Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 2 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Marek Wasielewski
‹Dzieje Tristana i Izoldy inaczej›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorMarek Wasielewski
TytułDzieje Tristana i Izoldy inaczej
OpisAutor pisze o sobie (2005):
Pani od polskiego w podstawówce kładła nam do głów, jak ważne dla analizy jest podanie czasu i miejsca akcji. Postaram się zatem scharakteryzować siebie poprzez te dwie kategorie.
Wiek – trzydzieści trzy i jedna trzecia, a więc liczba okrągła i znamienna. Zdecydowanie za późno na młodzieńczy genialny debiut, o wiele za wcześnie na przesycone mądrością dzieło życia. Urodzony i wychowany w Poznaniu, mieście, które nie wydało żadnego literackiego giganta, mieście do bólu nudnym i pozbawionym fantazji. Bez złudzeń, że można to zmienić, co udowadnia fatalistyczne podejście do świata. Tristan ma pokazać, że mimo wszystko poznańskie pyry nie do końca pozbawione są poczucia humoru. A jeśli niczego nie pokaże? Cóż, zawsze można iść w ślady Cegielskiego, pracować organicznie i u podstaw, prawda?
Gatunekhumor / satyra

Dzieje Tristana i Izoldy inaczej – księgi IV-VI

« 1 16 17 18 19 »

Marek Wasielewski

Dzieje Tristana i Izoldy inaczej – księgi IV-VI

Tristan ucieszył się w duchu, bo dobrze wiedział, że wyrzucanie prezentów od smoków zawsze kończy się dla wyrzucającego nieszczęściem i gdyby miał wybierać między pozbyciem się broni a opuszczeniem Drużyny, bez chwili wahania wybrałby to drugie. A gdyby chcieli go zatrzymać siłą? No cóż. Miał przecież karabin. Mogą próbować.
Na pytanie Ryszarda, co według niego mają zrobić z ubitym gadem, Tristan odpowiedział, że raczej odradza przerabianie go na prowiant, bo złote smoki są poniekąd toksyczne, a ten w szczególności, zatruty ołowiem. Sugeruje jedynie zdjęcie nieuszkodzonej, niezwykle cennej skóry z brzucha, tam jest najdelikatniejsza. I żeby się z tym pospieszyć, bo ma kolejne przeczucie.
Książę Ryszard pomyślał, że po wydarzeniach ostatnich dni na pewno nie opłaca się lekceważyć przeczuć Tristana, rozkazał więc jak najszybciej dokończyć odskórzanie gada. A nasz bohater tryumfował – władca słuchał jego rad! Teraz, aby zostać bohaterem, wystarczy mieć wielką lufę – myślał Ryszard, obserwując uśmiechniętego od ucha do ucha Tristana, czyszczącego na uboczu karabin – kiedyś, żeby trafić do pieśni, trzeba było iść w pojedynkę na jakieś zadupie i powyrywać wszystkie kończyny Grendelowi, a potem jeszcze w głębokiej jaskini zatłuc jego groźną, mimo wieku, mamę. Swoją drogą ten sadysta Beowulf trochę przesadził. Mógł po wyrwaniu jednej łapy normalnie zadźgać potwora mieczem, ale nie, on chciał mieć uciechę patrząc, jak stwór zamieniony w kadłubek próbuje czołgać się i wykrwawia na śmierć. No, ale ostatecznie trafił do legend.
Pogonił pachołków ściągających skórę z martwego smoka. Wyjdą z tego piękne ciżmy – myślał z ukontentowaniem – Wszyscy posrają się z zazdrości.
Kiedy służba uporała się z robotą, książę kazał zepchnąć gadzie ścierwo na pobocze i natychmiast ruszać, ale zachowując wszelkie środki ostrożności. Nie przeszli nawet wiorsty, gdy Tristan, jadący na czele kolumny, wstrzymał konia, zawrócił ku księciu i zameldował:
– Znowu się zaczyna. Czuję zapach. Tym razem apetyczny.
Na trawiastej polance przed nimi leżała sterta czegoś. To coś ładnie pachniało. No i miało kolorowe opakowania.
– Co to jest? – zapytał Ryszard, przecierając oczy ze zdumienia.
– Wygląda na żarcie – odparł Lancelot – Na kupę żarcia.
Profesor westchnął. Za chwilę książę Ryszard zapyta, jak to możliwe.
– Jak to możliwe? – zapytał książę Ryszard.
Profesor w myślach przerzucał strony scenariusza. Na tunelowanie czasoprzestrzenne za wcześnie, to ma się zdarzyć za jakiś czas. Chyba następna księga.
– Dobra wróżka, mój panie? – zaryzykował.
Rycerze bacznie rozglądali się dookoła. Uryna poczerwieniała ze wściekłości. Na nią nikt nie spojrzał.
– Tak, to możliwe – z pełną powagą orzekł książę. Profesor nie spodziewał się cudu.
Stwierdzili, że żarcie jest w doskonałym stanie, świeże i chrupiące. Szybko zapakowali wszystkie puszki, torby i kartony na Polonezy, poganiani przez Ryszarda, który chciał zrobić jeszcze kilka mil tego dnia. Obóz rozbijali w kompletnych ciemnościach, ale dobry humor przywróciła im wielka uczta przy ogniskach. Znaleziona żywność była pod każdym względem doskonała.
Pobudka następnego dnia nie była niestety radosna. Ryszard, obudzony przez Urynę, poderwał wszystkich przed wschodem słońca.
– Ludziska, ruszamy! – darł się do przecierających zaspane oczy rycerzy zgromadzonych na polanie – Zwiadowcy donoszą, że niedaleko stąd wiedźmini i druidzi zebrali potężną armię, mającą uporać się z problemem pod nazwą „My”. Wieść o tym głupim smoku chyba jeszcze do nich nie dotarła, bo na razie są spokojni; teraz przyznaję, że lepiej było ominąć gada. Pozostaje nam uciekać jak najszybciej i jak najdalej. Pakować się, za kwadrans wymarsz!
Trzeba im przyznać, pospieszyli się. Po dziesięciu minutach namioty i inne bambetle były spakowane, a Polonezy grzały silniki gotowe do drogi. Książę miał już dać sygnał do wymarszu, gdy wmieszała się Uryna. Pod wpływem jej usilnych nalegań stracili pół godziny na posprzątanie obozowiska – zakopanie pustych puszek, butelek i papierków, dokładne wygaszenie ognisk i wyzbieranie wszystkich kawałków szkła, mogących spowodować pożar. Tak będzie lepiej – mówiła wróżka do burczących pod nosem rycerzy – po co niepotrzebnie rozdrażniać przeciwnika.
Słońce było już wysoko na niebie, kiedy wreszcie wyruszyli. Ryszard rozkazał utrzymywać szybkie tempo, więc już po godzinie rycerze, spasieni wysokokalorycznym mięchem mitycznych stworów, spływali potem, sapali jak kowalskie miechy i przeklinali swój ciężki los. Jeden z członków Drużyny, cudak niewiadomego pochodzenia, ubrany w bardzo, ale to bardzo nietypowy strój jak na średniowiecze (wszyscy gremialnie zastanawiali się, co też mogą oznaczać tajemnicze napisy POLIZEI na jego kurtce) głośno złorzeczył, że to on zawsze gonił zielonych, a nie odwrotnie, i że w ten sposób to nigdy nie uda się stworzyć energetyki jądrowej. Co do gonienia, to słuchacze przyznawali mu rację, reszty nikt nie rozumiał.
Zbliżał się wieczór, gdy Ryszard zapytał czarownicę, której zdolności magiczne powoli wracały do normy, czy udało im się zwiększyć dystans od goniących. Niestety, wyglądało na to, że armia ekologów jest coraz bliżej. Książę zawyrokował, że trzeba znaleźć inny sposób na zatrzymanie pościgu; nakazał Drużynie iść dalej i nie przerywać marszu nawet w nocy, a sam zebrał Radę Książęcą, kilku co większych rycerzy, kazał opróżnić z zapasów jednego Poloneza – i razem z Uryną pojechał do pobliskiej wioski, którą zlokalizowali jego zwiadowcy.
Po kilku godzinach burzliwych swarów w miejscowej karczmie nowy plan był gotów. W chacie wójta znaleźli rozsypującą się ze starości kserokopiarkę; maszyna warczała, trzęsła się i huczała, ale dzielnie pluła dziesiątkami kopii wspólnie opracowanego manifestu ekologicznego. Tristan pobiegł werbować kurierów, którzy rozprowadzą go po okolicy, a w gospodzie przy kufelku Ryszard zacierał ręce z zadowolenia. Manifest oznajmiał, że książę Ryszard i jego Drużyna składają szczerą samokrytykę, odcinają się zdecydowanie od okresu błędów i wypaczeń oraz obiecują od tej pory wszelkimi sposobami chronić rzadkie gatunki zwierząt oraz czynnie występować przeciwko każdemu, który do zaleceń ekologii się nie zastosuje.
Bo odkąd mamy to magią przywołane żarcie – myślał uśmiechnięty od ucha do ucha książę – przestrzeganie zaleceń tego głupiego manifestu nic nas nie kosztuje. I to jest w tym wszystkim najpiękniejsze.
Kiedy już gońcy rozbiegli się na cztery strony świata, a szczególnie w kierunku nadciągającej wrogiej armii, Ryszard i jego kompania zapakowała się do samochodu i na pełnym gazie ruszyła w pogoń za oddalającą się Drużyną. Kolumna wojsk pokonała niezły kawałek drogi, ale zdaniem księcia nadal poruszali się zbyt wolno, więc zyskując nowe przezwisko, wychylony przez szyberdach Poloneza, Ryszard „Głupi Skurwiel” Lwie Serce jął poganiać naszą nieszczęśliwą gromadkę.
Sporo po północy zarządzono krótki postój. Drużyna z wywalonymi ozorami bezwładnie padła na ziemię, a książę z czarownicą wygramolili się z samochodu. Ryszard masował obolały tyłek i głośno narzekał na dziurawe drogi, ale pod wpływem złych spojrzeń wycieńczonych rycerzy szybko zamilkł. Poszedł za Uryną w stronę pobliskiego uroczyska, zaznaczonego na mapach czarownicy, by w spokoju porozmawiać o planach na przyszłość.
Uryna magicznym sposobem złapała i wybebeszyła zajączka, a potem przez kilka minut badawczo wpatrywała się w rozchlapane na trawie krwiste wnętrzności.
– Wieści są pomyślne, mój panie – odezwała się wreszcie – Wraża armia przerwała pościg. Zatrzymali się i debatują. Kłócą się – widzisz tą zdeformowaną wątrobę? To wskazuje na początek rozłamu w ich szeregach.
– I dobrze – stwierdził Ryszard marszcząc czoło w parodii zadumy – Ale trzeba im czegoś więcej, by ten rozłam scementować.
Był bardzo dumny ze swego oksymoronu.

Okazja do poróżnienia stronnictw ekologów przydarzyła się niebawem, już następnego ranka. Pod obóz przyplątała się dość liczna grupa młodzików, konno, w bogatych ubiorach. Gówniarze mieli na twarzach srogie miny, chcieli chyba wyglądać groźnie.
– Czego? – warknął Lancelot podchodząc samotrzeć do pryszczatego chudzielca, wyglądającego na przywódcę, otoczonego wianuszkiem towarzyszy.
– No więc my chcielibyśmy się przyłączyć – odezwał się chudy – Bardzo nam się podobają wasze czyny i że nie dbacie o ekologię i inne rzeczy i chcemy być tacy jak wy.
– Aha – Lancelot został wprowadzony w sytuację przez Ryszarda – No to macie pecha, bo my akurat aktualnie w tej chwili tymczasem jesteśmy poniekąd nastawieni bardzo ekologicznie i bronimy przyrodę przed takimi niedobrymi chłopcami jak wy.

Okazało się, że łomot spuszczony gówniarzom miał wielorakie plusy. Po pierwsze, Drużyna mogła teraz trąbić na prawo i lewo, że w praktyce kieruje się zaleceniami manifestu, co na jakiś czas wprowadzi zamieszanie w szeregach ścigającej ich armii. Po drugie, arystokracja przez najbliższy czas będzie miała pełne ręce roboty (no, może nie ręce), by uzupełnić populację bogatych szczyli, tak nieodzownie potrzebnych każdej krainie. Po trzecie, zdobyli kilkadziesiąt dobrych, wypoczętych wierzchowców. I po czwarte, być może najważniejsze, rozładowali wreszcie stres.
« 1 16 17 18 19 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.