Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 20 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Leon Brand
‹Zelotka›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorLeon Brand
TytułZelotka
OpisAutor pisze o sobie: Warszawiak przyjezdniak. Chronicznie chory na fantastykę, odmawia leczenia.
Gatunekpost-apo, SF

Zelotka

Leon Brand
« 1 8 9 10

Leon Brand

Zelotka

Biel sprzed moich oczu zniknęła i wyleciałam nad chmury. Znów spojrzałam w górę i aż krzyknęłam! Był tam! Gigantyczny pierścień okalający słup, niczym bransoleta olbrzyma. Z boków wyraźnie wystawały konstrukcje podpór idące w kierunku ziemi w jedną… dwie strony. Trzecia pewnie musiała być gdzieś z tyłu i wielki słup zasłaniał mi widok. Wierzchnia strona pierścienia migała światłami pomarańczowymi i czerwonymi. Z dołu nie mogło to być widoczne. Czyli było to jakieś urządzenie! Słup był maszyną!
Podleciałam jeszcze nieco wyżej i skierowałam latawiec w stronę obręczy. Wybrałam tę dalszą podporę, ale za to mogłam nieco polecieć z wiatrem.
Latawiec usiadł delikatnie między nierównościami. Na wszelki wypadek nie wypinałam się z uprzęży. Było niewiele czasu. Obręcz wykonano z dziwnego materiału, może z jakiegoś metalu? Widać było, że urządzenie było zbudowane precyzyjnie, a jednocześnie solidnie. W kilku miejscach poszycie odstawało i mogłam zajrzeć do środka. Bez wątpienia był to mechanizm, ale niczego z niego nie rozumiałam. Zamiast przewodów i lampek, była tam jedynie sieć membran i pierścieni, które delikatnie wibrowały, być może w jakiś sposób przekazując sobie energię.
Mróz zaczął powoli, lecz skutecznie wdzierać się pod moje ubranie. Poczułam pierwszy dreszcz i zdałam sobie sprawę, że palce też mam już lekko zgrabiałe. Nie miałam lepszego pomysłu, jak po prostu upchnąć cały papier i wybuchowe skarby, jakie dostałam od mieszkańców podmiasta, między membranami. Polałam wszystko resztką alkoholu. Mechanizm zamarł i czekał, prawdopodobnie uruchomi się za chwilę, kiedy słup będzie wracał do swojej wysokiej pozycji.
Rozlałam na upchnięty papier nieco kisielu, a potem wąską strugą dalej, tworząc cienki lont. Potrzebowałam czasu na ucieczkę. Wyjęłam zapalony żarnik spod kurtki i podpaliłam oleum na samym końcu. Rachityczna żółta iskra popełzła w kierunku komory. Powinno się udać! Zaczęłam powoli się odsuwać, cały czas dopingując dzielną iskierkę i właśnie miałam się puścić, by odlecieć, kiedy potrąciłam dłonią niewielką śnieżną zaspę. Wiatr przerzucił ją wprost na kisiel i… iskra zgasła!
Nie mogłam uwierzyć! Nie miałam czym jej znów zapalić. Pomyślałam, że może w środku tli się jeszcze nieco, więc znów, szarpana latawcem, spróbowałam podciągnąć się w stronę pozostawionego ładunku. Ręce zupełnie mi już zgrabiały. W palce robiło mi się gorąco. Zły znak! Nie miałam pomysłu, ani co robić, ani jak w ogóle zmuszę ręce do posłuszeństwa, kiedy coś wymyślę. Strach ścisnął mi żołądek. Dlaczego na sam koniec? Spojrzałam w dół. Nie będzie drugiej szansy. Nie wiadomo, czy w ogóle wyląduję! A nawet jeśli będę miała szczęście, to skąd materiały? Jak naprawić latawiec? Skąd czas na to wszystko?
Pociągając nosem, doczołgałam się do oleum i zaczęłam dmuchać w jego ciepłą jeszcze część. Lont był zupełnie mokry. Zerknęłam do środka konstrukcji. W tym momencie słup raz jeszcze zadrżał i dziarsko ruszył w górę. Pędził szybciej i szybciej. Przez obręcz przetoczyło się drganie o niskiej częstotliwości, strącając śnieg, który zdążył się już zebrać. Wiatr znów wypełnił latawiec i zahaczyłam się łokciem, próbując wytrwać na posterunku. Musiałam coś zrobić! Membrany w środku zadygotały i zamruczały chórem niskich tonów. W pierwszej chwili myślałam, że mi się przywidziało, ale najwyraźniej coś zaświeciło się w mechanizmie. Co to było?
Puściłam obręcz w tej samej chwili, w której zrozumiałam. Wiatr porwał mnie w tył. Mechanizm zapchany „podarkami” z podmiasta rzucił iskrę. Szczęśliwie wprost na oleum, które tylko zajaśniało na żółto. Miałam szczęście, bo wystarczyłoby, żeby iskra padła kawałek dalej, a wtedy…
Byłam już w pewnej odległości od obręczy, gdy błysnęło światło i eksplozja wyrwała jej olbrzymią część. Mechanizm zawył jak zarzynane zwierzę, a słup przyspieszył jeszcze bardziej. Tego się nie spodziewałam. Podmuch pchnął mnie w kierunku ziemi. Latawiec zaskrzypiał i część uprzęży pękła. Zaplotłam rękę wokół paska i próbowałam się utrzymać, choć trudno było mi powiedzieć w jakiej dokładnie jestem pozycji. Słup wypychany był w górę z taką szybkością, że w momentach, kiedy obracało mnie w jego kierunku, szczegóły konstrukcji zupełnie mi się rozmywały. Nagle z czeluści wyskoczył koniec słupa! Nie widziałam go dokładnie, był jednak nieco szerszy niż reszta i chyba wykonany z innego materiału. Dokładnie tak, jak opisywali członkowie wyprawy Grorda! Koniec słupa, czy może jego początek, poszybował w górę ku obręczy i uderzył w nią, ciągnąc za sobą.
Cała gigantyczna konstrukcja wyrwała się nagle z okowów gruntu i poszybowała w niebo. Nad lodową pustynią poniosło się dudnienie, którego wibracje wstrząsnęły latawcem. Daleko pode mną lód rozerwał się w gigantyczne szczeliny, a nagły szturm wiatru zdarł mi z twarzy maskę i cisnął latawcem jak szmatą. Próbowałam wziąć wdech, ale było to po prostu niemożliwe. Kotłowało mną i ciskało z jednego porywu wiatru do drugiego. Dusiłam się. Aż w końcu zapadła ciemność.
• • •
Ocknęłam się zupełnie mokra. I zdziwiona. Czułam na twarzy delikatny powiew świeżego powietrza i wilgoć. Wilgoć?… Nie wiedziałam, że to w ogóle możliwe na otwartej przestrzeni! W pierwszej chwili pomyślałam, że leżę w kałuży krwi.
Otworzyłam oczy i niemal natychmiast musiałam je zmrużyć. Jasne światło z nieba wróciło! Leżałam w stercie połamanych stelaży, częściowo wbita w zaspę, która nie składała się już z puchu, ale była twarda i… mokra. Poruszyłam palcami rąk i nogami.
Znajdowałam się na olbrzymiej lodowej równinie, skąpanej w słońcu i wypełnionej kałużami topniejącego lodu. Histeryczny śmiech wystrzelił ze mnie poza jakąkolwiek kontrolą. A potem kaszel i przez chwilę znów myślałam, że się uduszę. To by było bardzo głupie. Udusić się teraz! Padłam w ten mokry lód i rozłożyłam ręce, chcąc objąć wszystko pod sobą. Coś, na czym mieszkałam. I przysięgam: czułam od spodu ciepło. Albo inaczej: przysięgam, iż byłam pewna, że czuję.
Ktoś mnie wołał. Spojrzałam nad lazurową płaszczyzną. Od strony miasta biegli moi wybawcy, machając rękami jak wariaci. Żyli! Przez chwilę nasłuchiwałam Jaketana, ale nie mogłam odróżnić jego głosu.
– Udało się – powiedziałam do siebie, żeby potwierdzić sobie, że to prawda. I znów położyłam policzek w kałuży.
Co się stanie z tą całą wodą? Czy czekają nas powodzie? A może jakieś tęgie głowy skierują ją do szczeliny po słupie? Czy to dobrze? – pojawiło się w mojej głowie pytanie. Nagle poczułam znajome mrowienie: „To dobrze” – powiedziało coś we mnie. Czy może powiedziało przeze mnie, choć było zupełnie gdzie indziej? Uśmiechnęłam się, bo nawet jeśli trochę się bałam, ale wierzyłam, to przecież wszystko było w porządku. Bo po czym innym poznać, że coś jest w porządku?
Zamknęłam dwoje oczu, a ostatnie, to trzecie, zostawiłam otwarte. Od teraz nie chciałam stracić żadnego promyka światła. Patrzyłam na rosnące na horyzoncie podskakujące sylwetki i dopełniałam się ich radością.
koniec
« 1 8 9 10
29 lipca 2023

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.