Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 18 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Melissa de La Cruz
‹Dziedzictwo›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułDziedzictwo
Tytuł oryginalnyThe Van Alen Legacy
Data wydania22 września 2010
Autor
PrzekładMałgorzata Kaczarowska
Wydawca Jaguar
CyklBłękitnokrwiści
ISBN978-83-7686-027-5
Format350s.
Cena35,90
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Dziedzictwo

Esensja.pl
Esensja.pl
Melissa de La Cruz
« 1 2 3 »

Melissa de La Cruz

Dziedzictwo

– Co to? – Poczuła, że Oliver wkłada jej coś w dłoń.
– Znalazłem to wcześniej w ogrodzie – pokazał jej zgniecioną czterolistną koniczynkę. – Na szczęście.
Nie potrzebuję szczęścia, mam ciebie – chciała powiedzieć, ale wiedziała, że Oliver uzna takie słowo za pretensjonalne. Wzięła więc koniczynę i wsunęła ją w sari.
– Zatańczymy? – zapytał, kiedy umilkły dźwięki bhangra popu, a orkiestra zaczęła grać Norwegian Wood Beatlesów, w rytmie walca.
Wyprowadził ją na środek parkietu w wielkiej sali balowej, przylegającej do dziedzińca. Salę ozdabiały girlandy chińskich lampionów, delikatnych, rozświetlonych kul, wyglądających nie na miejscu na tle klasycznej architektury francuskiej. Niewiele osób tańczyło, a Schuyler niepokoiła się, że mogą wyglądać podejrzanie, młodsi o kilkadziesiąt lat od innych par na parkiecie.
Ale zawsze uwielbiała tę piosenkę, będącą nie tyle piosenką miłosną, ile jej przeciwieństwem. I once had a girl, or should I say, once she had me. I była zachwycona tym, że Oliver chce zatańczyć. Wyciągnął ramiona, a gdy podeszła do niego, opierając mu głowę na ramieniu, objął ją w talii. Żałowała, że nie mogą tańczyć przez cały wieczór. Tak miło było cieszyć się chwilą, jego bliskością, udawać przez moment, że są tylko dwojgiem zakochanych i nikim poza tym.
Oliver prowadził ją gładko i pewnie przez kolejne tańce – zawdzięczał to obowiązkowym lekcjom tańca towarzyskiego organizowanym przez jego mającą obsesję na punkcie etykiety matkę. Schuyler czuła się pełna wdzięku jak balerina.
– Nie wiedziałam, że umiesz tańczyć – uśmiechnęła się.
– Nigdy nie pytałaś – odparł, obracając nią tak, że jedwabne szarawary zafalowały z wdziękiem wokół jej kostek.
Przetańczyli jeszcze dwie piosenki – wpadającego w ucho poloneza i popularny przebój rap. Muzyka stanowiła schizofreniczną mieszankę kultury niskiej i wysokiej, od Mozarta do M.I.A. i od Bacha do Beyoncé. Schuyler zaczęła się naprawdę dobrze bawić. A potem muzyka nagle ucichła, więc obejrzeli się, by sprawdzić, co jest tego przyczyną.
– Hrabina Paryża, Izabela Orleańska – zaanonsował dyrygent, a do sali wkroczyła imponująca, piękna mimo zaawansowanego wieku kobieta o czarnych jak węgiel włosach i królewskiej postawie. Była przebrana za Królową Saby, z diademem ze złota i lapis-lazuli. Na grubym złotym łańcuchu prowadziła czarną panterę w wysadzanej brylantami obroży.
Schuyler wstrzymała oddech. A więc to była hrabina. Perspektywa proszenia tej kobiety o azyl wydała jej się nagle jeszcze bardziej ryzykowna niż do tej pory. Spodziewała się pulchnej starszej pani, może nawet trochę zaniedbanej – staruszki w pastelowej garsonce i ze stadem corgi. Ale ta dama była wyrafinowana i szykowna, wydawała się odległa i niedostępna niczym bogini. Dlaczego miałby ją obchodzić los Schuyler?
Ale może mimo wszystko hrabina tylko sprawia wrażenie władczej i nieprzystępnej. Ostatecznie to przyjęcie nie było dla niej przyjemne. Schuyler zastanawiała się, czy hrabina odczuwa smutek z powodu utraty domu. Hôtel Lambert od pokoleń stanowił własność jej rodziny. Schuyler wiedziała, że ostatni globalny kryzys finansowy dotknął nawet największe rody i najbogatsze rodziny. Majątek Hazard-Perrych okazał się dobrze zainwestowany: Oliver powiedział jej, że wycofali się z giełdy na długo przed krachem. Ale Schuyler słyszała, że na całym Upper East Side trwały licytacje biżuterii, wycena dzieł sztuki i likwidacja portfoliów. Tak samo było w Europie. Żaden z błękitnokrwistych rodów nie mógł pozwolić sobie na zakup pałacu Hôtel Lambert. W grę wchodził jedynie koncern.
Hrabina pożegnała gestem zgromadzonych w sali balowej gości, którzy odpowiedzieli gromkimi oklaskami. Schuyler i Oliver bili brawo tak samo gorliwie, jak wszyscy. A potem Izabela opuściła salę, muzyka znowu zabrzmiała, a napięcie opadło.
Dało się słyszeć zbiorowe westchnienie ulgi.
– Więc co powiedział baron? – zapytała Schuyler, gdy Oliver prowadził ją w tańcu na bok sali.
Baron de Coubertin był sługą hrabiny i jej osobistym zausznikiem, tak jak Oliver był zausznikiem Schuyler. Anderson powiedział im, że audiencja u hrabiny będzie możliwa tylko za jego wstawiennictwem. On był kluczem do wysłuchania ich prośby – bez jego zgody nie zdołają się nawet zbliżyć do hrabiny. Plan zakładał, że Oliver przedstawi się mu, kiedy tylko baron pojawi się na przyjęciu, zatrzymując go zaraz po zejściu z łodzi.
– Niedługo się przekonamy – Oliver wyglądał na pełnego obaw. – Nie oglądaj się. Właśnie do nas idzie.
Baron de Coubertin był ubrany w pełną zbroję bojową Huna Attyli, z łukiem i kołczanem strzał przewieszonym przez ramię, a także tarczą i włócznią. Na głowie miał perukę z długimi, czarnymi włosami i szpiczasty hełm. Nosił też fałszywą brodę. Zbliżył się do nich z przerażającym grymasem na twarzy i poklepał Schuyler po ramieniu.
– La contesse voudrait que vous me suiviez, s’il vu plait. – Hrabina prosi, aby pani udała się ze mną.
Obrócił się na pięcie. Schuyler i Oliver ruszyli za nim, ale baron ich zatrzymał.
– Hrabina spotka się jedynie z panną Van Alen – powiedział perfekcyjnym angielskim, patrząc surowo na Olivera, jakby stanowił zawadę. – Pan zostanie tutaj.
Schuyler skinęła głową, tłumiąc protesty Olivera.
– Nic mi nie będzie. Potem się spotkamy – powiedziała. – Nie martw się.
Czuła spojrzenia innych gości, oglądających się za nimi. Z kim rozmawia baron? Kim jest ta dwójka? Stawali się podejrzani. Musieli zejść z widoku, zanim ktoś zwróci na nich uwagę.
– Mam się nie martwić? Ale wtedy nie będę miał nic do roboty – Oliver uniósł brwi.
– Poradzę sobie – zapewniła go Schuyler.
– Właśnie o to się martwię – westchnął Oliver. Ścisnął jej odsłonięte ramię. Jego ręce były szorstkie i pokryte odciskami po roku podróży i pracy. To nie były delikatne dłonie chłopaka, który spędzał kiedyś całe popołudnia w muzeach. Oliver, jakiego znała Schuyler, nigdy w życiu nie zatrzymywał się w hotelu gorszym niż pięciogwiazdkowy, nie wspominając o podrzędnych hotelikach, w jakich obecnie mieszkali. Widziała, jak spierał się o cenę chińskiej zupki w Szanghaju, targując się o pięć centów.
– Nic mi nie będzie – zapewniła. I wyszeptała cicho, tak aby baron nie usłyszał: – Mam przeczucia, że tylko tak mogę się zobaczyć z hrabiną.
– Daj mi z nim jeszcze pogadać, może go przekonam – szepnął Oliver, wodząc wzrokiem od barona do Schuyler. – Gdyby coś się stało…
– Nie będziesz mógł sobie tego wybaczyć – skończyła za niego Schuyler. Delikatnie odsunęła jego rękę. – Ja też się boję, Ollie. Ale zgodziliśmy się, że musimy to zrobić.
Oliver zgrzytnął zębami.
– Nie podoba mi się to – powiedział, patrząc z wściekłością na barona. Ale pozwolił jej odejść. Schuyler w ślad za baronem przeszła z dziedzińca do głównego holu pałacu. Poprowadził ją przez amfiladę – szereg komnat leżących w jednej linii, do biblioteki i dalej, przez sale bankietowe.
Na końcu długiego korytarza otworzył drzwi do antyszambra i wpuścił ją do środka. Było to niewielkie pomieszczenie, wykładane złotą mozaiką i puste, jeśli nie liczyć obitej czerwonym pluszem ławy na środku.
– Arrête. – Poczekaj.
Wyszedł, zamykając za sobą drzwi.
Schuyler rozejrzała się. Na przeciwległej ścianie dostrzegła drugie drzwi, prowadzące zapewne do gabinetu hrabiny. Mogła wyczuć zabezpieczenia, strzegące tego miejsca. Drogę wyjścia stanowiły wyłącznie dwie pary zaryglowanych drzwi. Jedną z lekcji, udzielonych jej przez Lawrence’a, było wyczuwanie niewidzialnych zabezpieczeń w otoczeniu i znajdowanie sposobów na ich obejście. Jej dziadek mawiał, że ucieczka zależy w dziewięćdziesięciu procentach od przygotowań i w dziesięciu procentach od szczęścia.
Schuyler miała wrażenie, że już od godziny siedzi sama w małym pomieszczeniu. Pokój był całkowicie izolowany od zewnętrznych dźwięków. Nie dochodziły jej żadne odgłosy przyjęcia.
W końcu drzwi się otworzyły.
– Baron de Coubertin? – zapytała.
– Pudło – usłyszała boleśnie znajomy głos.
Nie. To niemożliwe. Schuyler poczuła, że ogarnia ją paraliż. Zupełnie jakby przeszłość postanowiła sobie z niej zakpić. Ktoś wymyślił niesmaczny dowcip. To niemożliwe, żeby on był tutaj.
Jedyna osoba w Nowym Jorku, o której tak bardzo starała się zapomnieć…
« 1 2 3 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Nie taki wampir straszny…
— Anna Kańtoch

Tegoż twórcy

Nie taki wampir straszny…
— Anna Kańtoch

Sezon wampirów trwa
— Piotr Pieńkosz

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.