Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 17 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Dariusz Wierbajtis
‹Planeta Zaginionych Długopisów›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorDariusz Wierbajtis
TytułPlaneta Zaginionych Długopisów
OpisBywa, że długopis odłożony na biurko znika. Ktoś go zabrał? Niekoniecznie. Może postanowił wziąć sprawy we …własny wkład?
Gatunekhumor / satyra, SF

Planeta Zaginionych Długopisów

1 2 3 4 »
– Istnieje… – rzucił Nepomucen, jakby czytając myśli Carmody’ego. – Wtedy uwierzyłem, że planeta Zagubionych Długopisów naprawdę istnieje. To był mój długopis. Po naciśnięciu jednego z przycisków ukazywał się holograficzny nadpis: „Od kochającej Mamy, z okazji szesnastych urodzin.” O tym nie mógł wiedzieć przypadkowy facet, którego spotkałem na planecie w gwiazdozbiorze Orła.

Dariusz Wierbajtis

Planeta Zaginionych Długopisów

– Istnieje… – rzucił Nepomucen, jakby czytając myśli Carmody’ego. – Wtedy uwierzyłem, że planeta Zagubionych Długopisów naprawdę istnieje. To był mój długopis. Po naciśnięciu jednego z przycisków ukazywał się holograficzny nadpis: „Od kochającej Mamy, z okazji szesnastych urodzin.” O tym nie mógł wiedzieć przypadkowy facet, którego spotkałem na planecie w gwiazdozbiorze Orła.

Dariusz Wierbajtis
‹Planeta Zaginionych Długopisów›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorDariusz Wierbajtis
TytułPlaneta Zaginionych Długopisów
OpisBywa, że długopis odłożony na biurko znika. Ktoś go zabrał? Niekoniecznie. Może postanowił wziąć sprawy we …własny wkład?
Gatunekhumor / satyra, SF
Carmody siedział w gabinecie swojej firmy „TransGalactic Speditions”, który znajdował się na ósmym piętrze dziesięciopiętrowego archaicznego gmachu z czerwonej cegły, położonego przy Oak Road w Londynie. Miejsce to było zaciszne, spokojne i nadawało się do prowadzenia poważnych rozmów z poważnymi kontrahentami, na których omawiano różne sposoby zarobienia poważnej forsy. Chociaż teraz na ulicy panowała cicha i senna atmosfera, w duszy dyrektora naczelnego „TransGalactic Speditions” szalało wściekłe tornado, gotowe zniszczyć wszystko na swojej drodze.
Kiedyś, w odległej przeszłości, James Carmody miał wielu oddanych przyjaciół. Mieli zbliżone poglądy na życie i podobnie jak on, byli dziećmi bogatych rodziców, nazywanych przez szare masy „londyńskimi rekinami”. Z biegiem czasu to zacne grono znacznie się przerzedziło: jedni popełnili samobójstwo po krachu na giełdzie Luny w 2391 roku, inni wycofali się z interesów, aby osiedlić się na rajskich planetach, odkrytych podczas niezliczonych wypraw międzyplanetarnych, zorganizowanych w ramach programu „Podbój Kosmosu”. Pozostali zostali zrujnowani i ograbieni przez swoich „bliskich kolegów”. Z tego wynikało, że chociaż Carmody miał przyjaciół, jednak nie mógł im zaufać. Wręcz przeciwnie – gdyby przypadkiem dowiedzieli się o jednym z jego potknięć, ograbiliby go, jak swoje poprzednie ofiary. Lecz Carmody był przebiegły jak lis, zażarty jak rosomak i tylko dlatego udawało mu się utrzymywać na powierzchni.
Gdyby w tym momencie do gabinetu wkroczył jeden z nielicznych „przyjaciół”, od razu stwierdziłby, że coś nie jest w porządku. Wcale nie dlatego, że jego towarzysz wbijał tępy wzrok w blat autentycznego biurka z mahoniu, kiedyś należącego do dziadka Carmody’ego i które mogło osiągnąć na rynku wartość rzędu setek tysięcy kredytów (z powodu zainfekowania Ziemi erydańskim termitem w przeciągu trzech lat na planecie wyginęła prawie cała roślinność). Wcale nie dlatego, że palce Carmody’ego bez sensu bębniły po obudowie przenośnego minikomputera (każde nieostrożne uderzenie w klawiaturę mogło spowodować sprzedaż tysięcy akcji po zaniżonej cenie lub kupno starej floty kosmicznej z Aldebarana, składającej się z sześciu przerdzewiałych krążowników). Nie, ta osoba zwróciłaby uwagę na przekrwione oczy Carmody’ego – „małe, świńskie oczęta” – jak zwykli mawiać kontrahenci i pracownicy za plecami szefa. Taki wygląd oczu świadczył, że Carmody jest w bardzo złym nastroju.
Istotnie, właściciel „TransGalactic Spedition” był bardzo zły. Powodem tej złości nie była decyzja Kongresu Planety Drury (nazwa planety pochodziła od nazwiska pijanego pilota, który rozbił swój statek kosmiczny na jej powierzchni), zabraniająca „TransGalactic Speditions” odsprzedaży dwóch i pół tysiąca kilometrów plaży dla Międzygwiezdnej Gildii Budowniczych. Nie gniewał się też zbytnio na „Maga” Fergussona, krezusa z Marsa, któremu udało się sprzątnąć mu sprzed nosa intratny kontrakt na prowadzenie badań geologicznych w Trzynastym Kwadracie Andromedy. Zaś na to, że jego dwudziestoletni syn przegrał pięćdziesiąt milionów kredytów w kasynach Las Vegas (oczywiście chodzi o planetę Las Vegas, gdyż na Ziemi hazard był zabroniony), w ogóle nie zwrócił uwagi.
Carmody wściekał się, ponieważ po raz piąty w tym tygodniu zniknęło mu wieczne pióro. Poprzednie straty mógł przeboleć: pozłacany parker z końca dwudziestego wieku, dwa elektroniczne cacka wypełnione wszelkimi cudami nauki oraz zwykły, chociaż oryginalny cienkopis z pióra ornizwierza, zamieszkującego bagna piątej planety Oriona. Ale ostatnie, piąte pióro marki „Mont Blanc” było stworzone przez rzemieślników z dawno nieistniejącego państwa Szwajcaria. Pióro należało do pradziadka, który dał początek rodowej fortunie, podpisując nim akt kupna stu tysięcy hektarów gruntu na Księżycu, gdzie później natrafiono na rudę uranu. Carmody otrzymał je od ojca w dzień swoich dwudziestych piątych urodzin, kiedy po raz pierwszy udało się mu kupić bankrutujące przedsiębiorstwo, zajmujące się eksportem nawozu krowopodobnych stworzeń z peryferii Galaktyki. Później odsprzedał je z zyskiem swojemu najbliższemu przyjacielowi i w ten sposób został wtajemniczony w arkana prowadzenia wielkiego biznesu, którego hasłem była sentencja: „okradnij bliźniego swego, bo w przeciwnym wypadku to on cię okradnie i będzie się radował”. Carmody wierzył, że właśnie to pióro jest jego szczęśliwym amuletem, pozwalającym zarabiać więcej od przyjaciół, a jeszcze więcej od wrogów. Było patronem ciężko zarobionych kredytów. Jego strata mogła stać się zwiastunem bankructwa.
Poszukiwania nie dały żadnych rezultatów. Każdy centymetr kwadratowy gabinetu został dokładnie przeszukany, wywrócono wszystkie szuflady z zabytkowego, mahoniowego mebla, sprawdzono biuro, a nawet teren pod oknami. Zrobiono też rewizję osobistą wszystkim pracownikom „TransGalactic Speditions”, a później przy pomocy promieni rentgena prześwietlono każdego z osobna. W końcu Carmody zaczął podejrzewać, że w chwili głębokiej zadumy wpakował piętnastocentymetrowe pióro sobie do ust i nieświadomie je połknął. Aby wyeliminować taką możliwość też poddał się działaniu promieni rentgenowskich. Końcowy rezultat poszukiwań był negatywny, a Carmody – załamany.
Od trzech dni pracownicy starali się omijać z daleka gabinet szefa. Każdy wolałby włożyć rękę w ogień i przetrzymać ją tam parę minut, niż trafić w pole widzenia „małych, świńskich ocząt”. Dwoje księgowych nie miało szczęścia – musieli zanieść Carmody’emu raporty o stanie finansowym przedsiębiorstwa. Pierwszy wybiegł z gabinetu ścigany głośnym rykiem Carmody’ego, który wymyślał mu od złodziei i morderców. Nazajutrz zwolniono go z pracy. Szef doszedł do wniosku, że jest zbyt łagodny w stosunku do swoich podwładnych, więc uważnie wysłuchał raportu drugiego księgowego, pochwalił go za sumiennie wykonywaną pracę i obiecał kierownicze stanowisko. Biedak został oddelegowany na małą planetę, a właściwie planetoidę, leżącą na skraju Galaktyki i krążącą dookoła minigwiazdy, która nosiła dumną nazwę Słońca. Do dnia dzisiejszego jest dyrektorem przedsiębiorstwa, zajmującego się zbieraniem i pakowaniem nawozu krowopodobnych stworów.
Carmody był zły. Jego szczęśliwe pióro, jego złotodajny amulet zniknął. Przepadł i nigdy się nie odnajdzie. Domyślał się, kto za tym stoi – jego wrogowie. To oni chcieli go zniszczyć, pozbawiając ochronnej tarczy. Carmody był bogaty, bardzo bogaty, więc stanowił smakowity kąsek. A ci zdrajcy, z którymi w dzieciństwie grał w berka, chcieli go dorwać i pozbawić dwudziestu dwóch ton złota, zdeponowanych w podziemiach Londyńskiego Banku, stu tysięcy karatów diamentów, przechowywanych na jednej z rajskich planet, pięciuset uncji izorydu – pierwiastka tak rzadkiego, a zarazem tak niezbędnego do produkcji silników w statkach kosmicznych, że jego wartość była tysiąckrotnie wyższa od złota. W grę wchodziły też setki fabryk i przedsiębiorstw, każde warte kilkanaście milionów kredytów. Bez szemrania oddałby kilka z nich za pióro pradziadka. Oddałby nawet kilkanaście lub kilkadziesiąt, bo dla Carmody’ego pióro było bezcenne.
James Carmody zaczął przypominać wszystkie wydarzenia, poprzedzające zniknięcie wiecznego pióra. Jakimże musiał być głupcem, że nie zauważył zbliżającego się nieszczęścia. Bo czym innym mogły być zniknięcia pozostałych długopisów, jak nie znakami szykowanej intrygi. Parker, dwa elektroniczne cacka najnowszej generacji i cienkopis z pióra ornizwierza – to niewątpliwie nieudolne próby dobrania się do jego szczęśliwego amuletu. Aby zamaskować zbrodnicze zamysły, nieprzyjaciele musieli przekonać rząd na planecie Drury, by uchwalił ustawę o czasowym zakazie sprzedaży terenów nadmorskich. „Mag” Fergusson też maczał swoje chciwe paluchy w spisku – jego zdradziecka akcja przechwycenia kontraktu była niczym innym, jak próbą odwrócenia uwagi Carmody’ego od problemu znikających długopisów. Zaś głupi synalek wlazł w ręce szulerów niby bezmózgi baran. Ogołocono go z pięćdziesięciu milionów tatusiowych kredytów. Carmody był zły na syna nie dlatego, że przegrał taką sumę, lecz dlatego, że przegrał ją w kasynach, które nie należały do „TransGalactic Speditions”.
Sytuacja była patowa, ale Carmody nie byłby Carmody’m, gdyby nie zaczął walczyć z niewidzialnym przeciwnikiem. Przeanalizował całą sytuację wzdłuż i w poprzek, sprawdził wszystkie możliwe warianty i doszedł do wniosku, że bez pióra pradziadka jest skazany na przegraną. Jedynym wyjściem było odnalezienie pióra, ale mógł to zrobić tylko człowiek o nieprzeciętnych zdolnościach. A gdy Carmody szukał czegoś, co było nieosiągalne, zwracał się do jedynego człowieka w Galaktyce, który mógł rozwiązać wszystkie trudności. Tym człowiekiem był Linus Plitkins, obywatel planety Siedmiu Krzyży oraz Wielki Mistrz Bractwa Dwulicowości Boga.
Grube palce Carmody’ego zwinnie poruszały się po klawiaturze minikomputera, gdy wstukiwał zaszyfrowaną wiadomość na planetę Siedmiu Krzyży. Laserowy impuls został wysłany z dachu budynku, w którym znajdowało się biuro „TransGalactic Speditions”. Wiadomość pomknęła z szybkością światła w kierunku najbliższego przekaźnika podprzestrzennego, krążącego na orbicie Księżyca. Stamtąd zostanie przesłana na Syriusza i Plitkins otrzyma ją jeszcze dzisiaj wieczór. Carmody oczekiwał odpowiedzi już następnego dnia, gdyż nagroda, którą oferował Wielkiemu Mistrzowi była iście królewska.

1 2 3 4 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.