Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 3 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Artur Laisen
‹Sto lat w słońcu›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorArtur Laisen
TytułSto lat w słońcu
OpisLaureat jednego z konkursów poetyckich a także konkursu na opowiadanie SF Wydawnictwa Paperback. Autor publikowanych w antologiach tekstów: „Księdza Marka trzy spotkania z demonem”, „Pocałunek Królowej Piasku” oraz „Pieśń żywiołów”, a także thrillera metafizycznego „CK Monogatari”. Prezentowany tutaj tekst „Sto lat w słońcu” stanowi fragment sagi fantasy „Teraia”, której pierwszy tom, „Studnia Zagubionych Aniołów” ukazał się w bieżącym roku nakładem Wydawnictwa Genius Creations. Po przeczytaniu opowiadania należy obowiązkowo odsłuchać piosenkę „Warrior” zespołu Wishbone Ash.
Gatunekfantasy

Sto lat w słońcu

« 1 4 5 6

Artur Laisen

Sto lat w słońcu

A tamten? Tamten rozwieje się wraz z snem, w który tak nieopatrznie dał się wplątać i nie pozostanie po nim żaden ślad w pamięci świata. Bo każdy sen musi w końcu prysnąć w zderzeniu z jawą.
Barbarzyńcy wkrótce sprowadzają konia – łup po zabitym żołnierzu Madagoru. Harahan rusza poprzez step flankowany przez eskortujących go wojowników.
Mijają porozrzucane ciała jego ludzi i, znacznie rzadziej, przeciwników. Grupki zbrojnych przepatrują pobojowisko. Harahan dostrzega też dziwnie ubrane kobiety, zapewne znachorki lub szamanki, zajmujące się rannymi. Ze zdziwieniem obserwuje, jak jedna z nich pochyla się nad żołnierzem w zbroi Madagoru.
Zwłok jest zresztą o wiele mniej niż można by się było spodziewać. Przynajmniej tu, na lewym skrzydle, bitwa nie była zbyt krwawa. Wojska Harahana zostały rozbite serią sprytnych manewrów, ale przeciwnicy zadowolili się zmuszeniem ich do odwrotu – widać było, że nie chcieli narażać się na niepotrzebne straty. Niewątpliwie, myśli z przekąsem Harahan, jego dowódcy porzucili walkę, gdy tylko zobaczyli jak upada chorągiew władcy, a on sam – jak sądzili – ginie w zasadzce. Zapewne nieprzyjacielski wódz z góry założył, że tak właśnie się stanie, w końcu był kiedyś jednym z nich.
Z drugiej strony władca Tanmuku czuje też pewną satysfakcję, wiedząc, że jego wojska wycofały się w miarę składnie i nie pozwoliły wpędzić się w panikę, tak jak ci z prawego skrzydła, którymi – jak widać słusznie – od samego początku pogardzał.
Jadą na zachód. Z naprzeciwka nadciągają wojownicy, powracający z pościgu za armią Jedenastu Królestw. Kłusują w kilkudziesięciu lub kilkunastoosobowych oddziałach, pozdrawiając ich okrzykami. Przeważają wytatuowani, ale władca Tanmuku widzi też przedstawicieli innych, nieznanych sobie plemion.
W pewnej chwili następuje dziwne poruszenie – jeden z jego towarzyszy odwraca się i pokazuje coś drugiemu. Pochylona nad rannym szamanka spogląda gdzieś ponad plecami Harahana i nagle jej twarz rozjaśnia się w zachwycie. Grupa mijających ich wojowników osadza w miejscu wierzchowce, gorączkowo wymachuje włóczniami i głośno wrzeszczy, jakby chcieli przekrzyczeć wiatr, jakby próbowali wypełnić swymi głosami cały wielki step.
Taja igri Ihuru! Taja igri Ihuru!
Harahan nie odwraca się; kurczowo zaciska powieki, by w źrenicach rozradowanej, podskakującej i wymachującej szaleńczo obiema rękami jak dziecko szamanki nie zobaczyć choćby tylko i niewyraźnego odbicia tego, co za jego plecami wznosi się właśnie ponad samotną górą i przesuwa po bezchmurnym niebie na południe – bluźnierczej parodii boskiego rydwanu, który jeszcze wczoraj wskazywał drogę wielkiej armii. Nie, nie paraliżuje go strach przed mroczną, niezrozumiałą potęgą tej grozy – był w stanie opanować go poprzedniej nocy, potrafiłby to uczynić i teraz. Nigdy nie bał się stawić czoła choćby i najstraszniejszemu wrogowi.
Nie, chodzi o coś zupełnie innego. Harahan patrzył już w oblicze boga i przeżył; jest pewien, że bez lęku spojrzałby także i w oblicze demona, nawet gdyby miał przypłacić to życiem. Władca Tanmuku nie boi się śmierci lecz tego, że koszmar pożre jego duszę, tak jak pochłonął tamtych wrzeszczących głupców, że tak jak oni stanie się bezwolnym, otumanionym niewolnikiem; że nigdy już nie powróci do świata jawy.
Wreszcie barbarzyńcy uspokajają się i ruszają w dalszą drogę. Kontynuują podróż – Harahan pogrążony w zadumie, dwaj przyboczni w wesołej rozmowie. Mijają godziny. Zatrzymują się na krótki odpoczynek, aby się posilić. Władca Tanmuku zdaje sobie sprawę, że przecież zna jednego z wytatuowanych wojowników. Sze Diri, tak nazwał go zdrajca, od razu powinien był skojarzyć to imię. I twarz – tamten przecież niewiele się zmienił. No i wciąż nosi na sobie bojowy rynsztunek jego gwardii.
Wojownik podchwytuje jego spojrzenie.
– Tak, służyłem ci, shekkunie Harahanie. Byłem z tobą pod Gemare i podczas oblężenia zamku Toh.
– Wybacz – odpowiada władca Tanmuku z uśmiechem. – Zwykle dobrze pamiętam moich obecnych czy też byłych żołnierzy.
– Żałujesz, że nie możesz mnie wbić teraz na pal? – wojownik szczerzy zęby.
Harahan zastanawia się nad odpowiedzią.
– Nie – mówi w końcu. – Żałuję, że poprzedniej nocy nie miałem was u swego boku. Dalibyście sobie radę znacznie lepiej niż moja obecna gwardia.
– Dziękuję, shekkunie – odpowiada poważnie tamten. – Cóż, nieodgadnione są wyroki losu.
Harahan po krótkim namyśle wypowiada pytanie, którego nie zadał wodzowi przeciwników, nie chcąc od niego otrzymać nawet czegoś tak łatwego do podarowania jak prosta odpowiedź.
– Tamten miecz… Ten, którym zdruzgotał mój młot. To nie było jego dawne ostrze?
– Cóż – uśmiecha się Sze Diri. – Widać jego Ihuru zatroszczył się bardziej o jego życie niż twój o twoje.
Harahan gniewnie krzywi usta.
– Nie porównuj mojego boga z… – potrząsa gniewnie głową. – Nawet nie wiesz, o czym mówisz. Widziałem pałac, którego piękna nie są w stanie opisać ludzkie słowa. Podarowano mi błogosławieństwa, jakie rzadko stają się udziałem śmiertelnych.
Isz Tkaj sprawia wrażenie rozgniewanego, ale Sze Diri powstrzymuje towarzysza gestem dłoni.
– Pewnie masz rację, shekkunie Harahanie. Jak to powiedział kiedyś pewien mądry szaman, każdy w końcu spotyka takiego Ihuru, na jakiego zasłużył. A z tego co wiem, miał on zresztą okazję zwiedzić nie tylko wspomniany przez ciebie pałac, ale i podziemia, jakie się pod nim znajdują.
Jadą dalej na zachód. Mija ich ostatnia grupka wojowników. Słońce wraz z nimi powoli zmierza w stronę horyzontu. Harahan i Sze Diri wspominają dawne bitwy, Isz Tkaj przysłuchuje się z ciekawością.
Harahan czuje, jak na dnie jego serca narasta dziwny smutek.
– Dlaczego? – pyta w końcu wprost. – Dlaczego za nim poszliście?
– Wiesz, shekkunie Harahanie – odpowiada Sze Diri, uśmiechając się samymi kącikami ust. – Byłem z nim wtedy. Tamtej nocy na blankach Farizu. Pytał mnie o moją ojczyznę, spoglądając na gwiazdę, która wydawała się wisieć właśnie ponad nią. Następnego dnia sfałszował twoje rozkazy i odesłał nas wszystkich do stolicy. Powtórnie spotkaliśmy się dopiero w zeszłym roku, kiedy wróciliśmy z twoim posłaniem do naszego ludu. Wtedy dowiedzieliśmy się, jak wiele się tutaj w międzyczasie zmieniło. Czemu za nim poszliśmy? Isz Tkaj może ci opowiedzieć o wyzwaniu, jakie kilka miesięcy po ucieczce twego oficera rzucił nam lud Sai Saion Ringu w imieniu Ihuru. I o pojedynku, jaki obecny Sai Saion Tengit stoczył z pięcioma najwaleczniejszymi wojownikami spośród naszego plemienia. W tym i z nim samym. Ale nie czujesz urazy, prawda, Isz?
– Nie – mruczy ponuro drugi z eskortujących. – Nie czuję.
– No właśnie – przytakuje Sze Diri. – W nim jest coś takiego…
– To niczego nie wyjaśnia – marszczy czoło Harahan. – To oczywiste, że wygrał. Szkolili go przecież ci sami mistrzowie, co mnie. Doskonale poznał Cztery Ścieżki, sam o to zadbałem. Wiesz dobrze, że ja też pokonałbym waszych wojowników. I również wykazałbym się w tej sytuacji wielkodusznością, zgodnie z nakazami rozsądku i mirun.
– Pewnie tak – przytakuje tamten. – Pewnie tak, shekkunie Harahanie. Sam nie wiem. Może podziwiamy go dlatego, że sięgnął po to, po co żaden z nas nie ośmieliłby się sięgnąć?
– No – wtrąca się Isz Tkaj – ja tam się akurat kiedyś ośmieliłem.
– Daj spokój, Isz – prycha Sze Diri lekceważąco. – Już wszyscy słyszeliśmy tę opowieść. Nawet zakładając, że nie jest całkiem zmyślona, doprawdy nie masz się czym chwalić. Nie wiedziałeś, na co się porywasz. Jakbyś wiedział, to sam spieprzałbyś na drugi koniec stepu niczym gazela lamu.
– Fakt – przytakuje posmutniały nagle Isz Tkaj.
– Powinieneś być wdzięczny Sai Saion Tatline, że uratowała cię swoimi groźbami.
– Fakt – powtarza tamten. – Choć wtedy odebrałem to zupełnie inaczej.
– Męstwo i męskość – mówi zirytowany wspominkami barbarzyńców władca Tanmuku. – Czyż nie to ceni najbardziej wasz lud? Byliście ze mną, gdy wygrywałem bitwy i pojedynki. I wtedy, gdy po zdobyciu zamku Toh, posiadłem, jedną po drugiej, pięć córek Farhana…
– Hm… – odpowiada Sze Diri. – O ile dobrze pamiętam, wszystkie pięć następnego dnia rzuciły się z murów zamku w przepaść. Obawiam się, że nieco opacznie zrozumiałeś obyczaje mego ludu. Zgodnie z nimi, kiedy mężczyzna porwie czy posiądzie kobietę, choćby wbrew jej woli, bierze też za nią odpowiedzialność. Powinien o nią zadbać, no i hm… umieć jej dogodzić. Nim musieliśmy się podporządkować nakazom Ihuru – wzdycha z nostalgią, a Isz Tkaj wtóruje mu bliźniaczym westchnieniem – mieliśmy nawet święte prawo, które pozwalało porwanej kobiecie po roku powrócić do swego plemienia czy też rodziny. I był to wielki despekt dla wojownika, który ją porwał, jeśli się na to zdecydowała. Oczywiście, teraz i tak nie wolno nam porywać kobiet wbrew ich woli. A jakiż sens jest porywać je za ich zgodą? Ech…
– Ech… – niczym echo odpowiada Isz Tkaj. – Lecz któż stanie na drodze gniewu Ihuru? – pyta retorycznie.
Sai Saion Tatline? – ryzykuje Sze Diri.
– No tak, ale w tej sprawie raczej nie uzyskalibyśmy jej wstawiennictwa.
– Fakt.
– Ech…
– Ech…
Znów jadą chwilę w milczeniu, po czym Sze Diri zatrzymuje wierzchowca.
– Tu się rozstaniemy. Raczej nie powinieneś już napotkać naszych, gdyby jednak tak się stało, pomachaj im tym proporcem – wojownik podaje mu przymocowaną do kulbaki kolorową chorągiewkę. Radzę ci jednak uważać na swoich.
– Będę – Harahan rozciąga wargi w wilczym uśmiechu.
Sze Diri pozdrawia go skinieniem głowy, odwraca się, po czym, w ostatnim momencie jednak decyduje się jeszcze coś dodać.
– Twój Ihuru podarował ci cuda, jakich nie oglądały ludzkie oczy, łaskawie przyjął twoje hołdy i posłał na swą świętą wojnę, wyposażając jednak przy tym w cokolwiek felerny oręż. Ty ofiarowałeś Ihuru swe życie i postawiłeś mu świątynie oraz pomniki. Nasz wódz śpi wraz z Ihuru na tym samym posłaniu. I śmiem przypuszczać, że sprawia się lepiej niż ty sprawiłeś się z nieszczęsnymi córkami Farhana, bo Ihuru, gdy rano wychodzi z namiotu, jest zazwyczaj uśmiechnięta od ucha do ucha. A nam pozostaje tylko mieć nadzieję, iż nie uczyni Sai Saion Tengitowi despektu i nie zdecyduje się powrócić tam, skąd przybyła. Żegnaj, shekkunie Harahanie!
Władca Tanmuku odprowadza oniemiałym, nierozumiejącym wzrokiem odjeżdżających wojowników. Rzeczywistość na powrót rozsypuje się na absurdalne, niepasujące do siebie fragmenty.
Ale tylko na chwilę.
Harahan odwraca się, strząsając z siebie resztki dziwacznego snu, który tak naprawdę nigdy mu się przecież nie przyśnił. Spogląda w stronę gór, w stronę słońca zachodzącego nad jego imperium. Wciąga głęboko powietrze, uśmiecha się z triumfem, po czym rusza ku światu jawy, ku oczekującym go blasku i chwale, zawzięcie ścigając własną nieśmiertelność.
koniec
« 1 4 5 6
3 grudnia 2016

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »
Ilustracja: Małgorzata Myśliborska

Pająki
Jan Myśliborski

14 I 2024

Było już prawie zupełnie ciemno. Kiedy zatrzaskiwał ciężkie skrzydło bramy, wydało mu się, że po drugiej stronie drogi dostrzegł zarys sylwetki stojącego pod drzewem człowieka. Mimo wszystko poczuł coś w rodzaju ulgi, gdy już przekręcił klucz.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Esensja czyta: Wrzesień 2017
— Dominika Cirocka, Dawid Kantor, Anna Kańtoch, Joanna Kapica-Curzytek, Marcin Mroziuk, Beatrycze Nowicka

Esensja czyta: Czerwiec 2016
— Miłosz Cybowski, Jacek Jaciubek, Joanna Kapica-Curzytek, Anna Nieznaj, Joanna Słupek

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.