Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 5 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Iwona Michałowska
‹Chleb›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorIwona Michałowska
TytułChleb
OpisJako nastolatka marzyła o zostaniu wielką poetką. Ostatecznie opublikowała tylko jeden wiersz – w „Świecie Młodych” – choć wciąż czasem pisuje do szuflady. Jej prozatorskie portfolio również jest skromne, acz nieco grubsze – składają się na nie powieść „Arkadia” oraz kilkanaście opowiadań zamieszczonych m.in. w „Nowej Fantastyce” czy „Feniksie”. Na studiach postanowiła zostać tłumaczką literatury i pomimo początkowych trudności udało jej się to marzenie zrealizować. Dziś ma spory dorobek przekładowy, z którego niezmiernie się cieszy, choć dostrzega skutki uboczne takiej pracy: w wolnych chwilach woli fotografować ptaki niż czytać książki.
Gatunekrealizm magiczny

Chleb

« 1 2 3
Skóra płonie. Otwieram oczy i widzę nad sobą Nawię, która naciera mnie jakimś olejkiem. To on tak pali.
Skąd się tu wzięłam? Pamiętam targ i idące na mnie kłęby chmur. Pobiegłam do morza, wiatr chyba mnie dogonił, pognał przed sobą jak wściekły pasterz. Słyszałam głosy, głosy tych, którzy z nim odeszli. A może to tylko strach opowiadał bajki.
O Boże, czy ja jestem…?
Jestem naga.
Wstyd zamyka mi oczy.
Wiatr łomocze żaluzjami.
– Przykryj mnie.
– Masz ładne ciało – mówi Nawia. Chcę ją zabić.
Po chwili jednak przykrywa mnie włochatym kocem. Teraz będę mogła zebrać myśli.
– Skąd się tu wzięłam?
– Paula cię przyniosła. Poszła szukać Kodiego i zobaczyła, że leżysz na klifie.
Zawsze zapominam, że siostra Kodiego ma imię.
– W takim wietrze?
– Już osłabł, niedługo będzie można wyjść. Paula jest bardziej odporna niż większość z nas.
– Dlaczego?
Prawie widzę, jak rozkłada ręce.
– To się różnie rozkłada w rodzinach.
Przez chwilę ogarnia mnie lęk, że Nawia wie o Rozalii, ale ciepło szybko mnie uspokaja. Otwieram oczy, już mogę. W pomieszczeniu panuje półmrok, tylko lampa olejna w kącie oświetla zielony koc z wizerunkiem jakiegoś zwierzęcia.
– Gdzie moje ubranie?
– Suszy się. Byłaś cała mokra.
– Pożycz mi jakieś, muszę iść.
– Dziewczyno…
– Sama mówiłaś, że wiatr się uspokaja.
– Jest środek nocy.
Nocy? Wiatr przyszedł około południa, co z Rozalią? Nawet nie zaniosłam jej dziecka.
– Muszę iść.
Wzdycha, po chwili przynosi mi bluzę i spodnie. Nie muszę jej mówić, żeby się odwróciła, gdy będę się ubierać.
– Ten koc utkała twoja matka.
Chwilę trawię jej słowa.
– Nie wiedziałam, że się tym zajmowała.
– Masz talent po niej. Szkoda, że odeszła tak wcześnie. Mogłaby cię wiele nauczyć.
Kręcę głową.
– Narzuciłaby mi swój styl.
– Może i tak. – Nawia niespodziewanie się śmieje. – Na pewno nie zaczekasz do rana? Bądź ostrożna, wciąż nieźle dmucha.
• • •
Myślałam, że ta bluza mi wystarczy, a tu zimno jak w psiarni. Wiatr niesie jakieś szepty. Pewnie mam gorączkę albo to przez olejek, którym natarła mnie Nawia. Nie wiem, jak długo idę przez las. Kilka razy tracę świadomość i tylko nogi brną przed siebie, aż staję u drzwi. Trzeba iść do Rozalii, ale piwnica wydaje się tak odległa, że muszę przez chwilę odpocząć. Nie słychać ani jej, ani dziecka. Może nie było tak źle.
• • •
Ktoś krząta się po domu, widać jeszcze nie całkiem się przebudziłam. Powinnam się pospieszyć, ale te kroki, te szelesty bezpieczne, znajome.
Otwieram oczy. Ze ściany patrzy popękana Matka Boska.
Potem widzę siebie. Wiem, że to nie ja, skoro leżę w łóżku. Wiem, kto to jest, choć taka uczesana, porządnie ubrana przypomina mnie bardziej niż kiedykolwiek.
– Jak się wydostałaś?
Siada przy mnie. Powinnam się bać, ale w cieple własnego łóżka to niewykonalne.
– Dziecko odleciało. Zrzuciło obraz. Narobiło trochę wiatru w domu, wpadło pod drzwiami do piwnicy i wyleciało lufcikiem. Wtedy zobaczyłam, że drzwi są otwarte.
– Odleciało?
– Zapomniałaś mi je przynieść.
Nie wiem, czy mówi to z wyrzutem, czy stwierdza fakt.
– Kodi nie żyje. Teraz same będziemy musiały piec chleb.
Patrzę na nią.
– Skąd wiesz?
– Byłam w mieście. Wiele osób zginęło. To matka. Musisz iść ze mną.
Nie wierzę w żadną matkę, ale jestem za słaba, by protestować.
– Nawia mówiła, że znalazła mnie siostra Kodiego.
– W życiu tak bywa.
• • •
Nie jest ciemno ani jasno, jakby słońce zatrzymało się poniżej horyzontu. Idziemy przez las, wychodzimy na otwartą przestrzeń. Trawy kładą się ku morzu, wiatr prasuje źdźbła. Chmury idą za nami, jakbyśmy ciągnęły je na sznurku.
– Gdzie wszyscy?
Miasteczko wygląda na wymarłe, targ częściowo wysprzątany, jakby w połowie porzucili swoje zajęcie i odeszli.
– W bunkrze. Spieszmy się. Musimy być na plaży, kiedy wróci.
Chyba mdleję, a jednak posuwam się naprzód. Może zemdlałam już w domu, a ona mnie niesie. A może to wszystko tylko mi się śni.
– Sprowadzi ją tu, na dobre lub na złe. To nie mogło trwać.
• • •
Nasza makatka. Nasze dziecko.
Owinięte wokół jej szyi niby ozdoba, niby sznur. Gdyby nie ono, może w ogóle nie zorientowałabym się, że to matka. Wygląda jak wielki cień utkany z chmur. Góruje nad plażą, nad nami. Zdmuchnęłaby nas, cisnęła daleko w morze, gdyby nie to dziecko.
Siostra kuli się za mną, słyszę, jak szczękają jej zęby. Cień patrzy na mnie.
– Przepraszam, że cię zamknęłam – mówi, a ja nie chcę tego słuchać. – Chciałam zatańczyć z wiatrem. Bałam się, że mi przeszkodzisz. Zrobiłam straszną rzecz. Przebacz mi.
Cień powiedział to, co miał powiedzieć. Ja muszę chronić siostrę.
– Odejdź. – Skrucha matki nie jest prawdziwa, ale wiem, ile odwagi potrzebuje dumny człowiek, by prosić o łaskę.
Siedzę na plaży wtulona w klif, cień nade mną jak noc bezgwiezdna. Wsącza się we mnie, pulsuje w żyłach. Przebaczenie nie jest możliwe na tym świecie.
Spienione bałwany podmywają cień, po kawałku zabierają ze sobą. A może to świt po raz kolejny próbuje wstać. Matka blaknie, niknie w szarości. Dziecko unosi się i leci na wietrze wzdłuż plaży, gdzieś, hen. Wyciągam przed siebie dłoń.
Poszarpana blizna biegnie wzdłuż ręki pozszywanej z dwóch. Cała jestem w takich bliznach. Bolą, ale wiem, że tak musiało być. Może przez jakiś czas wiatr nam nie zagrozi. Nie znajdzie w sobie tyle furii. A kiedy znów nadejdzie – będę musiała uciekać do bunkra jak wszyscy.
Wspinam się schodkami na klif i patrzę w kierunku spowitego mgłą miasteczka. Kto pozostał żywy? Jak mnie tam przyjmą? Jak będą mnie nazywać? Wyznam im wszystko, a może już wiedzą. Teraz nie mogę być ich stróżem, ale mogę tworzyć. Mogę haftować, może nawet nauczę się tkać. Ale najpierw muszę stawić im czoło.
W domu nikt na mnie nie czeka. Chciałabym wypełnić ścianę kolorowymi makatkami: zawsze podobały mi się barwy naszego dziecka. Teraz jestem jednością – co nie odleciało z wiatrem, zostało we mnie. Oczy mnie szczypią i czuję, że coś z nich spływa. Ciepło na policzku, to Rozalia mnie dotyka. Ciepło, jeszcze nigdy nie było mi tak ciepło. To straszne.
koniec
« 1 2 3
5 października 2019

Komentarze

05 X 2019   11:58:10

Cudownie zamotane, nieoswojone to opowiadanie jest.

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »
Ilustracja: Małgorzata Myśliborska

Pająki
Jan Myśliborski

14 I 2024

Było już prawie zupełnie ciemno. Kiedy zatrzaskiwał ciężkie skrzydło bramy, wydało mu się, że po drugiej stronie drogi dostrzegł zarys sylwetki stojącego pod drzewem człowieka. Mimo wszystko poczuł coś w rodzaju ulgi, gdy już przekręcił klucz.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.