Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 6 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Marek Wasielewski
‹Dzieje Tristana i Izoldy inaczej›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorMarek Wasielewski
TytułDzieje Tristana i Izoldy inaczej
OpisAutor pisze o sobie (2005):
Pani od polskiego w podstawówce kładła nam do głów, jak ważne dla analizy jest podanie czasu i miejsca akcji. Postaram się zatem scharakteryzować siebie poprzez te dwie kategorie.
Wiek – trzydzieści trzy i jedna trzecia, a więc liczba okrągła i znamienna. Zdecydowanie za późno na młodzieńczy genialny debiut, o wiele za wcześnie na przesycone mądrością dzieło życia. Urodzony i wychowany w Poznaniu, mieście, które nie wydało żadnego literackiego giganta, mieście do bólu nudnym i pozbawionym fantazji. Bez złudzeń, że można to zmienić, co udowadnia fatalistyczne podejście do świata. Tristan ma pokazać, że mimo wszystko poznańskie pyry nie do końca pozbawione są poczucia humoru. A jeśli niczego nie pokaże? Cóż, zawsze można iść w ślady Cegielskiego, pracować organicznie i u podstaw, prawda?
Gatunekhumor / satyra

Dzieje Tristana i Izoldy inaczej – księgi I-III

« 1 2 3 4 5 6 11 »

Marek Wasielewski

Dzieje Tristana i Izoldy inaczej – księgi I-III

Ilustracja: Łukasz Matuszek
Ilustracja: Łukasz Matuszek
Sir Lancelot dotarł do szpitala w miasteczku. Zapadał już zmrok, więc od razu skierował się do hoteliku stojącego po przeciwnej stronie ulicy, przekładając wizytę u Francuza na następny dzień. Oddał konie w dobre ręce, dał jeden napiwek wyszczerzonemu stajennemu, drugi portierowi, trzeci recepcjoniście, czwarty windziarzowi, piąty hotelowemu boyowi, przeklinając te wszystkie nowoczesne wynalazki, które wyciągają mu pieniądze z sakiewki i powodują, że znowu będzie musiał kogoś złupić, czego serdecznie nienawidził, bo był przecież dobrym rycerzem. Zamknął się w pokoju, od razu wziął prysznic, przyjemnie odprężający i likwidujący dotkliwy ból poobtłukiwanych członków, w tym tego najważniejszego, a potem, w czystych szatach, odświeżony i pachnący, zszedł do wielkiej sali biesiadnej. Tam tradycyjnie wypytał wszystkich zgromadzonych podróżnych, czy napotkali na swej drodze Śniętego Graala, tradycyjnie otrzymał przeczące odpowiedzi, a potem tradycyjnie upił się do nieprzytomności ze zgromadzonymi.
Rankiem obudził się, też tradycyjnie – z ciężkim kacem, wypił zawczasu przygotowany przez służbę kubek zsiadłego mleka (to taki ówczesny odpowiednik Alka-Primu), ogarnął się i ruszył do szpitala.
Francuz leżał szczelnie owinięty w gipsy i bandaże.
– Cześć – powiedział do Lancelota we Wspólnym (my, z naszą powierzchowną wiedzą historyczną, powiedzielibyśmy, że był to język zwany latina vulgaris – i oczywiście bylibyśmy w błędzie).
– Witaj – odpowiedział Sir Lancelot – Jestem Sir Lancelot.
– Miło mi cię poznać – odrzekł Sir Roland – Jestem Sir Roland.
– Roland? Czy nie ten od Karola Wielkiego? – zainteresował się Lancelot.
– Tenże – skromnie odpowiedział Francuz.
– Bądź pozdrowiony, wielki bohaterze! Zaszczyt to dla mnie poznać cię, mój panie. Przykro mi, że spotykamy się w takich okolicznościach, ale naprawdę powinieneś bardziej uważać na drodze.
– Wybacz mi, Lancelocie, zamyśliłem się wtedy. Dziękuję ci za pomoc. Przy okazji – mi też jest przykro, że spotykamy się w takich okolicznościach, ale naprawdę powinieneś bardziej panować nad nerwami i nie kopać mnie wtedy po zderzeniu. Tutejsze konowały miały wielki problem ze złożeniem mojej nogi do kupy.
– Hmmm, wybacz mi, Rolandzie. Mi też zdarza się czasami zamyślić. Ale powiedz, co sprowadza cię do Brytanii? I w ogóle – co ty, kurde, robisz we wczesnym średniowieczu?
– Sam, na niebiosa, się zastanawiam. Tak jakoś wyszło. Nazywają to spontanicznym przeniesieniem, czy jakoś tak. Nie mam na to wpływu, mogę tylko próbować się przyzwyczaić. Co do mojej obecności w Brytanii – no cóż, na kontynencie, przynajmniej w jego zachodniej części zrobiło się jakoś nudno, władcy nowych państewek ogłosili nieformalny rozejm i zabrali się za robienie dzieci, rozumiesz, nie starczało już żołnierzy do walki w ich wojenkach. Postanowiłem pozwiedzać świat, zakosztować przygód. Nie cały świat, nie, na front wschodni siłą byś mnie nie zaciągnął; straszne rzeczy się tam teraz dzieją. Obawiać się śmierci nie mam powodu, ale jestem człowiekiem z natury delikatnym, wyczyny Słowian urażałyby mój dobry smak. Rozumiem, też chcą mieć swoje miejsce na świecie, ale robić to w takim stylu? Co do śmierci, moja sytuacja jest dość specyficzna. Mogę robić, co zechcę, i nic złego mi się nie przytrafi, bo mój los jest od dawna zapisany w gwiazdach. Gdy przyjdzie właściwy czas, będę marionetką poruszaną przez siły fortuny tak, jak chce tego Historia przez duże H, a do tej chwili – jestem wolny.
– A więc nie jest ci nieznany fakt, że zginiesz w wąwozie, broniąc się przed Baskami z ETA, którzy postanowili złupić Karola wracającego ze zwycięskiej wyprawy, i że będziesz dął w róg, a nikt nie przyjdzie mi z pomocą, bo twój ukochany władca stchórzył, i że twój mózg będzie się wylewał uszami, będziesz naszpikowany strzałami niczym jeż, i tak dalej?
– Znam tę historię. Czytałem podręczniki.
– I co ty na to? – zapytał Lancelot.
– Szczerze mówiąc, miałem dość czasu, by przyzwyczaić się do tej myśli. No i teraz mi to zwisa – odrzekł Roland wzruszając ramionami – A zresztą…to dopiero za trzysta lat.
– Właśnie, trzysta lat! Zupełnie nie mogę pojąć, jakim cudem znalazłeś się w szóstym stuleciu. Cofnęło cię o całkiem spory kawałek! Fakt, dzieją się ostatnio rzeczy zdumiewające i niepokojące, ale żeby aż tak?
– Takie czasy – powiedział francuski rycerz i oboje w zadumie pokiwali głowami.
Roland spojrzał na bogato zdobioną broń Lancelota.
– Masz piękny miecz – powiedział.
– To Excalibur – zdawkowo odpowiedział nasz rycerz.
– Excalibur!? Przecież to legendarny oręż króla Artura! – wykrzyknął zdumiony Francuz.
– Zapieprzyłem mu go – Lancelot nie był skory do długich wyjaśnień.
– Tak jak piękną Guenevere? – zainteresował się Roland.
Lancelot wzdrygnął się na dźwięk tego imienia.
– Guenevere? Do niczego jej nie zmuszałem. Wykorzystała mnie, głupia krowa, a potem wróciła do Artura, cokolwiek mówią ludzie.
Milczeli przez chwilę, pewnie przetrawiając poznane właśnie fakty i próbując na nowo zrozumieć historię.
– Co zamierzasz, jak już staniesz na nogi? – zapytał wreszcie Lancelot.
– Pokręcić się tu i tam, pozwiedzać waszą wyspę, rozerwać się, korzystać z życia, póki mogę.
– Jeśli nie masz konkretnych planów, to może przez jakiś czas pomagałbyś mi szukać Śniętego Graala?
– Czemu nie? – odrzekł Francuz – Ale musisz mi naświetlić sprawę, bo nie całkiem orientuję się w tej nowej rzeczywistości.
– Słuchaj więc – odpowiedział Lancelot – Był sobie kiedyś król, nazywał się Artur. Miał dwunastu wiernych rycerzy i niewierną żonę, którą swego czasu z lubością zaspokajałem. Artur był… no właśnie, trzeba podkreślić, że był, władcą dumnym i odważnym, choć jakby nieco ślepym na różne rzeczy – na, powiedzmy, małe rozmiary swej dziedziny, słabość militarną – i na wyrastające mu rogi, choć to ostatnie mnie zupełnie nie przeszkadzało. Byłem jednym z tych dwunastu wybranych; tworzyliśmy całkiem zgraną paczkę. Opiekowaliśmy się Okrągłym Stołem, symbolem pojednania, naszą największą świętością – a poza tym robiliśmy wszystko, na co nam przyszła ochota. Niestety, pewnego dnia pojawił się na zamku przybysz z nieznanej krainy, niejaki Śnięty Graal, osobnik o wyglądzie zdechłej ryby, pływającej do góry brzuchem od trzech tygodni – stąd jego przydomek. W rzeczywistości nazywał się inaczej, ale nikt z nas nie zapamiętał jego prawdziwego imienia. Podczas pewnej uczty Graal wypił za dużo i szpetnie zanieczyścił nasz Okrągły Stół – po czym tchórzliwie uciekł, korzystając z naszego zamroczenia alkoholowego. Ta profanacja zepsuła cały spokój w królestwie, poróżniła nas i doprowadziła do upadku Artura. W dodatku poddani po cichu nazywają nas Rycerzami Obrzyganego Stołu, więc wędrujemy po świecie, szukając Graala, by pomścić tę zniewagę.
– Hmmm…zaciekawiły mnie twoje słowa, Lancelocie – powiedział Roland, gdy tamten skończył opowiadać. – Co prawda w moich czasach historia króla Artura i jego rycerzy różni się od twojej wersji w kilku szczegółach…właściwie jest zupełnie inna – ale przecież nie można wymagać od tego świata, by był łatwy do zrozumienia! Lancelocie, pomogę ci znaleźć tego łajdaka.
Mocno uścisnęli sobie dłonie.
« 1 2 3 4 5 6 11 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.