WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić | |
Autor | Marcin Łuczyński |
Tytuł | Skryba lub Nazwisko lilii |
Opis | Autor pisze o tekście: Jako że jestem przegorącym entuzjastą twórczości Andrzeja Sapkowskiego, razu pewnego spróbowałem nieudolnie popełnić opowiadanko, które w zamyśle mialo być pastiszem wykonanym w technice „sapkonady stosowanej”. Proszę się zatem nie dziwić zbytnio wielu zapożyczeniom, których odnalezienie w tekście dla żadnego entuzjasty „Sagi o wiedźminie” nie przedstawi zbyt wielkiej trudności. |
Gatunek | fantasy, humor / satyra |
Skryba lub Nazwisko liliiMarcin ŁuczyńskiSkryba lub Nazwisko lilii– Nie wiem, czy da się sprawę odkręcić, ale może choć znajdziemy jakiś sposób, żeby Jorgego stąd przegonić, odstraszyć. – Masz na myśli jakiś egzorcyzm, coś takiego? – Mniej więcej. Możemy spróbować i tego. Kiedy przyjeżdża ksiądz prowincjał? – Najprawdopodobniej jutro. – No, to czasu mamy mało. Niechaj opat wyprawi Jorgemu głośny i huczny pochówek, z pełną pompą. – Jemu?! – warknął Umbro. – Jeśli będzie cichutki i odprawiony na odwal się, to Jorge może się lekko zdenerwować, a wtedy… – Dobrze już, dobrze. Pojąłem aluzję. Niech ta łachudra ma pogrzeb pod sztandarami, ale nie spodziewajcie się, że wezmę udział w tej farsie. – Oczywiście, że nie, bracie Umbro. Ty musisz odprawić egzorcyzm. – Ja? – Opat musi się zająć pogrzebem, a ja nie jestem duchownym. No, chyba że zamierzacie wtajemniczyć w tę sprawę jeszcze… – Nie! – stanowczo powiedział opat. – Jeśli tylko się uda, chcę uniknąć tego całego tłumaczenia, już wystarczająco było w tym miejscu sensacji. Do dzieła, bracie Umbro! – krzyknął, wychodząc energicznym krokiem z celi. – Ale… ja przecież nie umiem! – wykrzyknął Umbro. – Nigdy tego nie robiłem, nie znam się na tym. Mieliśmy tu raz brata Sergina, egzorcystę, ale on umarł jakiś czas temu. Poza tym nie odprawiał tu żadnych obrzędów. Umieszczono go u nas, żeby spokojnie sobie czekał na śmierć, śliniąc się i kiwając – to był efekt jakiegoś nieudanego… no wiesz, zresztą szkoda gadać… – zakończył, machając ręką. – Skoro nie wiesz, jak się do tego zabrać, zrób to najprościej, jak się da. – Niby jak? – Wywołuj imiona wszystkich znanych ci świętych i demonów po kolei i strasz nimi. Kto wie, może któryś z nich się nada? • • • Żaden się nie nadał. Ani Grimeldo Pokorny, obrońca sprawiedliwych, święty i Oświecony, ani Stefano z Ferrysy, kanonik, błogosławiony i do tego lekarz zdolny i umny, który wytchnienie dawał biednym chorym, grosiwa za to nie wołając. Ani Myzerda i Halissa z rodu Retwów, protektorki i hojne donatorki Świątyni, obwołane Oświeconymi jeszcze u zarania dziejów królestwa Intaru. Ani Tetryda, córka Werylla, chłopka z marnej wsi na północy królestwa Saddy, siostra zakonna, opiekunka chorych i biednych ogłoszona świętą wkrótce po śmierci. Nie podszedł włodarz z Banzylei, też Stefano z imienia, choć wcale nie lekarz tym razem, zamiast tego wojennik Czarnej Wstęgi, pan księstwa Mitar, kurwiarz i awanturnik, którego obłożono anatemą jeszcze za życia, gdy palił i rabował świątynne dobra. Do niczego były westchnienia o wstawiennictwo Mirelli, hrabiny Stergfoll, wszetecznicy wyklętej po tym, jak ją przydybano w łożu patriarchy Świątyni, ani tym bardziej skutku nie dało wołanie o pomoc tegoż patriarchy, również wyklętego, gdy w przypływie pecha dał się złapać z wymienioną już hrabiną ponownie w łożnicy, tuż po tym, jak sam osobiście anatemę na nią rzucił. Nie poradziło zaklinanie siedmiu demonów świata: Kryssyna, Pellydy, Szarfandosa, Tutuna, Lessimera, Qatdera i Lupida, których imiona podszepnął Umbrowi Goranto, korzystając z przyniesionego uprzednio podręcznika demonologii. Takoż wniwecz obróciła się inkantacja imion dziewięciu krasnoludków: Fifula, Czapura, Dupczusia, Siejeba, Flegmulla, Paznotka, Smerdy, Mieczudła i Dziurkońca, które z bajek czasu dzieciństwa pamiętał Umbro i doszedł do wniosku, że dla świętego spokoju dlaczego by nie… Na nic się zdało wołanie o pomoc świętego Ambrożego, choć ten mógł się czuć nieco urażony ostatnio spostponowanym posągiem i chrzanić cały obrzęd z góry na dół. Pomoc nie nadeszła też ze strony czterech archaniołów Dobra, ani tym bardziej ze strony podległych im, jak się ongiś cierpliwie doliczył święty Festyllus – uprzednio zawezwany również, a jakże! – siedmiuset dwudziestu pięciu, no, góra dwudziestu ośmiu cherubinów strzegących na ziemi traktów i gościńców. W ogóle cała masa świętych, błogosławionych, bóstw wielkich i pomniejszych, takoż pobocznych, z kultów aktualnych i pogańskich, a dawno zagasłych, tudzież demonów i wszelakiej innej zarazy, z imienia znanej, na ołtarze wyniesionej albo z nich strąconej i wyklętej sromotnie, nie dała żadnego odzewu ani znaku o swym wstawiennictwie. Chociaż tak na dobrą sprawę trudno było powiedzieć, czy żaden z nich nie pogonił Jorgego, bo nie było tego jak sprawdzić. Umbro długo stał nad pulpitem, na którym leżały księgi brata Sergina pozostawione przez niego w opactwie, skwapliwie podsuwane co rusz przez Goranta. Oj, długo. Najpierw mamrotał wstydliwie, z płonącymi policzkami, wkrótce recytował wyrazistym i donośnym głosem, szczególnie te imiona, co miały litery „r” i „d” łacno przez gardło mu szły. Potem krzyczał zapamiętale, jakiś czas później szeptał cichutko i ochryple, gdy gardło zdarł, wreszcie tylko kartki księgi przewracał, piąchą stukał w strony, jakby chciał wskazać nie wiadomo komu, który to święty czy demon jest przedmiotem jego egzorcystycznych umizgów i sapał coś niezrozumiale dla Goranta. W końcu przewertował całą ostatnią księgę, dorzucił parę osób od siebie, tak na wszelki wypadek, wliczając świątobliwą babkę Hergildę, roztropnie zaś pomijając cholerycznego wuja Jettysa, kowala i biegłego dentystę zarazem, a także jakąś Winicję, z czasów młodości dziewkę znajomą, przez którą ponoć znalazł się w duchownym stanie. Tak przynajmniej zrozumiał Goranto pełne pretensji wyrzuty na wpół przytomnego Umbra, który coś tam mamrotał, że „mu ździra nie dała”. Wreszcie dzielny egzorcysta wyczerpał wszelkie możliwości. Zamknął z hukiem ostatnią z ksiąg brata Sergina, zatytułowaną „Demonius pogonius”, po czym ciężko opadł na ławkę stojącą pod ścianą celi Jorgego. – Mocno się zmęczyłeś, bracie? – zapytał z troską Goranto. Ten popatrzył tylko na niego spode łba, westchnął ciężko i pokręcił głową. Z wielkim trudem, z bolącym gardłem wychrypiał: – Tyle ci powiem, czcigodny gościu – nie wiem, czy którykolwiek z wymienionych przeze mnie, no, powiedzmy – orędowników, miałby aparycję, której przeląkłby się stary Jorge, i jednocześnie na tyle serce dobre i czułe, by nachylić ucha na moje prośby. Ale na pewno wiem jedno – nie zdziwię się, jeśli wyjdzie wkrótce, że zamiast jednego, będziemy mieli na głowie więcej oszalałych duchów, i to takich, co fuknięciem nosa zdzierają dachy na ten przykład. A wtedy… Przerwał, bo otwarły się drzwi i wszedł przez nie opat. Umbro i Goranto spojrzeli na niego pytająco. – Uroczystość pogrzebowa dobiegła końca – powiedział. – Brat Umbro też już dokończył dzieła, czyniąc to z wielkim trudem i poświęceniem, muszę przyznać – odparł Goranto. Opat spojrzenie miał ponure. – Mam poważne obawy… Nie dokończył. Zapadła cisza, Umbro machnął ręką z rezygnacją. – Podczas uroczystości, gdy przenoszono trumnę, spadło wieko z truchła. Okazało się, że trup ma założoną na twarz maskę – twarz jakiegoś grubaska, z pulchnymi policzkami i szerokim uśmiechem na twarzy. A w splecionych dłoniach trzymał świecę. Dodać trzeba, że ręce były splecione nie na sercu, jak to się obyczajnie czyni, jeno gdzie indziej, niżej… Umbro westchnął, popatrzył na Goranta i rzucił: – Widzisz, a nie mówiłem? – Mało tego – powiedział opat – jeden z braci nie wytrzymał i zaczął rechotać, a wtedy drugi obsztorcował go, krzycząc: „Mnichowi nie przystoi śmiech, lecz pełne powagi milczenie!” Zupełnie jakbym słyszał brata Jorgego. Tę samą zajadłość miał w głosie, w oczach. Ech, źle, źle się tu dzieje… – Jeśli dobrze rozumiem – wtrącił Goranto dziwnie brzmiącym głosem – brat Jorge miał jakąś awersję do śmiechu? – Awersję? On miał na tym punkcie kompletnego fisia! – prychnął Umbro. – Nienawidził śmiechu, tępił braci, którzy ośmielali się śmiać, którzy poddawali się wesołości. Był z tego gatunku mnichów, którzy uważają, że klasztor winien być miejscem dostojnym, czyli ponurym, a wszyscy wokoło mieć gęby poważne i natchnione przez okrągłą dobę. – Teraz rozumiem, teraz rozumiem. Bracie Umbro, ty wybuchnąłeś podobnymi słowy wtedy w świątyni, gdy odsłonięto pomnik Ambrożego i wszyscy wokół zaczęli się śmiać. Widziałem w tobie podobną zmianę, choć wtedy nie przywiązałem do niej żadnej większej wagi. Tiaa… – zakończył przeciągle, marszcząc czoło intensywnym myśleniem. Zapadła cisza. Umbro bardzo długo spoglądał z uwagą na Goranta. Opat rzucał okiem to na jednego, to na drugiego, nic nie rozumiejąc. W końcu Umbro zaczął kręcić z dezaprobatą głową: – Nie, nie, nie. Zwariowałeś? No niby jak ty to sobie w ogóle wyobrażasz? To się nie może udać. Do tego jeszcze ten prowincjał – diabli go nam teraz nadali. To się nie ma szans udać. Przecież… |
Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.
więcej »Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.
więcej »— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.
więcej »...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak
Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak
Jubileusz: „Esensja” – pieśń przyszłości
— Marcin Łuczyński