Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 16 czerwca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Adam Wiejak
‹Całopalenie›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorAdam Wiejak
TytułCałopalenie
OpisAutor pisze o sobie:
Nazywam się Adam Wiejak. Rocznik 1978. Mieszkam w Piastowie pod Warszawą. Studiuję lingwistykę (sekcja niemiecka i francuska) oraz prawo na UW (V / III rok). Najchętniej czytam fantastykę polską poruszającą zagadnienia polityczne, społeczne i moralne (Zajdel, Ziemkiewicz, Wolski). Studia lingwistyczne zaszczepiły mi sceptycyzm do przekładów. Dlatego interesuję się głównie klasyką francuską i niemiecką w oryginale, w czym zresztą i dla fantastyki znajduje się miejsce.
Gatunekfantasy

Całopalenie

« 1 8 9 10

Adam Wiejak

Całopalenie

Stefan sapnął przy pierwszym ciosie. Waresz odparował, nie do końca jednak wierząc w powagę zajścia, ale szybko się przekonał, że stawką w tym starciu jest życie. Wir walki obijał ich o pnie drzew, tarzał nogi w stertach liści i coraz większą zawziętość rzeźbił na twarzach. Waresz, zręczny w obronie, umiejętnie kontrował przeciwnika. Stefan zaś nacierał jak oszalały, nie dbając o techniczne niuanse. Po czole biegały mu perły potu, a z włosów uchodziło pierze pary. Cała gorycz rozwiała się nagle, przez co czuł nieznaną dotąd lekkość i z tym większą siłą nacierał.
Głownie furkotały w powietrzu i zderzały się z brzękiem, płosząc kruki obserwujące walkę z przydrożnych olszyn. Waresz przyparty do pnia z coraz większym trudem odpierał natarcia. Nie nadążał za ciosami przeciwnika i widząc wreszcie pionowe cięcie, do którego nie zdołałby unieść miecza, rzucił się na ziemię i wywinął koziołka. Stefan rozrąbał tylko w drobny mak sosnową korę, lecz w mgnieniu oka pojawił się nad dźwigającym się z ziemi przeciwnikiem. Słony pot spływał na oczy i piekł okrutnie. Guślarz spostrzegł się, że tym razem pozostał bezbronny. Wargi błyskawicznie wypowiedziały zaklęcie. Uniósł tylko dłoń i potężny płomień omiótł księdza biorącego zamach zza pleców. Waresz wyskoczył z parteru, prześlizgując ostrze po brzuchu przeciwnika.
Stefan osunął się z dłońmi na podołku, starając się podtrzymać wypływające jelita. Leżał na miękkim liściastym podłożu, które szeleściło przy konwulsjach. Patrzył nieruchomo w dal, skąd rozlała się jasność, jakiej jeszcze w życiu nie widział. Jednak nie zmrużył powiek, tylko z głęboką nadzieją, ale też i lękiem spoglądał w jej oblicze. Starał się odgadnąć, czy to Wybawiciel – Światłość Świata przychodzi po niego, czy też Ognisty Książę – Szatan, przed którym go przestrzegano.
Waresz tymczasem stał osłupiały. Spojrzał na swój miecz, jakby widział go po raz pierwszy. Rozmazał palcami krew parującą z głowni. Wreszcie odrzucił broń i pochylił się nad konającym.
– Stefan… !
Słowa grzęzły mu w zaciśniętym gardle. Położył dłoń na stygnącym ciele, zwieszając brodę na piersi.
• • •
– No, jesteś nareszcie – zawołała Magda – Już miałam posłać Sławka na poszukiwania.
– Wybaczcie – odparł Waresz – ale miałem niebezpieczną przeprawę w lesie.
– Ojej, dzika spotkałeś?
– Gorzej, moja pani. Znacznie gorzej.
– Jak to?
– A tak to! – zakrzyknął guślarz i zrzucił z pleców dwa szaraki.
Magda pokiwała głową i spojrzała na niego przekornie. Uśmiechnął się, lecz ten uśmiech wydał jej się dziwny na matowej twarzy i przy dziko rozbieganych oczach.
– Musiałeś się utrudzić. Dziękujemy. Sławko, przyrządź wieczerzę dla nas wszystkich! Potrzeba nam dużo sił na dalszą drogę. Nie spocznę, póki nie odnajdziemy Stefana.
• • •
Bywają sny tak dojmujące, tak natarczywe i jednocześnie tak znaczące, że stają się częścią życia stokroć ważniejszą od rzeczywistości. Takie sny miewał zawsze Waresz. Jednak nie tej nocy. Tym razem bowiem wcale nie spał i zasnąć nie chciał. Jego wędrowni towarzysze śnili już od dłuższego czasu, a on stał nad ogniskiem, dorzucając bierwion i obserwując skry strzelające w ciemność. Niejedna ukłuła go boleśnie w twarz, niejedna zatliła się we włosach, lecz nie zwracał na to uwagi.
Ostrożnie dobył miecza. Stal zalśniła w niesfornym blasku płomieni. Przez dłuższą chwilę śledził smukły kształt głowni. Wreszcie delikatnie zanurzył ją w żarze ogniska i obserwował w bezruchu jak frasobliwy mędrzec.
Kiedy stal zajarzyła krwistą czerwienią, wyjął broń z ognia i zbliżył się do śpiącej matki z dzieckiem. Przypominała mu figury Maryi z dzieciątkiem, jakie widział w plądrowanych na zachodzie świątyniach. Przesunął gorejącą głownię nad ich głowami, oświetlając niezwykły widok. Przymierzył ostrze na wysokości szyi matki. Główka dziecka spoczywała tuż obok. Za jednym cięciem można było obie głowy bez trudu przenieść w sen wieczny. Matka poruszyła się, marszcząc czoło. Najwidoczniej odczuła na twarzy gorąco.
Guślarz uniósł wówczas miecz nad ciemię, przeszywając śpiące dzikim spojrzeniem. Żar głowni spadł w dół jak błyskawica w letni wieczór, lecz nie zanurzył się w ciele matki i dziecka, tylko zakręcił się wokół sylwetki guślarza, który bezładnie zatoczył się pod ognisko.
Powłócząc nogami, Waresz oddalił się między drzewa. Szedł tak i szedł z wyciągniętym przed oczyma mieczem, który migotał w mroku krwawym blaskiem niczym błędny ognik.
Trudno powiedzieć, jak długo guślarz kroczył pogrążony w malignie. Dość że wędrówka jego zakończyła się zduszonym jękiem, który złowrogo zabrzmiał w ciemności, i który zbudził ze snu stado kruków. Ptaki długo krążyły w tym miejscu nad koronami dębów, stopniowo zniżając lot.
Błędny ognik zgasł.
• • •
Sławomir pochylił się nad wnykami. Łasica? Zawsze lepszy rydz niż nic – pomyślał, wyciągając zdobycz. Odkąd Waresz zniknął, łuk i kołczan były bezużyteczne, gdyż chłopak nie potrafił się nimi posługiwać. Odbiło się to wyraźnie na jadłospisie. Magda wykazywała jeszcze szlachetną wyrozumiałość, ale Marysia nie krępowała się z krytyką łupów Sławomira i od kilku dni jadła tyle co kot napłakał.
Trudno, przynajmniej nie umrą z głodu – westchnął i zarzucił zwierzę na ramię. Kiedy miał zamiar zawrócić do obozowiska, usłyszał szelest w pobliskiej gęstwie jałowca. Przyjrzał się uważnie krzewom i rzeczywiście dostrzegł ruszające się tu i ówdzie gałęzie, jakby jakiś zwierz pokaźnych rozmiarów urządził tam sobie legowisko.
A jeśli to niedźwiedź? – przemknęło Sławomirowi przez myśl – Nie będę miał nawet gdzie się wdrapać. Same sosny!
Przerażenie zagnieździło się w gardle chłopaka i pęczniało z każdą sekundą. Cofnął się ostrożnie kilka kroków, niemal potykając się o leżące na ściółce gałęzie. Sięgnął za pas i po chwili w jego dłoni zamigotał nóż. Przekładał go z jednej ręki do drugiej, ocierając wewnętrzną stronę dłoni o kubrak. Udało mu się czmychnąć z rzezi, a czy zdoła umknąć dzikiemu zwierzowi?
– Sławko!
Jezusie, Maryjo! Co to jest? – kołatało w myślach chłopaka. Dłoń kurczowo zacisnęła się na rękojeści, aż na skórze zarysowały się bielą kości.
Z gęstwy wychynął kształt poruszający się jak drewniana lalka. Włosy zjeżyły się na skórze Sławomira, gdy zdał sobie sprawę, że ten kształt jest człowiekiem. Albo czymś, co człowieka przypominało.
– Cześć Sławko!
– Rudek?
– Hm, nie inaczej.
– Rudek… – krzyknął Sławomir i postąpił kilka kroków naprzód.
– Nie! Proszę, nie zbliżaj się. Zmierzch zapada. Jestem głodny.
Dopiero teraz Sławomir zauważył, że jego dawny przyjaciel ma nienaturalnie dużą szczękę nieco wysuniętą do przodu.
– Rudku, przecie ty nie żyłeś, ale to nic – mówił chłopak łamiącym się głosem – Chodź, pokłonisz się pani Magdalenie. Do klasztoru międzyrzeckiego zmierzamy Stefana odnaleźć. Ty nie żyłeś, ale to nic. Wszystko będzie dobrze, prawda? – Sławomir czuł, że zaczyna tracić zmysły.
– Ja nie żyję, Sławko, i nie ma dla mnie ratunku. Zły duch mnie ogarnął. Taki ognisty, taki jasny… Kto by pomyślał, Sławko. Piekło trawi upiorne ciało i jeno krwią da się ugasić. – Rudek mówił z coraz większym trudem – Chciałem, żebyś wiedział… żebyś wiedział, że… Miłka… że to ja zagryzłem Miłka, a nie wilki. – z naderwanych sinych warg dobyło się rzężenie raczej niż oddech – Miłko zdradził. Zdradził plemię Polan. Pamiętasz, jak go nasz ojciec na dwór królewski na nauki posłał? Tam go Mścibor przekabacił, który czeskiemu Brzetysławowi służy. Powstanie przygotowali.
Upiór nie miał na sobie żadnego przyodziewku. Blada skóra jaśniała ponuro w zapadającym zmierzchu i przerażała nadżartymi płatami. Nad bladosiną twarzą kotłowały się strzępki włosów jak słoma w oborze. Zęby pokrywał rdzawy nalot. Do nozdrzy Sławomira doszła mdława, trupia woń.
Chłopak był pewien, że za chwilę straci przytomność. Trzymając się kurczowo ostatnich strzępów świadomości przypomniał sobie opowieści Stefana o nieochrzczonych nieszczęśnikach, którzy jako żywe trupy nękali doczesność. Ostatkiem sił wyrzucił z siebie dwa niezrozumiałe słowa:
– Exorciso te!
I upadł na miękką ściółkę.
• • •
Sławomir bardzo się zadyszał. Nic więc dziwnego, że postanowił chwilę odpocząć nad grobem. Przyglądał się ciału upiora spoczywającemu w dole. Jeszcze poprzedniego dnia zemdlał targany przerażeniem. Dziś odczuwał jedynie dojmujący smutek i żal.
Zapłakał.
Wreszcie wstał, by usypaną górkę ziemi przerzucić na trupa. Cisnął parę garści, lecz zaraz zatrzymał się, myśląc o czymś z przejęciem. Spojrzał na zwłoki, na ziemię i rozejrzał się dokoła. Dostrzegłszy nieopodal w trawie bal drzewa, schylił się po siekierkę.
Struganie zeszło mu się do południa. Rezultatem pracy okazał się pokaźny kołek zakończony szpicą. Sławomir wskoczył z nim do dołu i strzepał ze zwłok wsypaną uprzednio ziemię. Przez chwilę mocował się z ciałem, by jako tako ułożyć je na wznak. Ostrym końcem przyłożył kołek do piersi Rudka. Zamknął oczy i ujął w dłonie siekierkę.
Najtrudniejsze było pierwsze uderzenie. Później szło już lepiej. „To tak jak przy budowaniu kaplicy u Stefana” – pocieszał się w duchu. Niektóre uderzenia nie trafiały w kołek i głucho lądowały na zwłokach.
Kiedy otworzył oczy, kołek przylegał nasadą do piersi. Zaskoczył go trochę brak krwi. Starał się jednak zbyt wiele nie myśleć przy tej czynności. Wyszedł z dołu i przerzucił ziemię na trupa. Długo później stąpał w tym miejscu, niczym w rytualnym tańcu, by udeptać dobrze podłoże.
Na koniec ściął z brzozy dwie gałęzie, ociosał na zgrabne bierwiona, które skrzyżował i zatknął na grobie.
Nie modlił się. Po prostu zabrał narzędzia i ruszył do obozu. Trzeba było pani Magdalenie i Marysi przygotować coś do jedzenia.
Czekała ich długa droga.
• • •
Szynkarz przykucnął przy kolejnej beczce z miodem, by jak ukochane dziecię wnieść ją widowiskowo do izby. To zawsze krzepiło gości. Żyła wyszła mu na czole, twarz naszła czerwienią, sapnął kilka razy i chwiejnym krokiem wyszedł do pijących. Ci zaś rozochocili się nadzwyczajnie, wołając do wędrowca, który dopiero co się pojawił:
– Zaśpiewajcie nam!
– Co tam w wielkim świecie? Opowiadajcie.
– My ciekawi!
Szynkarz stuknął beczką na klepisku i przyjrzał się przybyszowi. Uniósł zaskoczony krzaczaste brwi:
– Niech imię Chrystusa będzie błogosławione, Mściborze!
– Teraz i na zawsze! – odparł lirnik.
– Wróciłeś nareszcie! – uradował się gospodarz, bowiem ballady gromadziły w jego chacie całą wieś, kobiet z dzieciarnią nie wyłączając.
– Ano wróciłem – uśmiechnął się Mścibor – Czasy spokojniejsze, więc wędruję i śpiewam, a wieści mam rozliczne.
– Ach, mówcie, mówcie – zatarł ręce gospodarz – w Gnieźnie byliście? Kto teraz na stolcu książęcym zasiada?
– W Gnieźnie jeno zgliszcza. Czegom tam miał szukać? Na południu byłem, bo tam teraz stolica.
– No proszę, a gdzie dokładnie?
– W grodzie krakowym, mój panie. Książę Kazimierz powrócił i tam swoje władztwo buduje. A co u was, gospodarzu?
– Ach, żyjemy po staremu. Kasztelana mamy. Mnisi na nabożeństwa przybywają. Pola obrodziły, żniwo wielkie, więc widzicie – skinął głową na rozweselonych gości – jest się z czego cieszyć.
– Skoro tak, to niech wychylę wasze zdrowie. Wyście mi zawsze byli radzi, gospodarzu – powiedział bard, kładąc srebrnego denara na ławie.
Szynkarz już ruszył do beczki, lecz zatrzymał się na chwilę i strzepując okruchy placka z fartucha, jakby mimochodem zapytał:
– A czy wiecie może, co się stało z żoną naszego księdza Stefana i jej córeczką, bo one ponoć z Wareszem uciekły.
Mścibor utkwił w gospodarzu zagadkowe spojrzenie, lecz zaraz wydłużył wargi w beztroskim uśmiechu:
– A wiem, wiem. Wprawdzie guślarza ani księdza nie widziałem, ale Magdę z córką i pachołkiem spotkałem na szlaku. Na południe zmierzali. Mówili, że tam chcą paść barany.
– Paść barany? – parsknął szynkarz – Ha, ha! Dobre sobie. Paść barany! – pokręcił głową i poszedł odtykać beczkę.
KONIEC
koniec
« 1 8 9 10
1 września 2002

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: Marcel Baron

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.