Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 9 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Grzegorz Trębicki
‹Astronom z Aaraaf›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorGrzegorz Trębicki
TytułAstronom z Aaraaf
OpisGrzegorz Trębicki znany z łamów Esensji, jako autor wierszy oraz opowiadań publikowanych w Fenixie, w tym numerze ujawnia się nam jako autor ciekawej powieści. Dodać trzeba, że jedna z jego powieści „Sztuka odejścia” czeka już na druk w wydawnictwie Prószyński. Poniższy fragment powieści „Astronoma z Aaraaf” to naprawdę zaledwie okruch opowieści, bowiem rzecz pomyślana jest na cztery tomy noszące wspólne miano „Teraia”, z czego trzy pierwsze tomy („Astronom z Aaraaf”, „Strzała Świtu” oraz „Lśniące miasto”) są już gotowe. O samym utworze autor pisze tak: „jest to utwór o nieco mieszanej przynależności gatunkowej, bardziej chyba jednak powieść fantasy niż cokolwiek innego. Jednym z głównych wątków jest przeniesienie bohaterów z naszego świata do alternatywnego, co samo w sobie nie jest rzecz jasna zbyt oryginalne, tyle, że punktem wyjścia jest tutaj nasza, że sie tak wyrażę „rzeczywistość polityczno-społeczna” końca lat dziewięćdziesiątych. Innymi słowy - dark fantasy po polsku. Oczywiście, już po przeniesieniu, każda z postaci zachowuje się całkowicie odmiennie od pozostałych (przeciwnie niż choćby w takim „Fionowarskim gobelinie” Kaya). Powieść koncentruje się nie tyle na walce pomiędzy dobrem i złem (już prędzej pomiędzy tęsknotą a codziennością, czy tez pomiędzy mitem a opowieścią), co na konflikcie pomiędzy bohaterami i ich sposobami widzenia świata."
Gatunekfantasy

Astronom z Aaraaf – fragment

« 1 2 3 4 5 6 7 »

Grzegorz Trębicki

Astronom z Aaraaf – fragment

Zawrócił wierzchowca i popędził w lewo wspinającym się na pagórek traktem. Filozof zarżał tylko raz, ale w dźwięku, który wydał można było wyczuć przerażenie równe jego własnemu. Był to jednak już ostatni protest. Mądry koń wiedział, że nie można uciec przed swoim koszmarem.
Ariel jeszcze raz zatrzymał się, gdy osiągnęli szczyt wzgórza. Przed nim trakt biegł poprzez pola i łąki aż do niewielkiej wioski. Zura – przypomniał sobie jej nazwę. Dalej droga zanurzała się w lesie.
Powoli zjechał w dół, naprzeciw wzbijającemu tumany kurzu wozowi. Pojazd wyładowany był po brzegi wszelakiego rodzaju dobytkiem, z tyłu biegła uwiązana do niego krowa. Muczała żałośnie, najwyraźniej nie wytrzymując narzuconego jej tempa.
Ariel zajechał wozowi drogę, zmuszając woźnicę do zastopowania. Tamten był korpulentnym mężczyzną w średnim wieku, ubranym w szarą, podniszczoną tunikę. Jego żona przytulała dwoje zdumiewająco brudnych dzieci.
– Uciekasz? – spytał Ariel. Wieśniak obrzucił go niechętnym spojrzeniem.
– Zejdź mi z drogi… panie – odrzekł, starając się wydobyć ze ściśniętego gardła w miarę uprzejmy ton.
– Co się dzieje? – Ariel popatrzył w kierunku odległych o pół mili domostw, nie ruszając się z miejsca. – Słyszałem, że w lesie Sedam niebezpiecznie jest teraz chodzić po zmroku, ale przecież wioska jest od niego dość oddalona…
– Oddalona? – wybuchnął mężczyzna. – Już wkrótce nic nie będzie wystarczająco oddalone. Z każdą nocą sny stają się coraz wyraźniejsze. Krażą na zewnątrz chat, czają się w mroku. Niedługo ciemność przeleje się poprzez granice lasu i runie na pola. Sięga ku nam, rozgniewana, że nie uszanowaliśny Sedam. Dopadnie nas jej zemsta.
– Czyja zemsta? – zapytał ostro Ariel.
Korpulentny wieśniak nieco ochłonął, przyjrzał mu się uważniej.
– Sedam – powiedział. – Nie słyszałeś nigdy legend o Sercu Koszmarów, przybyszu? O Władczyni Mroku?
Ariel pokręcił głową – Przyjechałem z bardzo daleka.
– Sądziliśmy, że to tylko opowieści. Straszyliśmy nimi dzieci. To wszystko wina Anwariego i jego następców – na obliczu tamtego pojawiła się wściekłość. – Obrazili Moce Ziemi, nakazując nam czcić wymyślonego przez nich Stwórcę i Jeźdzców Światła. Widział to kiedy coś podobnego? Gdzie teraz jest ich Bóg? Prawdziwi bogowie, władcy tego świata, odwrócili się od nas i ukarzą nas za zdradę…
– Nareszu! – jęknęła kobieta, wbijając w Ariela przestraszony wzrok. Dzieci skuliły się jeszcze bardziej, przytulając do siebie. – Nareszu, gdyby ktoś usłyszał…
– Nie dbam o to, co sądzi chosra, jego słudzy i poplecznicy. To nie on jest prawdziwym królem tej ziemi – mężczyzna popatrzył na Ariela wyzywająco. – Kiedyś, gdy składaliśmy ofiary Manie, chroniła nas przed mrokiem. Ona nie wybacza tym, którzy się od niej odwracają. Nie ma już dla nas ratunku. Tylko Czerwonogłowi ocaleją.
Zaciął konia. Koła znów zaturkotały, podskakując na wybojach.
Ariel spojrzał na słońce. Od zmierzchu wciąż dzieliły go jakieś dwie godziny. Powoli ruszył w stronę wioski.
Gdy wjechał pomiędzy domostwa w pierwszym momencie pomyślał z lękiem, że wszyscy już ją opuścili. Ale nie – dostrzegł kilku starych ludzi, siedzących na ławach przed domami, w jednym z okien mignęły zlęknione twarze dzieci. Wszystko wskazywało na to, że spośród jej mieszkańców jedynie Naresz wpadł w panikę. Gdzie byli pozostali?
Niebawem zobaczył, jak wracają od strony lasu. Wyjechał im naprzeciw. Mężczyźni i kobiety w długich, białych szatach z zasępionymi, zmęczonymi twarzami. Unosili głowy, gdy przejeżdżał obok, i spoglądali na niego ze zdziwieniem. Wkrótce minął prawie wszystkich, zbliżając się do niewielkiej grupki, która zwlekała jeszcze na skraju Sedam.
W samym jej środku stała brzydka, pulchna kobieta o pustej twarzy. Jeden z mężczyzn delikatnie dotykał jej ramienia.
– Chodźmy, Rasso. Nic nie zdołamy już zrobić. Zaraz się ściemni.
– Ale… – odpowiedziała kobieta. – Przecież on nie wchodził głęboko w las. Tylko bawił się w pobliżu – potoczyła oczami dookoła, biorąc wszystkich na świadków tej rażącej niesprawiedliwości. – Inne dzieci powiedziały, że wcale tam nie wchodził. Tylko na moment zniknął za drzewami. I był dopiero zmierzch…
– Widocznie teraz nawet to może wystarczyć. Chodźmy – mężczyzna łagodnie ponowił prośbę. – Nic nie poradzimy. Jest już za późno.
– Nie jest za późno! – jęknęła Rassa, zrzucając jego rękę i wyrywając się w stronę lasu. Pozostali złapali ją i odciągnęli. – Czuję, że on jeszcze tam jest! – krzyczała.
– Jeśli chcesz, to jutro możemy wznowić poszukiwania – rzekł tamten bez przekonania.
– Nie – zapłakała kobieta. – Za późno, za późno. Teraz…
– Co się stało? – spytał Ariel, podjeżdżając do wieśniaków. Wszystkie twarze zwróciły się na niego. Z niezadowoleniem stwierdził, że oto już drugi raz tego samego dnia skupia na sobie całe napięcie otaczających go ludzi. Najwyraźniej posiadał do tego talent. Albo, po prostu, miał pecha.
Na obliczach tamtych dostrzegł całą mozaikę uczuć – obojętność, niechęć, zdziwienie, lęk. Lecz w oczach kobiety, ku jego przerażeniu, zalśniła szalona, irracjonalna nadzieja.
– Mój syn zaginął wczoraj wieczorem. Tylko na chwilę wszedł między drzewa, a inne dzieci uciekły… Ale on jeszcze tam jest… Czuję to – szepnęła.
Patrzyła na niego z napięciem, z jakąś straszliwą intensywnością, która boleśnie go raniła. Jej spojrzenie było zbyt silne dla kogoś pogrążonego w baśniowym śnie. Przechodziło przez niego na wylot, jakby on sam był za mało realny. Tamta każdą swoją najmniejszą cząstką rozpaczliwie dopominała się cudu, silniejszego od mrocznej rzeczywistości, jaka ją pochłonęła. I oto los postawił jej na drodze samotnego, odzianego w czerń jeźdźca. Jeśli nawet Ariel nie spełniał jej oczekiwań, to i tak w pobliżu nie było nikogo ani niczego innego. Po raz kolejny przeklął swego dzisiejszego pecha.
Zaraz potem jednak z ulgą uświadomił sobie, że to wszystko jest już całkowicie nieistotne. Gdyby wciąż był Tomaszem, albo nawet tym Arielem, który jeszcze dziesięć dni wcześniej poznawał Kraj Wybrzeża, mógłby teraz odczuwać wstyd i bezradność. Tłumaczyć sobie, że żal tej kobiety nie jest prawdziwy, że stanowi tylko jego własną fantazję. Przekonałby się zapewne, jak mało jest w nim odwagi. Ale teraz, na szczęście, nie było w nim już miejsca na tchórzostwo ani na odwagę; poruszał się wewnątrz snu.
Dwaj wieśniacy wzięli kobietę pod ręce i poprowadzili ją w kierunku wioski. Ostatni z mężczyzn odchodząc zatrzymał się na moment obok jeźdźca.
– Nie wchodź teraz w las, panie – ostrzegł go cichym głosem. – Niebawem zapadnie zmrok, nie zdążysz przejechać, nawet gdybyś bez przerwy zmuszał konia do galopu – Pojedź tamtędy – pokazał mu polną ścieżkę, biegnącą ukośnie na południowy wschód. – Dotrzesz nią do drugiego traktu…
– Tak zrobię – skinął głową Ariel, i obrócił konia we wskazanym mu przez tamtego kierunku. Znów spojrzał na słońce – do zmierzchu pozostało jeszcze trochę czasu. Poczekał aż zniknie z oczu oddalającym się drogą mieszkańcom wioski i zawrócił w stronę Sedam.
Nie można uciec przed swoim koszmarem.
Nadal było dość widno. To nie był ponury las. Miał jasne poszycie. Rosły tutaj drzewa i krzewy podobne do tych, jakie widział na wybrzeżu – cyprysy, palmy i ciepłolubne sosny, lecz im bardziej posuwał się w głąb, tym las stawał się gęstszy, jego szata roślinna zaś coraz mniej przypominała to, co znajdowało się na zewnątrz. Nigdy nie znał się dobrze na drzewach, ale wydało mu się, że wiele z nich dziwnie nie pasuje do tego ciepłego kraju. Odniósł wrażenie, że puszcza ta jest zachowanym jakimś cudem reliktem odległych czasów, kiedy panował tu znacznie chłodniejszy klimat.
Mimo to, sama w sobie nie była złowroga. Widywał już w swoim życiu o wiele mroczniejsze, które nie budziły jednak jego lęku. Ogarnęło go jednak przeczucie, że na obraz który widzi nakłada się jakiś inny, bardziej pierwotny, głębszy.
Wstrzymał konia i obejrzał się za siebie. Skraj lasu pozostał daleko z tyłu. Zeskoczył z siodła na ziemię. Złapał wierzchowca za uzdę i zszedł z traktu. Stopy przyjemnie zanurzyły się w miękkim poszyciu. Wchodził coraz dalej w Sedam. Ponad sobą słyszał śpiew ptaków, jakiś owad przeleciał z przyjemnym brzęczeniem obok jego ucha. Filozof zastrzygł uszami, spoglądając na niego żałośnie, najwyraźniej jednak pogodzony z tym co miało się stać. Być może w głębi duszy był egzystencjalistą.
Szedł dopóki droga nie znikła mu z oczu. Powoli zaczęło się ściemniać. Strach ciągle narastał. Z każdym krokiem coraz bardziej zanurzał się we śnie. Przypomniał sobie wszystkie wcześniejsze koszmary. Wiedział, że tutaj odnajdzie ich prawdziwą przyczynę. Stanie twarzą w twarz z tamtym. Musiało być silne, skoro już od lat zsyłało mu złe sny, przebijając granice światów o wiele skuteczniej, niż pomarańczowy tunel. Pomyślał o Tomaszu Sowińskim, który budził się zlany potem w swej warszawskiej kawalerce, nie zdając sobie sprawy jak wiele barier, jak wiele granic dzieliło go jeszcze wtedy od źródła lęku, nawiedzającego jego sny. Zaśmiał się drwiąco – tamten w gruncie rzeczy nie miał żadnych powodów do niepokoju. Był taki bezpieczny.
« 1 2 3 4 5 6 7 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.