WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić | |
Autor | Jerzy Bogusławski |
Tytuł | Krzesło łaski Barabasza |
Opis | Rocznik 1986. Absolwent Automatyki i Robotyki Politechniki Gdańskiej, pożeracz wszelakiej wiedzy dotyczącej nowinek astrofizycznych, kwantowych oraz elektronicznych. Publikuje od 2016 roku, głównie na portalu Nowa Fantastyka pod pseudonimem „NoWhereMan”, ale także w „Silmarisie”, „Szortalu”, „Białym Kruku” oraz Fantazmatach. |
Gatunek | SF |
Krzesło łaski BarabaszaJerzy Bogusławski
Jerzy BogusławskiKrzesło łaski BarabaszaTo jednak na nic. Po przestudiowaniu życiorysu dyktatora, po niezliczonych symulacjach, przyczyna jego zachowania umykała mi niczym zwierzyna w ciemnym lesie. Symbolem tego stał się codzienny rytuał, który teraz odtwarzam. Przesiadanie się z krzesła na krzesło przy piosence o pozbawionym nadziei skazańcu; skąpanie w świetle Karła, od którego Vaterson normalnie stronił, gdy tylko mógł. W końcu cierpliwość rządu dobiegła końca. Najpierw dorzucili spasłego Szejta w roli nadzorcy. Potem zatrudnili Angelę. Siadam to na jednym krześle, to na drugim. Nic. Piosenka dobiega końca, ale ani grom nie spadł z nieba, ani żaden bóg nie zesłał odpowiedzi. Gorycz porażki osładzam jednym życzeniem – by mej następczyni powiodło się równie dobrze. • • • Ilustracja: Rafał Wokacz Rano oglądam pierwszy od dawna blask prawdziwej gwiazdy. Oślepia mnie zaraz po wejściu do biura Vatersona; mrużę oczy, ale zmuszam się, by w niego patrzeć. Ból to mała cena, by móc po tylu miesiącach napawać się ciepłą bielą. Chrząknięcie Szejta i blask znika, zostawiając po sobie tańczące na siatkówce kolory. Wzrok wraca do normy, zrzucając mnie z nieba wprost na ziemię. Grubas za biurkiem, Karzeł zagląda przez przeźroczysty dach, a złote oczy Angeli zdają się przygaszone. W dłoniach trzyma na wpół skończoną figurkę człowieka, którą jeszcze przed momentem lepiła strunowaniem. – Wreszcie jesteś – zaczyna Szejt tym swoim pretensjonalnym tonem, opierając buty na blacie. – Pewnie chciałbyś wiedzieć, dlaczego zamiast do stacji transferowej, kazałem ci przyjść tutaj? Kiwam głową i siadam naprzeciwko. – Zanim… – zaczął. – Zanim powiesimy psy na rządzie, panie Pontio – przerywa mu Angela – powinien pan wiedzieć, że stało się to na moją prośbę. Przez pierwszy moment siedzę z otwartymi ustami, próbując dojść, co może mieć na myśli. Aż dociera to do mnie z siłą ciosu zadanego pancerną rękawicą. – Nie ma mowy! – wyrywa mi się. – Pana pracodawcy mieli dobry pomysł, ale zabrakło im odpowiednich narzędzi – kontynuuje Angela, ignorując próbującego coś wtrącić Szejta. – Słyszał pan pewnie o możliwościach zero-iks, więc… – Nie! Wiem, co ma na myśli – przywrócenie kwantowe. Zdolność, która jak żadna inna pokazuje potencjał najpotężniejszych strunowców – zero-iksów – do których przecież należy kobieta. Kiedy inni mogą raptem lepić figurki, zmieniając energię w materię, ona potrafi przełamać barierę czasu i odtworzyć ludzką psychikę z przeszłości. – Rząd… – Nie! Nie, nie i jeszcze raz nie! Wstaję z krzesła. Czuję, jak świerzbią mnie pięści, gdy podchodzę pod same biurko. – Zgodziłem się badać psychikę tego potwora! – wykrzykuję i kieruję palec to w stronę spaślaka, to Angeli. – Chodzić w jego ciele, przeprowadzać symulacje. Jednak stanie się nim to coś zupełnie innego! Sprzeciw nie robi wrażenia na niej, na stojącym w kącie Emmanulu, a co bardziej przerażające – na Szejcie. – To nie będzie pełne przywrócenie osoby – mówi Angela uspokajającym tonem. – Raczej tymczasowa rekonstrukcja wspomnień Vatersona… – Nadal stanę się tym potworem! Będę myślał jak on, czuł… Szejt chichocze, a Angela unosi dłoń do góry. – Panie Pontio, proszę dać mi dokończyć. Zaraz po eksperymencie pański umysł wróci do stanu, jaki miał przed przywróceniem. – Przecież nie potrzebujecie mnie do tego. – Chwytam się ostatniej deski ratunku. Zaciskam palce na drewnianym blacie, aż bieleją. – Wystarczy zwykły klon, który potem pani „odtworzy” do stanu nieświadomości. Albo lepiej niech… Zignorowała mnie ze smutnym uśmiechem. Spoglądam na Szejta, ale w wolnych od czerwieni oczach nie znajduję nawet cienia współczucia. – Zrobisz to – mówi z satysfakcją. – To ostatnia szansa na wywiązanie się z kontraktu. Więc to tak. Zawiodłem i rząd nie musi mi za nic płacić, nawet za transfer osobowości poza planetę. A że usługi Angeli kosztują niemało, postanowili choć trochę przyoszczędzić, korzystając z już dostępnej powłoki, którą tak się składa, że obecnie zajmuję. Tak czy siak zostanę dłużej na tym obsmarowanym gównem świecie. Znów pozbawiono mnie wyboru. – Miejmy to za sobą – mówię niecierpliwie. Trzymam pięści blisko ciała, by przez przypadek nie ulżyć sobie ciosem w czyjąś twarz. • • • Pokój narad dyktatora ogołocono z mebli i obrazów, zostawiając tylko stół oraz krzesło. Pojawił się za to szereg monolitów, które są niczym ule dla rojów nanomaszyn. Te rozlazły się na wszystkie strony; siadają na ścianach, podłodze. Pewnie zlizują światło Karła, niczym prawdziwe żywiące się gównem robactwo. Kilkadziesiąt sztuk obsiada mnie i bzyczy. Szejta musi to bawić, bo co chwila parska. Tylko Angela lśni jak diament. Jej kombinezon błyszczy bielą, czarne kable wiją się dookoła niczym usłużne węże, a hełm z dwoma złotymi punktami na wysokości oczu zakrywa całą głowę. Oaza czystości pośród morza szlamu. – Zaboli? – pytam, siadając na pozostawionym krześle. Biel przygasa, gdy Angela na moment traci skupienie. – Nie wie pan? – odpowiada. Niestety wiem. Zwykłe strunowanie pozwala przekształcić jeden typ energii w drugi: kinetyczny ruch w burzę ognia, potencjał w wiązaniach atomowych w naddźwiękowy lot przedmiotu, a elektromagnetyzm w materię. Wszystko w proporcjach zgodnych z prawem zachowania energii. Teoretycznie więc, gdyby dostarczyć jej dość zwykłemu strunowcowi, mógłby zrobić to, co obecnie planujemy – punktowo cofnąć entropię, upodobniając mój umysł do umysłu Vatersona. Tylko że pochłonęłoby to całe rezerwy mocy Hosariusa w jakąś joktosekundę. A Angela może to zrobić ot tak, pstryknięciem palców, na dowolny czas. Nawet więcej – mogłaby odtworzyć z niczego całego Vatersona dokładnie z momentu śmierci. To jest właśnie potęga strunowców „zero-iks” – niewyjaśniona do końca zdolność tworzenia energii z niczego. To ona czyni ich cennymi w oczach międzygwiezdnych cywilizacji. Gdyby tylko dało się ich łatwo mnożyć, choćby przez klonowanie, nie byłoby problemu. Na nieszczęście wszystkich ofiar Vatersona, tylko naturalne zapłodnienie pozwala dziedziczyć ten dar. A na Hosariusie rodziło się ich całkiem sporo. „Oczy” hełmu Angeli świecą jak dwa słońca, gdy w końcu mówi: – Zaczynam. Biorę wdech i czekam na zderze… W pokoju narad jest nas tylko dwóch. Minister handlu pozaplanetarnego przesyła na mój smartpad raporty, bez przerwy, jeden za drugim. Trzęsie się przy tym jak osika. W morzu danych SI bez problemu wyławia to, co chce przede mną ukryć. – Tylko siedemdziesiąt niemowląt? – pytam zirytowany. Niech to szlag! Najpierw wyłączenie Ósmej Farmy przez Łapiduchy, a teraz mniejsze zbiory z pozostałych plantacji. Minister kuli się. Wie, co zrobiłem z jego poprzednikiem. – Były… problemy… – Jakie? – Część matek odmówiła… – Mają rodzić, nie gadać! – Ale… – To sabotaż! – krzyczę i wskazuję go palcem. – Do końca roku mamy przesłać ponad trzysta. Trzysta, Skelsenie! Zrozumiałeś? Rozmówca kiwa głową z przerażeniem, niemal gotowy paść na kolona i lizać mi buty. – Jeśli nadal będą odmawiać, każ zabić kilka dla przykładu. – Podnoszę dwa palce do skroni. Musi zrozumieć, że nie mam wyboru. Obiecałem ludziom sferę Dysona i ją im dam. Padam na kolana. Żołądek mam pusty, ale mimo to pluję żółcią. Kolejne wdechy są niczym pierwsze w życiu. Każdy mięsień płonie bólem, świat wiruje w oczach, a pisk w uszach tłumi każdy dźwięk. Dojście do siebie zajmuje mi chwilę. Kiedy wszystko staje na swoim miejscu, dostrzegam Angelę podpieraną przez Emmanula i Szejta siedzącego na krawędzi stołu. Jego oczy wypełniają czerwone iskry. – No i? – pyta bezczelnym tonem. Morduję go wzrokiem. W odpowiedzi uśmiecha się od ucha do ucha, a czerwień w jego źrenicach intensywnieje, gdy wysyła raport przełożonym. Pieprzony spaślak. |
Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.
więcej »— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.
więcej »...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak
Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak