Dziewczynka bez zapałekArtur Długosz Polscy widzowie z dużą rezerwą przyjmują hollywoodzkie ekranizacje przygód komiksowych bohaterów w trykotach. Podobnie zapewne zareagują na „Hulka”, wyświetlanego właśnie w naszych kinach, choć, jak i w przypadku poprzednich filmów, podkreśla się na wszelkie możliwe sposoby jego odmienność.
Artur DługoszDziewczynka bez zapałekPolscy widzowie z dużą rezerwą przyjmują hollywoodzkie ekranizacje przygód komiksowych bohaterów w trykotach. Podobnie zapewne zareagują na „Hulka”, wyświetlanego właśnie w naszych kinach, choć, jak i w przypadku poprzednich filmów, podkreśla się na wszelkie możliwe sposoby jego odmienność. Niemniej jednak w naszej świadomości wielkie zielony stwory znaczą niewiele, a oglądanie ich na ekranie raczej śmieszy niż wzrusza. Nic więc dziwnego, że na księgarskich półkach nie obserwujemy wysypu komiksów z tym bohaterem, a jedynym śladem jest składająca się z czterech zeszytów miniseria „Wolverine/Hulk” autorstwa Sama Keitha, którego Polscy czytelnicy zapewne już znają („Sandman”). „Wolverine/Hulk” to głośny powrót Keitha do wydawnictwa Marvel, w którym notabene stawiał swe pierwsze komiksowe kroki, rysując właśnie Wolverine’a (który z kolei po raz pierwszy pojawił się w serii „Hulk”). Keith znany jako twórca dobrze przyjętego „The Maxx” i rozpoznawany jako artysta umiejący przetworzyć na nowo nawet zdawałoby się wyczerpane tematy, splótł w tej opowieści losy dwóch bodaj najbardziej charakterystycznych bohaterów wydawnictwa. Nie była to pierwsza, ani ostatnia próba tego rodzaju, ale wielu czytelników wypatrywało jej z dużym zainteresowaniem, znając tkwiący w autorze potencjał. Po pracach Sama Keitha można spodziewać się jednego. Będzie dziwnie. Nawet jeśli fabuła na koniec sprawia wrażenie prostej i nieskomplikowanej, to dawkowanie jej według przepisu Keitha znacznie utrudnia jej zrozumienie. Podzielona, poszatkowana, wymieszana, jest w stanie zamącić nieźle w umyśle czytelnika, który często do przedostatnich stron opowieści nadal nie podejrzewa, dokąd ona zmierza. W takich nieliniowych historiach bardzo ważne jest, czy finałowe rozwiązanie usatysfakcjonuje ciekawego, tudzież po prostu zniecierpliwionego, czytelnika. Jakość rozwiązania, jego oryginalność i nieprzewidywalność stają się ostatecznym miernikiem komiksu, tego, czy warto było wydać na nie pieniądze i poświęcić czas na jego przeczytanie. Zgodnie z powyższą receptą został stworzony „Wolverine/Hulk”. Keith rozpoczyna opowieść od katastrofy samolotu Logana. Wolverine zostaje odnaleziony przez małą dziewczynkę o imieniu Po, która prosi go o pomoc dla swojego ojca. Pierwszy zeszyt stawia wiele pytań i wystarczająco sprawnie intryguje czytelnika do oczekiwania na kontynuacje i zakupu kolejnego numeru. Nieznana tożsamość Po, jej nie do końca realne zachowanie, czy rola Hulka zaciekawiają. Seria zapowiada się dobrze. Wrażenie, które podtrzymuje drugi zeszyt ujawniający już co nieco z fabuły wymyślonej przez autora. Jednak natychmiast po lekturze tej części, bardziej wrażliwi czytelnicy mogą zacząć domyślać się rozwiązania historii. Historii niestety zdecydowanie banalnej, niegodnej w najmniejszym stopniu pomysłowości Sama Keitha. Szczęśliwi ci, którzy tych przesłanek zakończenia jeszcze nie dostrzegą, ponieważ oni będą cieszyć się trzecią i czwartą częścią. Lektura tego komiksu niesie jednak ze sobą także, a może przede wszystkim, wizualne przyjemności. Możliwe, że fabularnie usatysfakcjonuje ona wielu czytelników, ale moc komiksu polega na plastyce rysunku oraz specyficznej dla twórczości Keitha wizualizacji opowieści. Jak sam zwykł mawiać, „komiks powinien mówić sam za siebie”. Stąd często na planszach jego komiksów możemy odnaleźć mniej i bardziej udane eksperymenty przedstawienia czegoś zasadniczo trudnego do pokazania w kategoriach języka komiksu. Niekiedy próby te sprawiają, że komiks staje się trudniejszy w odbiorze, może wręcz nie do strawienia dla przeciętnego czytelnika, lecz z drugiej strony zyskujemy ciekawą propozycję plastyczną, która świadczy o pomysłowości Keitha. W „Wolverine/Hulk” takim przykładem będą choćby te fragmenty, w których opowiada mała Po. Aby pełniej wyrazić jej nieporadny, dzieciny język, autor imituje w wielu miejscach rysunek przypominający dziecięce bazgroły. Ponadto wyczuwalne są w komiksie zmiany perspektywy opowiadania historii w zależności od narratora. Mamy tutaj także do czynienia z naprawdę bogatym przekrojem technik rysowania, uzasadnionym potrzebami scenariusza. Stawia to komiks wśród prac ciekawych, niesztampowych, może nie porywających swą historią, ale uwodzących podejściem do rzemiosła, nowatorską próbą propozycji czegoś innego. Nic więc dziwnego, że nawet zawiedzeni samą fabułą czytelnicy, często rekomendują ten komiks Keitha, jako „must to have”, ze względu na jego wyjątkową atrakcyjność i oryginalność plastyczną Trudno więc jednoznacznie ocenić, czy skonfrontowanie tak znamiennych dla amerykańskiej kultury komiksu bohaterów zakończyło się sukcesem. Dobrze zapowiadająca się, interesująca graficznie seria, rozłożyła się na zbyt prostej fabule, aby można było uznać, że oto pojawiło się starcie tytanów Marvela, na jakie czekają czytelnicy. 10 sierpnia 2003 |
Każdy smok ma swój słaby punkt ukryty pod którąś z łusek. Tak było ze Smaugiem z „Hobbita”, tak było też ze smokiem z przygód Jonki, Jonka i Kleksa. A że w przypadku tego drugiego chodziło o wentyl do pompki? Na tym polegał urok komiksów Szarloty Pawel.
więcej »Większość komiksów Alejandro Jodorowsky’ego to całkowita fikcja i niczym nieskrępowana, rozbuchana fantastyka. Tym razem jednak zajmiemy się jednym z jego komiksów historycznych albo może „historycznych” – fabuła czteroczęściowej serii „Borgia” oparta jest bowiem na faktycznych postaciach i wydarzeniach, ale potraktowanych z dość dużą dezynwolturą.
więcej »W 24 zestawieniu najlepiej sprzedających się komiksów, opracowanym we współpracy z księgarnią Centrum Komiksu, czas się cofnął. Na liście znalazły się bowiem całkiem nowe przygody pewnych walecznych wojów z Mirmiłowa i ich smoka… Ale, o dziwo, nie na pierwszym miejscu.
więcej »Jedenaście lat Sodomy
— Marcin Knyszyński
Batman zdemitologizowany
— Marcin Knyszyński
Superheroizm psychodeliczny
— Marcin Knyszyński
Za dużo wolności
— Marcin Knyszyński
Nigdy nie jest tak źle, jak się wydaje
— Marcin Knyszyński
„Incal” w wersji light
— Marcin Knyszyński
Superhero na sterydach
— Marcin Knyszyński
Nowe status quo
— Marcin Knyszyński
Fabrykacja szczęśliwości
— Marcin Knyszyński
Pusta jest jego ręka! Część druga
— Marcin Knyszyński
Zasłużyć na pamięć
— Artur Długosz
Tylko we dwoje
— Artur Długosz
Dokąd jedzie ten tramwaj?
— Artur Długosz
A na imię ma Josephine
— Artur Długosz
Cicho sza
— Artur Długosz
Dekoltem i szpadą
— Artur Długosz
Co łączy entropię i plamkę ślepą
— Artur Długosz
Gra Roku 2004
— Artur Długosz
Zabić Hitlera!
— Artur Długosz
Conan, nie Conan?
— Artur Długosz