Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 2 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Marek Wasielewski
‹Dzieje Tristana i Izoldy inaczej›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorMarek Wasielewski
TytułDzieje Tristana i Izoldy inaczej
OpisAutor pisze o sobie (2005):
Pani od polskiego w podstawówce kładła nam do głów, jak ważne dla analizy jest podanie czasu i miejsca akcji. Postaram się zatem scharakteryzować siebie poprzez te dwie kategorie.
Wiek – trzydzieści trzy i jedna trzecia, a więc liczba okrągła i znamienna. Zdecydowanie za późno na młodzieńczy genialny debiut, o wiele za wcześnie na przesycone mądrością dzieło życia. Urodzony i wychowany w Poznaniu, mieście, które nie wydało żadnego literackiego giganta, mieście do bólu nudnym i pozbawionym fantazji. Bez złudzeń, że można to zmienić, co udowadnia fatalistyczne podejście do świata. Tristan ma pokazać, że mimo wszystko poznańskie pyry nie do końca pozbawione są poczucia humoru. A jeśli niczego nie pokaże? Cóż, zawsze można iść w ślady Cegielskiego, pracować organicznie i u podstaw, prawda?
Gatunekhumor / satyra

Dzieje Tristana i Izoldy inaczej – księgi IV-VI

« 1 15 16 17 18 19 »

Marek Wasielewski

Dzieje Tristana i Izoldy inaczej – księgi IV-VI

– Poradź coś, do cholery, zamiast głupio gadać! Moi ludzie zaczynają wariować, widzą w lesie trolle! Nie wiemy, dokąd iść, gdzie szukać Graala, a ja już w ogóle nie rozumiem takiego średniowiecza! Jestem dwunastowiecznym królem, a nie błędnym półgłówkiem, który może tracić czas na bezowocne poszukiwania czarowników-psychopatów, świętych kielichów czy innych bzdetów! Płacę ci, więc radź!
– Pieniądze? – zjadliwie odezwała się Uryna – Te nędzne grosze, których nawet nie będę mogła wydać, kiedy dorwie nas Merlin i usmaży żywcem? Dlaczego nic się nie mówi o moich problemach? Byłbyś zadowolony mając takie fekalne nazwisko? A być na wylocie w Gildii Magów? To cię nie wzrusza?
– Nic a nic – odpowiedział książę – Jestem podłym skurwysynem.
– Tak, tak, pamiętaj o tym dobrze – Uryna nie kryła jadowitego uśmiechu – Gdzieś tam czeka Eleonora Akwitańska. Pomyśl czasem o tym, co ci zrobi, jak się nie spiszesz.
– Mama jest dobrą mamą – Ryszard zadrżał i wyraźnie zbladł.
Czarownica wstała z fotela.
– Nie denerwuj się, panie – rzekła – Jedyna rada, jakiej mogę ci dziś udzielić, to żebyś był wierny, szedł – i za dużo nie myślał. Tak jak w tym powiedzeniu. Ora et labora.
– Tak, tak, wiem – odpowiedział władca – Bełkocz i zapierdalaj.

Tristan obudził się z przeczuciem, że tego dnia przydarzy im się coś niezwykłego i nieoczekiwanego. Próbował przypomnieć sobie sny z tej nocy, ale bezskutecznie, nie pamiętał ani skrawka, ani jednego obrazu. Zameldował więc o tym Ryszardowi, a ten, wierząc w niczym nie uzasadnione przeczucia, kazał mieć się na baczności i trzymać broń w pogotowiu.
Zapasy prowiantu były na wyczerpaniu i nie musieli tego dnia wielokrotnie obracać Polonezami, więc wyruszyli razem. Dzień był pogodny, słoneczny, można by zaryzykować stwierdzenie, że przypominał początek lata, gdyby nie to, iż od pojawienia się mitycznego średniowiecza prześladowała ich nieobecność jako takich pór roku. Prawda, była jesień, ale jakby trochę umowna, żeby nie powiedzieć – mityczna. Raz kwitło, raz potwornie mroziło, potem liście żółkły i hurtem spadały z drzew, a następnego dnia niemożliwy upał lub śnieżna zamieć, totalny bajzel. Pomimo tego wszyscy rycerze uparcie twierdzili, że to jest właśnie jesień – wszakże sam Fulko tak powiedział, a on przecież nie mógł się mylić w tak ważkiej dla niego kwestii.
Z każdą przebytą milą Tristan denerwował się coraz bardziej. Był zlany potem, choć wcale nie było upału i twarz owiewał przyjemny, lekki wietrzyk. Przyjemny do czasu. W pewnej chwili Tristan poczuł ciężki gadzi odór.
Czoło pochodu pokonało zakręt. W poprzek drogi leżał rozwalony wielki złoty smok i ciężko sapał. Na szyi miał metalową tabliczkę z napisem Trzy Kolibry. Chyba imię.
– Wiedziałem, kurwa, że czegoś zapomnieliśmy! – warknął Ryszard – Zapomnieliśmy zabrać wiedźmina.
Zakłopotany Tristan pomyślał, że władcę też zaczyna nielekko rąbać, bo akurat w tym przypadku o zabieraniu wiedźmina nie mogło być mowy – wszyscy członkowie tego bractwa byli przeciwko nim.
Tymczasem książę dyskretnie dał znak żołnierzom, a ci nieznacznie, malutkimi kroczkami, drobiąc na paluszkach rozsypali się w półkole otaczając poczwarę, każdy gmerał przy broni, jeźdźcy uspokajali wierzchowce. Tristan wysunął z olster karabin, pieczołowicie dotąd ukrywany, odbezpieczył i nastawił na ogień ciągły. Ten smok wyraźnie różnił się od gada spotkanego w królestwie ojca Izoldy. Zapadła nerwowa cisza.

A teraz spójrzmy na sytuację oczami smoka.
Smok Trzy Kolibry leniwie obserwował małych ludzików wyczyniających dziwne rzeczy na ścieżce przed nim. Był starym, doświadczonym smokiem i nie podniecał się byle czym. Tym razem jednak zainteresował się gromadką ludzkich kurdupelków, ponieważ zaprzyjaźniony wiedźmin przyniósł mu ostatnio niedobre wieści. Ponoć w Krainie pojawiła się niedawno skrajnie antyekologicznie nastawiona grupa barbarzyńców, mordująca wszystko, co pod miecz czy kuszę podeszło. Trzy Kolibry zastanawiał się, czy los nie uśmiechnął się do niego. Może to ci sami. Zapowiada się podniecająca masakra – myślał smok, a w duchu słyszał już pieśni, jakie ułożą bardowie na cześć jego kolejnego zwycięstwa. Ale spokojnie, bez pośpiechu. Najpierw utniemy sobie małą pogawędkę, abym był pewien ich tożsamości, a potem… cóż, praca. Nie sądzę, by kiedykolwiek spotkali złotego smoka, jesteśmy tak cudownie rzadką rasą. Ciekawe, jak zareagują, gdy się do nich odezwę.

Wracamy do punktu widzenia Drużyny.
Zauważywszy lekkie poruszenie gadziego łba, książę Ryszard ponownie skinął ręką. W stronę smoka pomknęło niemal pięćdziesiąt bełtów z kuszy, setka strzał i kilkanaście włóczni, a powietrze przeszył odgłos wystrzeliwanych z karabinu wielkokalibrowych pocisków przeciwpancernych. Po pięciu sekundach gromada konnych wbijała w korpus potwora miecze, topory i kopie, po następnych pięciu łeb smoka bezpowrotnie stracił kontakt z resztą ciała.

Morał: zbyt wielka pewność siebie i opieranie działań na podstawie losów bohaterów książek napisanych przez skądinąd godne szacunku osoby, które jednakże smokami nigdy nie były, prowadzi do nieuchronnej dekapitacji.

Ryszard gratulował rycerzom świetnego zgrania w czasie.
– Było całkiem dobrze – mówił do Henryka – Choć w takich sytuacjach granica między zwycięstwem a zdrapywaniem siebie z okolicznych drzew jest niezwykle ulotna. Niewiele brakowało. – Odwrócił głowę – A z tobą, mości Tristanie, będę musiał zamienić kilka słów.
Tristan przytłoczony spojrzeniem kilkudziesięciu par oczu bezskutecznie próbował zniknąć swój karabin.

Bezustanne, ciągnące się przez wiele miesięcy ostre ćpanie przyniosło nadzwyczaj niespodziewane rezultaty. Zamiast zmienić ją w bełkoczące warzywo, wąchane, wcierane i wstrzykiwane świństwa poruszyły jakąś ważną śrubkę w głowie – Izolda zaczęła myśleć. Można by powiedzieć – cud. Po tym narkotycznym rozszerzeniu świadomości (czy raczej zbliżeniu władz umysłowych do przeciętnego poziomu homo sapiens) nasza blondwłosa bohaterka podjęła stanowczą decyzję, że ulatnia się z tego miejsca najszybciej jak może. Nagłe otrzeźwienie spowodowało ujrzenie Graala takim, jaki był naprawdę, co wcale nie poprawiło jej samopoczucia. Na samą tylko myśl o tym, że omalże przespała się z tym czymś, żołądek odmawiał dalszej współpracy. Tłumacząc się okresem trwającym od jakiegoś czasu udawało się jej zwodzić Graala, wiedziała jednak, że nie potrwa to wiecznie, mimo jego skrajnej tępoty. Nawet on wreszcie się domyśli, że miesiączka nie może trwać sześć tygodni. Tymczasem z powodzeniem grała rolę głupawej blondynki, do której Stara Kupa, jak go w myślach pieszczotliwie nazywała, był przyzwyczajony.
Pewnego dnia nadeszła ta chwila.
– Poczekaj tu na mnie – odezwał się Pryszczaty grzebiąc w biurku – Muszę iść do biura maklerskiego złożyć zlecenie.
– Nie rozumiem, kochanie – rzekła Izolda słodkim głosem – Zlecenie przecież to na przykład jak ktoś spadnie z dachu. To jak można coś takiego złożyć?
Graal skrzywił się z politowaniem. Poczekaj, łajnogęby debilu – myślała Izolda – poczekaj, gdy cię dorwę w ciemnym zaułku, zobaczymy, czy nadal będziesz się śmiał. Chociaż tobie źle życzyć to jak torturować trupa. Męczące i nie przynosi satysfakcji.
Po chwili Graal z grubym plikiem pergaminów pod pachą wyszedł, a Izolda, patrząc przez okienko w baszcie i upewniwszy się, że wchodzi do banku po przeciwnej stronie ulicy, szybko spakowała najpotrzebniejsze rzeczy, poczęstowała się plikiem stufuntówek z tajemnego sejfu, do którego zupełnie przypadkowo znała szyfr – i była gotowa. Dziesięć cennych minut straciła zastanawiając się co zrobić, by na pożegnanie obrazić Graala. Bez skutku. Wszystko, co przyszło jej do głowy, najgorsze wyzwiska i obelgi podsłuchane w spelunkach oddawały jedynie stan faktyczny, a jakoś głupio pisać komuś na ścianie prawdę. Wobec tego wzruszyła ramionami i zbiegła długimi schodami do wrót wieży. Rozejrzawszy się dokładnie wybiegła na zewnątrz; po kwadransie była już poza murami grodu.

Gdzieś na boku dzielny Tristan odbierał opierdol od Ryszarda i Uryny.
– Nie wolno ci tego używać – mówił książę patrząc na czarownicę, jakby szukając potwierdzenia dla swych słów – To niedopuszczalne. Naczelna Rada Średniowiecza dowie się o tym i wylecimy z tego czasu na zbity pysk. I tak mają już nas na celowniku, większość chce mnie jak najszybciej usunąć. Musisz jak najszybciej zrobić coś z tym karabinem. No.
Uryna sprawiała wrażenie zadowolonej z przemowy władcy. Obrzuciła Tristana ciężkim spojrzeniem, westchnęła i odeszła. Ryszard poczekał, aż oddali się na bezpieczną odległość i objął Tristana ramieniem.
– Co nie znaczy, że posunę się do tego, by ci kazać go wyrzucić – powiedział półgłosem – Wystarczy, że owiniesz go w słomę, albo obudujesz drewnem, żeby przypominał… żeby przypominał karabin owinięty w słomę albo obudowany drewnem. I nie rzucał się w oczy. Aha, musimy ustalić jakiś sygnał, żebyś wiedział, kiedy strzelać. Pamiętaj, tylko na mój wyraźny rozkaz. Jesteś za bardzo narwany.
« 1 15 16 17 18 19 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.