Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 18 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Marek Wasielewski
‹Dzieje Tristana i Izoldy inaczej›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorMarek Wasielewski
TytułDzieje Tristana i Izoldy inaczej
OpisAutor pisze o sobie (2005):
Pani od polskiego w podstawówce kładła nam do głów, jak ważne dla analizy jest podanie czasu i miejsca akcji. Postaram się zatem scharakteryzować siebie poprzez te dwie kategorie.
Wiek – trzydzieści trzy i jedna trzecia, a więc liczba okrągła i znamienna. Zdecydowanie za późno na młodzieńczy genialny debiut, o wiele za wcześnie na przesycone mądrością dzieło życia. Urodzony i wychowany w Poznaniu, mieście, które nie wydało żadnego literackiego giganta, mieście do bólu nudnym i pozbawionym fantazji. Bez złudzeń, że można to zmienić, co udowadnia fatalistyczne podejście do świata. Tristan ma pokazać, że mimo wszystko poznańskie pyry nie do końca pozbawione są poczucia humoru. A jeśli niczego nie pokaże? Cóż, zawsze można iść w ślady Cegielskiego, pracować organicznie i u podstaw, prawda?
Gatunekhumor / satyra

Dzieje Tristana i Izoldy inaczej – księgi X-XII

« 1 12 13 14 15 16 17 »

Marek Wasielewski

Dzieje Tristana i Izoldy inaczej – księgi X-XII

– Powodzenia we wszystkich waszych zamierzeniach! – odpowiedział wódz Indian – Jesteśmy biednym ludem, więc nie możemy godnie obdarować was na dalszą drogę, ale nie dopuścimy, byście odeszli z pustymi rękami. Każdy z was dostanie ręcznej roboty bukłak napełniony naszym magicznym, alkoholizowanym, niegazowanym, stawiającym trupa na nogi napojem. Przyda się, kiedy zabraknie wam sił i nadziei. Nie będzie, niestety, żadnych szkiełek Galadrieli, nasion mallorna czy zielonych ubrań elfów. To nie Trylogia. Zamiast materialnych darów mogę zaproponować coś innego: nasz czarownik, oczywiście jeśli tego chcecie, powróży wam na przyszłość.
Ilustracja: Łukasz Matuszek
Ilustracja: Łukasz Matuszek
Wszyscy zgromadzeni zgodzili się chętnie. Zasuszony mędrzec podchodził do nich po kolei, a Godfryd tłumaczył jego słowa.
– Henryku, byłeś ciągle w cieniu Ryszarda, ale los nagradza wierną przyjaźń. Twe życie będzie długie i szczęśliwe, a jak ta książka dobrze się sprzeda, wystąpisz w drugiej części.
– Ty, Lancelocie, będziesz mógł wybrać świat, w którym zechcesz żyć. Twój świat z pragnień. Pamiętaj o tym.
– Rolandzie, twoja przyszłość została zapisana przed wiekami i w żaden sposób nie można jej zmienić. Lecz nie frasuj się tym – mało który człowiek może powiedzieć, że aż do śmierci nie może stać mu się nic złego. I że zostało mu do niej jeszcze trzysta lat.
– Godfrydzie, Zygfrydzie i pozostali Bracia Li – wasze czyny będą tak sławne, że odtąd każdy film o walce z przeważającymi siłami wroga będzie miał siedmiu dobrych bohaterów. No, może poza Parszywą dwunastką i Trzech amigos. Ale to nieistotny szczegół.
– Czcigodni pobratymcy, Puł Muzgó, Suszona Wątrobo – już wkrótce zainteresuje się wami nowa Drużyna. Pamiętajcie, macie żądać najwyższych stawek. My, Indianie, musimy sobie jakoś radzić.
– Braciszku Tuck, twoim przeznaczeniem jest dołączyć do legendarnej bandy zbójców z Sherwood. Na swej drodze napotkasz wiele band nieprawdziwych, podszywających się pod tę jedną. Ale co się odwlecze, to nie uciecze, wreszcie znajdziesz autentyczną, tak jak po wszystkich filmach o Robin Hoodzie następują Faceci w rajtuzach.
– Marku, tymczasowy wygnańcu z własnego królestwa – dość już włóczenia się po świecie! Wracaj do siebie, nakop Eleonorze do tyłka i pokaż, kto tam naprawdę rządzi.
– A teraz wy, reszta tej małej Drużyny. Nawet sam autor nie zna waszych imion. Jesteście tłem, a o przyszłości tła się nie mówi. To byłoby zbyt nudne. Spadajcie.
– Na koniec pozostałeś ty, dzielny Tristanie – powiedział bardzo cicho mędrzec, a powtarzający jego słowa Godfryd także ściszył głos – Jesteś bohaterem tytułowym, więc nie masz wyboru – musisz błąkać się aż do ostatniej strony. Jeśli cię to pocieszy, już niedługo. Druidzi mieli rację.
Tristan pokiwał głową. Nie spodziewał się niczego innego. Tylko zaskoczony Godfryd kręcił głową, lecz i on nic nie powiedział.

Przedzierali się z trudem przez tropikalny las. Wąska ścieżynka, którą trafili do wioski, zdążyła kompletnie zarosnąć zielskiem; zapomnieli poprosić Indian o parę maczet, więc najrozsądniej było opuścić przyłbice i nie zważać na chlastające gałęzie. Po godzinie takiego marszu byli kompletnie wyczerpani, stanęli więc na krótki postój.
– Wyrwaliśmy się z wioski – powiedział Lancelot – Ale co dalej, kiedy wyjdziemy z tego lasu?
– Wracamy do domu – odpowiedział Henryk.
– Lecz gdzie jest nasz dom?
Na to pytanie Lancelota nikt nie potrafił odpowiedzieć.

W małej mieścinie u podnóża gór Izolda spędziła całą zimę. Kompletnie odcięty od świata, zasypany przez śniegi gród mógł być przystanią dla człowieka spragnionego odpoczynku, lecz nie dla Izoldy. Ale i ona przyzwyczaiła się wkrótce do monotonii, sennego życia, braku wieści z zewnątrz. Całe dnie i długie wieczory zajęta była pracą, czasem tylko spoglądała tęsknie na pokryte bielą przełęcze.
Zima skończyła się wreszcie, w połowie kwietnia ciepłe, przesycone wilgocią powietrze znad oceanu stopiło śniegi na gościńcach. Izolda spakowała skromny dobytek, oznajmiła właścicielce gospody, że wyrusza na szlak. Ta wręczyła jej kilkanaście srebrnych monet, zapłatę za ciężką, uczciwą pracę, jak powiedziała. Izolda była tym całkowicie zaskoczona, umawiała się przecież tylko na wyżywienie i pokój, lecz przyjęła srebro z radością. Przyda się podczas wędrówki. Kobieta powiedziała jeszcze, że z chęcią powita ją następnej zimy, lecz Izolda pokręciła przecząco głową. Raczej tu nie powróci.

Przeszła na drugą stronę gór. Na nizinach wiosna była już w pełni, dni i noce ciepłe, oszczędzała więc zarobione pieniądze nocując pod gołym niebem, żywiąc się tym, co udało się upolować. Jedyny wyjątek uczyniła kupując w napotkanym miasteczku piękną, ułożoną pod siodło klacz. Właściciel zażądał mocno wygórowanej kwoty, lecz koń wart był tej ceny. Piesza podróż kosztowała ją zbyt wiele sił, zabierała zbyt dużo czasu.
Po drodze dopytywała się o Drużynę, nikt jednak nie widział oddziału Ryszarda. Nie rezygnowała, przekonana że w końcu trafi w miejsca, którędy przechodzili. Przemarsz kilkusetosobowej grupy zbrojnych nie mógł pozostać niezauważony.

Przybyła wreszcie pod mury niewielkiego zamku leżącego u zbiegu dwóch rzek. Dowiedziała się tam z ust okolicznych wieśniaków, że parę miesięcy wcześniej, przed zimą, Drużyna zdobyła forteczkę, wypędziła poprzedniego władcę i na jakieś dwa tygodnie zatrzymała się w zamku. Potem odeszli, dotychczasowy książę wrócił, i znów wszystko było po staremu, znaczy głód i bieda. Nie, nie wiem, szlachetna pani, dokąd odeszła Drużyna. Nie idź, pani, na zamek, książę nadal jest gniewny na tego Ryszarda. Może mój syn będzie wiedział. Mówi, że poszli na południe.
Ruszyła więc w tym kierunku. W napotykanych od czasu do czasu wioskach ludzie mówili to samo. Kilkuset rycerzy przechodziło tędy w listopadzie, zatrzymali się tylko na jedną noc, potem ruszyli dalej, gościńcem na południe. Byli zmarznięci i niedożywieni, uciekali przed mrozami i śniegiem. Ale nie złupili nas, nie odebrali zgromadzonej na zimę żywności.

Podążała śladem Drużyny. Martwiło ją kilkumiesięczne spóźnienie, rycerze mogli już być na drugim końcu Wyspy, mogli też po przeczekaniu chłodów pójść w przeciwnym kierunku, z powrotem na północ, a to znaczyłoby, że oddala się od nich. Kiedyś jednak muszę ich dogonić – myślała. Dotychczas ślad wiódł prosto gościńcem, porządną, wyłożoną kamieniami drogą, przecinającą cały kraj z północy na południe, przy której gęsto skupiły się ludzkie osady. Tu nie było szans przeoczyć ich obecności.
Dziesiątego dnia po wyjeździe spod zamku, w kolejnej wiosce ludzie nic nie wiedzieli o rycerzach, zawróciła więc, odwiedziła pobliskie sioła przypuszczając, że zboczyli ze szlaku, aby znaleźć dobre miejsce na przezimowanie. Długo nie napotkała na żaden ślad, Drużyna jakby rozpłynęła się w powietrzu. Dopiero stary, zdziwaczały człowiek żyjący w nędznej ziemiance z dala od siedzib ludzkich wskazał jej wielką, ciemną puszczę. Wjechali do tego lasu – powiedział – Ale nie wrócili.

Prastary las sprawiał ponure wrażenie. Ogromne, wyniosłe drzewa z rozłożystymi konarami i gęstym listowiem przepuszczały niewiele słonecznego światła, więc prawie nie było tu krzewów i małych drzewek, tylko grube, omszałe pnie, pogrążone w wiecznym półmroku. Tu i ówdzie spotykała ludzi – osady bartników, smolarnie, ciche siedziby pustelników, lecz nikt nic nie wiedział o Ryszardzie i jego wojsku. Drużyna zapadła się pod ziemię.

Tristan i jego towarzysze wyszli z lasu. Powitał ich zimny północny wiatr, pożółkłe trawy i ponure niebo, po którym przetaczały się ciemne, deszczowe chmury. Gdy spojrzeli za siebie, nie było już tropikalnego lasu, tylko stara puszcza pełna dębów, wiązów, buków i świerków. Przecierali oczy ze zdumienia.
– Znowu mamy jesień – stwierdził Marek – Ten tydzień w indiańskiej wiosce oznaczał dziesięć miesięcy tutaj. Dobrze, że Fulko zdążył odejść przed nami, bo chyba zapłakałby się z żalu. Głupio się czuję, jakby to znowu Merlin zakpił sobie ze mnie.
– To na pewno nie był Merlin – rzekł Tristan – Ale myślę, że pomimo wspaniałego przyjęcia u Indian, to nie była dobra magia. Jakaś zła siła wciąż kieruje naszymi losami, nagina czas, by nas czegoś pozbawić. Nic się nie zmieniło, wiatr wciąż wieje nam prosto w oczy.

Wściekli na niesprzyjający los szli złorzecząc, wypatrując kogoś, komu można by skopać tyłki i poprawić sobie nastrój. Tym razem fortuna była łaskawa, już po dwóch godzinach napotkali drogową blokadę zorganizowaną przez rolników. Traktory i furmanki z gnojem tarasowały gościniec, rozwydrzeni chłopi wykrzykiwali absurdalne hasła wymachując widłami, a kierowcy TIR-ów siedzieli w szoferkach i smętnym wzrokiem spoglądali na wszystko, w myślach przeliczając straty.
– Tego już za wiele – wysyczał Tristan – Wiem, napotkaliśmy już dużo gorsze idiotyzmy i nic nie zrobiliśmy. Ale tego już za wiele.
« 1 12 13 14 15 16 17 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.