Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 20 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Jan Myśliborski
‹Mgła›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorJan Myśliborski
TytułMgła
OpisWszechobecna mgła, pomylona droga, samotna chata, dziwny gospodarz i jeszcze dziwniejsi goście. Jakieś skojarzenia? Pewnie prawidłowe. A może nie.
Gatunekrealizm magiczny

Mgła

« 1 2
Zacząłem rozglądać się za tobą, nie słyszałem, abyś gdzieś wychodziła, ale mogłem nie słyszeć, słuch jest najbardziej zawodnym z moich zmysłów. Wyjrzałem na ciemny korytarz, nie było ciebie tam także, przeszedłem do drzwi wyjściowych, otworzyłem je i wyjrzałem na zewnątrz. Na dworze mgła bardzo zgęstniała od czasu mojego tu przybycia, ledwo dawało się dostrzec lampę nad drzwiami. Słychać było jakieś dziwne dźwięki, jakieś skrzypienia, szurania, jakby odgłosy ciężkich stąpnięć. Cofnąłem się do środka i zamknąłem drzwi.
Zegary wciąż biły, a u wejścia do sali kominkowej stał gospodarz z założonymi na piersiach rękami. W słabym świetle padającym z wnętrza sali wydawał się jeszcze bardziej rosły. W tym momencie zadzwonił mój telefon komórkowy. Wyciągnąłem go z kieszeni i przyłożyłem do ucha. Usłyszałem twój głos, bardzo jakiś daleki, niknący.
– Jaśku – mówiłaś – posłuchaj…
– Skąd ty dzwonisz? – krzyknąłem. Ale nic już nie było słychać.
Odtrącając na bok gospodarza, wpadłem do środka, sala była pusta. Zakręciło mi się nagle w głowie, nie mogłem opanować słabości, opadłem na najbliższe krzesło. Wszystko wirowało mi przed oczami, stoły, kominek, rosła sylwetka w drzwiach, jacyś ludzie jakby znajomi. Słyszałem narastające, coraz głośniejsze i wszechogarniające bicie zegarów.
Nie wiem jak długo to trwało. Ocknąłem się z czołem wspartym na zaplecionych rękach. W zaciśniętych kurczowo palcach trzymałem telefon komórkowy. Uświadomiłem sobie, że czuję dotknięcie dłoni, łagodnie gładzącej mnie po włosach. Podniosłem oczy i znów zakręciło mi się w głowie. Ujrzałem Ewę, ubraną w kraciastą koszulę, z włosami zaplecionymi w warkoczyki, patrzącą na mnie fiołkowymi oczami i uśmiechającą się tym swoim uśmiechem czułym, a jednocześnie kpiącym i jakby lekko zaczepnym.
– Witaj – powiedziałaś. – Bardzo dawno się nie widzieliśmy. Czekałam na ciebie.
Usłyszeć takie słowa po tylu latach… Odkręcić nagle w głowie wszystkie zaszłości, przelecieć po pamięci gigantyczną gumką i znaleźć się nagle w tamtym punkcie, tuż przed rozstaniem, kiedy tak właśnie wyglądałaś, zmysłowa, ze świetlistymi fiołkowo-niebieskimi oczami, taka, dla której można rzucić cały świat i tylko strach, podły strach przed tym powstrzymał.
Udało mi się jednak przyjąć twoje pojawienie w miarę spokojnie, chociaż było ono ze wszech miar nieprawdopodobne. Atmosfera tego domu sprzyjała dziwnym manifestacjom.
Dotknąłem twojej ręki. Była ciepła, jędrna, jej dotknięcie przywołało wspomnienie czasu, gdy samo pogłaskanie twojego ciepłego przedramienia wywoływało odczucia tak bardzo erotyczne, że chyba żadne z późniejszych doznań nie było w stanie im dorównać.
– Witaj – powiedziałem po prostu. – Bardzo dawno się nie widzieliśmy. Czekałem na ciebie.
Wstaliśmy oboje od stołu, ujęliśmy się za ręce i ruszyliśmy w stronę korytarza.
U wyjścia oczywiście natknęliśmy się na naszego gospodarza.
– Wynajmie pan nam pokój? – zapytałem.
– Przecież pani ma już pokój wynajęty, zaraz obok tej drugiej pani – zdziwił się. Ścisnęłaś mocniej moją dłoń i pociągnęłaś mnie za sobą.
Pokój był na pierwszym piętrze – mały, ciepły, oświetlony naftową lampą stojącą na stole, z szerokim, zaścielonym łóżkiem pod ścianą. Pociągnęłaś mnie za sobą w pachnącą czystością pościel.
Poczułem zapach twoich włosów rozsypanych na poduszce, zdyszany szept, dotyk miękkich dłoni na karku. Minęło już dwadzieścia lat od kiedy widziałem cię taką, ale wspomnienie towarzyszyło mi przez cały czas. Wspomnienia i skojarzenia związane z tobą były zaszyte we mnie tak głęboko, że żaden nóż chirurgiczny nie odnalazłby precyzyjnie tego miejsca. Można by je było usunąć tylko metodą bardzo brutalnej amputacji, razem z jakimś ogromnym kawałem mojej świadomości.
W końcu zasnęliśmy, objęci, przytuleni do siebie jak dwoje zagubionych dzieci.

Obudziło mnie uczucie przenikliwego zimna. Sięgnąłem po kołdrę, ale nie mogłem jej w żaden sposób namacać. Czułem tylko szorstki, nieprzyjemny w dotyku materac. Było zupełnie ciemno, słychać było jakieś stuki, szurania. Natrafiłem ręką na koszulę i naciągnąłem ją na siebie. Była zimna i nieprzyjemnie wilgotna. Trzęsąc się z zimna macałem dalej, lokalizując kolejne części garderoby. Wzrok powoli przyzwyczajał mi się do ciemności, zacząłem dostrzegać ściany, małe okno, zarys stołu pod oknem. Przytomniałem, stopniowo przypominałem sobie szczegóły wieczoru, w końcu przypomniałem sobie również, gdzie jestem. Przypomniałem sobie, ale nic nie rozumiałem, nic się nie zgadzało z moimi wspomnieniami. Przede wszystkim byłem sam, sam w zimnym, obskurnym pomieszczeniu, gdzieś zniknęłaś ty i ciepły, przytulny pokoik. Wstałem, podszedłem do drzwi i otworzyłem je szeroko. Korytarz był kompletnie ciemny, wyraźniej słyszalne stały się nieprzyjemne stuki i szurania. Ostrożnie stąpałem, wyciągając przed siebie ręce i wodząc nimi po ścianach. Po chwili natrafiłem stopą na stopnie. Schody trzeszczały potwornie przy każdym stąpnięciu, jakby miały się za moment zarwać. Jakoś dostałem się jednak na dół. Znalazłem się na długim korytarzu, gdzie wieczorem po raz pierwszy zetknąłem się z mrukliwym gospodarzem. Skręciłem w lewo, tam bowiem według moich obliczeń powinna znajdować się sala kominkowa. Rzeczywiście natrafiłem na drzwi, wystarczyło je pchnąć, aby się otworzyły. Wywróciłem się jak długi wkraczając do środka. Nic mi się na szczęście nie stało, a macając wokół siebie stwierdziłem, że potknąłem się o jakiś sporych rozmiarów tobół, który po dokładniejszym zbadaniu okazał się być moim plecakiem. Szybko zlokalizowałem w nim latarkę.
Snop światła wydobył z mroku dużą, pustą salę. Pustą – prócz niewielkiego stołu na samym końcu. Kiedy tam podszedłem, stwierdziłem, że zniszczony stół przesłania sporą wnękę w ścianie, którą mógłbym uznać za kominek, przy którym grzałem się wieczorem, gdyby nie to, że nie było śladu po marmurowych płytach.
Oświetliłem stół. Leżał na nim mały, czarny przedmiot – mój telefon komórkowy. Wciąż włączony, z migającą czerwoną lampką. Wyciągnąłem po niego rękę, ale za plecami usłyszałem jakiś szelest, obróciłem się i ujrzałem kobiecą sylwetkę przemykającą w stronę drzwi. Rzuciłem się w tamtą stronę, ale zdążyła już znaleźć się na korytarzu, ruszyłem tam za nią, ale też zdążyła stamtąd zniknąć. W korytarzu pozostał tylko subtelny zapach perfum, wydawało mi się, że je rozpoznaję. Zgasiłem latarkę. W ciemności widać było delikatny blask sączący się z uchylonych drzwi wejściowych. Wybiegłem na dwór.
Noc była czysta, klarowna. Nie było nawet śladu mgły. Duży, okrągły księżyc zalewał srebrnym blaskiem dom i las. Ostre powietrze wdzierające mi się do płuc uświadomiło mi, że na dworze jest parę stopni mrozu. Ziemia pokryta była szronem, na liściach osadziły się gęsto białe igiełki. Chwilę stałem, zauroczony tym widokiem, a kiedy odwróciłem się, aby wejść do środka, zobaczyłem jak stoicie obie w otwartych drzwiach, ubrane w zwiewne koszule, uśmiechnięte, objęte, dotykając się policzkami. Runąłem w stronę drzwi, ale przeleciałem na przestrzał przez wasze ciała, upadając twarzą na podłogę. Usłyszałem radosny chichot, podniosłem głowę i ujrzałem jak trzymając się za ręce, odchodzicie w księżycową noc, lekkim, roztańczonym krokiem, nie oglądając się do tyłu. Nie próbowałem was już gonić.
Wróciłem do sali. Pozbierałem wszystkie moje rzeczy, migająca lampka telefonu wskazywała na czekającą wiadomość, której jednak nie mogłem odebrać z uwagi na zbyt słaby sygnał. Zarzuciłem plecak na ramiona i wyszedłem na dwór. Przychodząc tu schronisko miałem po prawej, a więc skierowałem się znowu w prawo, aby zachować obrany kierunek marszu. Raz tylko obejrzałem się za siebie, aby zachować w pamięci kształt opuszczonego domu w tyrolskim stylu.
Niebo zaczynało się różowić, gdy znalazłem się w opłotkach R. Droga była prosta i łatwa, nie wiem czemu niesamowity gospodarz upierał się tak zawzięcie, że nie trafię. Zadzwonił telefon, odezwała się poczta głosowa. Usłyszałem twój głos: „Jaśku, nie denerwuj się, ja jestem niestety w Poznaniu, miałam mały wypadek, ale nie denerwuj się proszę, nic mi się nie stało właściwie, ale nie mogłam przyjechać, nie chcieli mnie puścić ze szpitala, bo muszą jeszcze jakieś badania zrobić …” Mówiłaś coś jeszcze, ale chyba już nie słuchałem tak dokładnie.
Trochę różnych rzeczy musiało się jeszcze wydarzyć, zanim wczesnym popołudniem znalazłem się z powrotem w Poznaniu. Nie będę opisywał, jak dostałem się do swojego samochodu i drogi przebytej w wariackim tempie. Istotne jest, że około drugiej po południu wysiadłem z windy na trzecim piętrze szpitala i skierowałem się do pokoju 313. Wyglądałaś zupełnie dobrze, chyba istotnie nie stało ci się nic poważnego.
– Wiesz, tak faktycznie to ona potrąciła mnie na pasach – powiedziałaś, kiedy mieliśmy już za sobą powitania i czułości. – Nie wiem jak to się stało, ja po prostu weszłam na te pasy i nagle poczułam uderzenie i upadłam. Musiałam chyba na moment stracić przytomność, nie wiem jak znalazłam się na ławce, a ta kobieta wycierała mi chusteczką twarz. Była taka przerażona, że nie chciałam wzywać policji. Zawiozła mnie zresztą tutaj do szpitala, weszła razem ze mną na górę i narobiła tak strasznego rabanu, że się mną zajęli od razu. – Potem dość długo i szczegółowo, jak masz w zwyczaju, opisałaś wszystkie badania lekarskie, w wyniku których postanowiono zatrzymać cię na obserwację. – A ta kobieta cały czas czekała. Po wszystkich badaniach przyszła tu do sali i zaczęłyśmy wreszcie rozmawiać. Ona pytała, czy chcę wnieść skargę. Ja jej powiedziałam, że absolutnie nie mam zamiaru robić żadnych problemów, ale wymieniłyśmy adresy. Była tak strasznie zdenerwowana, że nagle zemdlała. Wzięła do ręki moją wizytówkę, popatrzała na nią, zrobiła się strasznie blada i osunęła się z krzesła. Dość długo jej nie mogli docucić. Później przyszła jeszcze raz do mnie, aby się pożegnać. „Dziwny zbieg okoliczności” – powiedziała wychodząc. – „Kiedyś znałam kogoś o tym nazwisku”. Popatrz – podałaś mi wizytówkę – Mówi ci to coś?
Podszedłem do okna, za którym zalegała gęstniejąca mgła. Nie spojrzałem na wizytówkę. Bezwiednie zacząłem kreślić litery na spotniałej szybie…
koniec
« 1 2
1 stycznia 2002

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Pająki
— Jan Myśliborski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.