W zeszłym roku pan Igelbaum odkrył, że jeśli w bezksiężycową noc zakrzyknąć wielkim głosem „Hastur Hastur Hastur”, przybędzie sąsiad z góry i opieprzy go za zakłócanie spokoju.
Pana Igelbauma kroniki wtóre
W zeszłym roku pan Igelbaum odkrył, że jeśli w bezksiężycową noc zakrzyknąć wielkim głosem „Hastur Hastur Hastur”, przybędzie sąsiad z góry i opieprzy go za zakłócanie spokoju.
Jeży Kowalski
‹Pana Igelbauma kroniki wtóre›
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Autor | Jeży Kowalski |
Tytuł | Pana Igelbauma kroniki wtóre |
Opis | „Kroniki pana Igelbauma” cieszyły się powodzeniem wśród Czytelników Esensji. Czy równym zainteresowaniem obdarzą Ciąg Dalszy...?
Jeży Kowalski – urodzony w roku 1979 miły, dziewiętnastowieczny chłopiec. Do dziś nie uznaje istnienia takich zdobyczy cywilizacji jak samochód, telefon komórkowy, fast-food i stałe zatrudnienie. Publikowany z rzadka i niechętnie przez kilka zdesperowanych periodyków lokalnych i studenckich; jako źródła swojej inspiracji wskazuje kofeinę, thrash metal i podróże komunikacją miejską. W życiu prywatnym miłośnik historii starożytnej, frustrat, nerwus i egoista. |
Gatunek | humor / satyra |
Pan Igelbaum, maszyna prosta, zawsze miał kłopoty z dogadaniem się z kobietami. Co więcej, ze zrozumieniem kobiet miał kłopoty nie mniejsze, niż klucz francuski ze zrozumieniem dowodu św. Anzelma na istnienie Boga. Kiedy w bezpośrednim sąsiedztwie jakaś przewiewnie odziana niewiasta narzekała na chłód, pan Igelbaum natychmiast zamykał okna i odkręcał kaloryfery, zamiast wziąć wspomnianą w ramiona lub choć poprosić do tańca. Pan Igelbaum reagował na zaczepki w stylu „To klucze, czy tak się ucieszyłeś na mój widok?”, wyjmując z kieszeni brelok. Bezpośrednim efektem takiej postawy jest fakt, że skuteczne flirtowanie z panem Igelbaumem zazwyczaj wyczerpuje wszelkie znamiona gwałtu (i tak mniej więcej wyglądała pierwsza randka państwa Igelbaumów).
Pan Igelbaum postanowił to zmienić. Przez ponad pół roku szukał oświecenia w prasie i literaturze kobiecej, narażając się na pośmiewisko współkatorżników z pracy, Człowieka-góry z ochrony i Niejakiego Kocioła zza ściany. Z narażeniem życia spędzał całe dnie w zakładach fryzjerskich i kosmetycznych. Szukał wglądu w kobiecą psychikę na spotkaniach kółek różańcowych i organizacji feministycznych. Raz nawet po cichu ogolił sobie prawą nogę. Po pół roku jedynym efektem, jaki udało mu się osiągnąć, było sikanie na siedząco. Nawet nieco go to uradowało, ale przy wyjściu z toalety Człowiek-góra z ochrony zasugerował, że jeśli pan Igelbaum nie zrezygnuje z wizyt w damskiej ubikacji, to on osobiście pozbawi pana Igelbauma drugorzędnych cech płciowych.
Od tygodnia pan Igelbaum zapuszcza brodę. Wyrzucił też cienie do powiek.
Pan Igelbaum, postępująca skolioza kręgosłupa moralnego, od zawsze był zdania, że pani Igelbaumowej nie sposób zaufać. Powód był równie prosty jak sama pani Igelbaumowa: nie można zaufać osobom, które nie kłamią. Cóż bowiem za pożytek miał pan Igelbaum z powiernicy swoich największych życiowych sekretów, która na pytanie sąsiadki „A co tam u was?” nieodmiennie wyrzucała z siebie przerażająco szczere wyznania dotyczące pana Igelbaumowych kłopotów w pracy, domu i łożnicy. Ze szczególnym uwzględnieniem tych ostatnich. Nawiasem mówiąc w tej materii pani Igelbaumowa naprawdę nie kłamała, wpędzając pana Igelbauma w czarne myśli.
Przez krótki czas po ślubie pan Igelbaum próbował edukować swoją małżonkę, jednak bez skutku. Potem tylko bił się z myślami.
W końcu postanowił zafundować małżonce edukacyjno-wychowawcze lanie. Wiadomo, gdy się baby nie bije, postępuje u niej rozkład narządów wewnętrznych. Pierwsze próby spełzły na niczym, jako że czyjakolwiek agresja wobec pani Igelbaumowej przypomina zwykle bijatykę Stephena Hawkinga z reprezentacją Szwecji w hokeju na lodzie. Pan Igelbaum poprzestał więc na bardzo wstępnym rozpoznaniu bojem. Następnie spróbował taktyki partyzanckiej. Niestety, podstępne klapsy w pośladek rozochocona pani Igelbaumowa nieodmiennie traktowała jako casus belli i wkrótce potem fundowała mężowi kolejne łóżkowe Waterloo.
W końcu, popadłszy w desperację osiągającą w porywach do 0,97 igelbauma, postanowił zaatakować bez wypowiedzenia wojny i sprać żonę metodą „na Śpiącą Królewnę”. Wysłał dzieci do teściowej, nastawił budzik na czwartą czterdzieści pięć w nocy, naszykował sobie szeroki, skórzany pas, odciął potencjalne drogi odwrotu żony i położył się spać.
Obudził się równo o czwartej czterdzieści pięć, zdusił budzik, cichutko wstał, chwycił oręż i wycelował w pani Igelbaumowej antypody. I gdy już-już pas Damoklesa miał opaść i wymierzyć świszczącą zemstę, pani Igelbaumowa chrapnęła, przewróciła się na plecy i mruknęła, żeby się nie wygłupiał, tylko wracał do łóżka.
Pan Igelbaum wyszedł do kuchni, plaskaczem w czoło wybił sobie ze łba głupie pomysły, odzyskał przytomność po ciosie, wrócił do sypialni, wtulił się w żonine ciepło i zasnął.
Dwanaście prac pana Igelbauma, czyli o tym, dlaczego nie warto wyręczać żony we wszystkim
Pan Igelbaum, cichy bohater życia codziennego, wstał rano i:
- Wyprawił dzieci do szkoły
- Wysprzątał łazienkę
- Zmył naczynia
- Nastawił pranie
- Umył szyby
- Wyszorował zlew
- Nakarmił rybki
- Obrał ziemniaki
- Zaniósł pościel do magla
- Przypomniał sobie, że kot zaplątał się w pościel
- Odebrał pościel z magla
- Nadmuchał kota
Pan Igelbaum i siły nieczyste
Ilustracja: Tomasz Witas
Pan Igelbaum, młot na czarownice, nie przepada zbytnio za wszelkim nadnaturalnym plugastwem. Niestety, plugastwo przepada za panem Igelbaumem.
W zeszłym roku pan Igelbaum odkrył, że jeśli w bezksiężycową noc zakrzyknąć wielkim głosem „Hastur Hastur Hastur”, przybędzie sąsiad z góry i opieprzy go za zakłócanie spokoju.
We śnie nawiedza go antysukkub w postaci panny D., koleżanki z pracy, i skutecznie wybija mu ze łba wszelkie cielesne pokusy. W piwnicy zalęgły się fnordy, wyglądające prawie jak szczury, ale pan Igelbaum wie, że to fnordy. Nawet pani Igelbaumowa ma na pupie znamię w kształcie Łysej Góry. Panu Igelbaumowi nielekko żyje się ze świadomością, że sam przy najbliższej pełni może porosnąć gęstym włosiem, albo że zmora usiądzie mu na piersi i śpiącego udusi.
Pan Igelbaum postanowił coś na to wszystko poradzić. Pannie D. od jakiegoś czasu zaprawia kawę wodą święconą, i to z dobrym skutkiem, bo zamiast panny D. coraz częściej śni mu się Grażyna Wolszczak. Fnordom podsypuje trutkę na szczury, która chyba nawet działa, choć to przecież nie szczury, tylko fnordy. Co do znamienia, pan Igelbaum próbował pumeksu, ale tylko raz i to tak, żeby żona nic nie poczuła. Sąsiad zaczyna reagować na imię „Hastur” nawet w autobusie. Pan Igelbaum czyta Lovecrafta i nie może spać po nocach.
Sport w życiu pana Igelbauma
Pan Igelbaum, strefa spadkowa trzeciej ligi, nigdy specjalnie nie przepadał za sportem. Grał w piłkę nożną jak dzwon Zygmunta, pływał gorzej niż szufla żwiru, a jego wariacja na temat forhendu różniła się od oryginału mniej więcej tak, jak różni się marynarka wojenna Norwegii od żakietu w prążki. W odległych czasach swojej młodości z zazdrością spoglądał na kolegów, potrafiących przebiec sto metrów bez interwencji kardiologa, ale potem mu przeszło. Zauważył, że z biegiem lat jego znalazło się na wierzchu, bowiem gdyby większość dawnych kolegów ustawić obok siebie, wyglądaliby jak materiał poglądowy kursu zasadniczego ortopedii. Mimo wszystko od czasu do czasu pan Igelbaum w porywie straceńczego entuzjazmu wyciąga z szafy trampki albo, o zgrozo, kąpielówki, i udaje się w siną dal.
Podobne epizody psychotyczne występują u pana Igelbauma zazwyczaj tuż po tym, jak pani Igelbaumowa złoży mężowi wizytę w pracy i przy wejściu spotka Człowieka-górę z ochrony. Człowiek-góra z ochrony charakteryzuje się budową, którą najlepiej opisywać używając pojęć z zakresu tektoniki, a przy tym ma spojrzenie, którym mógłby wybijać szyby i uśmiech niczym wystawa u jubilera. Pan Igelbaum spogląda na niego ze smutkiem, ze smutkiem spogląda na siebie i traci wszelką nadzieję. A potem, widząc w domu tęskny wzrok żony, zaciska zęby, przyjmuje sakramenty i idzie pobiegać.
Rodzina odnajduje go zwykle po trzech godzinach, kiedy z determinacją godną hoplitów Leonidasa usiłuje utrzymać płuca wewnątrz klatki piersiowej. Pani Igelbaumowa niesie go wtedy do domu, gładząc po głowie i uspokajając skołatane nerwy ciepłym słowem. Kiedy pan Igelbaum odzyskuje przytomność, ma spojrzenie pułkownika Wołodyjowskiego, który stwierdza, że janczarzy wchodzą do Kamieńca, a jemu ktoś wszystkie prochy w cekhauzie podmienił cichcem na kaszę jęczmienną. Ale przechodzi mu, jak zawsze.
Przyszłość pana Igelbauma
Pan Igelbaum, monodram tragikomiczny, nie jest osobą nadmiernie dobrze znoszącą niepewność jutra.
Onegdaj wróżka przepowiedziała panu Igelbaumowi spotkanie z piękną brunetką o zielonych oczach. Przepowiednia sprawdziła się, niestety, a brunetka o zielonych oczach okazała się pracownicą Biura Komorników Sądowych i zajęła panu Igelbaumowi telewizor, wieżę stereo i kolekcję znaczków pocztowych. Od tej pory pan Igelbaum regularnie odwiedza wróżkę, uważa bowiem, że lepiej wiedzieć, z której strony los trzaśnie go w mordę. Przepowiednie wróżki są w stosunku do pana Igelbauma tak trafne i precyzyjne, że nawet wróżka zaczęła wierzyć w swoje talenty.
Początkowo pan Igelbaum próbował walczyć z przeznaczeniem. Kiedy wróżka wyczytała z kart, że w Wigilię pan Igelbaum złamie sobie rękę, przez cały dzień, kompletnie ignorując otoczenie, pan Igelbaum leżał pod łóżkiem z rękami wzdłuż ciała, nawet karpia wcinając wprost z talerza. Niestety, przerażona małżonka wezwała pogotowie. Skutek: pielęgniarze wyciągnęli pana Igelbauma z jego kryjówki, ale zanim zdołali podać mu środki uspokajające, wściekły pan Igelbaum pięknym prawym podbródkowym pozbawił jednego z nich przytomności. Tyle, że złamany przy tej okazji nadgarstek znalazł się w gipsie na dwa miesiące.
Potem pan Igelbaum obrał strategię minimalizowania strat. Na przepowiednię głoszącą, że 3 maja rozbije samochód, zareagował wjechaniem przy prędkości 5 kilometrów na godzinę w rabatkę z fiołkami. Los jednak poznał się na tym niecnym podstępie, bowiem bolid pana Igelbauma skończył z urwanym kołem, a kiedy odholowywano go do warsztatu, ześlizgnął się z lawety prosto pod ciężarówkę z kapustą.
Pan Igelbaum przemyślał sprawę i wyciągnął wnioski. Kiedy więc dowiedział się, że we Wszystkich Świętych skręci sobie kostkę, nie właził pod łóżko, tylko wykupił droższą polisę.
Jakie my świetne rzeczy mamy w esensyjnym archiwum!...