Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 18 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Anna Jupowicz-Ginalska
‹Dobrymi intencjami to piekło brukują›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorAnna Jupowicz-Ginalska
TytułDobrymi intencjami to piekło brukują
OpisAutorka pisze o sobie:
Prywatnie: szczęśliwa mama małego Stasia i równie szczęśliwa żona Jacka. Miłośniczka popkultury, podróży, dobrej kuchni i muzyki (raczej metalowej). Fanka tatuaży i wschodnich sztuk walki.
Zawodowo: specjalista ds. PR z ponad dziesięcioletnim stażem, doktor nauk humanistycznych, wykładowca w Instytucie Dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego. Autorka pierwszego w Polsce podręcznika akademickiego na temat marketingu medialnego oraz wielu artykułów o środkach przekazu. Obecnie pełni funkcję Pełnomocnika Dziekana Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych UW ds. Promocji.
Gatunekfantasy

Dobrymi intencjami to piekło brukują – część 2

« 1 4 5 6 7 8 11 »

Anna Jupowicz-Ginalska

Dobrymi intencjami to piekło brukują – część 2

Mężczyzna podniósł wzrok i popatrzył nieprzytomnie przed siebie.
– Nie – rzucił bez zastanowienia. – Niech pan szuka pod S, panie kapitanie. Wszystko jest ułożone alfabetycznie. Od czterdziestu lat.
– Ale może… – zaczął półogr, próbując zachęcić starca do dalszej rozmowy.
Archiwista nerwowo skubał palce i jak mantrę powtarzał słowo: „Rówieśnicy”.
Gestleiter z rezygnacją machnął ręką. Splunął na bok, patrząc się na nieskończenie długie rzędy zakurzonych regałów. Pokręcił głową i westchnął.
Podszedł do Jana, pstryknął mu przed oczami, ale ten nie zareagował. Mamrotał swoje, kolebiąc się na skrzypiącym fotelu. Dowódca wziął lampę i szepnął:
– Myślę, że na razie nie będziesz tego potrzebował.
Potem zaś, klnąc jak szewc, ruszył w kierunku archiwów.
Czekała go kurewsko długa noc.
• • •
Sh’elala nie mogła zasnąć.
Przez jakiś czas przewracała się z boku na bok, aż w końcu ze zniecierpliwieniem odrzuciła kołdrę i przysiadła na skraju łóżka.
Była sama. Lotr znowu gdzieś przepadł. Tradycyjnie nie powiedział dokąd idzie, ani kiedy wróci. Zabójczyni zaczynała tracić cierpliwość. Nie mogła znieść kolejnych, cudzych tajemnic: przecież własnych miała już wystarczającą ilość.
Wstała i podeszła do okna. Oparła się o parapet, wdychając cierpkie morskie powietrze.
Zdradziła się na przesłuchaniu u Gestleitera. Odsłoniła sekret, który bardzo długo ukrywała przed światem. Mogę słono zapłacić za tę chwilę słabości, pomyślała, dotykając przepaski na oku. Co mnie wtedy podkusiło?!. Zacisnęła pięści i przygryzła wargę.
– Niech to szlag – szepnęła.
Naprawdę łudziła się, że kapitan straży nie będzie dociekał prawdy. Owszem, wyglądał na zszokowanego, ale nic więcej. Nie padły pytania o historię, przepowiednię… O nic. Może więc, chociaż raz w życiu, coś mi ujdzie płazem?, westchnęła. Może będę miała… szczęście?
Uśmiechnęła się powątpiewająco.
Wtedy drzwi otworzyły się i w przejściu stanął Lotr.
– Nie śpisz? – spytał z wyraźnie słyszalnym rozczarowaniem.
– Chodź. – Wyciągnęła ku niemu rękę. Nie zareagował, więc rzekła: – Nie? To ja do ciebie przyjdę.
Mag niepewnie zrobił krok do tyłu, potem drugi.
Wyraźnie próbował uniknąć powitania, ale Sh’elala chwyciła go za szyję, chcąc zmusić do pocałunku. Czarodziej syknął i ściągnął dłoń jednookiej ze swojego karku. Morderczyni poczuła ciepłą lepkość, zalewającą jej palce.
– Krew – stwierdziła. – Dlaczego?
Lotr nic nie odpowiedział, tylko skierował się do łazienki.
• • •
Wreszcie.
Po paru godzinach poszukiwań, okupionych kaszlem, kichaniem i upadkiem z rozwalającej się drabinki, Gestleiter znalazł wzmiankę o Sh’elali. Krótki tekst lakonicznie wyjaśniał, że jest to „znamienita asasynka z środkowego Volggy, która zuchwale grzeszyła tako przeciw prawu, jak i bogom, przez co sowitą nagrodę za jej głowę wyznaczono, obławę urządzono, której się jednakowoż wymknęła, przedtem jednak ranioną będąc. Po tych burzliwych a smutnych zdarzeniach, słuch o niej wszem i wobec zaginął”.
Kapitan przebił się w końcu przez archaiczną składnię zdań i mruknął:
– Widać nieskutecznie pokłuliście ją w tym Volggy…
Zmarszczył nos, przypatrując się księdze. Wiedziony niejasnym przeczuciem zerknął uważnie na stronę tytułową i… Głośno przełknął ślinę. Przystawił lampę i potarł powieki.
To niemożliwe, pomyślał, gapiąc się na datę wydania.
Opasłe tomiszcze wydrukowano dokładnie sto osiemdziesiąt lat temu.
Gestleiter wrócił do notki na temat Sh’elali i z trudem odczytał bardzo drobny druk.
„Sh’elala – słowa pokrewne: Volggy, Cesarstwo, zabójcy”.
Wyrwał cicho stronę i zerwał się na nogi.
– Zabójcy – szepnął, idąc w głąb korytarza. – Zet jak zabójcy.
• • •
– Co ci się stało? – Sh’elala ponowiła pytanie.
Oparła się o ścianę i obserwowała, jak Lotr ściąga przesiąknięte czerwienią szaty. Zawiązał włosy w koński ogon i całkowicie odsłonił ranę. Zerknął na jej odbicie w lustrze i ciężko westchnął.
Jednooka skrzywiła się.
– To mi nie wygląda na robotę wojownika – skwitowała, przyglądając się krwistemu odciskowi na szyi czarodzieja.
– I nią nie jest – odparł, wspominając chwyt metalowej dłoni Dyfuzjusza.
– To skąd to masz…?
Lotr popatrzył na nią znacząco. Chwilę mierzyli się wzrokiem, aż morderczyni z rezygnacją uniosła ręce i bez słowa wycofała się z łazienki.
– Sh’elala… Sh’elala, na bogów…! – krzyknął, ale nie doczekał się odpowiedzi.
Przysiadł na krawędzi cynowej wanny i zwiesił głowę.
Wspólne wakacje chyba dobiegały końca.
• • •
Jest.
„Księga Sh’elali”.
Najgrubsza ze wszystkich. Największa. Najbardziej okazała.
Kapitan ściągnął ją z półki i stęknął, próbując utrzymać równowagę. Głupia drabinka znowu ostrzegawczo zaskrzypiała i Gestleiter szybko z niej zszedł.
Zdmuchnął warstwę kurzu z okładki, kichnął i przystąpił do lektury. Z każdą kolejną minutą stawał się coraz markotniejszy. Poczuł niesmak i zażenowanie. Opis poczynań jednookiej był dość szczegółowy i zawierał relacje świadków, hipotetyczne rekonstrukcje okropnych zbrodni oraz reprodukcje wielu listów gończych.
Dowódca skrzywił się: coś mu tu nie pasowało.
Porównał portrety i zamarł.
Najstarsze podobizny znacząco różniły się od tych nowszych.
Taaak. Inne rysy twarzy, inne włosy. A przede wszystkim – kalectwo… lub może jego brak.
Sh’elala sprzed stu osiemdziesięciu lat widziała na dwoje ludzkich oczu.
– O, psiakrew – szepnął kapitan, śledząc daty pod rycinami. Wyciągnął wyrwaną wcześniej kartkę i zauważył ze zgrozą: – Ta zmiana… Nie wierzę. Ta zmiana miała miejsce parę lat po obławie…!
Zacisnął palce na księdze i stwierdził:
– Piszą tu o dwóch różnych osobach.
– Strzeliłeś w dziesiątkę – nagle usłyszał. – Już się obudziłem. A właściwie… zrobiło to jej imię.
Obrócił się i zobaczył Jana, który powoli dreptał w jego kierunku. Starzec trzymał w ręku jakiś zwój.
– Były dwie Sh’elale? – kapitan zapytał wprost.
– Tak – wyjaśnił archiwista. – Nauczycielka i uczennica…
– …która przerosła swoją mistrzynię? Zabiła ją? – dokończył Gestleiter.
– Tego do końca nikt nie wie. Natomiast jedno jest pewne: sławna morderczyni wróciła po kilku latach nieobecności, a jej czyny były straszliwsze niż kiedykolwiek wcześniej. Są na to dowody. W księdze, którą teraz trzymasz.
– Co wydarzyło się pomiędzy odejściem jednej, a pojawieniem się drugiej Sh’elali? I kim, do diabła, ona jest?!
– Nareszcie zadajesz właściwe pytania, kapitanie. – Starzec przystanął, by złapać oddech. – Inna kwestia, czy dotyczą one właściwej osoby.
– Nie rozumiem.
– Spytam zatem inaczej. Zastanów się, czy masz do czynienia z oryginałem, czy jedynie z kimś, kto oryginał udaje.
Gestleiter nachylił się nad archiwistą i szepnął:
– Doprawdy, nie wiem jak mógłby wyglądać oryginał, skoro podróbka ma oskalpowane ręce, hydrze oko i uzębienie nieumarłych.
Jan z Eclasu zadrżał, podając kapitanowi zwój.
– Trafiłeś więc na tę Sh’elalę co trzeba – przytaknął. – Jednak boję się, że bardziej należą ci się powinszowania niż gratulacje…
Staruszek wytknął kapitana trzęsącym się palcem i dodał:
– Ciekawe, co zrobisz z taką wiedzą.
– A ty? Co TY byś zrobił, Janie? – zapytał dowódca, rozkładając dokument.
« 1 4 5 6 7 8 11 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.