Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 5 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Marek Wasielewski
‹Dzieje Tristana i Izoldy inaczej›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorMarek Wasielewski
TytułDzieje Tristana i Izoldy inaczej
OpisAutor pisze o sobie (2005):
Pani od polskiego w podstawówce kładła nam do głów, jak ważne dla analizy jest podanie czasu i miejsca akcji. Postaram się zatem scharakteryzować siebie poprzez te dwie kategorie.
Wiek – trzydzieści trzy i jedna trzecia, a więc liczba okrągła i znamienna. Zdecydowanie za późno na młodzieńczy genialny debiut, o wiele za wcześnie na przesycone mądrością dzieło życia. Urodzony i wychowany w Poznaniu, mieście, które nie wydało żadnego literackiego giganta, mieście do bólu nudnym i pozbawionym fantazji. Bez złudzeń, że można to zmienić, co udowadnia fatalistyczne podejście do świata. Tristan ma pokazać, że mimo wszystko poznańskie pyry nie do końca pozbawione są poczucia humoru. A jeśli niczego nie pokaże? Cóż, zawsze można iść w ślady Cegielskiego, pracować organicznie i u podstaw, prawda?
Gatunekhumor / satyra

Dzieje Tristana i Izoldy inaczej – księgi X-XII

« 1 14 15 16 17 »

Marek Wasielewski

Dzieje Tristana i Izoldy inaczej – księgi X-XII

– Propozycja niezłego kontraktu – powiedział wódz przebiegając wzrokiem pismo – Jakiś napalony książę organizuje własną Drużynę, chce dokonać wielkich czynów, a bez Indian nijak mu wyruszać, tylko hańba i pośmiewisko. Ma już w Radzie dwie Sierotki Marysie, widać nie szczędzi na honorze. Już na wstępie oferuje naprawdę sporą forsę, jeśli będziemy twardzi w negocjacjach, wyjdziemy na swoje. Chyba zgodzimy się, bracie?
Suszona Wątroba nie zastanawiał się długo.
– Błąkamy się tak bez ładu i składu już od wielu dni – powiedział – Musimy zająć wreszcie należne nam miejsce – zwrócił się do reszty towarzyszy – Mam nadzieję, że to rozumiecie.
– Jaką mam przekazać odpowiedź? – zapytał posłaniec.
– Pojedziemy z tobą – odpowiedział Puł Muzgó – Poczekaj chwilę, musimy pożegnać się z przyjaciółmi.
Uścisnęli się serdecznie, życząc sobie wzajemnie powodzenia na szlaku i szczęśliwego życia.
– Będziemy w kontakcie! – krzyknął Suszona Wątroba – Spróbujemy wyrobić wam dobre miejsce w nowej Drużynie!

– No to zostaliśmy w trójkę – odezwał się Roland, obserwując znikających za zakrętem Indian.
– I co dalej? – zapytał Tristan.
– Obawiam się, że następne pożegnania – powiedział Lancelot bez owijania w bawełnę.
Jechali przez las, nie odzywając się do siebie. Po dwóch godzinach Lancelot przerwał ciszę.
– Mam tego dość! – powiedział – Już od odejścia Ryszarda wiemy, że to koniec. Nie chcę już tego przedłużać. Odchodzę, zgodnie z przepowiednią mędrca wybieram świat, w którym chciałbym żyć.
– Będzie mi ciebie brakowało – odezwał się Roland – Przebyliśmy razem długą drogę od pełnego łomotu spotkania na drodze.
– Lecz nasza misja dobiegła końca – odparł Lancelot – I mnie będzie ciebie brakować, nieustraszony Rolandzie. Mam prawdziwą nadzieję, że spotkamy się jeszcze. I ty, Tristanie, szalony duchu wyprawy, pozostawaj w zdrowiu i niech los będzie dla ciebie łaskawy.
– Odchodzę do świata, w którym król Artur nie jest nędznym pijaczyną, ale dumnym władcą, gdzie zamiast Śmierdziela jest Kielich Mocy, którego poszukujemy, gdzie miłość łącząca mnie i Guenevere jest prawdziwa. Żegnajcie!
Mlecznobiała mgła zakryła jego postać. Po chwili na gościńcu zostało już tylko dwóch jeźdźców.

– I na nas przyszedł czas – powiedział Roland następnego dnia, gdy wyjechali z lasów na rozległą równinę – Stąd już niedaleko do przystani nad Kanałem. Ruszam na wschód, złapię jakiś statek, wrócę do Francji. Chcę już być tam, gdzie rozegra się moja historia. Na bogów, ciągnie mnie, jak ćmę do ognia. Nic na to nie poradzę.
– To była cholernie dobra wyprawa – rzekł Tristan, podając Rolandowi dłoń – I cieszę się bardzo, że byłeś moim towarzyszem. Spraw się dobrze w wąwozie Roncevaux.
– Nie zawiodę, Tristanie. Żegnaj, przyjacielu.

No i zostałem sam – pomyślał niewesoło nasz bohater – Zupełnie sam. A pytanie, co dalej, nadal pozostaje bez odpowiedzi.
Tak bardzo chciałbym iść po Izoldę, jak radził Marek, ale wiem, że po prostu nie zdążę. Zapłaciłem wygórowaną cenę za głowę Uryny, lecz nie żałuję, naprawdę nie. Pomogłem Ryszardowi i tylko to się liczy. Izolda by to zrozumiała.
Niezmierzona, pusta równina ciągnęła się aż po horyzont. Nie widział żadnych zabudowań, odległych światełek błyszczących w mroku. Znowu przyjdzie spędzić noc w szczerym polu.
Ułożył się pod rozłożystą dziką gruszą, przeklinając wieczorny chłód. Sen długo nie nadchodził, wpatrywał się w pędzone wiatrem chmury przesłaniające gwiazdy i księżyc w pełni, przewracał się z boku na bok, próbując znaleźć wygodniejszą pozycję.

Kiedy zasnął, przyszedł do niego widmowy gość.
Ujrzał niewyraźną sylwetkę w mroku, serce ścisnął strach. Gdy mgła otaczająca przybysza rozwiała się, rozpoznał nawiedzającą go od czasu do czasu zjawę młodej kobiety.
– Ach, to ty – odetchnął z ulgą, ocierając pot z czoła.
– A kogo się spodziewałeś, kostuchy z kosą? – zapytała kobieta.
– Czegoś w tym rodzaju – przyznał.
– Bajdy – zachichotała zjawa – Trzeba ci jeszcze, Tristanku, powłóczyć się trochę po świecie, zanim nadejdzie twój kres.
– Może ty odpowiesz mi na pytanie, co mam począć? I tak wiem, że ciebie nie ma, że gadam sam do siebie. Ale mówię jak na spowiedzi: chciałbym spotkać znowu Izoldę, to jedyne, czego pragnę. Pomyliłem się wtedy, odchodząc. Trzeba było przeczekać złe chwile, jej humory. Mam jeszcze szansę?
– Nie, Tristanie – odpowiedziała – Izolda jest dla ciebie celem nieosiągalnym, nie spotkasz jej w tym życiu.
– To co ze mną? – zapytał wzburzony – Co mam zrobić z tym całym czasem pozostającym do mojej śmierci?
– Myślisz, że pozostało go tak wiele? – odpowiedziała pytaniem – Już powiedziałam: trochę.
Milczał przez chwilę.
– No tak. Hmmm. Znaczy, mam przechlapane.
Zamyślił się. Cholerni druidzi. Ostrzegali, ale nie powiedzieli, że to będzie tak szybko. Lecz nie czas teraz żałować.
– Pragnąłbym tylko, żeby wiedziała, że chciałem do niej wrócić – odezwał się wreszcie – Stanowilibyśmy świetną parę, mimo wszystkich różnic. Samotna, opuszczona przez wszystkich załatwiła Merlina; to dużo więcej, niż ja kiedykolwiek mógłbym zrobić. Jest o niebo lepsza ode mnie. Powiedz jej o tym. Możesz to zrobić?
– Kiedyś się dowie – odrzekła zjawa – Kiedyś będzie wiedzieć.

Obudził się zziębnięty do szpiku kości. Telepało nim jak po potężnym pijaństwie, długi czas nie mógł zebrać się do kupy. Bolały go mięśnie i kości, a przecież poprzedniego dnia nie robił nic, co usprawiedliwiałoby ten stan. Chyba naprawdę starzeję się w ekspresowym tempie – myślał, próbując rozruszać zdrętwiałe stawy.
Wyruszył, gdy słońce stało już wysoko na niebie. Dziękował bogom za pełnię księżyca, sprowadzającą dobrą pogodę. Deszczu, a tym bardziej śniegu chyba by nie zniósł.
Na piaszczystej drodze wśród zaoranych pól czekała na niego młoda kobieta w białej sukni.
– Jestem Izolda – przedstawiła się.
Tristan spojrzał na nią uważnie. Trochę podobna, a nawet bardzo, tylko włosy miała inne, dłuższe, bardziej popielate. Podrapał się zamyślony po czaszce, wyjął z juków podniszczony egzemplarz Tristana i Izoldy w miękkiej oprawie, $2.99, również w sprzedaży wysyłkowej, zaczął intensywnie przerzucać stronice książki.
– Fakt! – rzekł po chwili wpatrując się w tekst – Jest jeszcze druga Izolda, którą mam spotkać.
Zamknął książkę i spojrzał na niewiastę.
– Ale teraz nie mam czasu. Może innym razem.
I poszedł sobie.

Następny nocleg wypadł mu w rozpadającej się, zadymionej, brudnej gospodzie. Niczego nie jadł, bo nieogolony, baryłowaty karczmarz wzbudzał takie zaufanie, jak i cała buda, a nie chciał ryzykować zatrucia na chwilę przed decydującym momentem. Jakoś głupio i mało bohatersko by się stało, gdyby śmierć przyszła do niego w momencie, kiedy siedziałby w śmierdzącym sraczu, próbując uporać się z rozwolnieniem. Zamówił tylko wielki gąsior wina słusznie mniemając, że alkohol zapobiegnie zarażeniu się jakimś paskudztwem. Kolejne kielichy ukradkiem zagryzał wędzonym mięsem z własnych zapasów.
Barłóg był jeszcze brudniejszy niż cała reszta i pewnie solidnie zapchlony. Zrobił dziką awanturę, groził rozniesieniem całej karczmy w proch, aż skierowano go do innego pokoju, gdzie łoże było porządniejsze. Przyniesiono też świeżą pościel.
Nie spał dobrze. Coś boleśnie kłuło w sercu, złe myśli bez przerwy wirowały w głowie. W pomieszczeniu było duszno, niewielkie okienko wpuszczało zbyt mało świeżego, nocnego powietrza.
Rankiem obiecał sobie, że następne noce, póki pogoda pozwoli, spędzi pod gołym niebem. Opuszczając karczmę ukradkiem zabrał ze sobą dwa grube, ciepłe koce, pod którymi spał. Wyglądały na nowe, a uznał, że rachunek był zdecydowanie za wysoki.

Równo zaorane uprawne pola skończyły się, wjechał znowu w okazały sosnowy bór. Słońce mocno przygrzewało, wypędzało z kości paskudną drętwotę, będącą – co stwierdził niemal ze śmiechem – początkiem reumatyzmu. Śpiesz się, śmierci – pomyślał – bo nie zdążysz przed tym, jak ze starości rozsypię się tu na środku gościńca.
Zapadał mrok, szukał jakiejś zacisznej, suchej polanki na nocleg, gdy ujrzał ognisko. Podszedł bliżej, prowadząc konia za uzdę. Przy ogniu siedziała mała, wysuszona staruszka.
– Siadaj, wędrowcze – powiedziała.
« 1 14 15 16 17 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.