Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 27 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Komiksy

Magazyn CCXXXV

Podręcznik

Kulturowskaz MadBooks Skapiec.pl

Nowości

komiksowe

więcej »

Zapowiedzi

komiksowe

więcej »

Zbigniew Kasprzak

Zbigniew (KAS) Kasprzak
Zbigniew (KAS) Kasprzak
ImięZbigniew
NazwiskoKasprzak

Nie było łatwo

Esensja.pl
Esensja.pl
Zbigniew Kasprzak
Ze Zbigniewem Kasprzakiem rozmawia Paweł Nurzyński.

Zbigniew Kasprzak

Nie było łatwo

Ze Zbigniewem Kasprzakiem rozmawia Paweł Nurzyński.

Zbigniew Kasprzak

Zbigniew (KAS) Kasprzak
Zbigniew (KAS) Kasprzak
ImięZbigniew
NazwiskoKasprzak
Paweł Nurzyński: Jakie były okoliczności pana wyjazdu na Zachód?
Zbigniew Kasprzak: Kiedy wyjeżdżałem z Polski miałem podpisaną umowę na kontynuowanie serii „Yans” po Grzegorzu Rosińskim. Aby przekonać wydawcę, że się nadaję, rysowaliśmy na zmianę jeden album. Efekt finalny był taki, że scenarzysta spadł ze stołka, bo nie wiedział kto co narysował, a wydawca mnie zaakceptował. To było dla mnie nietypowe przejście, ale tam to jest normalne. Jest wiele serii, które są przejmowane. Czasem na przestrzeni dziesięcioleci jedną serię rysuje sześciu lub siedmiu autorów. Ja przeskoczyłem jeden etap - byłem wygrany, ponieważ miałem referencje. Z drugiej strony to była wielka odpowiedzialność, ponieważ dostałem gotowy świat i zamknięte ramy. A wyjazd z Polski był logicznym następstwem tego, czego się podjąłem. Wydawca chciał żebym był bliżej. Powiedziałem: dlaczego nie? Zawsze chciałem zobaczyć jak to wygląda z tamtej strony - dotknąć, przekonać się, spróbować, czy da się funkcjonować w innych warunkach i czy da się z tego żyć.
PN: I dało się?
ZK: Tak, daje się do dzisiaj.
PN: A jak pan wspomina początki pracy zagranicą?
ZK: Nie było łatwo z powodów językowych. Nie znałem francuskiego. Mówiłem tylko po angielsku i po polsku oczywiście. Tylko, że po polsku nikt nie chciał ze mną rozmawiać. Poznawałem działanie światka rysowników i wydawców komiksów. Nie znałem zasad, które rządzą tamtym rynkiem, więc było to dostosowywanie się do oczekiwań wydawcy i czytelników. Było to bardzo przyjemne, ale nie było łatwe - szczególnie dla kogoś, kto przez trzydzieści lat mieszkał w kraju, w którym po pierwsze nie było komiksu, a po drugie panował taki a nie inny system polityczny.
PN: Musiał się pan przystosować do nowej rzeczywistości?
ZK: Tak, ale ja to robiłem z pozytywnym zaangażowaniem. Przyznaję, pierwszy etap nie był łatwy. W grę wchodziła jeszcze rodzina - żona, wówczas jeszcze małe dzieci. Kiedy zdałem sobie sprawę, że rozumiem co do mnie mówią i mogę się z nimi porozumieć, nie było już żadnych problemów. A wiedzę zdobywam cały czas, cały czas się uczę.
To, co mnie zafascynowało po wyjeździe, to profesjonalizm u tamtych twórców. Nie wszystkich oczywiście, ale tych którzy są najbliżej szczytu. To są ludzie którzy po prostu świadczą usługi i mogą pracować na różnym poziomie, nawet przy przeciętnych seriach. To dało mi chęć pracy w zespole. Wyjeżdżałem nabuzowany, zbuntowany. W komunizmie nie pozwalano nam rysować tego co chcieliśmy, scenariusze były cenzurowane. Były to jakieś lipne historyjki, najczęściej źle napisane i naiwne.
PN: Czy ciężko było się panu przestawić na Zachodni styl pracy?
ZK: Ciężko, ponieważ w Polsce nie zdążyłem się nauczyć języka komiksu. Nie mówię o umiejętności rysowania, czy o warsztacie. W Polsce brakowało mi umiejętności sporządzania scenariusza, widzenia obrazkami. My byliśmy bardziej teoretykami, niż praktykami. Musiałem pokonać ten niewidoczny dla czytelnika etap nauki operowania komiksem. Nie uczyłem się tego z podręczników, z książek, których jest bardzo dużo. Na szczęście tamten światek jest bardzo życzliwy i otwarty. Jeśli ktoś zadaje pytania, to najczęściej dostaje na nie odpowiedź. Wszyscy wiemy, że czasem potrzebujemy wsparcia, bo nie zawsze widzimy swoje błędy. Wtedy spojrzenie kolegów po fachu jest nieocenione. Nawet nie tylko rysowników, ale również fanów. Spotkałem kilka osób, które świetnie znają się na komiksie, potrafią dać nieocenione rady i podsuwać różne sugestie.
PN: Kiedy zdecydował się pan, że zostanie tam na stałe?
ZK: Ja wciąż jestem jedna nogą tam, a jedną tu. Może bardziej tam niż tu, bo jednak tam pracuję, ale ja jestem nadal Polakiem. Nie podjąłem decyzji, że koniecznie musze tam zostać. Moje poglądy ewoluowały. Kiedy zdałem sobie sprawę, że jest to sposób na życie i mogę robić to, co zawsze chciałem robić w Polsce, to powiedziałem sobie, że zostanę na kilka lat.
PN: Czy zastanawia się pan nad powrotem do kraju?
ZK: Mój powrót do kraju już się zaczął. Jestem tutaj już po raz trzeci i chciałbym bywać częściej. Zależy mi, by być w Polsce obecnym z moja pracą. To, że moje komiksy ukazują się w Polsce sprawia mi wielką frajdę i motywuje do dalszej pracy. Teraz mogę sobie powiedzieć, że miałem rację pozostając w niezłomnej wierze, że kiedyś to ruszy. I rzeczywiście ruszyło. Traktuję to jako potwierdzenie mojego młodzieńczego marzenia. Swoją drogą jest to dla mnie zabawne - być tłumaczonym z francuskiego na polski. Może powinno być odwrotnie, ale dzieje się tak, jak się dzieje. To dobrze, że się dzieje.
PN: Oprócz „Yansa” pracował pan też nad innymi komiksami, które nie są w Polsce tak znane. Może pan przybliżyć te serie czytelnikom?
ZK: W którymś momencie ramy historii, którą musiałem kontynuować zaczęły mnie uciskać. Poczułem, że muszę spróbować czegoś innego. Chciałem spróbować czegoś innego - narysować historię bez przejmowania bagażu już istniejącego. Ten projekt nazywał się „Le Voyageurs”, co możemy przetłumaczyć jako „Podróżnicy”. Słowo to poza swoim podstawowym znaczeniem, określa też coś innego. W dziewiętnastowiecznej Kanadzie nazywano tak ludzi, którzy zajmowali się transportem skór do faktorii, ulokowanych w pobliżu wybrzeża. Podróżowali z głębi kraju, który był wtedy jeszcze dziewiczy i zamieszkały przez pierwszych mieszkańców Ameryki - Indian. Ten temat zainteresował mnie jako ciekawe połączenie westernu i serialu przygodowego. Po krótkim namyśle, powiedziałem scenarzyście „tak”. Również wydawca powiedział „tak”. Początkowo myśleliśmy o trzech albumach, ale w efekcie zrobiłem dwa. Pewnie już nie wrócę do tej historii, ponieważ rysowanie „Podróżników” bardzo poważnie zakłócało tworzenie „Yansa”. A wydawca, co było zrozumiałe, miał inne priorytety. Pojawiły się również pewne konflikty na linii scenarzysta - wydawca. Szkoda, bo była to bardzo dobra seria. Zdobyliśmy nawet kiedyś za nią nagrodę na jednym z festiwali. Okrzyknięto ja najlepszą serią roku.
PN: Czy dwa albumy „Podróżników” to zamknięta historia?
ZK: Jak już mówiłem, początkowo myśleliśmy o trzech albumach. Powstały dwa. Da się to czytać, ale historia nie została do końca wyczerpana. Sądzę, że może zostawiać czytelnikowi poczucie niedosytu. Co ciekawe fani, z którymi spotykam się na różnego rodzaju festiwalach, nie zapomnieli i ciągle pytają o losy tej serii. Może jeszcze kiedyś do tego wrócę. Wybrałem jednak trzecią drogę. Zaangażowałem się w nowy projekt. Wolę to, niż odgrzewanie starego.
PN: Jaka jest pana pozycja na rynku francuskim? Czy młody polski rysownik, który pojedzie na Zachód, może liczyć na poparcie i pomoc mistrza?
ZK: To się odbywa na nieco innych zasadach. W grę wchodzi pierwszy kontakt z wydawcą, jeśli człowiek nie wie, gdzie ma iść i do których drzwi zapukać. Reszta zależy od wydawcy. A to nie jest proste. To jest rynek bez mała dwóch tysięcy pozycji rocznie. A to jest już i tak za dużo jak na jego możliwości. Selekcja jest okrutna, a przebicie się nie jest łatwe.
PN: A pomoc w nawiązaniu kontaktu ze scenarzystą?
ZK: Owszem, kontakt, dobre słowo jest pomocne, ale nie rozwiązuje sprawy. Każdy duży i średni wydawca się szanuje i nie wydaje zbyt wielu pozycji rocznie. Na przykład Le Lombard ma dość skromny udział w całym rynku. Jest to dość popularne wydawnictwo, założone zaraz po wojnie dla masowego odbiorcy, ale nie bierze wszystkiego. Wydają mało, ale analizują o wiele więcej. Czasem kilkaset propozycji miesięcznie jest po prostu odrzucanych. Propozycji! Akceptują dwa trzy tytuły z tych kilkuset. To może być obezwładniające dla kogoś, kto nie ma z tym do czynienia co dzień. Są ludzie, którzy wiele lat drepczą od wydawcy do wydawcy.
PN: Czy możemy się spodziewać jakiejś nowej serii z pana rysunkami?
ZK: Mam nadzieję, że polski wydawca opublikuje to, co niedługo ukaże się we Francji. Le Lombard będzie lansował teraz nową serię - "Wydawnictwo Le Lombard poleca”. To jest zbiór serii powiązanych jakąś ogólną cechą, niekoniecznie scenariuszem. Serie wejdą w skład dużej kolekcji. Wiemy już, że jest w niej sześć tytułów, sześć nowych serii. Mój album jest już gotowy, myślami jestem już w drugim. Pierwszy ukaże się w marcu 2003 roku.
PN: Może pan zdradzić tytuł?
ZK: Tytuł jest trochę zwodniczy, bo nie odzwierciedla treści. Troszeczkę bawimy się z czytelnikiem, aczkolwiek można znaleźć wytłumaczenie po wnikliwej lekturze. A tytuł to „Halloween Blues”.
PN: Tytuł trochę amerykański…
ZK: Tak, bo rzecz się dzieje w Stanach. Ale myślę, że całość jest bardzo przefiltrowana przez europejski punkt widzenia.
PN: Czy w serii zobaczymy znane, czy całkiem nowe oblicze Zbigniewa Kasprzaka?
ZK: Przystosowałem swój rysunek do klimatu nowego komiksu. To nie będzie Kasprzak z "Yansa”, aczkolwiek będzie to rysunek realistyczny. Jest rozpoznawalny, ale to jest inna rzecz i nie przypomina niczego, co do tej pory zrobiłem. Każdy rysownik, który chce być choć trochę twórczy, potrzebuje zmian. Nie można się cały czas trzymać jednej serii.
PN: Jeśli mówimy już o zmianach, nie zaczął pan odczuwać zmęczenia Yansem?
ZK: Przede wszystkim widzę zmęczenie scenariuszowe. Zacząłem mieć wątpliwości. Razem z Jeanem Duchateau zaczęliśmy mieć odczucie, że się dławimy. Dlatego odpocząłem na chwilę od „Yansa” i zaangażowałem się w tę nową serię. To mnie zresztą bardzo odświeżyło. Pierwszy album rysowałem z radością. Teraz zabieram się za drugi, który nie stracił nic ze swej świeżości. To będzie seria na kilka albumów. Całość jest tak skonstruowana, że nic nie zmusi autorów do jej kontynuowania. Wszystkie wątki zostaną zamknięte i nie będzie po prostu o czym opowiadać. Mnie to się podoba. Jestem zwolennikiem zamkniętych historii. Myślę, że komiks ewoluuje. Od serii, które liczą po kilkadziesiąt epizodów i trzeba mieć je wszystkie, w stronę krótkich, zamkniętych. Znam ludzi, którzy mają sześćdziesiąt albumów jednej serii w swoim dorobku.
PN: Grzegorz Rosiński twierdzi, że jest szantażowany przez czytelnika, który ciągle żąda od niego kontynuacji…
ZK: Tak, bo to działa w dwie strony. Czytelnik się domaga, zwłaszcza, że co roku dostaje doskonały album. Ale są serie, które są wydawane tylko dlatego, aby wyciągnąć pieniądze z kieszeni kolekcjonerów. I twórca zamyka się w niszy, tworzy dla zamkniętego kręgu odbiorców. Serie powstają, ponieważ w jednym albumie nie da się opowiedzieć zbyt wiele. Ponadto nie mamy szansy przywiązać się do bohatera. Obowiązuje prawo serii, ale serii krótkich.
PN: Czy ma pan album-marzenie, który chciałby pan narysować? Jakaś szczególna tematyka?
ZK: Mam pewne pomysły, które we mnie drzemią. Z jednych się wyleczyłem, inne są gdzieś we mnie od lat. Obecnie nie mam jakiegoś szczególnego tematu.
PN: A jak pan postrzega polski komiks?
ZK: Jestem pełen zachwytu. Komiks wraca. Nie tylko wydaje się zachodnie komiksy, ale również zaczyna się promować polskich autorów, co jest bardzo ważne. Komiks zachodni powinien się ukazywać. Młodzi polscy twórcy powinni poznawać światową czołówkę, w porządnym tłumaczeniu, a nie w jakichś domorosłych, spreparowanych na własny użytek kserokopiach. Moim zdaniem przy około dwustu pozycjach na rynku można mówić o perspektywach. W porównaniu z rynkiem frankofońskim, to wciąż jest bardzo skromne, ale są to warunki, w których może rozwijać się polski komiks. Dla mnie jest to bardzo budujące, ponieważ czekałem na to wiele lat.
PN: Dziękuję za rozmowę i mamy nadzieję, że wkrótce znowu spotkamy pana w Polsce.
ZK: Dziękuję.
koniec
1 grudnia 2002

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Koledzy od komiksów to już by cię gonili z widłami
Tomasz Kołodziejczak

21 III 2024

O albumie "Historia science fiction", polskiej fantastyce i całej reszcie, z Tomaszem Kołodziejczakiem rozmawia Marcin Osuch

więcej »
Jordi Bayarri<br/>Fot. Irene Marsilla, lasprovincias.es

Staram się, żeby to nie były suche, biograficzne fakty
Jordi Bayarri

7 VIII 2023

O pracy nad serią „Najwybitniejsi naukowcy” z Jordim Bayarrim rozmawia Marcin Osuch.

więcej »

Postanowiłem „brać czas”
Zbigniew Kasprzak

29 I 2023

Rozmowa o komiksach i nie tylko, przeprowadzona przez Marcina Osucha i Konrada Wągrowskiego ze Zbigniewem Kasprzakiem. Spotkanie z artystą odbyło się na jesieni zeszłego roku dzięki uprzejmości wydawnictwa Egmont.

więcej »

Polecamy

Jedenaście lat Sodomy

Niekoniecznie jasno pisane:

Jedenaście lat Sodomy
— Marcin Knyszyński

Batman zdemitologizowany
— Marcin Knyszyński

Superheroizm psychodeliczny
— Marcin Knyszyński

Za dużo wolności
— Marcin Knyszyński

Nigdy nie jest tak źle, jak się wydaje
— Marcin Knyszyński

„Incal” w wersji light
— Marcin Knyszyński

Superhero na sterydach
— Marcin Knyszyński

Nowe status quo
— Marcin Knyszyński

Fabrykacja szczęśliwości
— Marcin Knyszyński

Pusta jest jego ręka! Część druga
— Marcin Knyszyński

Zobacz też

Tegoż autora

Postanowiłem „brać czas”
— Zbigniew Kasprzak

Byliśmy grupą marzycieli
— Zbigniew Kasprzak, Andre Paul Duchâteau

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.