Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 5 lipca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Dawid Zieliński
‹Pewne formy zła›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorDawid Zieliński
TytułPewne formy zła
OpisAutor pisze o sobie:
Mam 25 lat, studiuję na Poliechnice Gdańskiej na wydziale Oceanotechniki i Okrętownictwa, trochę na przekór literackim zainteresowaniom. Pisaniem zajmuję się od 10 roku życia, ale na poważnie zacząłem robić to dopiero kilka lat temu — z mniejszymi bądź większymi sukcesami. Do tej pory udało mi się opublikować kilka swoich opowiadań w magazynie „Fahrenheit”. Staram się tworzyć klasyczną literaturę grozy, osadzoną w naturalistycznej rzeczywistości, rzadziej science-fiction czy fantasy.
Gatunekgroza / horror

Pewne formy zła

« 1 10 11 12 13 »

Dawid Zieliński

Pewne formy zła

Krew szumiała mu ogłuszająco w głowie, kiedy jęcząc głośno usiłował podnieść się do dalszego biegu. Jak przez mgłę widział żelazne pręty ogrodzenia i malującą się za nimi, roziskrzoną od gwiazd taflę jeziora. Za punkt orientacji obrał sobie odbijającą się w wodach tarczę księżyca. Podjął wysiłek dźwignięcia się na nogi i zignorowania obezwładniającego bólu w klatce piersiowej; na bladej skórze zdążyły już wykwitnąć ciemnoczerwone, siniejące coraz bardziej pręgi. Zdołał tylko przepełznąć na kolanach kilka metrów i ponownie upadł. Zdążył jeszcze przetoczyć się na plecy i zamarł.
Ksymena już nad nim stała; jej skrzydła zakrzywiały się w połowie, jakby wskazując go swymi ostrymi zwieńczeniami.
— Czasem zadziwia mnie wasza wola przeżycia — odezwała się; miała całkowicie spokojną twarz, z której nie dało się nic odczytać. — Ale teraz jest ona co najmniej przedwczesna.
Pochyliła się i wyciągnęła szponiastą dłoń w jego stronę. Obserwował ją z wybałuszonymi oczyma, gotów na natychmiastowy atak z jej strony.
— Jak już powiedziałam, postanowiłam ci wybaczyć. Tym razem. Może faktycznie za bardzo się wmieszałam w twoje życie, a nie powinno to mieć miejsca. Nie, z mojego punktu widzenia. Nie wiem, co takiego strasznego niedawno zrobiłeś... ale było mi dobrze w sypialni. Jestem gotowa przymknąć na to oko.
Patrzył na nią z mieszaniną strachu i nieufności. Ból pożerał mu okolice żeber, lecz nie odważył się dotknąć nieludzkiej dłoni Ksymeny.
— No dalej — zachęciła go. — Naprawdę nie zamierzam zrobić ci krzywdy.
Zamrugał oczami. Na trawniku ogrodu pochylała się nad nim nie szara, skrzydlata istota, tylko ta Ksymena, którą spotkał rankiem w barze. Wiatr tańczył w jej czarnych włosach, rozwiewając je lekko. Powoli, z ociąganiem wysunął rękę i zacisnął ją na dłoni dziewczyny.
Podnosząc się zauważył coś kątem oka; jakiś ledwo uchwytny ruch po drugiej stronie ogrodu.
— Jesteś doskonałym materiałem na złego człowieka — rzekła, kiedy już stanął na nogi, lekko zgarbiony i przytrzymujący się za pęknięte żebra. — To jeden z powodów, dla których cię teraz wypuszczam. Może kiedyś będziesz mi bardziej przydatny. Jeśli żyjąc będziesz rozprzestrzeniał wokół siebie zło, to będę ci wdzięczna. I wówczas zawsze cię znajdę, pamiętaj. Znam przecież twój zapach.
Z ulgą puścił jej dłoń; chociaż w dotyku nie różniła się od zwykłej, ludzkiej dłoni, dla niego była już czymś odrażającym. Postąpił dwa kroki do tyłu, wciąż obserwując Ksymenę, jakby nadal nie wierząc, że pozwoli mu odejść.
Do jego uszu dotarł jakiś dźwięk. Dopiero wówczas zdał sobie sprawę, że słyszał go już od kilku chwil; początkowo był gdzieś daleko, teraz zaś przybliżał się coraz bardziej, dolatując zza pleców Ksymeny. Ciche szur-szur-szur, zupełnie jak...
Szelest trawy pod bosymi stopami.
Ponad ramieniem kruczowłosej dziewczyny zamajaczyła zbliżająca się ich stronę ciemna sylwetka, skryta całkowicie w cieniu rosnącego nieopodal drzewa. Adam zmarszczył brwi, gdyż było w niej coś niepokojąco znajomego. Ksymena podchwyciła jego spojrzenie i odwróciła głowę.
— Witaj, słodziutka — rzekła w ciemność, uśmiechając się szeroko. — Gdzie byłaś tyle czasu?
Na widok dziewczyny, która zatrzymała się obok Ksymeny, Adam poczuł się tak, jakby jakaś olbrzymia siła zmiażdżyła go od wewnątrz. Wstrzymał oddech, nieświadomy, że to robi, oczy zaszły mu mgłą. Przez całe ciało przepłynęła lodowato zimna fala, która eksplodowała w umyśle panicznym, wręcz bolesnym strachem. Postąpił kilka kroków w tył, potknął się na jakimś korzeniu i upadł, lecz wciąż wpatrywał się w nowoprzybyłą z rozdziawionymi ustami.
Miał wrażenie, że cofnął się w czasie i znów stoi na leśnej drodze, która połyskuje od lśniącej w świetle księżyca i reflektorów krwi; to było zupełnie jak okrutne, przerażające deja-vu. Przez chwilę widział na jej ciele szereg obrażeń, które sam jej zadał, widział wyraźnie rozcięty brzuch i obnażone dziąsła z wyszczerzonymi zębami. Potem zrozumiał, że dziewczyna najzwyczajniej w świecie uśmiecha się, a rana w dole brzucha to tylko cień pobliskiej gałęzi. Stała przed nim nago, zupełnie odmieniona, lecz nie miał cienia wątpliwości, że to była ona.
„Przyszła po mnie! Wróciła zza grobu, by się zemścić!”.
Wszystko w nim krzyczało bezustannie te słowa.
Przypatrywała mu się z prawdziwym rozbawieniem.
— To moja siostra, Gisela — odezwała się Ksymena, obejmują tamtą ramieniem. — Mówiłam ci przecież o niej.
Adam nie potrafił wykrztusić słowa; z sekundy na sekundę rzeczywistość otaczającego go świata, którą znał od dziecka, rozpadała się, a on nie potrafił odnaleźć się w nowo powstającej. To wszystko wykraczało daleko poza jego zdolność pojmowania.
— No dalej — zachęciła go. — Nie bądź nieuprzejmy, przedstaw się.
Gisela wysunęła się z objęć siostry i zbliżyła się, świdrując go bezustannie palącym, pełnym wściekłości wzrokiem.
— Przecież my się znamy, nieprawdaż? — rzekła, a raczej wycedziła. — Poznaliśmy się w dość... kuriozalnych okolicznościach.
— Jak to... możliwe — wyrzucił w końcu z siebie Adam. — Przecież byłaś martwa... zabiłem cię...
— To nie do końca prawda — odparła; chłodna wyższość, jaka z niej emanowała mogła zamrozić wszystkie wody tego świata. — Przyznaję, że twój wybryk mnie zaskoczył i przez pewien czas byłam ogłuszona. Ale, jak widzisz, już wróciłam do siebie. Takich, jak my dwie, nie da się łatwo zgładzić.
Powoli obeszła go dookoła i zatrzymała się przy lewym ramieniu.
— Wyobraź sobie Ksi, że ten człowiek potraktował mnie bardzo nieładnie wczorajszej nocy. Potrącił mnie i myśląc, że jestem martwa, wyrzucił do rzeki, jak zepsutą zabawkę.
Ksymena zbliżyła się także i stanęła po jego prawej; z jej twarzy znikło wszelkie rozbawienie, teraz był na niej tylko gniew.
— A więc to cię tak paliło — powiedziała. — Morderstwo.
— Jakie morderstwo?! — wykrzyknął rozpaczliwie, nie czując łez, które zaczęły spływać mu po twarzy; teraz tylko to mu już pozostało: krzyk i płacz. — To był wypadek! Poza tym... poza tym ona przecież żyje!
— Owszem, potrącenie było wypadkiem — zgodziła się Gisela — Ale nie podjąłeś wysiłku, by mi pomóc. A to czyni cię mordercą. Byłam dla ciebie tylko zbędnym ciężarem, nie istotą ludzką.
— Myślałeś, że jest martwa i to w zupełności wystarczy — dodała Ksymena — Myślałeś, że zabiłeś człowieka i pozbyłeś się ciała. Zrobiłeś to z pełną świadomością. Zgrzeszyłeś przed samym sobą, przed swoim sumieniem. To, że byłeś w stanie tego dokonać, czyni cię złym człowiekiem.
Oczy sióstr jednocześnie zapłonęły zielonym, upiornym blaskiem.
— Bardzo złym — zawtórowała Gisela. — I za to jesteśmy ci wdzięczne.
Ich ciała zaczęły się zmieniać. Wracała szarość skóry, nienaturalnie wydłużone, przeistaczające się w szpony palce, plątanina wiotkich macek; coraz bardziej traciły swą ludzką postać, na jego oczach stając się tym, czym były naprawdę. Odrażającymi, skrzydlatymi bestiami. Błysnęła mu w głowie myśl, przebijając się przez pokłady otępienia i strachu, że jeśli miałby zaryzykować ucieczkę, a przecież nie miał już nic do stracenia, to teraz nadarzała się ku temu najlepsza okazja. Teraz, kiedy są zajęte swoją diabelską metamorfozą.
Ignorując tępy, pulsujący ból złamanych żeber poderwał się gwałtownie, odpychając jednocześnie ramionami od powierzchni trawnika. Opierając na nich ciężar swojego ciała, obrócił się wokół własnej osi i jeszcze będąc nisko pochylonym rzucił się biegiem w kierunku jeziora. Przez kilka chwil poruszał się niezgrabnie, potykając się i zataczając w nieudanych próbach utrzymania równowagi i to w zasadzie wystarczyło. Nie zdołał przebiec nawet kilku metrów. Silne uderzenie, które poczuł na plecach, powaliło go ponownie na trawnik. Zarył twarzą w ziemię, na chwilę tracąc oddech, a kiedy odwracał się już ku rozgwieżdżonemu niebu, zdążył jeszcze ujrzeć szary kształt, który błyskawicznie spadł na niego i przysłonił sobą resztę świata.
To była Gisela. Przygniotła go ciężarem swojego ciała, opierając bezpalce stopy o jego barki. Przykucnęła, przyjmując pozę przypominającą kamienne posągi gargulców na dachach średniowiecznych katedr, twarz pochyliła tak nisko, że czuł, jak jej oddech mierzwi mu włosy. Pomiędzy rozchylonymi udami dostrzegł czerń nabrzmiałego, wydatnego sromu; błyszczał wilgocią, a kilka wiotkich macek zagłębiało się w jego wnętrzu, poruszając się w przód i w tył.
Gisela syknęła coś niezrozumiale i szybkim ruchem chwyciła jego głowę w swe zniekształcone dłonie; palce oplotły ją ciasno niemal w całości, kciuki wcisnęły się w oczodoły. Wrzasnął, kiedy z cichym puf pękły jego gałki oczne.
A potem dziewczyna wyrwała mu głowę.
• • •
« 1 10 11 12 13 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Operacja „Wilczyca”
Jakub Wczasek

22 VI 2024

Eli przemknęła bezszelestnie i w przelocie chlasnęła młodego partyzanta. Hanys cofnął się, widząc jak pozbawiony futra stwór o wilczym pysku wyłonił się z ciemności i jednym szybkim uderzeniem szponiastej łapy zamienił szyję Maciusia w krwawą miazgę. Chłopak nie wydał najmniejszego dźwięku i z szeroko rozwartymi oczyma opadł na ściółkę.

więcej »
Ilustracja: Marcel Baron

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Manuskrypt
— Dawid Zieliński

Głęboki Grób – część 2
— Dawid Zieliński

Głęboki Grób – część 1
— Dawid Zieliński

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.