WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić | |
Autor | Mika Modrzyńska |
Tytuł | Welesówna i niezbyt żywi mieszkańcy Brzózki |
Opis | Mika Modrzyńska – mieszka czasem na Mazurach, ale zwykle włóczy się po świecie, a o swoich podróżach opowiada na facebook.com W magazynie Silmaris #10 pojawiła się także z opowiadaniem ze świata Welesówny, tym razem opisującym początki Witka jako pogromcy demonów. Pierwszy tom trylogii o Ted, młodzieżówki osadzonej w świecie demonów słowiańskich, wychodzi na początku 2020 roku nakładem wydawnictwa Alegoria. |
Gatunek | urban fantasy |
Welesówna i niezbyt żywi mieszkańcy BrzózkiMika ModrzyńskaWelesówna i niezbyt żywi mieszkańcy BrzózkiWymieniłam krótkie spojrzenie z Michałem. Żadne z nas nie wiedziało, co się tu dzieje. – Wiesz, co ci wbijam w plecy? – spytał Witek. Wydawał się mówić spokojnie, ale przerażał nie tylko topielicę. Aż mi ciarki przeszły po plecach. – Wiem – pisnęła. – Więc zmykaj teraz do wody. I jeśli jeszcze raz spróbujesz dotknąć tego chłopaka, porozmawiam z wodnikiem. Martyna rozluźniła uchwyt i wskoczyła do jeziora. Michał poderwał się na nogi. Biedny chłopak, niezłego strachu się dzisiaj najadł. Pewnie zastanowi się poważnie, nim przyjmie kolejne zaproszenie na spacer. Witek wbijał jej w plecy coś podobnego do noża… Pokręconego, chropowatego noża w czarnym kolorze. Przyjrzałam się uważnie przedmiotowi. Cokolwiek to było, zadziałało. Podchwycił moje zaciekawione spojrzenie. Na moich oczach odchylił marynarkę i wetknął przedmiot za pas. Och, więc to tak błyszczało na pogrzebie. Podniosłam się. Schowałam pustą butelkę po Amarenie do plecaka i zarzuciłam go na ramię. – Ty wiedziałaś? – spytał Michał. Ale nie zwróciłam na niego uwagi, bo jednocześnie nowy nauczyciel powiedział bardzo spokojnie, tak spokojnie, jak mówi tylko ktoś bardzo wściekły: – Co ty sobie wyobrażasz? – Nie mam zamiaru z żadnym z was dyskutować. – Zadarłam nos. Z gracją wyminęłam ich obydwu i ruszyłam w stronę brzegu. Ruszyli za mną. – Ja się tobie wcale nie podobam? Zaprosiłaś mnie na randkę tylko po to, by Martyna mogła mnie zabić? Spojrzałam na niego z pogardą. Nie wiem, na ile mogłam wierzyć Martynie – martwi ludzie mogą sobie wyobrażać różne rzeczy tak samo jak żywi, więc kto wie, ile prawdy było w tym, że chłopak ją zabił – ale też nie miałam powodu, by ufać jemu. Nie zdążyłam jednak nic odpowiedzieć, bo Misiek wrzasnął i zaczął podskakiwać. – Złapała mnie! Ilustracja: Rafał Wokacz Spojrzałam na Witka, który wydawał się być równie zdziwiony, co ja. – No dobra, tego nie przewidziałem – przyznał uczciwie. • • • – Dostałam go na komunię. Nie ma mowy, żebym go tu zostawiła. – Po prostu wsadzisz go do bagażnika – tłumaczył mi Witek chwilę później, gdy odpinałam rower od ławki. – Nie wygłupiaj się, samochodem będzie szybciej. – A skąd ja mam wiedzieć, czy ty nie jesteś z Martyną w komitywie, co? Równie dobrze możesz planować mnie zabić. Witek przewrócił oczami. Nie miał chyba ochoty na sprzeczki z nastolatką. Otworzył bagażnik mazdy i wyjął mi rower z rąk. – Gdybym chciał cię zabić, zrobiłbym to już dawno bez większego problemu. Jesteś bardzo nieostrożna. Wsadził go do środka i opuścił klapę. Wciąż jeszcze stałam obok samochodu i się wahałam. – Znasz moją babcię – dodał po chwili. – Czy to nie starczy za poręczenie, że dobry ze mnie człowiek? Mruknęłam coś niewyraźnie. – Poza tym jesteśmy w Brzózce. Pewnie już na pogrzebie wiedziałaś o mnie więcej niż moja własna matka. Milczałam. – No właśnie. Widzisz sama, nie masz czego się bać. – Nikt jakoś nie wspominał, że widzisz te… te stworzenia – mruknęłam, nadal nieprzekonana. Witek otworzył drzwi od strony pasażera. – Wsiadaj. – A czy ty mnie w ogóle do czegoś potrzebujesz? – spytałam z ociąganiem. – Nie dałbyś sobie rady sam z Martyną? Wydaje mi się, że jesteś nieźle przygotowany. Wskazał ręką na fotel. Niezgrabnie weszłam do środka, podczas gdy on obchodził samochód. – Wiesz, chodzi mi o to, że ty się chyba na tym znasz – ciągnęłam, gdy usiadł za kierownicą. – Więc możesz uratować Miśka bez mojej wątpliwej jakości pomocy. A ja tu poczekam. – Zapnij pasy. Oparł rękę na moim fotelu i zaczął wycofywać mazdę z zarośli. Zdaje się, że planował mnie ignorować. – Skąd wiesz, dokąd jechać? – spytałam podejrzliwie. – Zaraz po przyjeździe tutaj złożyłem wizytę wodnikowi i leszemu. – I po namyśle dodał: – Dziwna sprawa, mówili, że chociaż cię znają, nigdy do nich nie przychodzisz. – Że kto mnie zna? Witek zerknął na mnie ze zdziwieniem. Samochód ruszył ze zgrzytem żwiru trzeszczącego pod oponami. – Zresztą nieważne, to pierwszy i ostatni raz, jak się mieszam w coś tak głupiego. Słuchaj, mogę zostawić u ciebie w samochodzie butelkę po Amarenie? Boję się, że zapomnę ją potem wyrzucić. – Ile ty masz lat? – Siedemnaście – odparłam z urazą. – I wiem, że w waszym dorosłym świecie macie poważniejsze problemy, ale dla mnie to sprawa życia i śmierci. Gdyby moja mama ją znalazła, miałabym szlaban do matury. I nawet ratowanie Miśka nie byłoby dobrą wymówką. Zostawię, dobra? Wyciągnęłam butelkę z plecaka i wsadziłam ją sobie pod nogi, nie czekając na jego odpowiedź. – Sprawa życia i śmierci, powiedziała o butelce Amareny dziewczyna, która być może zabiła swojego chłopaczka – odparł, przedrzeźniając mnie. Wyjechaliśmy z Brzózki. Minęliśmy ostatnie domy, w których paliły się światła, i wjechaliśmy w tonącą w ciemności drogę, po obu stronach której rosły rzędy drzew. – To nie był mój chłopak – skrzywiłam się. – Myślisz, że Martyna mogła mu coś zrobić? Musiałam chyba brzmieć trochę żałośnie, bo Witek wreszcie przestał ze mnie żartować. – Nie sądzę – pocieszył mnie. – Martyna nadal zachowuje się jak nastoletnia dziewczyna, nie jak wyrachowana morderczyni. Ale z pewnością będzie próbować. Milczałam. Dżinsy sięgały mi kilka centymetrów nad kostki, które były teraz odkryte i przemarznięte do kości. Pociągnęłam nosem, czując zbliżające się przeziębienie. – Ja tylko… Ja tylko chciałam pomóc. Dlatego trzymam się z dala od nich wszystkich, od demonów i strzyg, i topielic, bo się na tym nie znam. Ale Martynę znałam, no i… Ja tylko chciałam jej pomóc. – No już, nie becz – powiedział Witek, szturchając mnie pocieszająco. – Może da się temu zaradzić. – Jak? Nie znam się na topielicach. – Rusałkach. Martyna jest rusałką. Gapiłam się na niego w osłupieniu. Zjechał z głównej ulicy na nieutwardzaną drogę. Samochodem zaczęło trząść. Reflektory dawały akurat tyle światła, żeby widzieć zakręty na moment przed tym, jak się pojawiły. – Rusałką? – Wodną. No i masz szczęście, bo jesteś z kimś, kto się na nich zna. Mazda kołysała się na boki, zapadając się w koleinach, ale Witek nie zwalniał. – Jeździsz jak wariat – powiedziałam, trzymając się kurczowo drzwi. – Trochę się nam śpieszy, nie sądzisz? Zwolnił i zjechał na pobocze. Zbędny wysiłek; gdyby pojawił się tu jakiś inny samochód, i tak by nie przejechał. Podeszliśmy do wody. Stąd widać światła Brzózki i domy, które obsiadły drugi brzeg jeziora. Jeszcze parę minut wcześniej staliśmy po drugiej stronie razem z żywym Miśkiem. Witek szedł gdzieś w krzaki, nie oglądając się za siebie, a mi nareszcie załączył się instynkt samozachowawczy. Babcia z Dąbek czy nie, dobrowolnie szłam z obcym facetem między drzewa. Ściągnęłam plecak i wyciągnęłam z kieszonki gaz pieprzowy, który zacisnęłam w dłoni. Buteleczka była niepełna, ale miałam nadzieję, że coś w niej jeszcze zostało. Chwilę zajęło mi szamotanie się z zamkami. Witek zdążył już odejść kawałek dalej, ale zaczekał na mnie. Podbiegłam do niego. Na widok czarnego pojemnika wzniósł oczy do nieba, ale tego nie skomentował. – To tutaj – oświadczył po chwili. Moje trampki zapadały się w błoto po kostki i czułam, jak przesiąkają wilgocią. Spodziewałam się spektakularnych widoków, ukrytego pałacu z królem wód w roli głównej, ale ten kawałek jeziora nie różnił się niczym od tego, co widziałam wcześniej. Staliśmy w wysokich trawach i aż ciarki mnie przeszły na myśl o kleszczach, które mogły tu grasować. |
Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.
więcej »— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.
więcej »...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak
Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak