WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić | |
Autor | Tomasz Wojtaś |
Tytuł | Szansa |
Opis | Autor pochodzi z Lublina, z wykształcenia jest filozofem, a pisanie traktuje jako rozmowę z samym sobą (czasami ciekawą, często irytującą, ale zwykle wartą zachodu). |
Gatunek | realizm magiczny |
SzansaTomasz WojtaśSzansaW tej samej chwili wszedł do salonu Korbet i podał nam kieliszki wypełnione żółtawym napojem. Kiedy go spróbowałem, kiwnąłem z uznaniem głową. Był cudownie orzeźwiający – schłodzony, o subtelnie miętowym podtekście i smaku nieznanego mi owocu. Po chwili poczułem, że robię się głodny. – Jednak moje wystąpienie nie dorasta do wystąpienie pana Korbeta – powiedziałem. – Było ono… jak ten aperitif: orzeźwiające i zaostrzające apetyt na wiedzę. To było niesamowite! – Dziękuję panu bardzo – Korbet ukłonił się w moją stronę. – Jednak uznanie należy się hrabiemu Starnickiemu. To on opracował tekst przemówienia. Ilustracja: Agnieszka Majchrzak Spojrzałem zdziwiony na starego człowieka. – To prawda – skinął głową hrabia. – Jednak bez Michała byłoby ono martwe jak spróchniały pień. To on wlał w nie życie. Twoje zdrowie, Michale! Unieśliśmy kieliszki. – Nasza obecność na tej konferencji… – hrabia zaśmiał się nagle – to pewnego rodzaju kaprys. Nie zależy mi ani na naszym wystąpieniu, ani tym bardziej na wystąpieniach innych. Jeżdżę z Michałem na różne sympozja i konferencje, ale wolałbym, żeby ich w ogóle nie było. Szkoda tych biednych drzew, z których zrobi się papier i wydrukuje materiały pokonferencyjne. Ale pal ich wszystkich licho. Zapraszam na obiad. – Obawiam się, że nie bardzo rozumiem, co chce mi pan przez to powiedzieć – rzekłem, siadając za stołem. Przygotowane dania wyglądały znakomicie. Nie czekając na dodatkowe zaproszenie, zacząłem jeść. – Chcę powiedzieć, że konferencje służą mi wyłącznie do celów towarzyskich – wyjaśnił hrabia, dając znak Korbetowi, by nalał wina. – Dzięki nim mogę poznać tak znakomitych ludzi jak pan. – Hrabia wychylił wino i pochylił się nad potrawką. Obiad był zdumiewająco smaczny; jeszcze nigdy w życiu nie jadłem takich wspaniałości. Dla samego posiłku warto było przyjąć zaproszenie. A i wino, którym nas częstował Korbet (powinienem dodać, że nie siedział z nami przy stole, lecz nam usługiwał), było znakomite. Kiedy skończyliśmy deser, Starnicki wstał od stołu, ale nie usiadł na wózku, lecz poprosił mnie, bym służył mu ramieniem. Przeszliśmy w ten sposób do biblioteki, w której hrabia usiadł na fotelu i biorąc przygotowaną przez Korbeta fajkę, oznajmił wesoło: – A teraz nadszedł czas na prawdziwy deser. Proszę, niech pan się rozejrzy po moich zbiorach. Nie musiał tego powtarzać, bo kiedy tylko weszliśmy do biblioteki, uderzył mnie jej rozmiar; zajmowała, na pierwszy rzut oka, pięćdziesiąt metrów kwadratowych. Książki leżały na półkach stojących przy ścianach bądź rzędami naprzeciw wejścia. Byłem w bibliofilskim szoku, rozglądając się między nimi i biorąc do ręki poszczególne woluminy – dostrzegłem pierwsze wydania dzieł Locke’a i Hume’a, polskich arian, a nawet oryginał pracy Kopernika. W tej bibliotece kryła się niewyobrażalna fortuna! – Jak się panu podobają moje szpargały? – zapytał hrabia, pykając fajeczkę. – Trochę się tego uzbierało. – Szpargały?! – To przecież tylko zakurzony papier. Spojrzałem na niego zdumiony i dostrzegłem, że przygląda mi się z uwagą. – Więcej byłoby z nich pożytku, gdyby rozpalić nimi ogień i ogrzać paru bezdomnych. Niech pan zajrzy do tej książki w jasnej okładce – rzekł, odkładając na stolik fajkę. – Tak, chodzi mi o tą. Ale niech pan nie patrzy na okładkę. To ma być niespodzianka! Wziąłem wolumin i usiadłem na fotelu stojącym obok hrabiego. To była współczesna książka. Zajrzałem do spisu treści i domyśliłem się, że traktuje o filozofii. Po paru chwilach wyrywkowego czytania tak mnie zainteresowała, że odruchowo spojrzałem na okładkę. Ale nie znalazłem na niej autora i tytułu. – Podoba się panu? – zapytał hrabia. – Jest bardzo interesująca. W sumie traktuje o tym, o czym sam myślę. Ale dlaczego na okładce nie ma autora? – Jak to nie ma? Przecież jest. Spojrzałem na okładkę i z wrażenia zerwałem się z fotela. Widniało na niej moje nazwisko! – Spokojnie! – zaśmiał się Starnicki. – To tylko taka sztuczka. – Sztuczka… – powtórzyłem bezmyślnie, czując, że żołądek podskoczył mi z wrażenia do gardła. – Ale przecież na okładce nic nie było! – I dalej nic nie ma… Spojrzałem jeszcze raz na okładkę. Hrabia miał rację – była pusta, bez tytułu i autora. – Jak pan to zrobił?! – Ja nic, to pan! – Starnicki uśmiechał się zadowolony. – Dobry prestidigitator niczego nie robi. Jedynie pozwala, żeby widownia sama się łudziła. Nie wiem dlaczego, ale poczułem na karku zimne krople potu. Spojrzałem na hrabiego, ale dojrzałem w nim jedynie ubawionego swoim żartem starca. – W tej książce były… – zacząłem niepewnie, próbując uspokoić oddech – moje przemyślenia, rzeczy, które ostatnio mnie nurtują, zagadnienia, z którymi próbuję sobie poradzić… Przecież to są moje myśli! – Oj tam, od razu pana. To tak jakby powiedzieć, że idea dobra należy wyłącznie do Platona. Niech pan spojrzy na to szerzej. Nie mogłem oderwać wzroku od Starnickiego. – Zainteresował mnie pan swoim wystąpieniem – powiedział nagle, zmieniając temat. – Nazwałbym pana humanistycznym mizantropem, bo chociaż nie ufa pan ludzkości, to dba pan o jej najgłębsze wartości. To naprawdę interesujące. Czuję też w panu głęboką wiarę, że istnieje jakaś, scalająca tę marną rzeczywistość, prawda, dla której warto poświęcić życie – podniósł fajkę do ust, próbując ją na powrót zapalić, bo przed minutą zgasła. – Słodka potęga naiwności. Próbuje pan wyjść z platońskiej jaskini, wybierając samotność, bo ludzka masa potrafi jedynie łudzić, ale zapomina pan, że światło, które zaleje pana na zewnątrz, może oślepić. I co wtedy? Zostanie pan zupełnie sam, w dodatku ślepy… – zaniósł się śmiechem, ale po chwili zgiął się wpół, targany kaszlem. – Absurdalne ludzkie namiętności… Zamilkł, jakby zatopił się we własnych myślach. Korciło mnie, żeby wyjść i zapomnieć o nim, tym bardziej że wydawał się szalony. Jednak nie byłem w stanie – ciekawość przykuła mnie do fotela skuteczniej niż najcięższe łańcuchy. Starnicki, jakby odgadując moje myśli, uśmiechnął się po raz kolejny. – Wiem, że wydaję się panu ekscentryczny, ale jak pan pożyje tak długo jak ja, będzie pan taki sam. Spoglądałem na niego zaintrygowany, nie wiedząc, co mógłbym mu odpowiedzieć. – Dlaczego pan mnie zaprosił? – zapytałem w końcu. – Z ciekawości. A z jakiegoż by innego powodu? – pyknął ze swojej fajeczki i spojrzał na mnie z rozbrajającą szczerością. Przez moment siedziałem zdumiony, nie wiedząc, czy poczuć się poniżonym i zignorowanym, ale w następnej chwili zaśmiałem się. Chyba po raz pierwszy od przestąpienia progu tego domu. – Z ciekawości? – powtórzyłem. – Jak najbardziej. Po prostu musiałem pana poznać. – Ale w sumie po co? Jestem zwykłym, szarym człowiekiem. Nie lepiej było zaprosić kogoś innego? – A kogo? Chłopców, którzy bawią się w Indian? Ton głosu hrabiego, w którym tkwiło autentyczne zdziwienie moim pytaniem, rozbawił mnie. Twarz tego starca, jego ironiczne podejście do świata i absurdalność sytuacji, w jakiej się znalazłem, przerosły moją powagę. Przeprosiłem za mój śmiech, chociaż z oczu hrabiego wyczułem, że nie miał mi tego za złe; wręcz przeciwnie – tliła się w nich wyraźna iskierka rozbawienia i przyjaźni. Poczułem się rozluźniony, chociaż tkwił jeszcze we mnie niepokój po „sztuczce” hrabiego. – A teraz… – zacząłem, spoglądając na trzymaną w dłoni książkę. – A teraz, kiedy otworzę książkę na dowolnej stronie, co zobaczę? – Nie wiem – odrzekł hrabia. – Być może to, co chciałby pan zobaczyć. A cóż by innego? Ważyłem przez chwilę jego słowa, po czym otworzyłem książkę na przypadkowej stronie i zacząłem czytać na głos: - Podoba się panu? – zapytał hrabia. – Jest bardzo interesująca – odparłem. – W sumie traktuje o tym, o czym sam myślę… Zrobiłem pauzę, wziąłem głęboki oddech i czytałem dalej: – Jak to nie ma? – zdziwił się hrabia. – Przecież jest! Spojrzałem na okładkę i z wrażenia zerwałem się z fotela. Widniało na niej moje nazwisko! Zamknąłem książkę, nie wiedząc, co o tym myśleć. Ten starzec naigrawał się ze mnie albo chciał mi coś zakomunikować. Milczałem przez dłuższą chwilę, patrząc na jego twarz, w oczekiwaniu na jakieś wyjaśnienia, ale nie doczekałem się. Hrabia wpatrywał się we mnie i zdawało się, że nasze milczenie nie będzie miało końca. I nagle poczułem, że w czasie tej milczącej chwili zdobyłem coś niezrównanie cennego. Albo straciłem to na wieki. Wrażenie było tak silne, że zachwiałem się na krześle i byłbym z niego spadł, gdyby nie słowa hrabiego: – Dużo zyskałem ze spotkania z panem. Odmłodziło mnie ono o kilkadziesiąt lat. – Uśmiechnął się, odkładając na bok fajkę. Uniósł się z fotela i poprosił gestem, bym pomógł mu się podnieść. Wydał mi się w tamtej chwili, na przekór jego słowom, niewyobrażalnie stary; tak jakby w ostatnich minutach uszła z niego cała witalność. – Proszę mi wybaczyć, ale mój wiek upomniał się o swoje prawa – dodał. – Szkoda, że nie mogę się panu niczym odwdzięczyć. Odruchowo omiotłem wzrokiem bibliotekę i pomyślałem, że mógłbym poprosić go o jakiś wolumin. Byłem pewien – nie wiem dlaczego – że podarowałby mi nawet oryginał pracy Kopernika. Ale niczego nie chciałem. Wszystko wydawało mi się nierealne – moja wizyta w tym domu, hrabia, jego słowa, a nawet ja sam. Ruszyliśmy w stronę salonu. Po drodze Starnicki poprosił mnie, żebym zaprowadził go jednak do sypialni. Kiedy stanęliśmy na jej progu, uścisnął mi dłoń: – Naprawdę było mi miło pana poznać. Odpowiedziałem na uścisk i nie mogąc wydusić z siebie słowa, odwróciłem się w stronę wyjścia. Idąc korytarzem, czułem, że hrabia patrzy za mną. Kiedy uchyliłem drzwi wejściowe, przymknąłem oczy, bo zalało mnie ostre, słoneczne światło. Pochylając głowę, ruszyłem ku bramie, i idąc tak, poczułem – sam nie wiem czemu – narastające uczucie samotności. Wydawałem się sobie ślepym żebrakiem, brnącym bez celu przed siebie, zdanym na pastwę przypadku i ludzkiej obojętności. Ale to wrażenie zniknęło równie szybko, jak się pojawiło. Kiedy minąłem bramę i stanąłem na ulicy, poczułem przypływ energii, jakiej od bardzo dawna nie doświadczyłem. Odetchnąłem głęboko i nagle zdałem sobie sprawę, że ciągle trzymam w dłoni książkę – przedmiot „sztuczek” hrabiego. Przez chwilę nie wiedziałem, co z nią zrobić – zwrócić ją, czy też potraktować jako prezent. Ale zanim się zdecydowałem, wyrósł nagle przede mną spotkany przed paroma godzinami policjant, wypatrując czegoś za moimi plecami. – Przepraszam… – wydukał wyraźnie zmieszany. – Czy nie stał tu dom? Zdawało mi się, że spotkałem pana, jak do niego wchodził… Spojrzałem za siebie, ale zamiast domu dostrzegłem jedynie przystrzyżone krzaki. – No co pan? – rzuciłem. Udając rozbawienie, przeszedłem raźno na drugą stronę ulicy. Ale w głębi duszy zadawałem sobie z lękiem pytanie, czy kiedykolwiek zrozumiem to, co mnie dzisiaj spotkało. |
Zgadzam się, że tekst daje pole do wielorakich interpretacji. Dla mnie jednak zbyt rozmyty, za mało wyrazisty. Poza tym sztuczki typu jest a za chwilę nie ma zbyt wyeksploatowane. Ile lat ma główny bohater? Podejrzewam, że jest w wieku większości referentów, około 60, ale nie dopatrzyłam się tej informacji. Głównym plusem jest atmosfera, specyficzny klimat.
Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.
więcej »Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.
więcej »— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.
więcej »...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak
Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak
Viral-Karma
— Tomasz Wojtaś
Nigdy nie budź śpiących słów
— Tomasz Wojtaś
Dom marzeń
— Tomasz Wojtaś
Ciekawy tekst - mało dynamiczny, pełen niedopowiedzeń, ale intrygujący. Nasuwa mi się kilka możliwych interpretacji tego, co spotkało bohatera, a to, jak sądzę, dobrze świadczy o opowiadaniu :)