Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 10 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Grzegorz Trębicki
‹Astronom z Aaraaf›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorGrzegorz Trębicki
TytułAstronom z Aaraaf
OpisGrzegorz Trębicki znany z łamów Esensji, jako autor wierszy oraz opowiadań publikowanych w Fenixie, w tym numerze ujawnia się nam jako autor ciekawej powieści. Dodać trzeba, że jedna z jego powieści „Sztuka odejścia” czeka już na druk w wydawnictwie Prószyński. Poniższy fragment powieści „Astronoma z Aaraaf” to naprawdę zaledwie okruch opowieści, bowiem rzecz pomyślana jest na cztery tomy noszące wspólne miano „Teraia”, z czego trzy pierwsze tomy („Astronom z Aaraaf”, „Strzała Świtu” oraz „Lśniące miasto”) są już gotowe. O samym utworze autor pisze tak: „jest to utwór o nieco mieszanej przynależności gatunkowej, bardziej chyba jednak powieść fantasy niż cokolwiek innego. Jednym z głównych wątków jest przeniesienie bohaterów z naszego świata do alternatywnego, co samo w sobie nie jest rzecz jasna zbyt oryginalne, tyle, że punktem wyjścia jest tutaj nasza, że sie tak wyrażę „rzeczywistość polityczno-społeczna” końca lat dziewięćdziesiątych. Innymi słowy - dark fantasy po polsku. Oczywiście, już po przeniesieniu, każda z postaci zachowuje się całkowicie odmiennie od pozostałych (przeciwnie niż choćby w takim „Fionowarskim gobelinie” Kaya). Powieść koncentruje się nie tyle na walce pomiędzy dobrem i złem (już prędzej pomiędzy tęsknotą a codziennością, czy tez pomiędzy mitem a opowieścią), co na konflikcie pomiędzy bohaterami i ich sposobami widzenia świata."
Gatunekfantasy

Astronom z Aaraaf – fragment

« 1 3 4 5 6 7 »

Grzegorz Trębicki

Astronom z Aaraaf – fragment

W końcu jednak koszmar odnalazł go i ściągnął do siebie. Nie było innej drogi. Nie pojmował, czemu wciąż jest w stanie iść – przecież tamto było teraz silniejsze niż kiedykolwiek przedtem. Już dawno powinien był paść sparaliżowany na ziemię i z jękiem oczekiwać, aż samo po niego przyjdzie. A jednak jakaś cząstka duszy Ariela była poza strachem. W fakcie, że tym razem to on właśnie wychodził naprzeciw koszmarowi i wkraczał w jego własną dziedzinę kryła się niezrozumiała ulga.
Przystanął i uważnie popatrzył przed siebie, pocieszająco poklepując kark Filozofa. Instynkt podpowiadał mu, że pora i miejsce są odpowiednie. Skoncentrował wzrok na tamtym głębszym obrazie, który przenikał całe miejsce. Przypominało to nieco zabawę z kolorowymi stereogramami, jakie oglądał kiedyś w czasopismach.
Świat przed nim rozdwajał się. Wokół był las, ten w którym jeszcze niedawno mogły bezpiecznie bawić się dzieci, lecz kryła się tutaj także inna, pierwotna, mroczna przestrzeń. Teraz zrozumiał, dlaczego nikomu nie udało się natrafić na żaden ślad. Z uśmiechem sięgnął pamięcią jak on sam przez długi czas nie potrafił zobaczyć stereogramów, schowanych pod rozmazaną powierzchnią rysunku. Tak naprawdę, wbrew pozorom, było to dość łatwe – trzeba było po prostu wiedzieć, j a k należy patrzeć. Ludzie z tego świata nie potrafiliby tego zrobić, ale on znał dwie rzeczywistości; przeszedł z jednej do drugiej pomarańczowym tunelem, i to dawało mu konieczne porównanie. Był wyczulony na zmieniający się nagle odcień realności.
Ruszył do przodu i zagłębił się w obszar, z którego przychodziły koszmary. Panowała tutaj odwieczna ciemność, dzień nie miał żadnej władzy nad tym miejscem. Pętle mroku zacisnęły się wokół Ariela. Uderzyły wyciem dzikich zwierząt i wrzaskiem okrutnych najeźdźców spadających o północy na uśpione osady. Zaatakowały wydobytym z pamięci dziecięcym lękiem przed ciemnością. A jednak kroczył dalej, rzucając wyzwanie pradawnej, skażonej lękiem, krwią i cierpieniem nocy, nie bacząc, że zmierza ku swojej zagładzie.
Spojrzał ku górze – ponad nim wznosiły się ponure, nie przepuszczające światła chmury.
Bał się nocy.
Daleko przed sobą ujrzał niewyraźny kształt – dom ciemności, siedlisko upiorów, chatkę baby jagi. Czy tamto wiedziało, że nadchodził?
Niemal potknął się w mroku o zwłoki. Przez chwilę wpatrywał się w zastygłą z przerażenia twarz brodatego mężczyzny. Człowiek ten umarł ze strachu – coś wyssało cały jego lęk, wszystkie ludzkie emocje i wyrzuciło wysuszony ochłap. To coś nie było zwykłym potworem. Było pradawnym koszmarem.
Wypuścił wodze Filozofa i pozostawił drżącego wałacha za swoimi plecami. Zahipnotyzowany szedł w stronę siedziby złych snów. Jestem sam – pomyślał – jestem sam.
Nagle wokół niego zaszumiał wiatr, porywając ze sobą liście.
Nie, wyszeptał mu swoją ulotną, zbyt nieuchwytną dla ludzkiego ucha piosenkę. Jestem z tobą. Służyłem Jej, a teraz będę służył tobie.
Ariel wyciągnął rękę ku niebu, wydając milczący rozkaz. Zapuścił się głęboko na teren wroga – tutaj nie krępowała go logika zwykłej rzeczywistości, można było ominąć prawa, które obowiązywały na zewnątrz. Uśmiechnął się drwiąco pod nosem – tamto zapewne nigdy nie przypuszczało, że ktoś zechce walczyć z nim jego własną bronią.
Wiatr przesunął chmury i otaczającą dom polanę zalało światło gwiazd. Były zamglone, oddzielone znienawidzonym murem, ale i ten nikły blask wystarczył. Noc zstąpiła z góry i osłoniła Ariela szczelnym kokonem tajemnic, marzeń i szeptów. Tamten drugi mrok bezskutecznie szturmował, usiłując przebić chroniącą go tarczę. Zmierzał ku chacie, ukryty przed wzrokiem wroga swoją własną ciemnością, ciepłą, unoszącą krople rosy mgiełką. Minął kolejne pożarte przez strach zwłoki.
Zdał sobie sprawę, że znów się pomylił. To nie koszmar przebił granice światów i ściągał go ku sobie. Nikt świadomie nie usiłował zwabić go w pułapkę. To jemu samemu podarowano wrażliwość nocnego łowcy, by przybył tu tropem tamtego.
Stanął przed ciemnymi drzwiami. Wyłowił swoim słuchem cichy, tlący się już tylko na dnie sparaliżowanej duszy płacz dziecka i złowrogie, zadowolone mruczenie wroga. Lecz w głębi było coś jeszcze – odległy, delikatny śpiew kryształu, szum skrzydeł uwięzionego motyla.
Ponownie się uśmiechnął. Tamto dobrze zabezpieczyło swoją siedzibę, zachwiało prawami realności, narzucając tej przestrzeni logikę koszmaru, ale nie spodziewało się kogoś takiego jak on. Kogoś, kto potrafi zmienić logikę Koszmaru w logikę Snu i obrócić wszystko na swoją własną korzyść.
Wydał ciche polecenie i wiatr uderzył w drzwi chaty. Noc, jego noc, rzuciła się do nagłego szturmu, odepchnęła tamten drugi mrok i wdarła się do środka wszystkimi otworami. Wkroczył w ślad za nią, opierając dłoń na rękojeści miecza, wiedząc, że może zarówno zwycieżyć jak i zginąć, i że w tej chwili fakt ten nie ma już absolutnie żadnego wpływu na cokolwiek. Był poza strachem i odwagą, poza decyzją i wyborem, poruszał się w śnie wewnątrz Snu.
Wewnątrz panowała ciemność, lecz światło gwiazd, które kroczyło obok niego nie pozwoliło mu się w niej zagubić. Po prawej pod ścianą, dostrzegł ośmioletniego może chłopca, który stał nieruchomo, wznosząc przed sobą ręce, otoczony niewidzialną klatką. Jego oczy wypełnione były przerażeniem, ale gdzieś w głębi żarzyła się jeszcze świadomość.
Pomieszczenie zawalone było dziwnymi rzeczami – zbyt mglistymi, by można było uchwycić je wzrokiem. Jeszcze dalej Ariel ujrzał zarys korytarza. Ostrożnie ruszył do przodu, uważając, by nie dotknąć żadnego ze stojących na środku przedmiotów.
Korytarz był krótki i prowadził w dół, do drugiego, znacznie ciemniejszego i większego pomieszczenia. Na jego końcu zobaczył niezwykły, niepasujący do tego ponurego miejsca blask. Usłyszał jego cichą skargę. Z tej odległości nie mógł jednak dojrzeć niczego wyraźnie. Mrok zagradzający mu drogę był zbyt gęsty. Powoli szedł dalej, klucząc pomiędzy rozmazanymi, dużymi przedmiotami, którym jego wyobraźnia nadawała najbardziej przerażające kształty.
Wtem, ostry, przenikliwy syk odepchnął go do tyłu. Gdyby nie otulający go kokon, umarłby w tym samym momencie. On jednak poczuł jedynie krótki dreszcz i mocniej zacisnął dłoń na rękojeści miecza.
– Kim jesteś? – usłyszał chrapliwy głos. Głos nie będący głosem człowieka. Światło gwiazd schowało się za jego plecami i zacząło topnieć w zastraszającym tempie.
– Kim jesteś? – niska, przygarbiona sylwetka wynurzyła się z mroku po lewej stronie, kilkanaście kroków od niego. Upiorne, zielone źrenice rozbłysły w ciemności.
– Jak udało ci się tutaj dotrzeć? – zaskoczenie, jakie zabrzmiało w tym głosie przyniosło niewielką tylko ulgę. – Kto zdradził ci drogę? On? Czy ten jego ambitny czarownik?
Kątem oka Ariel dostrzegł nieznaczny ruch – znajdujący się na krańcu pomieszczenia więzień wysłał kilka promieni czarnego blasku, który dyskretnie oświetlił czającą się przed nim sylwetkę.
Wyglądała jak stara kobieta, o zadziwiająco pomarszczonej, suchej skórze; widział kiedyś w muzeum mumię, która sprawiała o wiele lepsze wrażenie. Nie była człowiekiem. Jej ciało wydawało się tak kruche, że jedno dotknięcie mogłoby rozsypać je w proch, ale w oczach kłębiła się straszliwa moc.
– Kim jesteś? Kto cię przysłał? – zapytała, wysyłając mu paraliżujący ładunek strachu. Mgiełka wokół niego znów się przerzedziła. Zatoczył się i jednocześnie przesunął lekko do przodu, w stronę uwięzionego blasku.
Żebym to ja wiedział, powiedział na dnie jego duszy ostatni, umierający właśnie strzęp ironii.
– A jak sądzisz? – odrzekł na głos, chcąc zyskać na czasie.
Istota, którą z braku lepszego słowa nazwał w swych myślach wiedźmą, wbiła w niego świdrujące spojrzenie, nadaremnie usiłując przebić spowijający go kokon.
– Gdyby to on cię przysłał, uprzedziłby mnie wcześniej. Nie, nie jesteś posłańcem… Przyszedłeś, żeby mnie zabić? – zaśmiała się drwiąco. – Lecz kto w takim razie wskazał ci drogę? Ten zbyt ambitny czarownik? Tak on się mnie boi, nie lubi Hragi, nie lubi… Straszy mnie tą śmieszną, głupią dziewczyną. Tak, jakby człowiek mógł straszyć Hragę… A ona czuje coś, ale niczego nie rozumie, chodzi w kółko i tańczy jak tamten jej zagra. Ale ty nią nie jesteś. Nie jesteś tą dziewczyną. To nie czarownik cię przysłał…
– Kim t y jesteś? – zapytał Ariel, robiąc kolejny krok. Wzrok wiedźmy osadził go w miejscu.
– Nie znasz mnie? Nie znasz Hragi? To jak się tutaj dostałeś? Nabierasz mnie? Sprawdzasz? Po co tu przyszedłeś? Nikt jeszcze z własnej woli nie przyszedł do Hragi. To ja ich wzywam do siebie, a oni nie mogą mi się oprzeć. Przybywają z daleka. Sądzisz, że można mnie pokonać?
« 1 3 4 5 6 7 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.