Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 11 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Michał Cholewa
‹Studnia›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorMichał Cholewa
TytułStudnia
OpisAutor pisze o sobie:
Rocznik 1980, zamieszkały w Świętochłowicach. Z wykształcenia matematyk, z zamiłowania takoż. Członek Śląskiego Klubu Fantastyki, miłośnik George’a R.R. Martina, Lema i Zelaznego. I marcepanków. Właściwie to słodyczy w ogóle.
GatunekSF

Studnia

« 1 2 3
Ilustracja: <a href='mailto:changer@interia.pl'>Rafał Kulik</a>
Ilustracja: Rafał Kulik
– Zapewniam pana, komandorze, że jestem tego absolutnie pewien – Mitchell rzucił wojskowemu nerwowe spojrzenie spod hełmu. – Działanie w tak niewielkiej odległości od silnych zakłóceń grawitacyjnych często sprawia poważne kłopoty sensorom nieprzystosowanych do tego statków. Ale kontynuując, czy „Banshee” jest w stanie w tej chwili wydostać się z zagrożonej strefy?
– Niestety nie. Oba główne silniki zostały zniszczone. Mój okręt – w głosie Chambersa pojawiła się nuta smutku – nie jest obecnie w stanie wykonać żadnego manewru wymagającego głównego napędu.
– Rozumiem. – Mitchell przełknął ślinę i zwrócił się do Rogova. – Dowódco?
Zapadła kilkusekundowa cisza. Nawigator odruchowo spojrzał na monitor kontroli medycznej, który korzystając z czujników systemu podtrzymywania życia i z komputerów skafandrów, miał sygnalizować stan osobowy załogi. Gdzieś w głębi duszy liczył na to, że wojskowych nie jest zbyt wielu, co uczyniłoby ich propozycję mniej bezwzględną. Niestety, choć na pierwszy rzut oka system działał doskonale, to log wykazywał zero – z punktu widzenia komputera „Banshee” nie miała załogi w ogóle. Schrzaniły się czujniki, pomyślał. Może i lepiej. W świetle tego, co miał powiedzieć Rogov, lepiej było nie wiedzieć, ile tak naprawdę osób jeszcze żyło na pokładzie.
– Patrolowiec „Mewa” to według naszych informacji jedyny statek dyspozycyjny w czasie, który nam pozostał – zaczął pilot opanowanym głosem. Andy Mitchell podziękował w duchu ciążeniu, które powstrzymało go od przestąpienia z nogi na nogę. Nigdy wcześniej nie był w sytuacji wymagającej użycia punktu regulaminu, który właśnie stosował Maksym. – Przestrzeń pasażerska zmieści jedenaście osób. Oczekujemy, że w ciągu piętnastu minut wyznaczy pan te osoby i zgromadzi przy śluzie. Obawiam się, że to jedyny sposób, w jaki możemy wam pomóc.
Zamilkł i odetchnął ciężko, czekając na reakcję komandora.
Blada twarz Chambersa poruszyła się za wizjerem skafandra, kiedy dowódca „Banshee” skinął powoli głową.
– Nie wyczerpaliśmy jeszcze wszystkich opcji, pilocie Rogov. Nie zamierzam zostawiać części załogi na pewną śmierć, kiedy mogę uratować wszystkich. Ale być może będziecie w stanie mi pomóc w innej kwestii. Obaj moi oficerowie nawigacyjni zginęli podczas potyczki, w której okręt został uszkodzony. W związku z tym potrzebuję specjalisty od nawigacji gwiezdnej. Jak rozumiem, panie Mitchell, jest pan taką osobą?
– Tak jest, panie komandorze. – W tonie kolegi Rogov wyczuł nutkę zaskoczenia. – Ale, z całym szacunkiem, wydaje mi się nieprawdopodobne, żebym obecnie mógł w czymś pomóc.
– Wręcz przeciwnie. – Chambers patrzył na niego nieruchomo. – „Banshee” posiada zupełnie sprawny napęd gwiezdny. Mam zamiar użyć go w celu wydostania się z rejonu bezpośredniej bliskości kolapsara.
– To niewykonalne… Napęd gwiezdny może być uruchomiony tylko w dużej odległości od źródeł grawitacji, w przeciwnym razie przeciążenie jest kwestią ułamków sekund. A fala uderzenia po przeładowaniu napędu może po prostu zabić wszystkich na tym statku. – Nawigator pokręcił głową z niedowierzaniem. – Trudno mi sobie nawet wyobrazić gorsze warunki do uruchomienia gwiezdnego niż te, w których się teraz znajdujemy.
Chambers nie poruszył się, tylko spokojnie patrzył na reakcję chłopaka.
– W tej chwili to jedyna szansa dla mnie, mojej załogi i tego okrętu – w głosie przebijającym się przez powracające zakłócenia zabrzmiała determinacja. – Obawiam się, że nie mam wyjścia. Planujemy użyć napędu gwiezdnego tylko przez bardzo krótki moment, żeby przenieść się kilkaset jednostek stąd. To nie powinno go przeciążyć. Rozumiem jednak, że pan woli nie ryzykować, więc proszę tylko o pomoc w diagnostyce. Kiedy tylko pan skończy, możecie opuścić pokład „Banshee”. Nie chciałbym zmuszać panów do zbędnego ryzyka.
W świetle swojego reflektora Rogov widział niepewność na twarzy młodszego kolegi.
– Dowódco? – Radio niemal nie wychwyciło niepewnego szeptu Andy’ego Mitchella.
Maksym Rogov spojrzał na chronometr. Trzydzieści pięć minut. Znał procedury, ale jeśli to faktycznie miało zadziałać…
– Dwadzieścia minut – podjął decyzję. – Tyle możemy panu dać. Potem zabieramy jedenaście najmniej użytecznych dla pańskiego planu członków załogi i odlatujemy. Przykro mi, ale na więcej nie mogę się zgodzić.
– W pełni rozumiem – Chambers skinął głową. – I dziękuję. Wyślę ludzi do śluzy.
Sięgnął ręką do hełmu, zmieniając częstotliwość radia.
– Poruczniku Antonin, zaprowadźcie pilota Rogova i nawigatora Mitchella do komory napędu gwiezdnego.
– Tak jest. – Żołnierz podszedł do nich kilkoma szybkimi krokami. Młoda twarz, tak podobna w swoim entuzjazmie do twarzy młodego nawigatora „Mewy” jeszcze kilkadziesiąt minut temu, aż rozpromieniła się na możliwość działania. – Proszę tędy.
Opuścili mostek w pośpiechu, starając się dotrzymać kroku stąpającemu lekko porucznikowi. Za nimi na stanowisku dowódczym pozostał Chambers, w skupieniu obserwujący przemykające po ekranach dane.
• • •
Trzydzieści jeden minut, tyle pokazywał zegarek Andy’ego Mitchella, kiedy dotarli do przedsionka komory napędu gwiezdnego. Czekający najwyraźniej technik – Kellerman, jak głosiła jasna naszywka na oznaczonym pomarańczowym pasem ramieniu kombinezonu – wyprostował się na ich widok.
– Witam. Mat Kellerman, cieszę się, że panów widzę – zrobił ruch jak do podania ręki, ale ostatecznie zasalutował. – Rozmawiałem z porucznikiem Lafayette… To teraz główny inżynier. Z pewnością będą panowie bardzo pomocni. – Na oświetlonej reflektorem Rogova sympatycznej twarzy pojawił się zmęczony uśmiech. – Inżynier czeka przy bloku numer trzy, zapraszam do środka – wskazał na gródź i przesunął się pod ścianę, ustępując przejścia. – Prawy przycisk, podświetlenie niestety nie działa.
– Wrócę już na mostek – Antonin cofnął się o krok. – W razie gdyby panowie czegokolwiek potrzebowali, proszę to zgłosić przez radio… I powodzenia.
Rogov podszedł pierwszy do kontrolki i nacisnął przycisk, jednak bez żadnego widocznego skutku.
– Chyba nie tylko podświetlenie – rzucił wesołym, obliczonym na uspokojenie podwładnego tonem i obrócił się w stronę trójkątnego iluminatora. – Panie Kellerman, zachciałby pan powiedzieć…
Nagle zamarł, wpatrując się w widniejący za pancerną szybą przedział. Mitchell zatrzymał się w pół kroku.
– Co się stało? Dowódco? Maksym? – rzucił do mikrofonu głosem nieco wyższym, niż planował.
– O Boże… – szept Rogova był ledwie słyszalny.
Zaniepokojony nawigator podszedł do kolegi. I wtedy też to zobaczył.
• • •
Biegli. Pomimo z trudem kompensowanych przez skafandry sześciu g, biegli. Ciężkie oddechy wypełniały zamknięte hełmy i świdrowały w uszach, przekazywane przez radio. Mijali załogę „Banshee” obracającą się za pędzącymi korytarzem białymi kometami. Przekraczali wysokie progi na wewnętrznych grodziach. Potykali się o ciągnące się po podłodze kable urządzeń naprawczych. W radiu odzywały się pytające, pełne zaskoczenia głosy mijanych wojskowych, ale nie słuchali ich.
Przy śluzie byli dwie minuty później, niemal wbiegając w grupę żołnierzy, która tam na nich czekała.
– Starszy mat Riley… – zameldował jeden z nich niepewnym głosem i uniósł rękawicę w półsalucie.
Mitchell spojrzał poprzez dwa filtry hełmów na twarz wojskowego. W jego oczach zobaczył tylko zmieszanie i zaskoczenie. O Boże, oni nic nie wiedzą, nie pamiętają, uderzyła go nagła myśl. Przez chwilę chciał jeszcze krzyknąć do nich, żeby zatrzymali odpalenie, że to będzie katastrofa… Ale przecież już i tak nic nie mógł zmienić.
Wpadli do komory śluzy, natychmiast uderzając w dźwignię hydraulicznego zamykania. Trzask opadającej za nimi grodzi zagłuszył zaskoczone głosy w słuchawkach.
• • •
„Mewa” oddalała się pełnym ciągiem od wiszącego na krawędzi niszczyciela. Żaden z ratowników nie mówił ani słowa, mechanicznie wykonując swoje zadania. A ich głowy wypełniały obrazy, teraz tak pełne znaczenia, choć do ostatniej chwili niezauważone.
Nieruchome postacie wpięte w stanowiska bojowe w korytarzach.
Lekkie kroki przygniecionej przecież wysokim ciążeniem załogi.
Nie reagujący na nic oficerowie, zamarli na fotelach mostka rezerwowego.
Jaśniejący monitor logu medycznego, nie wykazujący ani jednego odczytu życia.
I wreszcie wypalone kable elektryczne na ścianach. Rozerwane grodzie, otwarte niczym żarłoczna gardziel pustki kosmosu. Oddalające się w stronę krawędzi skrawki rozerwanego pancerza i wirujące w przestrzeni ciała w skafandrach. Wypalona ruina komory napędu gwiezdnego lekkiego niszczyciela „Banshee” – napędu przeładowanego co najmniej kilka godzin temu.
• • •
Za rufą „Mewy”, w całkowitej ciszy, szary grobowiec przekraczał krawędź, rozpoczynając nieskończoną spiralę ku wieczności.
koniec
« 1 2 3
26 września 2007

Komentarze

03 V 2010   10:49:46

Kiedy można się spodziewać dalszej części??
Od kiedy matematycy i informatycy potrafią tak dobrze pisać?
Bardzo przyjemnie się to czyta.

23 X 2010   02:34:35

A niby czemu maja nie umiec pisac? Matematyka, dziecko drogie, to nie cyferki- to zdolnosc M Y S L E N I A.
Tekst jak zwykle rewelacyjny.
pozdr!

26 X 2010   09:42:06

Na studiach matematycznych studenci nie widuja cyferek w zasadzie w ogole, widuja glownie literki, niektore nawet z pewnego Starozytnego i Szacownego Alfabetu ;)))

14 XII 2010   11:37:43

Nie przesadzajmy już z brakiem cyfr na studiach matematycznych, przecież strony w książkach i zadania są numerowane :)

07 II 2016   08:50:59

Do : brzeżanka
Daruj sobie ten protekcjonalny to, dziecko. A jeżeli stać cię tylko na takie uwagi pełne pobłażliwej wyższości to nie pisz w ogóle...

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.