WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić | |
Autor | Paulina Łoś |
Tytuł | Pies Magika |
Opis | Rocznik ′94. Z wykształcenia psycholog, z urodzenia zamościanka, obecnie mieszka w Lublinie. Zakochana w fantasy i snach, w wolnym czasie pisze lub rysuje. Do tej pory publikowała w „Szortalu”. |
Gatunek | urban fantasy |
Pies MagikaPaulina ŁośPies MagikaIlustracja: Rafał Wokacz Skalar zatrzymał się na parkingu koło kontenerów na śmieci i do pojemnika na odpady organiczne wrzucił resztki swojej marchewki. Parsknęłam. Wytarł dłonie o dżinsy i puścił mi oko. – O, kontener na szmaty. Czasem, jak się nie mieści, ludzie zostawiają je obok. Ukucnął i zaczął grzebać w worku pełnym ubrań. W końcu rzucił mi coś, co wyglądało na karmelową sukienkę bez rękawów, a potem kurtkę. Sam grzebał dalej, dopóki nie znalazł spłowiałej koszuli w kratę. – Jeszcze buty – mruknął, drapiąc się po brodzie. Wyglądał trochę jak drwal. Kwadrans później staliśmy oboje przy śmietniku w za ciasnych butach, niedopasowanych ubraniach, ale względnie zadowoleni. Noc zaczęła już przechodzić w szary świt. Mogłam lepiej przyjrzeć się Skalarowi. Uśmiechnął się, napotykając mój wzrok. Lecz nagle ogarnął mnie niepokój. – Ruszajmy stąd. On mógł już wstać. Skalar zmarszczył czoło. – Nie znajdzie nas tak prędko, spokojnie. – Ale… – Dobrze, dobrze, poszukamy jakiegoś znaku. Kojarzysz tę ulicę? – Wskazał mi tabliczkę na najbliższym bloku mieszkalnym. – Nie. – No właśnie. – Westchnął. – Ale niebawem powinniśmy sobie przypomnieć. Co to za miasto? Przecież musimy wiedzieć, skąd pochodzimy, prawda? Przytaknęłam nieśmiało, widząc, że potrzebował potwierdzenia. Chyba udawał spokojniejszego niż był w rzeczywistości. – Wiesz co? Jednak powinniśmy pójść na policję – powiedział. – Właściwie to możemy im wyznać część prawdy. Że ktoś nas porwał i przetrzymywał. Odurzał narkotykami albo coś. Magik na pewno nie zgłosi się na komendę. Musiałby przyznać, że nas więził. – Zróbmy tak. Drgnęliśmy oboje, gdy zza pleców rozległ się hałas śmieciarki. Miarowe bip-bip, które nieraz budziło mnie wczesnym rankiem, gdy jeszcze sypiałam w miękkiej pościeli, a nie na podłodze pod drzwiami. Śmieciarz odziany w pomarańczowy uniform zeskoczył z progu maszyny i spojrzał na nas dziwnie. W końcu jednak zignorował naszą obecność i zaczął opróżniać kontenery. Obróciłam się, by spojrzeć na Skalara, ale jego już nie było. W miejscu, gdzie wcześniej stał, leżała tylko kupka ubrań z kraciastą koszulą na wierzchu. Wytrzeszczyłam oczy i chciałam krzyknąć, ale poczułam, że z mojego gardła dobywa się tylko bezsilny warkot. – Won, kundlu – burknął śmieciarz, obchodząc mnie łukiem. Wygramoliłam się z sukienki i kurtki, które teraz dosłownie na mnie wisiały i spróbowałam w stercie szmat pozostałych po Skalarze znaleźć jego samego. Ułatwił mi to śmieciarz, który podniósł odzież i wciąż mierząc mnie nieufnym wzrokiem, wrzucił ją do pojemnika śmieciarki. Skalar leżał tam, niemrawo machając płetwami i unosząc skrzela w niemym wołaniu o pomoc. Zaskomlałam boleśnie, zupełnie bezradna. Śmieciarz podszedł znowu i zauważył Skalara. Chyba poczuł coś w rodzaju litości dla umierającej rybki, bo – z początku ku memu przerażeniu – podniósł ją za ogon, a potem wrzucił do kałuży pozostałej po wieczornym deszczu. Mlasnął, jakby coś mu się nie podobało, ale w końcu odszedł i zostawił nas samych. Spoglądałam na Skalara, który wciąż walczył o oddech. Chciałam płakać, ale mogłam tylko zawyć przeciągle. Napotkałam wzrok srebrzystej rybki. Wiedziałam, że pragnie żyć. Mogłam zrobić tylko jedno. Chwyciłam w zęby kawałek tektury, który przeoczyli śmieciarze i częściowo zakryłam nim kałużę. Potem zerwałam się do biegu z nadzieją, że znajdę mojego pana. Jedyne, o czym marzyłam w tej chwili, to zdążyć. Nie wiem, ile czasu zajęła mi droga powrotna, ale ciągnęła się w nieskończoność. Na klatkę schodową wpadłam z szybkością pocisku, omal nie przewracając sąsiada, który wychodził właśnie na papierosa. – Pieprzony kundel! Doskoczyłam do drzwi Magika; drapałam i skomlałam, dopóki mi nie otworzył. Mój widok go zaskoczył, bez wątpienia. Jego źrenice rozszerzyły się nagle, zajmując prawie całe tęczówki. Chwycił mnie za obrożę, wciągnął do środka i zatrzasnął drzwi. Wyglądał potwornie – podkrążone, przekrwione oczy, blada cera i ten wyraz twarzy, jakby nie mógł oderwać się od koszmarów dręczących go nocą – i pewnie współczułabym mu ze swą zwykłą, psią wiernością, gdyby nie to, że ważył się los Skalara. Zaskomlałam, obróciłam się wokół własnej osi i spojrzałam na mego pana znacząco. Musiał zrozumieć. Nawet jeśli na kacu nie zajrzał do swojej zdemolowanej kuchni, moja obecność za drzwiami powinna dać mu do myślenia. I chyba dała. Westchnął (zapach przetrawionego alkoholu prawie wypalał mi nozdrza), przeczesał włosy dłonią raz i drugi, zrobił kilka kroków w tę i z powrotem, jakby się nad czymś zastanawiał. Pozwoliłam sobie na coś, na co nie odważyłabym się w normalnych okolicznościach – skoczyłam i oparłam się o niego przednimi łapami. Szczerze mówiąc, bałam się jego nieprzewidywalnej natury, ale tym razem okoliczności nie były normalne i nie mogłam czekać. Skalar nie mógł. Magik zmarszczył czoło, zrzucił mnie i przetarł twarz dłonią. – Gdzie Skalar? – zapytał. Machnął ręką, zdając sobie sprawę, że i tak nie odpowiem. Chwyciłam zębami nogawkę dżinsów, gotowa prowadzić go w ten sposób choćby i kilometr, byle tylko za mną poszedł. Odepchnął mnie jednak. – Przestań. Mówi się trudno. Był z nim tylko problem. Ale powiedział to bez przekonania, jakby gdzieś w głębi paliły go wyrzuty sumienia, które starał się zasypać chłodną porcją logiki. Nie poddawałam się więc. Zapiszczałam boleśnie, szczeknęłam i zaczęłam orać drzwi pazurami. Nędzna okleina łuszczyła się łatwo, ale Magika to nie obeszło. Oparł się o ścianę, przykucnął i zagryzł knykcie. Walczył ze sobą. Mimo wszystko nie był mordercą; ja o tym wiedziałam, ale on najwyraźniej nie. Ignorował mój skowyt i moje drapanie, a nawet szarpanie spodni. Nie odważyłam się go jednak ugryźć, nawet teraz – miał nade mną władzę, której nie pojmowałam, ale którą musiałam respektować. Bardzo pragnęłam odzyskać głos; mogłabym wówczas wykrzyczeć memu panu to, co myślałam. Że gdzieś tam umiera mój najlepszy przyjaciel i że on jest jedynym, który może go ocalić; że chętnie pozostanę psem na zawsze, jeśli tylko Skalar odzyska swoje dawne życie. I że mój pan w gruncie rzeczy nie jest złym człowiekiem, a ja nie darzę go nienawiścią. To wszystko były jednakże tylko moje marzenia, bo Magik wciąż siedział skulony, a emocje, które odczuwał – jak na ironię – tym razem nie sprowokowały go do rzucania czarów. Z każdą chwilą szanse Skalara malały; być może już nie żył. A ja ległam u stóp mego pana, rozżalona i bezsilna, niezdolna nawet uczynić mu krzywdy. – W nocy – zaczął Magik cicho, a ja od razu nadstawiłam uszu – straciłem kontrolę. Ale to nie był przypadek, Maja. – Przysunęłam się do niego, przejęta tym, że mówi do mnie, naprawdę do mnie. Położył mi dłoń na głowie. – Wypiłem więcej niż zwykle, bo chciałem stracić kontrolę. I wiesz co? – Pstryknął palcami. – Na chwilę ją zyskałem. Nie do końca pamiętam, co zrobiłem, ale chciałem cię odmienić. Rano, gdy zrozumiałem, że uciekliście, wpadłem w gniew. Przekląłem was. Szturchnęłam go nosem i znowu zaskomlałam. Skrzywił się. – Przestań. Już za późno dla niego. Tak będzie lepiej dla wszystkich. Wysunęłam się spod jego ręki i zawyłam. Zawiodłam przyjaciela. Powinnam była zostać z nim do końca. Widzieć jego gasnące spojrzenie. Pochować go. Powinnam zostawić Magika samego, aż pewnego dnia doprowadziłby do własnej zguby. Tak byłoby lepiej. Dla wszystkich. Pokręcił głową. – Teraz, kiedy wiem, że choć częściowo mogę nad tym panować, zostanę kimś. Wybiję się. – Zacisnął zęby. – Nawet, jeśli przed każdym występem będę się musiał doprowadzać na skraj przytomności. – Rozluźnił szczękę. Na skroniach wystąpiły mu krople potu. Ciemne oczy nad zasinionymi półkolami błyszczały. Wstał. – Jesteś dobrym pieskiem, Maja. Chodź, musimy przećwiczyć nasz nowy numer. Pokażemy ludziom prawdziwe czary. |
Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.
więcej »— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.
więcej »...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak
Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak