Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 15 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Dominik Sokołowski
‹Kryptonim „Absolwent”›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorDominik Sokołowski
TytułKryptonim „Absolwent”
OpisAutor urodził się w 1977 roku w Gdyni, mieszka i pracuje w Gdańsku, z wykształcenia historyk. W czasach licealnych i studenckich był zapalonym graczem papierowych gier role­playing. Autor cyklu fantasy „Kroniki Arkadyjskie”, który ukazał się nakładem wydawnictwa „Rebis”. Publikował również opowiadania na łamach „Nowej Fantastyki”, „Smokopolitana” oraz „Esensji”.
Gatunekhistoryczna

Kryptonim „Absolwent”

1 2 3 9 »
Partia nie odrzuca konstruktywnej krytyki, ale nie możemy pozwolić na nieodpowiedzialne krytykanctwo i totalną negację. Dobrze wiesz, że władze próbują prowadzić dialog społeczny, wdrażają reformę gospodarczą. Trzeba czasu, żeby te działania przyniosły owoce. Tymczasem musimy dbać o zachowanie społecznego pokoju. Najważniejsza jest stabilizacja. Polska jest jedna, a my jesteśmy takimi samymi Polakami jak ty i także leży nam na sercu jej dobro.

Dominik Sokołowski

Kryptonim „Absolwent”

Partia nie odrzuca konstruktywnej krytyki, ale nie możemy pozwolić na nieodpowiedzialne krytykanctwo i totalną negację. Dobrze wiesz, że władze próbują prowadzić dialog społeczny, wdrażają reformę gospodarczą. Trzeba czasu, żeby te działania przyniosły owoce. Tymczasem musimy dbać o zachowanie społecznego pokoju. Najważniejsza jest stabilizacja. Polska jest jedna, a my jesteśmy takimi samymi Polakami jak ty i także leży nam na sercu jej dobro.

Dominik Sokołowski
‹Kryptonim „Absolwent”›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorDominik Sokołowski
TytułKryptonim „Absolwent”
OpisAutor urodził się w 1977 roku w Gdyni, mieszka i pracuje w Gdańsku, z wykształcenia historyk. W czasach licealnych i studenckich był zapalonym graczem papierowych gier role­playing. Autor cyklu fantasy „Kroniki Arkadyjskie”, który ukazał się nakładem wydawnictwa „Rebis”. Publikował również opowiadania na łamach „Nowej Fantastyki”, „Smokopolitana” oraz „Esensji”.
Gatunekhistoryczna
Poranek w N.
Natarczywe brzęczenie dzwonka wyrwało Kamila ze snu. Wodząc dłonią po omacku, uciszył budzik. Niechętnie otworzył oczy i spojrzał na fosforyzującą tarczę zegarka: 5:31. Ostrożnie dotknął napiętej skóry wydatnego brzucha Róży i poczuł delikatne ruchy ich pierwszego dziecka.
– Która godzina? – mruknęła zaspana Róża.
– Jeszcze wcześnie. Śpij.
Żona wymamrotała coś niezrozumiale w odpowiedzi i przekręciła się na drugi bok. Starając się poruszać jak najciszej, Kamil zdjął z krzesła ubranie i wyszedł do drugiego pokoju. W małej łazience bez okna umył zęby, ogolił się i dokończył ubieranie. Z lustra spoglądała na niego pociągła twarz niebieskookiego szatyna o ostro zarysowanej szczęce i wystających kościach policzkowych. Po skończonej toalecie przeszedł do kuchni, gdzie napił się mleka prosto z butelki. Z lodówki wyjął owinięte w szary papier kanapki z serem i pasztetową, które schował do teczki. Zdjął z wieszaka w korytarzu palto na kożuszku i włożył futrzaną czapkę made in USSR. Poprawił krawat, zgasił światło i wyszedł na klatkę. Zjechał windą na dół i wyszedł w chłód mroźnego poranka.
Blokowisko z wielkiej płyty tonęło w ciemnościach, świeciła może co czwarta latarnia. Chodniki były nieodśnieżone, więc Kamil brnął w błotnistej brei, w jaką zamienił się zalegający trotuary śnieg rozdeptany przez setki stóp. Skrzywił się na myśl o soli wyżerającej białawe zacieki na przyszwach nowiuteńkich butów.
Na przystanku autobusowym czekała już spora grupa okutanych w kożuchy i grube kurtki ludzi. Szary tłumek spowijała siwa mgiełka, gdyż większość zebranych namiętnie paliła papierosy. Spod naciągniętych na uszy czapek widać było zaczerwienione nosy i załzawione oczy. Co chwilę ktoś tupał dla rozgrzewki. W końcu, rzężąc, kaszląc i wypuszczając z wydechu kłęby czarnego dymu, podjechał autobus linii szesnaście. Kamil, przyciskając teczkę do piersi, z trudem wepchnął się do wnętrza szczelnie wypełnionego pojazdu. Większość pasażerów stanowili robotnicy zdążający do pracy w Kombinacie, największym zakładzie pracy w N. – stutysięcznym mieście, które awansowało na stolicę województwa po gierkowskiej reformie podziału administracyjnego kraju.
Wehikuł trzęsąc się na wybojach i warcząc zdezelowanym silnikiem pomknął aleją Marksa do Śródmieścia. Pomimo że kierowca ostro hamował i przyspieszał, ścisk był tak wielki, że nie sposób byłoby się przewrócić. Kamil zaczynał pracę dopiero o ósmej, ale chciał jeszcze wstąpić do kościoła, dlatego musiał cierpieć niewygody podróżowania wraz z pracownikami fizycznymi. Po kilkunastu minutach jazdy osiągnął docelowy przystanek i został wypluty na chodnik naprzeciwko bliźniaczych wież neogotyckiej świątyni.
Na poranną mszę przychodzili głównie starsi ludzie, którzy zdaniem Kamila musieli cierpieć na bezsenność. Unikając wścibskich spojrzeń modlących się staruszek, przeżegnał się niedbale i usiadł w jednej z tylnych ławek, na wpół ukryty w cieniu filara. Wysłuchał kazania i wymknął się, gdy ludzie ustawili się w ogonku do księdza udzielającego komunii. Na dworze zaczynało się rozwidniać. W kiosku nieopodal kupił paczkę Klubowych oraz „Trybunę Ludu”. Przeszedł piechotą kilka przecznic dzielących go od budynku Wojewódzkiego Urzędu Spraw Wewnętrznych, ceglanego, trzypiętrowego gmachu, pamiętającego jeszcze zabory. Wylegitymował się na wartowni i pobrał klucz, schodami wszedł na pierwsze piętro i skierował się do drzwi oznaczonych numerem sto dwanaście. Na miejscu zdjął czapkę i odwiesił palto. Grzałką elektryczną zagotował wodę w dzbanku i zaparzył sobie mocnej fusiary. Siorbiąc kawę ze szklanki w metalowym koszyczku notował w kajecie treść porannego kazania. Skończył i miał właśnie otworzyć szafę pancerną, kiedy ktoś wszedł do środka.
– Cześć, Kamil.
– Czołem. – Uścisnął dłoń kapitana Mieczysława Stawowego, starego esbeka pamiętającego jeszcze czasy utrwalania władzy ludowej. Obecnie Stawowy pracował w Wydziale IV i odliczał dni do emerytury.
– I jak tam?
– Wrogich akcentów nie było. – Kamil wydarł kartkę z zeszytu i podał koledze.
– Wielkie dzięki, stary. Ta parafia jest zupełnie nie po drodze, musiałbym się zrywać o czwartej rano. Żeby ten chujek wikary dał się zwerbować, to przynajmniej takie pierdoły miałbym zabezpieczone.
– W ogóle na chuj ci to kazanie?
– Zbliża się trzynasty grudnia, a stary proboszcz lubi coś pierdolnąć na rocznicę. Jeszcze raz wielkie dzięki.
– Jasne, nie ma sprawy.
– Mam u ciebie dług.
Stawowy miał już wyjść, ale odwrócił się jeszcze na progu:
– To jeszcze ci powiem, że możesz wiercić w naramiennikach dziurki pod następną gwiazdkę. Z Centrali przyszło zatwierdzenie twojego awansu na porucznika.
– Skąd wiesz?
– Od Krysi. – Sierżant sztabowy Krystyna Majdan była sekretarką Szefa WUSW generała Krefta, a tym samym z pewnością wiarygodnym źródłem informacji. – No, lecę.
Kamil wyjął papierosy i zapalił. Z lubością zaciągnął się dymem i pomyślał, że wraz z awansem na pewno otrzyma talon na samochód, który bardzo by się przydał, szczególnie teraz, gdy za kilka miesięcy ma mu się powiększyć rodzina. Zadowolony zgasił peta w popielniczce i z nowym zapałem przystąpił do pracy.
Kombinat
Kamil uchylił okienko pasażera i machnął blankietem stałej przepustki dziadkowi ze straży przemysłowej. Kierowca służbowego poloneza odczekał, aż strażnik opuści łańcuch, i przejechał przez bramę.
Las kominów, gmatwanina wewnętrznych dróg oraz plątanina hal fabrycznych, wielkich suwnic i niekończących się taśmociągów. Tak prezentował się Kombinat w N. – obiekt o kluczowym znaczeniu dla gospodarki narodowej, jak głosił oficjalny okólnik. Nieważne co produkował, ważne, że dawał synekury dla partyjnej nomenklatury. Jednocześnie miejsce pracy kilku tysięcy ludzi w kraju permanentnego kryzysu mogło przerodzić się w zarzewie społecznych niepokojów i wymagało stałego nadzoru oraz kontroli odpowiednich organów, w tym wypadku Wydziału V Służby Bezpieczeństwa.
Samochód zajechał wprost pod sześciopiętrowy biurowiec z betonu i szkła należący do dyrekcji. Tandetna elewacja miała mnóstwo ubytków.
– Wróć po mnie o trzynastej – polecił Kamil kierowcy. Minął portiernię i wcisnął przycisk windy. Odrapana trzeszcząca kabina zawiozła go na piąte piętro. Długi korytarz z wieloma parami drzwi oświetlały migające jarzeniówki bez kloszy. Wszedł bez pukania do sekretariatu.
– Dzień dobry, pani Grażynko. Dyrektor Grabek u siebie?
– Dzień dobry. Momencik – tleniona blondynka w średnim wieku, starająca się tuszować niedostatki przemijającej urody za pomocą grubej warstwy pudru, sięgnęła po telefon. – Panie dyrektorze… Porucznik Nowacki do pana… Tak, oczywiście. – Odłożyła słuchawkę. – Niech pan wejdzie.
Wyłożony boazerią gabinet dyrektora dorównywał rozmiarem całemu mieszkaniu Kamila. Pod oknem ustawiono ogromne, dębowe biurko, na którym stały trzy aparaty telefoniczne – dwa zwykłe ze światełkami guzików do przełączania rozmów oraz trzeci czerwony, bez tarczy i przycisków, bezpośrednia linia do komitetu wojewódzkiego partii. Obok telefonów stał jeszcze proporczyk Robotniczego Klubu Sportowego „Wielobój” oraz kryształowa popielniczka pełna niedopałków.
– Witam, poruczniku. – Dyrektor uniósł się z obrotowego fotela i wyciągnął rękę na powitanie. Kiedy mówił, trząsł tłustym podgardlem. – Co pana sprowadza? – Grabek przeszedł do małego stolika, na którym stała karafka z wodą i zajął miejsce w jednym z klubowych foteli. Gestem ręki zaprosił Kamila, żeby również usiadł.
– To co zwykle, dyrektorze – odparł Kamil, sadowiąc się naprzeciwko rozmówcy. – Jak tam sytuacja w zakładzie?
– Wszelkie nieprawidłowości zgłaszamy na bieżąco – gładko odpowiedział Grabek, a Kamil gotów był się założyć, że jest to kłamstwo.
– Mnie chodzi o sprawy polityczne.
– Zupełny spokój. Produkcja przebiega bez zakłóceń, plan realizujemy terminowo. Odkąd Krupa wyemigrował do Stanów, wśród załogi nie ma większych napięć. – Brygadzista Tadeusz Krupa był ostatnim z byłych aktywistów „Solidarności”, który próbował kontynuować zorganizowaną działalność opozycyjną w Kombinacie. Pozostali albo zostali wyrzuceni z pracy jeszcze w stanie wojennym, albo zmienili front, albo poddali się apatii i siedzieli cicho.
– Jakieś ulotki, szeptana propaganda, komentowanie audycji Wolnej Europy?
– Nic mi nie wiadomo.
– To bardzo dobrze. W takim razie będę się zbierał.
– To może strzemiennego. Tak na rozgrzewkę.
– Nie odmówię.
1 2 3 9 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Emeryt 2.0
— Dominik Sokołowski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.