Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 11 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Szymon Czarny
‹Ecce… Homo›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorSzymon Czarny
TytułEcce… Homo
OpisAutor pisze o sobie:
Szymon Czarny urodził się w styczniu 1983 roku. Studiuje psychologię na Uniwersytecie Śląskim. Jest członkiem Śląskiego Klubu Fantastyki w Katowicach. Jest miłośnikiem cyberpunku, horroru i muzyki filmowej.
GatunekSF

Ecce… Homo

1 2 »
Cztery sczerniałe kamazy stały w nierównych odstępach jeden za drugim. Po plandekach zostały tylko metalowe szkielety, szyby z plastik-szkła stopiły się od gorąca. Z szoferki jednego z pojazdów wystawały zwęglone zwłoki. Kilka ciał leżało pod ciężarówkami.Spokojnie obszedł wszystkie szczątki. Po drugiej stronie znalazł kolejne ciała. Leżały w pewnej odległości od samochodów. Nie były spalone, ale całe posiekane przez pociski.

Szymon Czarny

Ecce… Homo

Cztery sczerniałe kamazy stały w nierównych odstępach jeden za drugim. Po plandekach zostały tylko metalowe szkielety, szyby z plastik-szkła stopiły się od gorąca. Z szoferki jednego z pojazdów wystawały zwęglone zwłoki. Kilka ciał leżało pod ciężarówkami.Spokojnie obszedł wszystkie szczątki. Po drugiej stronie znalazł kolejne ciała. Leżały w pewnej odległości od samochodów. Nie były spalone, ale całe posiekane przez pociski.

Szymon Czarny
‹Ecce… Homo›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorSzymon Czarny
TytułEcce… Homo
OpisAutor pisze o sobie:
Szymon Czarny urodził się w styczniu 1983 roku. Studiuje psychologię na Uniwersytecie Śląskim. Jest członkiem Śląskiego Klubu Fantastyki w Katowicach. Jest miłośnikiem cyberpunku, horroru i muzyki filmowej.
GatunekSF
To ów ogrom. To on go tak przytłaczał. Światło wpadające przez wielkie dziury oświetlało krzyżowo-żebrowe sklepienia gotyckiego kościoła. W wysokich oknach nie ostał się ani jeden witraż.
Leżał na posadzce w bocznej nawie, wśród pyłu i gruzu, spoglądając na odległy sufit. I coraz bardziej wzbierał w nim niepokój. Nie wiedział czemu, ale czuł, że musi jak najszybciej opuścić to miejsce.
Podniósł się, zachwiał i upadł. Kręciło mu się w głowie. Uklęknął i jeszcze raz wstał. Powoli, opierając się o fragment strzaskanej ławki. Nie miał chyba żadnych obrażeń. W każdym razie poza głową nic go nie bolało. Tylko ten lęk.
Wolnym krokiem przeszedł do głównej nawy i spojrzał na prezbiterium. Kamienny ołtarz był strzaskany, kawały białego marmuru walały się po całym podwyższeniu. Za nim otwarte tabernakulum świeciło pustką. Pewnie ktoś już dawno temu zajął się jego złotą zawartością. Drewniany krzyż trzymał się ponad nim na jednym ramieniu.
Idąc w stronę ołtarza czuł, jak serce mu przyspiesza, a usta wypełnia metaliczny posmak wywołany adrenaliną. Gdy zbliżył się do podwyższenia, ręce zaczęły mu drżeć. Stanął przed stopniem, ale nie był w stanie zrobić kroku. Pocił się, serce waliło mu jak opętane.

Nagle zobaczył czarne ściany pokryte setkami metrów kabli. Wiły się, plątały, rozchodziły w różnych kierunkach.

Rzucił się do ucieczki. Biegł ile sił w nogach przez wielkie dwuskrzydłowe drzwi na zewnątrz. Przebiegł kilka metrów, potknął się, upadł. Potoczył w dół wzniesienia, na którym stał kościół.
W końcu się zatrzymał. Oddech powoli wracał do normy.
Spojrzał w górę na sanktuarium.
Czym to było to, co przed chwilą zobaczył? I dlaczego to miejsce tak go przerażało? Rozejrzał się. Tak właściwie… Co on tu w ogóle robił? Zmarszczył brwi, próbując przypomnieć sobie, jak się tu znalazł.
Uciekał… Coś przerażającego ścigało go i wiedział, że nie ma szans. Był ranny…
Spojrzał na siebie. Ubranie było potargane, ale na ciele nie było żadnych śladów.
Ostatkiem sił wbiegł do kościoła… Kościół… Odpędził myśl.
Wstał i rozejrzał się.
Co teraz? Nie wiedział, co tu robi ani dokąd powinien iść.
Obchodząc kościół (wzdrygnął się) szerokim łukiem, ruszył przed siebie.

Przesmyki między skałami były ciasne. Doskonałe miejsce by się ukryć, by uciec przed czymś dużym. Tylko przed czym?
Poczuł smród rozkładu i spalenizny, jeszcze zanim wyszedł na otwartą przestrzeń.
Cztery sczerniałe kamazy stały w nierównych odstępach jeden za drugim. Po plandekach zostały tylko metalowe szkielety, szyby z plastik-szkła stopiły się od gorąca. Z szoferki jednego z pojazdów wystawały zwęglone zwłoki. Kilka ciał leżało pod ciężarówkami.Spokojnie obszedł wszystkie szczątki. Po drugiej stronie znalazł kolejne ciała. Leżały w pewnej odległości od samochodów. Nie były spalone, ale całe posiekane przez pociski.
Kobieta i dwoje dzieci. Wyglądało na to, że leżą tu już bardzo długo. Ciała były spuchnięte, zielonkawe, a unoszący się fetor był nie do wytrzymania. Nie był w stanie stwierdzić czy dzieci to chłopcy czy dziewczynki.

Młoda blondynka, której włosy rozwiewał wiatr. Śmiech dzieci.

Nie mógł sobie przypomnieć, skąd pochodziło to wspomnienie ani kim była dziewczyna.
Wrócił do kamazów i sprawdził, czy jest w nich coś, co mogłoby mu się przydać, ale po kilku chwilach zrezygnował. Wszystko było doszczętnie spalone.
Ciężarówki zwrócone były na południe i prawdopodobnie właśnie tam jechały. Nie mając innego pomysłu, ruszył w tym kierunku.
Kilka kilometrów dalej natrafił na starą terenową ładę. Kabina pojazdu była roztrzaskana, drzwi wyglądały jak sito. Obok leżały kolejne zwłoki. Ich wygląd i wszechobecny smród wskazywał, że leżą tu tak samo długo jak ciała przy kamazach.
Obszedł samochód. Wyglądał na sprawny, tylko opony po prawej stronie były przebite. Ominął ostrożnie trupa i wsiadł do szoferki. Kluczyki tkwiły w stacyjce.
Łada zakaszlała kilkakrotnie, ale w końcu odpaliła. Powoli ruszył do przodu. Samochód trząsł się i znosiło go na prawo, ale można było nim jechać. Monotonne powarkiwanie silnika i powiew ciepłego powietrza na twarzy uspokoiły go, odpędziły lęki.
Siedemdziesiąt kilometrów dalej skończyło się paliwo.

Słońce świeciło wysoko nad horyzontem, piekąc kamienną pustynię.
Szedł krok za krokiem, czując jak wyschnięty język szoruje po podniebieniu za każdym razem, gdy odruchowo próbował przełknąć ślinę. Organizm nie produkował jej już od kilku godzin. Dla odmiany pot lał się z niego strumieniami. Zlizywał go łapczywie ze spierzchniętych warg.
Ciągnął nogi jedna za drugą. Nie mógł uwierzyć, że ma jeszcze siłę stawiać kroki, że jeszcze nie upadł twarzą w kamienie i piach. Na horyzoncie po prawej widział góry, wśród których z pewnością znalazłby cień, ale były tak daleko, że nawet nie wyobrażał sobie, iż mógłby do nich dotrzeć.
W końcu siadł zrezygnowany. Z trudem uspokoił oddech, brudną narzutą otarł pot z twarzy. Położył się. Było mu wszystko jedno, czy usmaży się, czy dostanie gorączki, czy szlag trafi go w jakiś inny sposób.
Nie wiedział, kiedy stracił przytomność.

Czarne, kościste łapy poruszały się niestrudzenie w tę i z powrotem. Leżał na wznak, a do jego uszu nieustannie docierał monotonny pomruk. Chciał się poruszyć, ale jego ciało nie wykonywało poleceń mózgu. Bał się. Nie wiedział, co się z nim dzieje, a jedyną częścią ciała, która chciała się ruszać, były oczy. Jednakże nie mogąc poruszyć głową, niewiele mógł zobaczyć. Widział więc tylko te łapy, które poruszają się nad nim. Choć nic nie czuł, wiedział, że go dotykają. Nagle do jego nozdrzy dotarł swąd palonego ciała.

Zerwał się przerażony, próbując odpędzić od siebie widmo czarnych łap. Nie wytrzymał i z jego gardła wydobył się stłumiony jęk. Dopiero wtedy zorientował się, gdzie jest i że łapy były tylko snem.
Odetchnął z ulgą.
Gdy spał, zapadła noc. Kamienie wciąż były nagrzane, ale powietrze stało się lodowate, przeszywające.
Spojrzał w niebo i nagle poczuł się strasznie samotny. Mimo, że wciąż niczego nie mógł sobie przypomnieć, domyślał się, że nie nawykł do przebywania na takich pustkowiach. Nie ze względu na trudne warunki, ale na zupełny bark ludzi. Całkowite opuszczenie. Było mu źle. Ale z drugiej strony myśl o ludziach z jakiegoś powodu budziła w nim strach.
Odpędził te myśli. Położył się ponownie, tak by jak największą powierzchnią ciała dotykać kamieni. Miał nadzieję, że tym razem sny okażą się spokojniejsze.

Leżał na wznak otulony kocami. Do jego uszu dolatywało chrapliwe warczenie diesla. Nie mógł się poruszyć, bo głowa i ręka śpiącej u jego boku kobiety spoczywały na jego piersiach.
Była ciepła i miękka. Uniosła głowę. Pasma blond włosów opadały jej na czoło i oczy. Posłała mu zaspany uśmiech.

Obudził się pełen niepokoju. Sam nie wiedział dlaczego. Nie pamiętał, kim była kobieta, którą widział we śnie, nie wiedział, czemu jej widok sprawiał, że czuł się niepewnie.
Wstał. Noc, mimo że niespokojna, przywróciła mu nieco sił. Chwilowo ustało również pragnienie.
Ustalił kierunek według pozycji słońca i poszedł dalej.
Około południa dotarł nad krawędź wzgórza i jego oczom ukazały się ruiny miasta wznoszące się w dolinie. Wyglądało na to, że do wieczora powinien do nich dotrzeć.
Zaczął ostrożnie schodzić po zboczu. Nie było łatwo. Kamienie osuwały mu się spod stóp i kilka razy upadł, rozbijając sobie kolana i łokcie. Tocząc się w dół, próbował chwytać się ostrych krawędzi skał, raniąc sobie dłonie.
W końcu udało mu się dotrzeć na dno doliny. Dalej teren prowadził prosto.
Idąc, zastanawiał się, czy w tym widmowym mieście spotka jakichś ludzi. Nie wiedział, jak długo był sam, ale czuł, że chce z kimś pobyć, posłuchać głosu drugiego człowieka. Choć z drugiej strony może lepiej, żeby miasto było opuszczone. Myśl o tym, że mógłby kogoś spotkać, napawała go lękiem.
Gdy minął pierwszy zrujnowany budynek, opadł na kolana i wyrzucił z siebie całe powietrze w głośnym westchnieniu.
Usiadł, opierając się o chłodną ścianę. Uśmiechnął się do siebie. Przez chwilę cały dzień marszu i suchość w ustach przestały mieć znaczenie.
Przymknął oczy. Zmęczenie wolno rozeszło się po całym ciele. Odpłynął.

1 2 »

Komentarze

10 X 2010   13:37:03

fajnie

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.