WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić | |
Autor | Grzegorz Wiśniewski |
Tytuł | Tolkienowska opowieść wigilijna |
Opis | Zgodnie z długą (już czteroletnią) tradycją, Greg Wiśniewski obdarza nas opowieścią wigilijną (wcześniejsze – Imperialną, Matriksową i Obcą znajdziecie w poprzednich numerach „Framzety” i „Esensji”). Miała sie ona pojawić w grudniu, który to termin wydawał się właściwszy, ale dystrybutor wyciął nam numer i wprowadził do polskich kin „Władcę Pierścieni” z dwumiesięcznym opóźnieniem. Dlatego też, drodzy Czytelnicy, otrzymujecie Tolkienowską Opowieść Wigilijną na …Wielkanoc. |
Gatunek | fanfiction, fantasy |
Tolkienowska opowieść wigilijnaGrzegorz Wiśniewski
Grzegorz WiśniewskiTolkienowska opowieść wigilijna– Wyobraźcie sobie zatem hobbita wrzucającego mój pierścień, mój sssskarb, w otchłań ognia… czy jesteście w stanie w to uwierzyć? Eee… elfy jednomyślnie i entuzjastycznie pokręciły głowami. Co wyraźnie dowodziło, że nie były tak do końca głupie. – Ja również. Nikt nie byłby w stanie wyrzucić mojego pierścienia władzy ot tak, aby go zniszczyć. Nigdy. Stąd wniosek, że to jakiś kant jest… Nikt nie wrzucił pierścienia w ogień, bo nikt nie byłby w stanie tego zrobić. Są w Śródziemiu cwaniacy, którzy potrafiliby sfingować podobny numer, a następnie zatrzymać pierścień dla siebie. I pewnym jest, że tak właśnie zrobili. A nam nie wolno do tego dopuścić! Czy to jasne? Tym razem szyje słuchaczy energicznie zginały się w energicznych potaknięciach. – Skądinąd wiem, że w domostwie na dachu którego stoimy, odbędzie się spotkanie istot zamieszanych w tę aferę. Idąc tropem tutejszych obyczajów wkradniemy się w ich łaski, a następnie wyciągniemy z nich tajemnicę tego, co stało się z moim sssskarbem. Kluczem do tego są dzieci. Gdy je pozyskamy, gdy zaczną nas uwielbiać, ich rodzice zrobią dla nas wszystko. Wszystko! Jasne? Jeden z eee… elfów podniósł rękę. – Słucham? – odezwał się Annatar głosem, który zatrzymałby lodowiec. – Dlaczygo ne… eee… dlaczygo ne zrobitz tygo kak zwykle? Złypać krzywy szabel, pochlastać, wymordać, a potem na turturry ich…? Annatar złączył dłonie na piersi. – Ponieważ – oświadczył najspokojniejszym tonem na jaki było go stać, a nie czarujmy się, nie było to wiele – jest nas siedmiu, a tych kurdupli w promieniu jednej stai mieszka sto razy więcej… chciałbyś przejść do historii jako utłuczony przez kurduple? – Ne, panie… Annatar bez słowa wskazał mu miejsce przy worku. Machnął ręką i pomaszerował w kierunku komina domostwa Gamgee, z którego unosił się rzadki dym. Grupa eee… elfów podążała trop w trop za nim. – Tędy – Annatar wskazał komin. – Tędy dostaniemy się do środka. – Nie lepiej przez drzwi? – zapytał głos jednego z tragarzy. Odpowiedź padła tonem nie znoszącym sprzeciwu. Innego Annatar nie znał. – Nie. Zaskoczymy ich. Że o uniknięciu ewentualnej zasadzki w najbardziej oczywistym miejscu nie wspomnę… • • • Sam Gamgee spojrzał krytycznie na skończoną właśnie pracę. Martwił się tym pustym kątem w swoim salonie. Zaprosił na zimę grupę swoich najlepszych przyjaciół i nie chciał, by w głównym rogu najbardziej reprezentacyjnego pomieszczenia norki, zaraz obok kominka, ziała przerwa w secesyjnym umeblowaniu – a kredens po prapradziadku rozpadł się był na jesieni… Jego najmłodsza córeczka zaproponowała, żeby zastawił to miejsce jakąś rośliną. Bardzo lubiła zapach jodły, więc przyniósł z dworu taką jedną, osadzoną w wiadrze z ziemią. Postawiona w kąciku koło pieca całkiem nieźle zasłaniała bliznę po kredensie. Gdy jeszcze dzieciaki wpadły na pomysł, żeby drzewko udekorować zawieszanymi na sznurku cukierkami, orzechami, wycinankami z papieru – a na koniec tortowymi świeczkami – efekt wyglądał niemal na celowe działanie. Jako ostatnią Sam osadził na czubku papierową gwiazdę. Cofnął się i jeszcze raz spojrzał na całość. Mogło być gorzej. – Tatusiu! Ale to łaaadne… – zawołała Fiona, podbiegając do niego. – Ale łaaadne! Zrobimy taką w przyszłym roku też? Zrobimy? – Oczywiście, kochanie – odpowiedział Sam, chociaż było dla niego jasne, że podobnie kretyńska tradycja żadną miarą nie przyjmie się nigdzie w cywilizowanym świecie. Róża, żona Sama, kończyła właśnie zastawiać półmiskami porządny dębowy stół, przygotowany specjalnie do tej uroczystej kolacji. – Skończyliście już? – zapytała z uśmiechem. Podeszła i ucałowała Sama. – Siadajcie zatem. Pippin i Merry wyglądają na solidnie głodnych. – dodała wracając do kuchni po ostatnie potrawy. Sam stanął u szczytu stołu, wodząc wzrokiem po gościach. Peregrin Tuk bawił się na podłodze z czeredą dzieciarni w strażników i złodziei. Meriadok Brandybuck w zamyśleniu palił fajkę, odchylając się w bujanym fotelu. Frodo i Bilbo Bagginsowie rozmawiali cicho przeciwległym w rogu pokoju. Doprawdy – norka Sama dawno już nie oglądała tak znakomitych gości. – Drodzy moi – zaczął, kładąc ręce na oparciu krzesła. – Zapraszam do poczęstunku. Cieszę się, że po tak długim czasie znaleźliście chwilę, aby odwiedzić moje skromne progi. Tym większa jest moja radość was gościć. – Ja tylko jeszcze raz przypomnę, – odezwał się Bilbo Baggins z kąta – że obiecaliście nikomu nie powiecie o tym spotkaniu. Ani słowa. Nikomu. Zwłaszcza kronikarzom, którzy rozpaplają to zaraz po całym świecie, albo nawet utrwalą dla potomności… To wizyta prywatna. Oficjalnie przybędę do was dopiero w przyszłym roku. – Nie martw się, Bilbo – Merry podniósł się z fotela bujanego i przeciągnął potężnie. – Twoja tajemnica jest bezpieczna. A teraz jedzmy. Zasiedli tędy do stołu, radując się własnym towarzystwem i tylko jeden Frodo pozostał cichy, z rzadka przegryzając jakiś smakołyk. W połowie uczty wydarzyła się jednak rzecz niesłychana. W powietrzu rozległ się nagle potężny okrzyk „Ho-ho-ho!” – i od komina buchnął obłoczek sadzy, a chwilę potem z paleniska zstąpił do salonu postawny jegomość w czerwonym kubraku obrębionym białym futrem. Posunięty był w latach, co znać było po pooranej zmarszczkami twarzy i długiej, zadbanej białej brodzie. Potoczył po zaskoczonych obecnych wzrokiem, na dłużej zatrzymując spojrzenie na obu Bagginsach i rzekł: – Witajcie! Witajcie! Przybywam tutaj z dalekiej północy, a imię me Pan Darów, Annatar. W tę oto porę zjawiam się, aby nagrodę wszystkim grzecznym dzieciom wręczyć, a niegrzeczne do porządku przywołać. Odpowiedziała mu cisza. Nie zrażony tym machnął za siebie ręką, a cztery mniejsze istoty, cztery wyglądające znajomo szoki estetyczne, wytaszczyły przed niego olbrzymi worek. – Czy są tu jakieś dzieciątka, które chcą dostać prezent? Niespodziewane przybycie odzianej na czerwono postaci nieźle nastraszyło czeredę dzieciaków i przepłoszyło ją do sieni i dalszych pokojów. Jednak na dźwięk słowa „prezent” małe hobbity wyrosły przed Panem Darów jak spod ziemi. Niczym Noldorowie, którym zaproponowano darmowy Silmaril. Z tyłu oniemiali dorośli po prostu wpatrywali się w całe to przedstawienie. Merry nachylił się do Sama. – Stary, nie wiedziałem, że wspierasz jakiś lokalny zespół folklorystyczny… – A mnie to wygląda na jeden z twoich genialnych pomysłów – odciął się Sam. Annatar tymczasem ocenił jednym spojrzeniem dorosłych wpatrzonych w niego i jego orszak, po czym pochylił się nad dziećmi. Postarał się przy tym o swój najpromienniejszy uśmiech i chyba nawet mu się udało, bo dwójka najmniejszych szkrabów się rozbeczała. – Jestem Annatar – przedstawił się. – Pan Darów. Reszta dzieciaków stała z wybałuszonymi oczami i szeroko otwartmi ustami. Jeden mały w zielonej tunice podszedł i z niedowierzaniem dotknął czerwonego kubraka. Wyglądało na to, że nawiązanie kontaktu z dziećmi kurdupli zależało całkowicie od pomysłowości Annatara. – Czy któres z was wie, – uniósł palec, jakby chciałby im coś wskazać – gdzie Pan Darów mieszka? Ale maluchy milczały. – No co jest, nie chcecie zgadywać? Cisza. – Mieszkam daleko, naprawdę daleko na północy w miejscu… – Annatar zachęcająco zawiesił głos – …w miejscu które nazywa się… nazywa się… Małe hobbity roześmiały się jak jeden. – W Utumno! Annatarowi niemal odebrało głos. – Nie, nie! Nazywa się inaczej… druga litera to A… Odpowiedź nadeszła jeszcze szybciej. – Angband! Zacisnął pięść na brodzie. – Ponownie źle. Skupcie się. Druga litera to A. No przecież chyba wszystkie dzieci to wiedzą? Pochylił się nad malutką dziewczynką wgapioną z otwartą buzią w eee… elfa, któremu spod tuniki wysunęła się kolczuga. – A ty wiesz, malutka? Hobbiciątko zaperzyło się. – No pewnie. Chodzi o Angmar. Annatar wyprostował się ledwie hamując furię. – A figę – wycedził dzieciakom prosto w nos, a potem pokazuje długi, czarny rozdwojony jęzor. – W Laponii. – W Japonii? – maluchy przyjrzały mu się podejrzliwie – Kitujesz. Masz za małe oczy. |
Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.
więcej »— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.
więcej »...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak
Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak
Wiedźmińska Opowieść Wigilijna
— Grzegorz Wiśniewski
Obca opowieść wigilijna
— Grzegorz Wiśniewski
Matriksowa Opowieść Wigilijna
— Grzegorz Wiśniewski
Imperialna Opowieść Wigilijna
— Grzegorz Wiśniewski
Esensja czyta: Listopad 2014
— Miłosz Cybowski, Jacek Jaciubek, Paweł Micnas, Agnieszka ‘Achika’ Szady, Konrad Wągrowski
Chwała ogrodów, błoto i morze
— Michał R. Wiśniewski
Kategoria A
— Michał R. Wiśniewski
Niewielka wojna
— Michał Kubalski
Noel Profesjonał
— Grzegorz Wiśniewski
Tygrys! Tygrys! Tygrys!
— Grzegorz Wiśniewski
Pies, czyli kot
— Grzegorz Wiśniewski
Dobrzy, źli ludzie
— Grzegorz Wiśniewski
Płomień Tiergarten
— Grzegorz Wiśniewski
Mój brat, Kain
— Grzegorz Wiśniewski