Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 11 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Maciej Sadlik
‹Radość tworzenia›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorMaciej Sadlik
TytułRadość tworzenia
OpisAutor pisze o sobie:
Mam 18 lat i jestem kiepskim uczniem dobrego liceum. „Radość tworzenia” to moje pierwsze opowiadanie, które ukazuje się na łamach „Esensji”, pierwsze, które ukazuje się gdziekolwiek i generalnie pierwsze, które w ogóle skończyłem.
Gatunekgroza / horror, realizm magiczny

Radość tworzenia

« 1 2 3

Maciej Sadlik

Radość tworzenia

Ale było już za późno. Drzwiczki uchyliły się, a na Billy’ego runął grad kolorowych kulek. Odskoczył odruchowo i wpadł na drugi rząd szafek, hałasując niemiłosiernie. Pstrokata powódź nie miała końca, upodobniając podłogę szatni do basenu z piłeczkami, w którym bawią się małe dzieci w centrach handlowych, gdy ich rodzice robią zakupy.
– Tak, świetny kawał! – krzyknął do szafek. – Naprawdę ekstra. Uśmiałem się tak, że…
Nagle urwał, bo dokładniej przyjrzał się wysypisku. To nie były kolorowe piłeczki. To były zrolowane skarpetki. Dziesiątki, może setki zwiniętych w kulki skarpetek. Billy cofnął się, znowu zawadzając o szafkę. Rzucił ostatnie spłoszone spojrzenie na barwną kupkę i czmychnął z szatni tak szybko, jak tylko potrafił.
Tuż za drzwiami zatrzymały go wrzaski i śmiechy, jak gdyby wkroczył na własne przyjęcie-niespodziankę. Stał tam Mike z paroma kumplami z klasy. Śmiali się do łez, podtrzymując nawzajem. Ktoś leżał już na podłodze, tarzając się z radości.
– Ale nuuuuuumer!
– Widzieliście jego minę?
– No, o mało nie zrobił w gacie!
– Billy… – wykrztusił Mike, wciąż zanosząc się śmiechem – i jak, Billy? Chyba udało nam się… hahaha!… cię przestraszyć!
Billy milczał, wpatrywał się w nich w osłupieniu.
– To wy?
– No nie mogę, hahaha!
– Nie, skarpetkowe duchy… – Mike uśmiechnął się, tym razem jakby bardziej przyjaźnie. – Jasne, że my, młotku. Załatwiałem skarpetki od połowy szkoły, żeby to zorganizować.
– I co, mieliście niezły ubaw, co? – krzyknął Billy.
– Ziom, spokojnie – powiedział Mike, tłumiąc resztki śmiechu. – W końcu chciałeś się przestraszyć skarpetek, nie? Zrobiłem, jak chciałeś!
Billy przytaknął i nagle poczuł falę wdzięczności wobec kumpla.
– Dzięki, Mike – jęknął. – To rzeczywiście był niezły numer. I faktycznie, o mało się nie…
I cała grupka wybuchła śmiechem, a Billy śmiał się z nimi. Chichotali i wrzeszczeli, dopóki jakiś nauczyciel ich nie zganił. Potem ktoś zauważył „ten karygodny bałagan” i musieli posprzątać całą szatnię. To troszkę popsuło im humory, a zwłaszcza Billy’emu, który w górze skarpetek odnalazł swoje własne. Szare i wełniane, całkowicie nijakie. Ale był pewien, że to te, w końcu już tyle razy się ich wystraszył.

Wydarzenia ostatnich dni może rzeczywiście troszkę pomieszały mu spojrzenie na kosz z bielizną, i choć teraz Billy wolał nie zaglądać za często do szafy i nie gasić światła, gdy zasypiał, miało to swoje dobre strony. Prawie skończył swoje opowiadanie. Teraz był z niego naprawdę zadowolony i czuł, że spisane pod wpływem impulsu myśli miały niepokojący i mroczny wydźwięk. Chyba w końcu mu się udało. Wydrukował kopię dla Mike’a, a ten, o dziwno, pokiwał głową z uznaniem.
– Nieźle, ziom – powiedział. – Całkiem nieźle się to czyta. Jak nic, to ta nasza niespodzianka dobrze ci zrobiła. Umieram z ciekawości, jak to zakończysz. Przydałby się mocny kop na koniec.
– Właśnie – zgodził się Billy. – Ale, do diabła, nie mam żadnego pomysłu na zakończenie!
Faktycznie nie miał i nic nie przyszło mu do głowy przez cały weekend. Przez to wrócił do szkoły markotny i obrażony na wszystkich. Skarpetek miał już serdecznie dosyć i najchętniej skasowałby całe to opowiadanie.
– Sam nie wiesz, czego chcesz – zawyrokował Mike, robiąc mądrą minę.
– Wiem, to znaczy… No wiesz… – Billy spojrzał na niego rozpaczliwie. – Coś takiego. Niespodziewanego. Strasznego. Psychodelicznego.
– Psychodelicznego? No, trzeba było tak od razu – Mike zaśmiał się ochryple. – To dlaczego nie napiszesz tego, jak będziesz na fazie?
– Co!?
– No nie mów, że nie wiesz, o co biega. Połowa pisarzy była na haju podczas pisania.
– No co ty!
– Serio! Mówię ci, ziom, nikt tak nie wali w kocioł ani nie daje w żyłę jak artyści!
Billy patrzył na niego podejrzliwie.
– I co, że niby ja mam…
– Myślę, że to może pomóc.
– Ale…
– Nie damy ci żadnego syfu, nie bój się. Mała dawka, lekki odlot, zakończenie samo się napisze.
– Czy ja wiem…
– Słuchaj, ziom. Nie kupimy żadnego dziadostwa od jakiegoś dilera. Weźmiemy ci legalny towar z funshopu. No… – dodał zniecierpliwiony – z funshopu. Sprzedają tam takie niby… dragi. Takie, no wiesz, dopalacze na imprezki i taki tam.
Billy słuchał z otwartymi ustami. To mogło być niezłe wyjście.
– Weźmiemy ci „kosmiczny odlot”. Mówię ci, próbowałem raz i czułem potem, że sam mógłbym napisać niezłe science fiction.
– Myślisz, że mógłbym spróbować?
– No jasne, krzywdy se tym nie zrobisz! A nawet jeśli nic nie napiszesz, to będziesz miał niezapomniany wieczór.
– Wiesz… Chyba mógłbym… spróbować.
– Pewnie, ziom! Przygotuj kaskę na pojutrze, bo wujek Mike przyniesie ci mnóstwo smakołyków!

Jeśli chodziło o używki, Mike był niezwykle słowny. W środę pojawił się uradowany i pokazał Billy’emu małe pudełko – z miną, jakiej mógłby pozazdrościć Święty Mikołaj.
– Oto i gość specjalny – zaśmiał się, prezentując pstrokate opakowanie. Billy przestudiował je ostrożnie.
– Dlaczego tu napisano: „Nie do spożycia przez ludzi"?
– E tam, to taki chwyt, żeby nikt ich nie zaskarżył. – Widząc minę Billy’ego, dodał po chwili: – Daj spokój! Od tego nikt nie zginął. A tu mam jeszcze coś ekstra!
Pomachał mu przed nosem małą saszetką.
– Anielski pył! Rozpal niewielką kupkę proszku, a już po chwili odlecisz do krainy niebiańskiej szczęśliwości, gdzie nic nie jest takie, jakie się wydaje! No, przynajmniej tak piszą na opakowaniu. Ale zapal to sobie, może ci pomoże. A tego „kosmicznego odlotu” łyknij ze dwie tablety. No, będzie dobrze, zobaczysz! Teraz spadaj, policzymy się, jak napiszesz zakończenie! I ma być zajebiste, słyszysz?

Billy miał szczęście. Mamy nie było tego dnia w domu, a jeśli wierzyć karteczce na lodówce, miała wrócić sporo po północy. Moment sprzyjał pisaniu. Billy rozpakował swoje tabletki i powąchał je niepewnie. Pachniały niepodobnie do niczego. Skład chemiczny wypisano po łacinie. Trudno, pomyślał Billy i połknął trzy pigułki. Szybko popił wodą i zatarł ręce. Tylko czekać na natchnienie. Nie nadeszło od razu, więc spokojnie uruchomił komputer i wyświetlił swoje opowiadanie. Następnie zapalił dziwaczne kadzidło, które uderzyło go w nozdrza oszałamiającym zapachem. Szybko zmiękły mu kolana. Zakręcił się na obrotowym fotelu. Czuł się coraz lepiej, miał wrażenie, że staje się lżejszy. Przeczytał fragmenty opowiadania, klaskając z radości. Było fenomenalne! Zaraz dopisze jeszcze zakończenie i wyśle go tym bucom z „SF"! Sam nie przypuszczał, że ma aż TYLE talentu!
Nagle drzwi na dole zaskrzypiały, a Billy podskoczył jak rażony prądem. Okazało się, że to tylko wiatr, a nie jego mama, mimo to nie mógł opanować drżenia. Powoli kręciło mu się w głowie. Inspiracjo, przybywaj! Do diabła, sam cię znajdę!
Świat wyglądał teraz trochę jak oglądany przez krzywe zwierciadło. Billy rozejrzał się łapczywie po pokoju. W kącie leżały jego szare skarpetki. Nie obchodziło go już, czy zawsze tam były ani skąd się wzięły. Wziął je do rąk i wtulił się w nie.
– Wystraszcie mnie – szepnął. – Chcę się bać! Chcę nastraszyć cały świat!
Skarpetki milczały.
– Ach, to tak – mruknął Billy. – Mamicie mnie, gdy się tego nie spodziewam, ale gdy sam tego chcę, odrzucacie mnie w kąt.
W rzeczywistości to on odrzucił je w kąt, śmiejąc się nieprzytomnie. Wstał z klęczek i zatoczył się. Runął na łóżko, cały czas chichocząc. Sturlał się na dywan, twarzą wpadając w… szare skarpetki.
– Myślałem, że pokazałem wam, gdzie wasze miejsce – warknął. – Spieprzajcie do szafy!
Niedbale doczołgał się do szafy, wysunął szufladę na bielizną i krzyknął z przerażenia. Skarpetki zniknęły. Przynajmniej jego zwykłe skarpetki, kolorowe, poprzecierane, nigdy niedobrane w pary. Zamiast tego pojawiły się dziesiątki szarych skarpetek, takich samych jak te, które trzymał w ręce. Wyrzucił je szybko, jak gdyby zaczęły go parzyć. Zatrzasnął z impetem szafę i pobiegł w drugą stronę pokoju. Drzwi szafy uchyliły się z wolna. Billy cały dygotał. Szafa też to robiła, co było bardziej niepokojące. Drzwiczki stanęły otworem, a szuflada zaczęła się wysuwać. Chłopak wydał cichy pisk. Wnętrze szuflady kotłowało się, jak gdyby w środku grasowały półdzikie koty. Nagle, z czymś podobnym do wahania, szara skarpetka wychyliła się i wyskoczyła z szuflady niczym pstrąg z górskiego strumienia. Przeczołgała się do tyłu i znieruchomiała.
– To nie dzieje się naprawdę – szepnął Billy, klepiąc się po twarzy.
Kolejne skarpetki wyskakiwały, przypominało to teraz zrzut spadochronowy. Formowały na podłodze bezładny oddział, wijąc się w wielkiej kupie. Para na przedzie wyglądała zupełnie jak twarz, którą ujrzał pierwszej nocy. Bezładna masa uniosła się, formując coś zbyt człekokształtnego jak na skarpetki. Skarpetowy stwór zabulgotał. Billy krzyknął rozpaczliwie i rzucił się do ataku, zaciskając powieki. Po drodze zatoczył się, uderzył o łóżko, ale stwór stał nieporuszony. Billy runął na niego z impetem, kopiąc, plując i szarpiąc. Rozrywał wełniane ciało stwora na kawałki, darł szarą tkankę, aż z ust pociekła mu piana. Potwór nie dawał za wygraną. Oderwane skarpetki oblepiały ciało Billy’ego niczym pijawki. Coraz trudniej było mu się ruszyć, mimo to zdołał odskoczyć i dosięgnąć klawiatury. Resztkami sił zaczął zawzięcie tłuc w klawisze. Wierzył, że przyszło mu się zmierzyć z własnym dziełem, zupełnie jak doktorowi Frankensteinowi. Wiedział już, co musi zrobić. Musiał napisać zakończenie. Sprawić, by stwór przestał istnieć. To była jedyna szansa i Billy uchwycił się jej ze wszystkich sił. Pisał, dopóki skarpetowy stwór nie rozwarł paszczy i nie runął na niego, zwalając z krzesła.

– Billy, wróciłam! Przepraszam, że tak to się przeciągnęło. Ale wstawaj już, zaraz musisz iść do szkoły! Billy? Billy, śpisz jeszcze?
Na schodach rozległy się kroki i po chwili mama Billy’ego stała już w drzwiach jego pokoju. Zatrzymała się w progu, nie wierząc własnym oczom. Pokój syna zwykle był zabałaganiony, ale teraz wyglądał, jakby przeszło przez niego tornado. Książki i ubrania walały się po ziemi, krzesło i biurko leżały przewrócone. Monitor wciąż świecił. Mama przyjrzała mu się lepiej. Widniejący tam tekst przeraził ją bardziej niż widok pokoju. Dziesiątki niezrozumiałych słów, jak gdyby ktoś na ślepo tłukł w klawiaturę. A na koniec jedno jedyne czytelne słowo, przerażające w swej samotności:
Pomocy.
Matka chłopca podniosła wzrok i krzyknęła. Jej syn leżał za łóżkiem, poskręcany w niemalże akrobatycznej pozie. Dotknęła dłoni Billy’ego, była przerażająco zimna. Odchyliła jego głowę i krzyknęła raz jeszcze. Tym razem krzyczała bardzo długo. Billy był z całą pewnością martwy. Oczy miał wywalone na wierzch w wyrazie bezgranicznego przerażenia. A z ust wystawała mu wepchnięta aż po gardło para szarych, wełnianych skarpetek.
koniec
« 1 2 3
1 lutego 2010

Komentarze

01 II 2010   13:05:04

Świetne, faktycznie czuć tu Kinga, ale to dobry wzorzec. Powodzenia !

06 II 2010   19:53:19

Keep it on, BigMac;)

05 IV 2010   23:50:58

Mimo że rzadko sięgam po opowiadania publikowane w Internecie, to te na początku wydało mi się na tyle ciekawe, że przeczytałem je w całości. Dzięki za przyjemną i przy okazji trochę straszną lekturę.

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.