Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 29 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Adrianna Filimonowicz
‹Opar absurdu›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorAdrianna Filimonowicz
TytułOpar absurdu
OpisRocznik 1990, absolwentka ekonomii. Miłośniczka fantastyki, wieloetatowa „mistrzyni gry”, rzadko przebywająca myślami w normalnej rzeczywistości. Kocha taniec (od towarzyskiego, przez rock’n’roll po flamenco), sport i wędrówki po Tatrach. Debiutowała w 2012 roku w „Science Fiction, Fantasy i Horror” opowiadaniem „Drzewo”.
GatunekSF

Opar absurdu

« 1 2 3 4 11 »
Coś rozbłysło nagle w oddali, nad zarośniętym drzewami wałem. Niesamowicie wyraźne, choć niewielkie. Aya zatrzymała się i przez dłuższą chwilę wpatrywała w drgający punkt. Kiedy zgasł, ruszyła przed siebie. Widocznie to nie było doznanie na tę chwilę albo nie była na nie dość otwarta. Psychodeliki nauczyły ją niejednego – w szczególności jednak cierpliwości. Zniknęła ludzka tendencja do wymuszania na sobie zrozumienia, budowania teorii. Zamiast tego przyszło otwarcie na to, co umysł sam może człowiekowi pokazać i czego jeszcze nie opisano. Świat się nagle poszerzył, a podświadomość rozjaśniła. Niekiedy jednak na kolejny krok trzeba było długo czekać i spokojnie pracować.
Stary betonowy blok otoczony ogrodzeniem z siatki stał między kilkoma nowoczesnymi bliźniakami. Ponury „relikt gorszych czasów” zamieszkany przez kilkanaście rodzin i dający schronienie różnorakim indywiduom, ciągnącym tu z okolicy. Aya weszła do ascetycznej klatki schodowej i przyświecając sobie latarką w smartfonie zeszła do ciepłej, dusznej piwnicy. Mieszkańcy usiłowali walczyć z koczownikami, zakładając co chwila nowe kłódki, wykręcając żarówki, wyrzucając dobytek bezdomnych, a w apogeum nawet zamurowując wejścia do komórek piwnicznych, których właściciele od lat nie żyli albo nie zaglądali w to miejsce. Kloszardom i ćpunom nie przeszkadzała jednak ciemność, a prędzej czy później znajdował się ktoś z narzędziami i wystarczającą ilością zapału, by wybić chociaż dziurę w prowizorycznej ścianie. Piwnice tętniły życiem – cichym, dyskretnym, ale odartym z konwenansów – śmierdzącym moczem i potem, wypełnionym codzienną walką o przetrwanie. W bocznym korytarzu ktoś się spierał z Januszem – najżałośniejszą postacią tej społeczności, ale też pewnego rodzaju „punktem stałym” nieustannie zmieniającej się rzeczywistości. Aya skręciła w tamtą stronę. Nie wchodziła do komórki, z której dobiegały pijackie bluzgi, ale przy jej progu postawiła z wyraźnym brzdękiem butelkę wódki.
– Kto?
– Aya – rzuciła w ciemność. Wypadało się przywitać.
– Idź do diabła! – odwarknął jej kłótliwy głos.
Wybuchnęła głośnym, sztucznym śmiechem, odrzucając głowę do tyłu. Śmiała się, póki ktoś w komórce nie zaczął się gramolić w jej stronę.
– Zjeżdżaj wariatko! – w głosie obcego brzmiał strach. Janusz milczał gdzieś w głębi, zapewne jak zwykle obgryzając skórki wokół paznokci.
Majka obróciła się i ruszyła w swoją stronę. Z trudem, brudząc płaszcz i ręce, przecisnęła się przez dziurę wybitą w gipsowo-kartonowej ściance blokującej dostęp do jednej z piwnicznych klitek. Powitał ją zaduch przesycony oparami alkoholu. Na przykrytych kocami deskach z rozmontowanego regału spała dwójka ludzi. W pewnym sensie znajomych, ale bardzo obcych. Alkohol nigdy jej nie pociągał, a oni zaczynali nim dzień i witali noc. Koczowała tu jednak nie pierwszy raz i w jakiś sposób nawykła do ich towarzystwa. Nie przeszkadzał jej smród moczu, jaki otaczał ich, gdy byli w ciągu, ani deliryczne szamotaniny, gdy brakło wódki. Zresztą, odkąd Paweł odszedł z jej życia odruchowo dbała, by to drugie zjawisko nie następowało. Usiadła na przykrytej kocem stercie kartonów i pozrzucanych na kupę worków ze starymi, przegniłymi ciuchami, z którymi widocznie ktoś kiedyś nie wiedział co zrobić. Takie posłanie dobrze izolowało od chłodu ciągnącego z ziemi, a od góry ogrzewane było biegnącymi pod stropem rurami z ciepłą wodą. Okno piwniczki dawno zamurowano, więc w środku można się było wręcz udusić. Aya objęła rękoma kolana i przyciągnęła je pod brodę. Kiedyś będzie gotowa, by w pełni otworzyć się na to miejsce i na to życie. I wtedy zdecyduje, czy wróci do pustego domu, czy nie – podejrzewała, że nie, ale trzymała wszystkie furtki otwarte. Przymknęła oczy i wzięła głęboki wdech – jakby zaciągała się dymem z jointa – przytrzymała w płucach i wypuściła powietrze. Przez chwilę korciło ją, by sięgnąć po karton LSD i zaryzykować po prostu teraz, ale wiedziała, że byłoby to niebezpieczne. Znieruchomiała, czekając na sen. Sesja, choć prowadzona na trzeźwo, zawsze i z niej wyciągała wiele sił psychicznych.
• • •
Pole ochronne ledwo znosiło lądowanie. Zszedłem na wysokość siedmiu milionów mikronów w nadziei, że osłona ustawionych blisko siebie organicznych form, a także gęstsza (jak sądziłem – stabilniejsza) atmosfera dadzą mi możliwość bezpiecznego rozejrzenia się po okolicy. Nic bardziej mylnego. To, co z wysokości zdawało się odpowiednio zwarte, by powstrzymywać wiatr, z bliska okazywało się osłoną skuteczną może dla większych istot, ale nie dla mojej delikatnej struktury. Powietrze zaś wciąż pozostawało straszliwie dynamiczne. Brak podobnego zjawiska na mojej planecie sprawiał, że intuicja co chwila mnie zawodziła. Aparatura zresztą, bombardowana impulsami elektromagnetycznymi z trakcji przesyłowych, powietrza, a także śledząca sygnały kodujące informacje, kompletnie się zatkała, zawieszona na analizowaniu pojęcia „drzewo”, które akurat już wystarczająco mogłem poznać sam. Osłabiłem nieco napęd – wiatr zaczął mną miotać, ale sądziłem, że póki nie widzę, dokąd chcę się udać, nie ma to wielkiego znaczenia – zaangażowałem natomiast całą energię w osłonę wewnętrznego monopolu magnetycznego. W fizyce Ziemi spajające mnie zjawisko najprawdopodobniej… nie występowało. Szczęściem, do czasu zapoznania się ze strukturą tutejszej inteligencji (która według wstępnych analiz miała charakter ściśle organiczny) i przystosowania się do niej, mogłem utrzymywać swoją formę dzięki osłonom. Potrzebowałem jednak znaleźć bezpieczne, odizolowane od wiatru i możliwie wielu zewnętrznych czynników schronienie, dające pole do swobodnej analizy.
Zszedłem tuż nad powierzchnię gruntu. Tam mogłem chociaż osłabić moc stabilizatorów i skierować ją na analizę informacji przepływających w sieciach. System odblokował się, ale masa danych, którymi mnie zalewał była nie do przetrawienia. Wygenerowałem drgania ograniczające – przynajmniej część szumów udało się wyciąć – ale mimo tego chaos narastał. Upewniłem się w odczytach swojego stanu – zwiększony poziom energetyczny, bardzo silne oddziaływania międzycząsteczkowe. Byłem tym wszystkim przeciążony, a obijające osłonę cząsteczki atmosfery uniemożliwiały odpoczynek. Mógłbym powiedzieć, że zapragnąłem znaleźć się z powrotem na swojej planecie… Ale raczej po prostu na jakiejkolwiek innej, bo wszelka logika podpowiadała, że na moją mogę już nie mieć po co wracać. Czy miałem po co tutaj tkwić? Misja właściwie mogła już nie mieć znaczenia. Ale nawet jeśli nie dla planety, to dla mnie i dla innych wysłanych w kierunkach, z których odbierano sygnały inteligentnych istot już tak. Nie miałem zresztą dość energii w zapasie, by równocześnie osłaniać się i wyjść z pola grawitacyjnego Ziemi. Nie przewidzieliśmy, że przebywanie w prawdziwej atmosferze jest tak osłabiające. Ponadto wszystko wskazywało na to, że w polu elektromagnetycznym Ziemi produkcja energii wymaga paliwa.
Wyczekałem aż ruchy atmosfery nieco się uspokoją. W nocy bombardowania cząsteczkami jakby trochę ustały, a ja, wciąż bez planu, ostrożnie odpaliłem napęd. System odczytu informacji ostrzegał mnie, że nawet wewnątrz budowli wprowadzane są specjalne konstrukcje umożliwiające ruch atmosfery, ale wiedziałem, że tak jak u nas są dziwacy i odszczepieńcy, tak i wśród – jak sami się nazywali – ludzi znajdą się tacy, którzy preferują szczególne warunki egzystencji.
• • •
Majka spędziła noc w bezruchu, z przymkniętymi powiekami, ale cały czas świadoma i skupiona. Wsłuchiwała się w naturalny rytm swojego oddechu, ignorując hałasy czynione przez innych lokatorów piwnicy. Przygotowywała się – choć jeszcze nie była pewna, na co. Rano, gdy telefon w kieszeni spodni zaczął wibrować, ostrożnie podniosła się i ruszyła do wyjścia. Jej ciało było odrętwiałe, w ustach czuła gorycz, a w przełyku lekkie pieczenie. Refluks od dłuższego czasu przypominał jej o sobie przy każdej okazji. Zresztą nie tylko on. Nieprzespana noc i kilka stopni prowadzących na parter wystarczyło, by Aya nabrała wrażenia, że zaraz wypluje serce. Nie przyznawała tego przed sobą – w każdym razie już nie przyznawała, znajdując inne, z pozoru głębsze wytłumaczenia – ale lata regularnego brania narkotyków odbiły się na jej organizmie. Choć mało kto spośród znajomych by to zauważył.
Wzięła prysznic w łazience na dworcu. Ułożyła fryzurę, starannie zamalowała sine worki pod oczami i nakremowała popękane usta. Drżącą dłonią umalowała rzęsy. Kresek wolała nie robić – czuła się dość niepewnie. Wiedziała, że musi coś zjeść, ale nie czuła łaknienia, tylko lekki, nieustający ból. W pracy z namaszczeniem zaparzyła yerbę. Nie wyglądała ani gorzej, ani lepiej od koleżanek, które tę noc spędziły w swoich domach, wśród rodzin lub w towarzystwie książki. Wszystkie makijażem tuszowały znużenie pracą i starały się zrobić wyłom w monotonnej, biurowej atmosferze. Jedne śmiechem, inne Facebookiem, ale tylko Aya znała prawdziwą receptę i w myślach przygotowywała się już na wieczór. Poprzedniej nocy poświęcała się dla innych, tej zamierzała zająć się sobą.
« 1 2 3 4 11 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »
Ilustracja: Małgorzata Myśliborska

Pająki
Jan Myśliborski

14 I 2024

Było już prawie zupełnie ciemno. Kiedy zatrzaskiwał ciężkie skrzydło bramy, wydało mu się, że po drugiej stronie drogi dostrzegł zarys sylwetki stojącego pod drzewem człowieka. Mimo wszystko poczuł coś w rodzaju ulgi, gdy już przekręcił klucz.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Bezsilność olbrzyma
— Adrianna Filimonowicz

W oczach gwiazd
— Adrianna Filimonowicz

Demony Witkacego
— Adrianna Filimonowicz

Strach przed deszczem
— Adrianna Filimonowicz

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.