– A dlaczego zapłaciłeś tej dziewczynie, co ze mną siedziała?
– Ona była w pracy, nie mogła sobie tak po prostu z tobą gadać za friko.
– Ale zawołała koleżanki?
– Widziałem. Pewnie nie miały klientów.
– Takich jak ten nasz?
– Nie, takich ma Zam.
– To jakich?
– Praca tych dziewczyn polega na dotrzymywaniu towarzystwa.
– Płacą im za gadanie, tak jak ty tej mojej?
– Za gadanie też.
– A poza tym?
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj
‹Jango i Boba›
– Tatoo…
– Hmmm? – Jango Fett porównywał właśnie obliczenia własnego komputera pokładowego z danymi z oficjalnej tabeli i bardzo starał się nie stracić wątku.
– Dlaczego Zam z nami nie leci?
– Ma własny statek, zresztą ona chyba planowała tam jeszcze zostać, nie wiem.
No, jasna cholera, oni to brali w peryhelium czy w aphelium, drobna różnica!
– To czemu dziś spała u nas?
– Kto?
– Zam!
Jango oderwał wzrok od monitora i spojrzał na Bobę, który siedział na podłodze za fotelem drugiego pilota.
– Synek, zapamiętaj sobie: jeżeli zaprosisz kobietę na kolację, a ona tak się naćpa, że zapomni, że morfując w człowieka, nie powinna mieć błękitnej cery, to zaproponuj jej nocleg.
Korzystając z tego, że Boba trawił życiową poradę, Jango wrócił do swojej tabelki.
W aphelium! No cudnie, a jak ktoś na to nie wpadnie, to się wpieprzy prosto w gwiazdę. Banda szmaciarzy.
– A co to znaczy „naćpać się”? – dobiegło zza fotela.
– Wziąć za dużo białej wróżki.
– A co to jest biała wróżka?
– Takie lekarstwo.
– Zam jest chora? – Boba wyraźnie się zaniepokoił.
– Dziś rano rzeczywiście nie czuła się najlepiej – w głosie Jango zabrzmiała lekka złośliwość. – Ale nie jest chora. Białą wróżkę bierze się dla relaksu. Ja piję piwo, ona bierze wróżkę, rzecz gustu.
– E tam, coś ściemniasz. Nie mogła się dobrze bawić, skoro nie wiedziała, co robi.
– Wprost przeciwnie – Jango uśmiechnął się szeroko. – Mówiła, że jest cudownie. Zresztą, jak się rano obudziła, też nie wyglądała na niezadowoloną.
Boba od niechcenia odbezpieczył stary miotacz z wyjętym magazynkiem, który wygrzebał rano z szafki w ładowni. Potem podczołgał się pod drzwi w grodzi, skulił za framugą, zamarkował strzał w ciemny korytarz i przeturlał bliżej ojca.
Ładnie mu to wychodzi, tak naturalnie. Jango złapał się na tym, że trudno mu oderwać wzrok, ich spojrzenia się spotkały.
– Tatoo… A ja mógłbym dostać trochę tej białej wróżki?
– Nie, to nie dla dzieci.
– Tak myślałem. Jak piwo, prawdziwe strzelanie poza strzelnicą i chodzenie na akcje.
– No właśnie.
Dobrze, więc jeżeli będziemy liczyć inklinację względem płaszczyzny orbity tej największej planety w układzie… Cholera, a może oni podają względem tej zamieszkanej?
– Dlaczego mnie zostawiasz na Kamino, jak lecisz na akcję? Na Kamino jest nudno.
– Nudno?!
– Oj, no wiem, jest fajnie. Najbardziej lubię tor przeszkód. A ostatnio, jak graliśmy z chłopakami w taką jedną grę, wiesz, na symulatorach, to wygrałem. Ze wszystkimi wygrałem! A oni byli z grupy Theta czyli mają osiem lat!
– Jakoś mnie to nie dziwi.
Względem zamieszkanej oczywiście.
– Co cię nie dziwi?
– Te wasze gry wymagają sporo samodzielności myślenia, nic dziwnego, że jesteś lepszy od reszty chłopaków.
– No nudno jest… Wolę się z tobą uczyć, nawet teorii na kompie. Dlaczego mnie nie zabierasz na akcje?
– Nie chcę, żeby ci się coś stało.
No dobra, prawie koniec. Jeszcze tylko trzeba będzie dopracować lądowanie. Co on jakiś taki cichy…
Jango wychylił się za oparcie i spojrzał w dół na Bobę.
– Co jest?
Mały siedział ze skrzyżowanymi nogami i z opuszczoną głową wpatrywał się w broń. Zabezpieczyć, odbezpieczyć, celuj, cyngiel, kling, kling, cisza, tss. Kling…
– A jak tobie coś się stanie?
– Boba, nie bądź głupi! Jestem najlepszym łowcą nagród w Galaktyce! Co mi się może stać?!
Kling, kling, cisza.
– Daj spokój, synek – Jango przechylił się przez podłokietnik, ujął Bobę delikatnie za brodę i zmusił do podniesienia wzroku. – O takich rzeczach nie ma co myśleć. Myśl o tym, że jesteś coraz starszy i już niedługo będziesz mógł ze mną częściej latać.
– Naprawdę?? Kiedy? Może już nie lećmy tym razem na Kamino? Mówiłeś, że masz robotę gdzieś tu niedaleko, nawet wpadniemy na chwilę rozejrzeć się na tamtej planecie, ale że potem ci zejdzie trochę czasu, żeby mnie odstawić!
– Ja coś takiego mówiłem? Kiedy?
– Noo, do Zam, wczoraj.
– Nie podsłuchuj, szczeniaku! – Jango wymierzył synowi policzek, ale ten błyskawicznie się zasłonił. – Dobrze! – pochwalił małego i potargał mu włosy. – Bardzo dobrze. Ale nie podsłuchuj. To znaczy mnie, innych jak najbardziej.
– To nie lecimy na Kamino?
– Tym razem jeszcze tak. Pamiętasz tego gościa w klubie przedwczoraj?
Boba skinął głową.
– Poważny klient, robota w sumie prosta, ale nie bardzo warunki na lekcję poglądową. Ja się stamtąd zmyję bez problemu, ale z zabraniem ciebie miałbym kłopoty. Wybacz, synek, następnym razem. A jak ci się podobało w tym klubie? Najlepsza knajpa na planecie, nie myśl sobie!
– Super, prawda? Te światła! I fajnie tańczyli. Tylko muzyka za głośna, nie słyszałem, co mówiliście.
– I o to mi chodziło! Wybiera się taki lokal, żeby można było spokojnie rozmawiać. Zresztą, ja to bym cię wziął do naszego stolika, to on stroił jakieś fochy – Jango wzruszył ramionami.
– Czemu byłeś w hełmie? Nie zawsze chodzisz w hełmie.
– Nie chciałem, żeby mnie kiedyś poznał na ulicy.
– A dlaczego zapłaciłeś tej dziewczynie, co ze mną siedziała?
– Ona była w pracy, nie mogła sobie tak po prostu z tobą gadać za friko.
– Ale zawołała koleżanki?
– Widziałem. Pewnie nie miały klientów.
– Takich jak ten nasz?
– Nie, takich ma Zam.
– To jakich?
– Praca tych dziewczyn polega na dotrzymywaniu towarzystwa.
– Płacą im za gadanie, tak jak ty tej mojej?
– Za gadanie też.
– A poza tym?
– Różnie, Boba, co kto lubi. A wy o czym rozmawialiście? Wyglądaliście dość rozbrajająco.
– Jak?
– Nieważne, o czym gadaliście?
– Opowiedziałem im, jak poszliśmy kupować za… za…
– Zaopatrzenie. Jakbyś powiedział „jedzenie”, świat też by się nie zawalił.
– I że mieliśmy taki wielki wózek na antygrawitacji ze skrzyniami, i że tam na półkach stało jedzenie, można było samemu wziąć, nie tylko zamawiać! Tylko trzeba było zapłacić. I mogłem sobie sam wybrać ciastko w takiej kawiarni, zjeść zupełnie co innego niż ty!
– I co one na to?
– Śmiały się. One w ogóle wesołe były.
– Taka praca.
– Powiedziały, że chyba dawno nie byłem w mieście i pytały, skąd jesteśmy.
– I co odpowiedziałeś?
– Że nie wiem i żeby spytały ciebie – skrzywił się Boba.
– Bardzo dobrze.
– Wcale nie dobrze! Śmiały się! A ja doskonale wiem, że mieszkamy na Kamino, ale jesteśmy Mandalorianami.
– Zawsze lepiej wiedzieć więcej niż cię o to podejrzewają. A to nie przelewki, Boba, tego, gdzie mieszkamy, nie możesz nikomu powiedzieć. Nigdy, chyba że…
– Tak, wiem. Chyba, że tobie coś się stanie albo cię aresztują. A i wtedy lepiej nie. Mam się nie dać nabrać na pozory i starać przeczekać tam, gdzie nas rozdzielą – chłopiec znów spochmurniał.
– Świetnie, dokładnie tak! A co jeszcze mówiły te dziewczyny?
– Pytały, czy jesteś moim tatą. To chyba mogłem powiedzieć?!
– Tak.
– Chociaż to też osobiste pytanie? Ale powiedziałem, że tak.
– W porządku, wszystko w porządku.
– A one spytały, czy jestem do ciebie podobny. I się śmiały.
– I?
– Udawałem, że nie rozumiem. Ale o co im chodziło?
Jango uśmiechnął się pod nosem.
– Nie wiem, synek. Trzeba było spytać. A w jakim ty z nimi języku rozmawiałeś?
– Eeee… Nie pamiętam. Nie wiem.
– I to jest właśnie twój problem. Nie mów do ludzi w trzech językach jednocześnie, bo ja cię zrozumiem, Taun We cię zrozumie, ale obcy nie. To bardzo dziwacznie brzmi, nie możesz mieszać słów.
Wróciłam do twego tekstu po latach i nadal jest słodki. :-) Znakomicie oddane zachowania dziecka.