Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 2 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Dorota Dziedzic-Chojnacka
‹W mieszkaniu Tobiasza›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorDorota Dziedzic-Chojnacka
TytułW mieszkaniu Tobiasza
OpisDorota Dziedzic-Chojnacka (ur. 1977 w Elblągu) – pisarka i poetka, autorka aforyzmów. Z wykształcenia prawnik, absolwentka Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego (2001), radca prawny. Laureatka licznych nagród i wyróżnień w konkursach poetyckich oraz prozatorskich. Debiutowała kilkoma wierszami w antologii młodej płockiej poezji „Kroki po śladach” (1997); debiutancki tom poezji „zwalniam.zwalniam” (Anagram 2004); liczne publikacje w antologiach pokonkursowych. W 2014 r. nakładem Wydawnictwa Videograf ukazała się jej powieść pt. „Zbrodnia na boku”. Autorka prac naukowych i popularyzatorskich z prawa pracy oraz prawa ochrony środowiska. W latach 2015 i 2016 jej opowiadania zostały nominowane do Nagrody Zajdla.
Gatunekobyczajowa

W mieszkaniu Tobiasza

1 2 3 4 »
Zamieszkująca parter staruszka była przekonana, że jej życiu zagrażają obcy, którzy wychodzą ze wszystkich możliwych szczelin w mieszkaniu. Dlatego pani Kicińska spędzała cały swój czas w domu na gotowaniu wody i zalewaniu wrzątkiem rozmaitych dziur, rur i otworów.

Dorota Dziedzic-Chojnacka

W mieszkaniu Tobiasza

Zamieszkująca parter staruszka była przekonana, że jej życiu zagrażają obcy, którzy wychodzą ze wszystkich możliwych szczelin w mieszkaniu. Dlatego pani Kicińska spędzała cały swój czas w domu na gotowaniu wody i zalewaniu wrzątkiem rozmaitych dziur, rur i otworów.

Dorota Dziedzic-Chojnacka
‹W mieszkaniu Tobiasza›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorDorota Dziedzic-Chojnacka
TytułW mieszkaniu Tobiasza
OpisDorota Dziedzic-Chojnacka (ur. 1977 w Elblągu) – pisarka i poetka, autorka aforyzmów. Z wykształcenia prawnik, absolwentka Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego (2001), radca prawny. Laureatka licznych nagród i wyróżnień w konkursach poetyckich oraz prozatorskich. Debiutowała kilkoma wierszami w antologii młodej płockiej poezji „Kroki po śladach” (1997); debiutancki tom poezji „zwalniam.zwalniam” (Anagram 2004); liczne publikacje w antologiach pokonkursowych. W 2014 r. nakładem Wydawnictwa Videograf ukazała się jej powieść pt. „Zbrodnia na boku”. Autorka prac naukowych i popularyzatorskich z prawa pracy oraz prawa ochrony środowiska. W latach 2015 i 2016 jej opowiadania zostały nominowane do Nagrody Zajdla.
Gatunekobyczajowa
„Chudzi kosmici z planety wodorostów
porwali ludzi z miasta stumostów.”
– Pójdziesz ze mną na kawę? – bardziej stwierdziła niż spytała. Widząc, że jej nie słyszy, uderzyła go lekko w ramię.
Wyjął z uszu słuchawki i podniósł wzrok. Przed sobą zobaczył szare oczy obramowane szarymi rzęsami, z których przed godziną zszedł ostatni ślad tuszu. Szare oprawki okularów zlewały się z szarą ze zmęczenia cerą, której koloryt był dodatkowo podkreślony burym, wiszącym na wątłym ciele garniturem i białą koszulą nie pierwszej świeżości. Całość przypominała mu brzęczącą namolną muchę, w której czasem tak trudno było mu odnaleźć przyczyny jakiejkolwiek fascynacji. A jednak wystarczyło kilka sekund spojrzenia lekko wypukłych, okrągłych niczym agrest oczu i już był z powrotem cały jej.
Westchnął w myślach. Jeżeli pójdzie z nią do kuchni, zajmie mu to co najmniej piętnaście minut, a to będzie oznaczać kwadrans dłużej w pracy. Wiedział jednak, że nie jest w stanie jej odmówić. Podniósł się więc z krzesła, wygładził kilkoma ruchami wypchnięte kolana na spodniach i ruszył za burym kostiumem.
Już podczas krótkiej drogi na zaplecze kuchenno-gospodarcze musiał się sam w myślach poprawić. Uległość wobec jej zachcianek była tylko pretekstem, tak naprawdę to on chciał jak najdłużej z nią przebywać, nawet w tych strasznych wnętrzach dzielonego podczas pracy biurowca.
– Z mleczkiem czy bez? – zapytała beznamiętnie, a on patrzył, jak najpierw sypie okropne rozpuszczalne szarobure badziewie do plastikowego kubeczka, przykrywa je cienką białą warstwą cukru, dodaje jeszcze jaśniejszy śnieg śmietanki w proszku, a dopiero potem zalewa całość wrzątkiem. Na wierzchu napoju, bo nie nazwie tego nigdy w życiu kawą, utworzyły się brązowe bąbelki, które po chwili zaczęły bezgłośnie pękać. Jeden za drugim, a potem po przeciwległej stronie, po tej niewidzialnej cięciwie w kole kubeczka. A kiedy pękły już wszystkie, co trwało zaledwie kilka sekund, breja o kolorze zgniłej czekolady wyglądała już kompletnie niejadalnie.
– Ogłuchłeś? Pytałam, czy chcesz z mleczkiem.
No tak, znowu się zamyślił. Trzeba to naprawić.
– Herbaty poproszę – chrząknął, mówiąc te słowa. – Dla mnie za późno na kawę.
Popatrzyła na niego karcąco, ale nie skomentowała tej fanaberii. Kiedyś zwykła mówić „Można dekaf”, ale nie teraz. Szybkim, cichym ruchem sięgnęła do opakowania z herbatą, otworzyła wieczko, zobaczyła, że pudełko jest puste. Wydęła spierzchnięte usta, kolejnym szybkim ruchem zgniotła tekturkę i wyrzuciła ją do kosza na śmieci.
Jej uśmiech. Tak chciałby wierzyć, że jest przeznaczony specjalnie dla niego, a nie wynika z prostego zadowolenia z udanego rzutu „za trzy punkty!”, jak wykrzyknęła mu prosto do ucha. Po czym wspięła się na palce, by otworzyć górną szafkę (bo wzrostu była raczej mikrego), wyjęła z niej nowe opakowanie herbaty, jednym zgrabnym ruchem zerwała z niego folię i już! Torebka paskudnej, śmierdzącej i najtańszej z dostępnych na rynku herbat ekspresowych tkwiła dumnie w jej dłoni niczym mały puchar.
Potem szybko, prast-prast, utartym schematem, który miał już się nigdy w życiu nie powtórzyć, ale o czym żadne z nich jeszcze nie wiedziało, podaj kubek, dzięki, pyknę czajnik, żeby był prawdziwy wrzątek, uważaj, daj spokój, nie robię tego pierwszy raz, no i proszę, dziękuję, usiądźmy przy oknie.
Chwila błogiej ciszy i umiarkowanego spokoju zastała ich wpatrzonych w panoramę miasta. Ozdobione łuną świateł i zwieńczone czystym dziś niebem bez jednej chmurki, wyglądało naprawdę bez zarzutu. Nawet stary Pałac Kultury i Nauki prężył dumnie swoje wdzięki. Przyszło mu do głowy, że obojętnie, czy Wrocław, Warszawa czy inny Wiedeń, miasta potrafiły zalotnie puszczać oczka, nęcąc do stałego związku. W takich chwilach mogło się wydawać, że życie potrafi być fajne, a przyszłość maluje się w wiosennych barwach.
– Znam pewne przecieki – powiedziała bez ogródek. – Znaczy się, odnośnie ostatniej ewaluacji. No, że mają być zwolnienia.
Rozejrzał się niepewnie dookoła. Kuchnia pracownicza, w której obecnie siedzieli, znajdowała się co prawda na końcu open space, ale była od niego jedynie optycznie wydzielona, a nie odgrodzona żadnymi drzwiami. Minęła już dwudziesta druga, ale niekoniecznie musiało to oznaczać, że są jedynymi ludźmi w biurze.
– Spokojnie – roześmiała się. – Sprawdziłam tyły. Nikogo na naszym piętrze nie ma. Możemy w miarę swobodnie porozmawiać.
Wzruszył ramionami. Konwersacja z nią zawsze przebiegała nadzwyczaj jednostronnie. Najpierw ona gadała, chichotała, mrugała do niego, od czasu do czasu rzucając jakieś kontrolne pytanie, a on siedział, słuchał, przynosił jednorazowe serwetki, które ona nazywała uparcie chusteczkami, czasami wydawał z siebie jakąś monosylabę. Z boku wyglądało to może dziwnie, ale jemu ten sprawdzony scenariusz odpowiadał.
Ale dziś wieczorem miała być chyba wariacja na poważnie, zwolnienia to w końcu nie temat, z którego można się śmiać, prawda? Nawet jeśli mają dotyczyć innych, bo że ich bezpośrednio nie, był w zasadzie pewien.
W zasadzie prawie pewien – dopowiedział jego mózg, zapalając światełko alarmowe. Jezu, czego w dzisiejszym świecie można być pewnym? Jego starzy zaczęli pracę w swojej fabryce w Płocku zaraz po maturze, ojciec na hali, a matka w biurze, przepracowali w jednym miejscu każde ponad czterdzieści lat, prawie tyle też są małżeństwem. A on sam i wszyscy jego kumple mają już na garbie kilka prac, połowa jego znajomych przed trzydziestką jest po rozwodzie, trzy osoby nawet po dwóch, a druga połowa jeszcze się nie rozwiodła z tej prostej przyczyny, że w natłoku pracy nie znalazła wolnego weekendu na ślub. No, są oczywiście dwa wyjątki, siedzą tu nawet razem w kuchni. Ona, szczęśliwa mężatka od lat trzech i on, który nie ożenił się, bo, co tu dużo ukrywać, nie ma z kim.
Ich pracowe relacje można pewnie określić jako nietypowe. Ona dołączyła do jego zespołu prawie trzy lata temu, właśnie była po obronie na piątkę i ślubie na szóstkę, jak oznajmiła mu rezolutnie pierwszego dnia pracy, wyjmując na dowód tego drugiego osiągnięcia zdjęcie świeżo upieczonych małżonków. On już miał wtedy ugruntowaną pozycję w stadzie, a samiec dominujący, zwany w tym układzie dyrektorem, właśnie zaczął go doceniać, dał mu podwyżkę i zaczął przydzielać ambitniejsze zadania. Teoretycznie ona powinna mu więc podlegać jako niższa stażem, kwalifikacjami, a także – co tu ukrywać – jako kobieta, i to w dodatku zamężna. W ich zhierarchizowanej strukturze mężatki bowiem klasycznie odbijały się po paru latach harówki od opartego na wieloletniej tradycji glass ceiling.
Ale ona nie sięgnęła jeszcze tego magicznego sufitu, co więcej, pewnie nigdy się od niego nie odbije. W pracy okazała się być średnia: solidna, ale bez polotu, pracowita, ale bez przesady, miła, ale nie sypiająca z tymi, co trzeba, żeby przyspieszyć tempo swojej kariery.
Co innego on, ceniony pracownik, może trochę mało kontaktowy (znał swoje ograniczenia), ale potrafiący skupić się na robocie jak nikt inny. I z pomysłami jak rzadko kto.
Teoretycznie zatem ona powinna się go słuchać, być kimś w rodzaju pośredniej podwładnej (ich hierarchia dopuszczała takie opcje), on by zaś jej mentorzył i może jakoś przetrwaliby w firmie do kolejnej ewaluacji.
Ilustracja: <a href='mailto:rafal.wokacz@gmail.com'>Rafał Wokacz</a>
Ilustracja: Rafał Wokacz
Rzeczywistość okazała się inna. Ona owinęła go sobie wokół małego wypielęgnowanego paluszka, a on wszedł w jej ziemską orbitę jak Księżyc nawet nie wiedząc dlaczego. Była ładna, to fakt, ale w firmie pracowało wiele piękniejszych. Miała gadane, cóż z tego, zazwyczaj mówiła o rzeczach lekkich i przyjemnych, dysputy z nią o filozofii można było wsadzić pomiędzy marzenia równie realne jak zakup ferrari. Ładnie się ubierała tylko na początku pracy, potem jej garderoba stopniowo utraciła kolory, ustępując różnym odcieniom szarości.
Popatrzył na nią z ukosa, odrywając na chwilę wzrok od widoku zza okna. W zasadzie jej postać zlewała się z sinymi ścianami kuchni, pożółkłymi roletami odsuniętymi na bok i brudno-błękitną wykładziną. Widać było, że zmęczenie, które ich ogarnęło po ostatnim zamknięciu projektu, jeszcze jej nie opuściło.
„Trudno” – pomyślał sobie. – „Ja też tak miałem. Nikt się nade mną nie roztkliwiał”.
Ona siorbała wolno swoją pełną kofeiny breję, zerkając na niego od czasu do czasu. Zastanowił się po raz tysięczny od czasu rozpoczęcia pracy, czy nie podnieść kiedyś w rozmowie z szefem albo nawet w tej corocznej anonimowej ankiecie na temat satysfakcji z pracy w firmie (o której można powiedzieć wszystko, tylko nie to, że jest anonimowa), że to po prostu żenujące, żeby taka korporacja skąpiła na rodzaju napojów przeznaczonych dla swoich szeregowych pracowników. Że przecież wszyscy oni wiedzą o odrębnych zamówieniach kaw i herbat dla managerów, partnerów i klientów. Że każdy potrafi odczytać markę na opakowaniu i że wszyscy razem i każdy z osobna cyklicznie upewniają się, iż są to najtańsze odpowiedniki gorących pitnych używek dostępne na rynku.
1 2 3 4 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »
Ilustracja: Małgorzata Myśliborska

Pająki
Jan Myśliborski

14 I 2024

Było już prawie zupełnie ciemno. Kiedy zatrzaskiwał ciężkie skrzydło bramy, wydało mu się, że po drugiej stronie drogi dostrzegł zarys sylwetki stojącego pod drzewem człowieka. Mimo wszystko poczuł coś w rodzaju ulgi, gdy już przekręcił klucz.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.