Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 3 lipca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Dominik Fórmanowicz
‹Wstyd›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorDominik Fórmanowicz
TytułWstyd
OpisAutor pisze o sobie: Jestem dwudziestoletnim studentem UAM w Poznaniu. Piszę teksty o bardzo niejednorodnej tematyce, z różnym skutkiem próbując nadać kształt moim emocjom i wynikającym z nich przemyśleniom. „Wstyd” jest pośród moich opowiadań jednym z najbardziej nietypowych. W pozostałym wolnym czasie czytam, przesiaduję w kinie, gram na gitarze i jak każdy student próbuję zachować równowagę między tym co przyjemne a tym co pożyteczne.
Gatunekdramat

Wstyd

« 1 2 3
Mieszkańcy odwracali od nich twarze, kilku znikło we wnętrzach swoich chat, inni zaciskali pięści. Nikt nie wypowiedział ani słowa, tylko uśmiech na twarzy białego człowieka w hawajskiej koszuli świadczył o zakończonej transakcji. Ludzie z tłumu unikali swoich spojrzeń chowając twarze, wbijając wzrok w ziemię pod nogami. To nie tragedia czterech dziewczynek była powodem ich wstydu, lecz oni sami. Dla wszystkich jasne było, że teraz otwiera się szansa dla wioski. Teraz dostaną upragnione karabiny i będą mieli możliwość przeżycia nadchodzących tygodni. Ale wstyd i szok tłumił jeszcze tę świadomość.
— Weźcie je już! – jęknął cicho łamaną angielszczyzną któryś z wodzów.
Nikt nie chciał już na nie patrzeć, półnagie w upalnym słońcu: żywy pomnik ich własnej hańby. Cztery młode, ładne dziewczynki. Trudno było nawet powiedzieć, że są atrakcyjnymi kobietami. Najmłodsza mogła mieć jedenaście lat, najstarsza szesnaście. Wszystkie pogodzone ze swoim losem, popłakiwały cicho, wpatrzone w ziemię pod bosymi nogami. Miały rodzić dzieci wśród swoich bliskich, wychowywać je i pomagać mężom w przeżyciu trudnych lat. Miały być biedne i umierać z głodu, ale tu – w tej wiosce, w której istniał cały znany im świat. Świat ludzi, którzy teraz sprzedali je za kilka karabinów i nie chcieli nawet patrzeć na swoje córki i siostry. Wstyd i hańba były tak wielkie, że nikt nie ośmielił się nawet zapłakać, nikt nie zaprotestował.
Jednocześnie jednak powoli dojrzewała nadzieja. Bo kiedy ciężarówka zniknie, a dziewczynki trafią na ulice lub do najpodlejszych burdeli na terenie całego kontynentu, kiedy będą rodzić jedno dziecko za drugim i umierać na AIDS w cuchnących dzielnicach zhańbionych afrykańskich miast, oni będą mieli broń i może uda im się zapomnieć o tym, co się wydarzyło.
Ale miało być inaczej. Wśród oddziału rebeliantów, pośrednich sprawców wydarzenia, panowała martwa cisza. Młodzi chłopcy ze zdumieniem patrzyli na tragedię rozgrywającą się w wiosce i choć widok krwi i śmierci nie robił na nich już od dawna wrażenia, powaga sceny, której byli świadkami, wstrząsnęła nimi w niezrozumiały sposób. A wstrząs ten rósł w gniew z każdą chwilą. Śmiech białego człowieka, kpiącego z ich braci na ich własnej ziemi sprawiał, że furia rosła i musiała znaleźć ujście poza ścianą dżungli, gdzie się chowali.
W wiosce odezwały się pojedyncze głosy, zaczął się rozładunek. Dziewczynki, hańba plemienia, znikły we wnętrzu ciężarówki i tylko ci, którym kazano przenieść karabiny musieli patrzeć im jeszcze w oczy. Ale uwijali się jak w ukropie, żeby nie napotkać przez przypadek ich zagubionych spojrzeń.
Część mieszkańców rozeszła się, część czekała na broń. Biali nadzorowali rozładunek, dwóch znikło we wnętrzu ciężarówki.
Wtedy dżungla splunęła oddziałem rebeliantów. Kryjąc się za budynkami, klucząc, biegli z maczetami w rękach, z wściekłością i furią, która uniemożliwiała im myślenie i jednocześnie dodawała sił. Za nimi Oficerowie osłaniali swój oddział ogniem starych karabinów kupionych od Brytyjczyków i Izraelczyków.
Mieszkańcy byli bez szans. Z bezużyteczną, nie naładowaną bronią w ręku padali jeden po drugim z poderżniętymi gardłami. Krew wsiąkała w piach placu.
Biali krzyczeli coś po angielsku, strzelając do nadbiegających mężczyzn. Czterech młodych rebeliantów padło od serii człowieka w czerwonej, turystycznej koszulce z wizerunkiem Che Guevary, nim dopadł go chłopak znany jako Rzeźnik, niemal odcinając głowę. Furia i zaciekłość, z jaką atakowali, doprowadzała ich niemal do rozpaczy. Chcieli jak najszybciej zmyć wstyd, z którego dopiero teraz zdali sobie sprawę. Zmyć go z wioski i ukarać winnych. W szale chcieli zmyć go z siebie, kierując ostrza w stronę handlarzy bronią. Zapomnieć i odnaleźć się w tym, czego byli świadkami, tak, jak to próbował zrobić Assai, gdy parę miesięcy wcześniej kolega z oddziału zapytał go o sens ich walki. I — tak jak Assai — umieli to zrobić tylko za pomocą noży.
Mieszkańcy wioski szybko porzucili broń, uciekając w kierunku dżungli. Ci, którzy znajdowali się w pobliżu ciężarówki, nie mieli na to szans. Główny strumień nienawiści kierował się właśnie tam. Kilku młodych żołnierzy wskoczyło do samochodu, spodziewając się zastać w nim pozostałych handlarzy.
Znaleźli tam jednego, przerażonego, z pistoletem w dłoni i z opuszczonymi spodniami. Zrozpaczone dziewczyny, z których dwie były już zupełnie nagie, kuliły się na podłodze i krzyczały. Dwóch rebeliantów padło od strzałów. Assai miał szczęście, bo biegał wolniej. Padli ci, którzy dobiegli do ciężarówki pierwsi. Gdyby przemyśleli swój atak, żyliby, ale gniew pozbawił ich umiejętności myślenia. Mutu i Dzieciak zginęli na miejscu.
Assai i dwóch innych chłopców wpadło do ciężarówki tuż za nimi. Biały handlarz stracił rękę nim zdążył trzeci raz pociągnąć za spust. Biegał po ciężarówce wrzeszcząc coś po angielsku i opryskując wszystko krwią. Assai szybko dobił go swoim słynnym, wprawnym ruchem.
Chłopcy nie byli zaskoczeni widokiem nagich dziewczynek leżących na podłodze. Wiedzieli, co je czeka w długiej drodze do najbliższego miasta, gdzie trafiłyby pod następnych mężczyzn. Sami też przecież nie stronili od gwałtu w żadnej wiosce, którą przyszło im plądrować. Ale teraz to było co innego. Tak przynajmniej wydawało się Assaiemu.
Stali teraz we trzech naprzeciwko dziewczynek, których płacze ucichły w oczekiwaniu — wpatrywały się w nich ze strachem, ale też z nieukrywaną ulgą. Chłopcy nadal kipieli wściekłością tym bardziej, że jednego z białych nie było wbrew oczekiwaniom w ciężarówce. Nie mieli jednak pojęcia, co zrobić dalej z młodymi kobietami, a one czuły ich konsternację i niepokój powrócił.
W końcu pierwszy ocknął się Kibo — jeden ze starszych członków młodszej części oddziału, w pośpiechu rozpinając rozporek starych dżinsów, które zabrał jednej ze swoich ofiar kilka tygodni wcześniej. Dziewczynka, która leżała najbliżej, zaczęła się kulić i krzyczeć coś niewyraźnie. Zrozumiała, że jej los wcale się nie zmienił i nie odzyskała wolności, a to, czego tak przeraźliwie się bała, wraca w postaci wielkiego, ociekającego krwią rebelianta.
Zbliżył się do niej i chciał siłą rozłożyć jej kolana. Wtedy, pośród zamieszania, coś drgnęło w Assaim. Dotychczas stał z boku i przypatrywał się, nie wiedząc, którym instynktem powinien się kierować, ale teraz podszedł do towarzysza, starszego o dwa lata. Mimo że młodszy, był silniejszy i sprawniejszy niż Kibo. Objął ramieniem jego szyję i wyprowadził na skraj ciężarówki z maczetą przyciśniętą do gardła. Poderżnął je powoli i dokładnie. Krew chlusnęła na piach, ciało legło wzbijając niewielką chmurę kurzu.
Ostatni żywy rebeliant spojrzał na niego spokojnie i z powagą. Assaiemu wydawało się, że nawet z odrobiną szacunku.
Ludzie z ich oddziału rozpaczliwie szukali jedzenia. Wszędzie wokół pełno było trupów i niedobitków, którym brakło siły i odwagi, by wstać i próbować ucieczki.
W końcu gniew znalazł swoje ujście, głód został zaspokojony, a zdrajcy – usunięci. Nad wioską powoli zapadał wieczór. Rebelianci byli jak szarańcza, słuszne więc okazały się obawy wieśniaków. Ich wioska była chaotycznie niszczona przez gniewne bestie, które przyszły z dżungli niczym kara boża. Tylko, że żadnego boga dawno tam nie było. Zapewne jemu też było wstyd.
• • •
Assai został w ciężarówce sam. Dziewczynom pozwolił uciec w las, ale zdawał sobie sprawę, że umrą tam z głodu i wycieńczenia w ciągu tygodnia. Nie rozumiał tylko dlaczego tak postąpił. Dlaczego poświęcił sojusznika dla wroga. Może nie było już sojuszników.
Czuł się zagubiony i oszołomiony. I z tego stanu nie dało się wydostać za pomocą maczety. Czuł, że coś się zmieniło, że zaczyna rozumieć, skąd u niego ta nienawiść, ten gniew. Począł zdawać sobie sprawę, że przed nim i przed jego towarzyszami, przed tą wioską i całym krajem otwiera się ciemność, otchłań. Nie wiedział, czy będzie potrafił przed nią uciec.
Usiadł oparty o ścianę ciężarówki, wśród karabinów i pistoletów, których rozładunek przerwał krwawy atak.
Wieczorna szarość z wolna napływała nad dżunglę, a odgłosy śmiercionośnej orgii ucichły. Było względnie spokojnie, słońce powoli chyliło się ku upadkowi w przepaść horyzontu.
Wokół zapadła cisza i nawet dżunglę ogarnął spokój.
Wtedy dosłyszał czyjś ciężki oddech i szloch bardzo blisko miejsca, w którym siedział. W kącie ciężarówki, pod ciężką, czarną płachtą z materiału znajdował się człowiek.
Assai momentalnie powrócił do partyzanckich przyzwyczajeń, chwytając za maczetę i powoli, ostrożnie podniósł materiał.
We wnęce w podłodze, przykryta jakimiś szmatami, leżała jeszcze jedna dziewczynka. Biała. Assai stał nad nią, oszołomiony widokiem małej, wystraszonej blondynki w samym środku ich zapomnianego kraju.
Była mniej więcej w jego wieku. Gdy go ujrzała, zaczęła kulić się w kłębek niczym mały kotek i zasłaniać ręką, chcąc złagodzić nieuniknione uderzenie. Drżała na całym ciele, pokrytym krwawymi strupami i siniakami. Miała na sobie biało-czerwoną sukienkę, która jednak dawno straciła urok i wdzięk. Wyglądała na ofiarę porwania.
Jeśli poprzednia sytuacja była dla Assaiego trudna, to teraz kompletnie nie wiedział, co powinien zrobić z dziewczyną.
I wtedy zobaczył niewielki, ciemny kształt, który trzymała w ręce. Tuliła go do siebie niczym największy skarb, drżąc z przerażenia. Starego, pluszowego misia bez oka i łapki. Zwykłą dziecięcą zabawkę, podobną do tych, które miał, zanim rebelianci przyszli do jego wioski i zabrali wszystko.
Zwykła zabawka, która w jednej chwili wywołała lawinę dawno wyrzuconych z pamięci wspomnień i momentów z jego przerwanego dzieciństwa. Przypomniał sobie matkę, która śpiewała mu piosenki, gdy był mały. Ujrzał ojca, pracującego na jedynym skrawku ziemi, który dało się uprawiać w pobliżu wioski. Ojcu pomagali bracia, a potem bawili się z małym Assaim, goniąc go po całej wiosce. Pamiętał piękne, słoneczne dni i zabawki, które wieczorami strugał ojciec. Chłopiec zawsze układał się z nimi do snu, tak jak ta przerażona, mała istota, o sponiewieranych, długich blond loczkach, leżąca na podłodze ciężarówki ze swoją maskotką. Jedynym, co zostało jej ze świata, który znała.
Poczuł więź z tą dziewczynką, jedną z istot, których uczył się nienawidzić przez trzy lata.
Usiadł koło niej, zakrył twarz rękoma i zapłakał. Wiedział, że nie powinien, że jest już dorosły. Miał przecież czternaście lat, był żołnierzem. A jednak nie mógł nic poradzić na to, że płakał. Pękło w nim coś, co długo się kumulowało, co gromadził w sobie przez wszystkie lata w puszczy, wszystkie noce z duchami swoich ofiar.
Płakali oboje. Oboje tak naprawdę byli dziećmi, którym odebrano dzieciństwo i kazano cierpieć. Wpajano wszystko to, przed czym powinno się chronić. Uczono świata, w którym tak naprawdę nie można było żyć.
Podniósł maczetę i rozciął jej delikatne gardło.
Wiedział, że ją znajdą. Był jednym z nich i zdawał sobie sprawę, że natychmiastowa śmierć była dla niej jedynym wyjściem. Większość z oddziału nigdy nie widziała białej kobiety i gdyby znaleźli ją żywą, śmierć przyszłaby wśród niekończących się cierpień i poniżeń.
Poczuł uderzenie. Jakby w zwolnionym tempie, z oddali, obserwował siebie, przewracającego się na podłogę, tuż obok dziewczynki. Widział coraz mniej, krew zaczęła zalewać mu twarz. Przez mgłę dostrzegł jeszcze mężczyznę w hawajskiej koszuli, dżinsach i mokasynach. Z lufy jego pistoletu wydobywał się delikatny dymek i wędrował ku niebu tak, jak dusza chłopca opuszczała powoli ciało.
I wtedy również mężczyzna upadł z roztrzaskaną czaszką. Pojawili się Oficerowie. Ze zdumieniem przyglądali się trzem trupom, leżącym na podłodze ciężarówki. Ktoś zawołał. W oddali prowadzono cztery zupełnie nagie, młode dziewczyny. Głupie, pomyślał Assai. Tak bardzo bały się śmierci w dżungli, że postanowiły oddać wszystko, co miały, za wątpliwą obietnicę życia.
Oczom konającego chłopca ukazał się miś, bez oka i łapki. Pluszowa maskotka w małej, zroszonej krwią rączce. A potem już nic.
• • •
Słońce zachodziło coraz szybciej. W końcu zdjęło z ciała chłopca swe ostatnie, ciepłe promienie, jakby ze wstydem uciekając z afrykańskiej ziemi.
koniec
« 1 2 3
14 kwietnia 2005

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Operacja „Wilczyca”
Jakub Wczasek

22 VI 2024

Eli przemknęła bezszelestnie i w przelocie chlasnęła młodego partyzanta. Hanys cofnął się, widząc jak pozbawiony futra stwór o wilczym pysku wyłonił się z ciemności i jednym szybkim uderzeniem szponiastej łapy zamienił szyję Maciusia w krwawą miazgę. Chłopak nie wydał najmniejszego dźwięku i z szeroko rozwartymi oczyma opadł na ściółkę.

więcej »
Ilustracja: Marcel Baron

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Wielichamowo Horror Show
— Dominik Fórmanowicz

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.