spojrzał za krawędź pomostu.
I wtedy to usłyszał. Cichy pomruk gdzieś bardzo blisko. Lecz nie z boku. Z tyłu. Było jednak za późno, by obejrzeć się za siebie. Na twarzy poczuł jakby wielką, szorstką łapę ciągnącą go w krzaki. Potem ból. Dziwny trzask. Postronny obserwator mógłby uznać to za trzask pękającej czaszki, ale Sławek niestety nie był osobą postronną i to jego czaszka pękała właśnie z odrażającym hukiem. Wszystko trwało zaledwie parę sekund. Dzikie pomruki złowrogo unosiły się nad stawem, by cichnąc powoli, ustąpić z powrotem miejsca statecznej, wieczornej ciszy.
I tylko delikatny wiatr, rozpędzający mgłę znad zastygłego w bezruchu miasteczka, zataczał koła nad martwą wodą.
To było pierwsze z serii dziwnych zdarzeń, które niczym opary gęstej mgły miały wkrótce spłynąć na spokojne miasteczko.

część pierwsza
wielichamowo

I
Miasteczko położone było w niewielkiej dolinie, zewsząd otoczone nieurodzajnymi polami i podmokłymi łąkami. Stąd zawsze wilgotne powietrze i mglisty krajobraz, wtapiający się doskonale w ponury nastrój jesieni.
Kilka tysięcy pochowanych w domach mieszkańców tworzyło hermetyczną społeczność, w której każdy znał każdego. A nawet jeśli kogoś nie znał, to prawdopodobnie ten drugi znał jego. Grzechy i brudy pełzały od domu do domu, przekazywane w wielkiej tajemnicy sąsiadkom. Wielichamowo było dla swoich wiernych mieszkańców całym światem, a jeśli nie całym, to przynajmniej bardzo dużą jego częścią. Miało status miasteczka, lecz liczba mieszkańców, ich mentalność i zachowanie nadawały mu raczej wiejski charakter. Ale w świadomości Wielichamowian dumnie prężył się pokaźny zielony ratusz, wystający z szeregowej zabudowy rynku i stare prawa miejskie, które w ich odczuciach stawiały mieścinę w jednym rzędzie z takim, dajmy na to, Nowym Jorkiem.
Prężnie rozwijała się miejscowa organizacja kościelna. Na wspomniane kilka tysięcy osób przypadały trzy kościoły i prawdziwy skarb okolicznych emerytek – charyzmatyczny proboszcz. Wielebnemu Karolowi oddać trzeba, że energii mu nie brakowało. Jego kazania w niedzielne południe donośnym echem odbijały się nawet na polach okalających Wielichamowo. O tak, głos miał stentorowy i poza żarliwymi religijnymi rozprawami o tym, że „bez Boga ani do proga i basta!” używał swych niezwykłych atutów wykonując również słynne w całej gminie arie. Pięknym, wysokim głosem podobno poruszał serca, jednak w niedzielne przedpołudnie można było zaobserwować na twarzach zgromadzonych raczej skrzętnie ukrywane uśmiechy. Społeczność ta rządziła się swymi niepisanymi prawami obłudy i absolutnego zakazu szczerości, a na wielebnego nic złego mówić nie można – tak więc mimo, że osławione popisy wokalne więcej wzbudzały ironicznego uśmiechu niż dreszczu religijnego uniesienia, komentarze na ich temat stanowiły bezwzględne tabu. Oczywiście wiernych wielbicielek ksiądz miał sporo i chociaż intelektualne walory rozpraw Karola Narcyziaka wydawały się wątpliwe, to daleko pewniej jawił się jego autorytet płynący tak z pozycji jak i z energiczności oraz skali przeprowadzonych gdzie popadło remontów. Żyrandole, chodniki, jakieś krzaczki na cmentarzu, ławki, nowa droga krzyżowa i tak w kółko. Intencji i wydatków nie brakowało.
1 2 3 36 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Operacja „Wilczyca”
Jakub Wczasek

22 VI 2024

Eli przemknęła bezszelestnie i w przelocie chlasnęła młodego partyzanta. Hanys cofnął się, widząc jak pozbawiony futra stwór o wilczym pysku wyłonił się z ciemności i jednym szybkim uderzeniem szponiastej łapy zamienił szyję Maciusia w krwawą miazgę. Chłopak nie wydał najmniejszego dźwięku i z szeroko rozwartymi oczyma opadł na ściółkę.

więcej »
Ilustracja: Marcel Baron

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Wstyd
— Dominik Fórmanowicz

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.