Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 5 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Marek Wasielewski
‹Dzieje Tristana i Izoldy inaczej›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorMarek Wasielewski
TytułDzieje Tristana i Izoldy inaczej
OpisAutor pisze o sobie (2005):
Pani od polskiego w podstawówce kładła nam do głów, jak ważne dla analizy jest podanie czasu i miejsca akcji. Postaram się zatem scharakteryzować siebie poprzez te dwie kategorie.
Wiek – trzydzieści trzy i jedna trzecia, a więc liczba okrągła i znamienna. Zdecydowanie za późno na młodzieńczy genialny debiut, o wiele za wcześnie na przesycone mądrością dzieło życia. Urodzony i wychowany w Poznaniu, mieście, które nie wydało żadnego literackiego giganta, mieście do bólu nudnym i pozbawionym fantazji. Bez złudzeń, że można to zmienić, co udowadnia fatalistyczne podejście do świata. Tristan ma pokazać, że mimo wszystko poznańskie pyry nie do końca pozbawione są poczucia humoru. A jeśli niczego nie pokaże? Cóż, zawsze można iść w ślady Cegielskiego, pracować organicznie i u podstaw, prawda?
Gatunekhumor / satyra

Dzieje Tristana i Izoldy inaczej – księgi X-XII

« 1 13 14 15 16 17 »

Marek Wasielewski

Dzieje Tristana i Izoldy inaczej – księgi X-XII

– Mało nas trochę na taką chmarę – powiedział Henryk sprawdzając, czy miecz łatwo wychodzi z pochwy.
– Książę, przecież to nie armia Merlina, nie będziemy ich zabijać! Trzeba tylko odblokować drogę. Zresztą kierowcy nam pomogą – ton głosu Tristana gasił wszelkie sprzeciwy.
Ruszyli z kopyta na protestujących, wpadli pełnym galopem, roztrącając tłum na boki. Kierowcy z wielkimi łychami do opon wyskoczyli z samochodów, rzucili się na pomoc. Chłopi z wrzaskiem rzucili się do ucieczki. W parę chwil było po wszystkim.

Kierowcy pospychali wielkimi ciężarówkami traktory i wozy do rowów, oblali wszystko ropą i podpalili. Kurde, jak fajnie się to wszystko fajczyło. Przy okazji opróżniono samochody, wywalając gnijące owoce i zepsute mięso, wrzucając wszystko do ognia. Wielki smród uniósł się ze stosu.
– Nie wiem, czy cieszyć się, czy płakać – powiedział jeden z kierowców – Przecież wszyscy dostaliśmy w dupę, i my, i oni. Ale teraz przynajmniej mamy po równo. Wielkie, cuchnące nic.
Tristan zebrał towarzyszy. Nikt nie odniósł poważniejszych ran.
– Nie daruję sukinsynowi, który jest za to odpowiedzialny – rzekł do rycerzy – Może jesteśmy nędznymi resztkami dumnej Drużyny, ale mamy coś jeszcze do zrobienia.

Zapytali schwytanego chłopa, kto rozpoczął tę awanturę i gdzie mogą go teraz znaleźć.
– Lep…lepp… – jąkał się chłop – Lepiej nie zaczynajcie z Wodzem!
Kolejny żałosny trybun ludowy z głupią gębą i niedowładem mózgu podpuścił tych biednych ludzi – pomyślał Tristan. Otrzepali z kurzu sponiewieranych jeńców, uspokoili kierowców, grożących samosądem, kazali jechać dalej, a sami wskoczyli na koń.

Pogalopowali do odległej o trzy mile wioski, gdzie według słów chłopów Wódz organizował właśnie nową blokadę. Nie było go wśród protestujących, więc pospiesznie rozgonili blokadę na cztery wiatry, dobrze potrząsnęli schwytanym chudzielcem, który zaraz wyśpiewał, że Wódz jest w gminnym ośrodku kultury, gdzie uczestniczy w konferencji prasowej.
Weszli do sali pełnej dziennikarzy z kamerami i magnetofonami. Dureń o nalanym pysku, śmiesznie marszcząc czoło, by wydawało się, że myśli, skrzeczał namiętnie o złym rządzie, ministrach-zdrajcach i konieczności zorganizowania wielkiego marszu na stolicę. Tristan roztrącił pismaków, podszedł do dziada i schwycił go za kark.
– Nie będzie żadnych marszy, paskudniku – rzekł – Nie będzie żadnych przewrotów. Duce to zrobił, ale jego powiesili. Ciebie nawet to nie czeka.
Wódz wył, protestował, groził policją i sądami, na co Tristan szczerze się roześmiał. Błyskały flesze, gąszcz mikrofonów łowił każdy dźwięk, powarkiwały kamery.
– Drodzy dziennikarze – powiedział Tristan – Tak, do was mówię, cholerne pasożyty. Zapraszam na przedstawienie.

Przy wyjściu z sali zaatakowała ich gwardia Wodza, kilkunastu tępych osiłków, ale Tristan z towarzyszami sprawił im nieludzki łomot. Gwardia rozpierzchła się z krzykiem, rozcierając fioletowe guzy na czołach i obolałe tyłki. Nasz bohater zaciągnął Wodza na podwórze, precyzyjnie ustawił przed sobą, spojrzał na niebo przeliczając coś w myślach i na oczach dziennikarzy potężnie kopnął w dupę. Wódz pofrunął, krzycząc coś niezrozumiale; po paru chwilach zniknął za horyzontem. Operatorzy kamer skrzętnie filmowali ten pierwszy w historii lot stratosferyczny.
– Słuchajcie, gryzipiórki! – krzyknął Tristan – Macie napisać, że ja, zły skurwysyn, wysłałem tego biednego, bezbronnego człowieka na Księżyc i jestem z tego dumny! I to, że jeśli wybiera się głupi rząd, to nie można mieć później pretensji do kierowców TIR-ów i nie dawać im zarobić. Jeśli chcecie mieć w Brytanii drugą nie powiem co, róbcie tak dalej. Proszę bardzo.

Dumnie wyjechali z wioski. Wśród rozległych pól Roland zupełnie się rozkleił, powiedział, że to była chyba ostatnia pieprzona akcja pieprzonych pozostałości pieprzonej Drużyny, i wybuchnął płaczem.

Po trzech tygodniach bezowocnej tułaczki po leśnych ostępach Izolda zrezygnowała z dalszego poszukiwania Drużyny.
Mewa mówiła prawdę, cholerną prawdę. Nie spotkam już Tristana. Miałam jedną szansę i zaprzepaściłam ją. Trudno. Nie będę się mazać jak głupia, wioskowa baba. Wysłałam przecież do nieba tego skurwysyna Merlina, nie wspominając już jego płatnych morderców. Jestem twarda.
Płacz zupełnie mi nie przystoi, mówiła sobie, ocierając łzy.
Na świecie znów była jesień, późny, chłodny październik. Muszę się spieszyć, zanim śniegi znów zablokują drogi. Wracam do klasztoru, do mojego syna. Zabiorę go stamtąd, choćbym miała siłą wyrwać go z rąk mniszek. Tylko on mi pozostał.

Napatoczyli się na niewielki, lecz solidny zamek, oblegany przez bandę zarośniętych, barbarzyńskich wojów. Było ich wielu, a obrońców mało, forteca nie miała szans długo się utrzymać. Henryk szybko ocenił sytuację.
– Hej, może jeszcze raz zaatakujemy wspólnie – ochoczo powiedział do towarzyszy – Tym razem naprawdę ostatni. No dalej, zróbmy to, na pamiątkę naszych dawnych czynów, wszystkich zdobytych i obronionych przez nas zamków, i na dobrą wróżbę, byśmy kiedyś spotkali się znowu.
Rycerze zgodzili się bez namysłu.

Wpadli w kilkunastu w gęste szeregi brodaczy, wyglądających na Wikingów, wściekle cięli mieczami, nadrabiając umiejętnościami małą liczebność. Ciężkie zbroje opierały się toporom oblegających zamek, miecze ze świetnej stali bez trudu przecinały skórzane okrycia barbarzyńców. Jednak dwudziestka nawet najlepszych rycerzy nie mogła zwyciężyć mrowia wrogów, lecz tak jak kierowcy przy drogowej blokadzie, tak tutaj obrońcy zamku rzucili się przez bramę na wrogów, zachęceni niespodziewaną pomocą.
Wikingowie po chwili pierzchnęli, zaskoczeni niespodziewanym zwrotem wypadków. Obrońcy wznosząc radosne okrzyki na ramionach wnieśli do zamku naszych bohaterów.
– Jesteśmy, kurwa, niezniszczalni – stwierdził Tristan, tryumfalnie rozglądając się dookoła.

Książę Edward, władca zamku i otaczających go ziem, wyprawił wspaniałą ucztę na cześć zwycięstwa. Nie obyło się bez obżerania się, nieumiarkowanego spożywania alkoholu, pijackich śpiewów, rzygania po stołach i bezwładnego spadania z krzeseł pod stoły.
– To mój sąsiad, psi syn, wysyła na mnie najemników – mówił książę naszym bohaterom – Jest bogaty, ma ogromne posiadłości, obciąża chłopów nadmiernymi podatkami i dlatego może pozwolić sobie na wielką armię. A ja jestem biedny, mój dziad, sławny w całej okolicy obibok, kurwiarz i moczymorda stracił większość rodowego majątku. Moi poddani nie śmierdzą groszem, ziemie są tu liche, jałowe, a więc i podatki ściągam takie, że śmiech. W budżecie, póki taki jeszcze robiliśmy, deficyt był wielki jak całe hrabstwo. A jednak się trzymamy. Pomoc dzielnych rycerzy takich jak wy bardzo by mi się przydała. Czy zostaniecie ze mną? Nie mogę wam obiecać wielkiego żołdu, na łupy, póki co, też nie ma co liczyć. Jedyne, czego tu nie zabraknie, to rycerskiej chwały i naszej wdzięczności. No jak, panowie?
Godfryd naradzał się przez chwilę z pozostałymi Braćmi.
– My zostaniemy – powiedział – Siedmiu Braci Li przechodzi pod twoją komendę, książę.

Mimo że Edward zachęcał pozostałych do spędzenia w zamku chociaż paru dni, wyruszyli następnego ranka, uprzednio solidnie wyściskawszy i obcałowawszy się z Braćmi.
– Mam nadzieję, że spotkamy się jeszcze – powiedział Godfryd, ukradkiem ocierając łzy.
– Nie w tej książce – powiedział Henryk – Zostało już tylko kilka stron.

Dwa dni po wyjeździe z zamku Marek i Tuck oznajmili, że skręcają na południe.
– Wracamy do siebie – powiedział Marek – Najwyższy czas wywalić Eleonorę z tronu i samemu objąć ster państwa. Moja matka zrobiła już dosyć, uporządkowała wiele spraw w królestwie, więc na pewno będę szczodry, wypłacając jej emeryturę. Tuck zgodził się zostać moim doradcą.
– Tylko przez pewien czas, królu – rzekł braciszek – Kiedyś będę musiał odejść, jak mi wywróżyli Indianie.
– Wiem, wiem, Sherwood – odpowiedział Marek – Tristanie, synu mój, żegnaj! Żywię jednak nadzieję, że kiedyś zawitasz w progi mego zamku. Królestwo będzie czekało na ciebie. Chciałbym też, byś pamiętał o Izoldzie, która zrządzeniem losu tobie została przypisana, pamiętał o niej i o waszym dziecku, które czeka na ojca.
– Nie zapomniałem ani na chwilę – odpowiedział Tristan – Nadejdzie kiedyś czas, gdy do nich powrócę.
Nigdy nie wrócę. Jeszcze niczego nie byłem tak pewien. Przeklęty los.

Trzy dni później na leśnej ścieżce dogonił ich konny posłaniec. Zdyszany pogrzebał za pazuchą i podał Indianinowi Puł Muzgó zwój pergaminu.
« 1 13 14 15 16 17 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.