Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 17 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Jacqueline Carey
‹Potomek Kusziela›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułPotomek Kusziela
Tytuł oryginalnyKushiel’s Scion
Data wydania26 stycznia 2011
Autor
PrzekładEwa Wojtczak
Wydawca MAG
CyklKusziel
ISBN978-83-7480-189-8
Format720s. 135×202mm
Cena49,—
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Potomek Kusziela

Esensja.pl
Esensja.pl
Jacqueline Carey
« 1 2 3 4

Jacqueline Carey

Potomek Kusziela

Kluczyliśmy pomiędzy straganami i przystanęliśmy przy jednym, gdzie Gilot kupił dla Katherine smażone w cukrze fiołki. W tłumie dostrzegłem Fedrę przy kramie bławatnika, oglądającą bele materiałów. Kupiec jej nadskakiwał, a Joscelin przyglądał się temu z wyrozumiałą miną, stojąc w swobodnej pozie kasjelity, ze skrzyżowanymi rękami i dłońmi lekko wspartymi na rękojeściach bliźniaczych sztyletów.
Rozmyślałem nad przyczyną swojego rozdrażnienia, gdy szliśmy, i kopałem kępki zdeptanej trawy.
– Wolałbym, żebyś nie mówił takich rzeczy – odezwałem się w końcu. – Nie tutaj.
– Jakich rzeczy? – Gilot spojrzał na mnie z konsternacją.
– Książę. Jego Wysokość.
– Przecież jesteś księciem. – Podrapał się po głowie. – Słuchaj, Imri, wiem… to znaczy, rozumiem… trochę. Ale jesteś, kim jesteś, i to się nie zmieni. Poza tym nie ma powodu pozwalać, żeby obrażał cię jakiś jarmarczny przekupień. Ja nie z tych, co puszczają to mimo ucha.
Wzruszyłem ramionami.
– Słyszałem gorsze rzeczy.
– Nie miałeś nic przeciwko, gdy ja to powiedziałam. – Katherine zerknęła na mnie spod rzęs. Promienie słońca zapalały złote pasemka w jej lśniących brązowych włosach i skrzyły się na drobinach cukru przyklejonych do ust.
Odwróciłem wzrok.
– Zapomnijcie, proszę, że o tym mówiłem.
Nowe uczucia, które wzbudziła Katherine, nie powinny mnie niepokoić. W Terre d’Ange sztuka miłości przychodzi łatwo i za młodu, a przynajmniej tak być powinno. Ja jednak różniłem się od innych. To nie znaczy, że byłem głuchy na podszepty pożądania – od kilku miesięcy towarzyszyła mi nieprzyjemna świadomość, że żądza wzbiera w moim ciele. Ale w zenanie Daršangi pożądanie nierozerwalnie łączyło się ze śmiercią. Nie mogłem myśleć o jednym bez przysłaniającego go cienia drugiego. Zatem, w czasie, gdy chłopcy w moim wieku przeprowadzali niezdarne eksperymenty i błagali dziewczęta o pocałunki, ja zachowywałem rezerwę, pełen strachu i niechęci do nawiązania bliższego kontaktu.
Gilot westchnął.
– Idziemy.
Zapomniałem o swoich żalach w obozie Cyganów. Przybyły dwie kompanie z trzema wozami. Wozy stały w półkolu, a za nimi przywiązane konie. Przed wozami kobiety doglądały ognisk, nad którymi w kociołkach gotowały się gulasz i zupa jarzynowa. Te niezamężne miały rozpuszczone włosy i strzelały oczyma na cygańskich mężczyzn, i wszystkie nosiły biżuterię świadczącą o zamożności, naszyjniki i kolczyki ze złotymi monetami. Kilku mężczyzn targowało się z potencjalnymi kupcami, ale większość próżnowała pośrodku kręgu. To jeden, to drugi zaczynał grać na skrzypcach lub na bębnach; grze towarzyszyło rytmiczne klaskanie i urywki piosenek.
Dobre byłoby życie wśród Podróżnych, jak myślę, przynajmniej dla mężczyzny. Cygańskie kobiety miały gorzej, musiały bowiem przestrzegać surowego kodeksu zachowania, żeby nie stracić cnoty, swojej laxta, jak mówią. Gdy do tego doszło, stawały się wyklęte.
Teraz jest lepiej niż kiedyś. Głównie dzięki Hiacyntowi, który jest Panem Cieśniny i posiada władzę przekraczającą ludzką zdolność pojmowania. Wiem, bo sam widziałem, widziałem wiatr i fale posłuszne jego rozkazom. Niegdyś był jednym z nich, półkrwi Cyganem, urodzonym z kobiety, która straciła cnotę, choć nie z własnej winy. W końcu obwołaliby go swoim królem, ale odmówił godności. Wymusił jednak pewne zmiany i wielu Cyganów złagodziło zakazy nałożone na swoje kobiety. Hiacynt ma powody, żeby przejmować się losem kobiet, skoro to Fedrze zawdzięcza wolność.
Zadrżałem w ciepłym słońcu, przypominając sobie dzień, w którym wyrzekła Imię Boga i złamała klątwę skazującą go na nieśmiertelną starość na tej samotnej wyspie. Pewne wspomnienia są zbyt głębokie, żeby je ująć w słowa.
Niektóre z nich, na szczęście, są dobre.
Gilot zagwizdał przeciągle, przerywając moje zamyślenie.
– Spójrz tylko! Co za piękność!
Zachwycony tłum otaczał taranta przywiązanego do słupka na zewnątrz półkola. Musiałem mu to oddać, koń był piękny – wygięta w łuk potężna szyja, silne proste nogi, gładki grzbiet. Maść miał ciemnogniadą, nakrapianą bielą jak gdyby w środku lata trafił w środek burzy śnieżnej. Pławił się w podziwie tłumu, podrzucając głową i przestępując z nogi na nogę, niemal jakby nadawał rytm pobliskim bębnom.
– Imrielu, Katherino! – Charles Friote oderwał się od tłumu wielbicieli i pomachał do nas ręką. Był w moim wieku, choć ku mojemu wielkiemu niezadowoleniu przerósł mnie w zeszłym roku i teraz górował nade mną wyższy o głowę. – Witaj, Gilocie – dodał poniewczasie, potem ściszył głos do szeptu: – Nie jest na sprzedaż, mówią Cyganie. Ale może dla pani Fedry…?
Już otwierałem usta, żeby odpowiedzieć, kiedy skinął na mnie Cygan trzymający uzdę taranta.
– Hej, rinkeni chavo! Chodź, poznaj Łososia!
Domyśliłem się, że to imię taranta. Podczas gdy Charles skręcał się z zazdrości, podszedłem. Cygan uśmiechnął się szeroko, jego zęby wydawały się bardzo białe w kontraście z brązową skórą.
– Trzymaj, chavo – powiedział, wciskając coś w moją dłoń. – Daj mu smakołyk.
Był to kawałek suszonego jabłka, resztka z jesiennych zapasów. Podniosłem jabłko na otwartej dłoni. Łosoś zmierzył mnie wzrokiem, wynioś­le i z namysłem, potem pochylił głowę, żeby przyjąć poczęstunek, jego aksamitne chrapy musnęły moją dłoń. Zacząłem rozmyślać, jak cudownie byłoby na nim jeździć – mieć go na własność – zastanawiałem się, czy może jednak Cyganie nie sprzedadzą go Fedrze. Mógłbym jej za niego zapłacić. Miałem pieniądze w powiernictwie, zyski z majętności, których nigdy nie widziałem i na których mi nie zależało.
– Perła gadjo, z czarnymi włosami i oczami głębokimi jak morze – mruknął cygański koniarz.
Podskoczyłem, płosząc taranta.
– Spokojnie, chavo. – Cygan podniósł dłoń. Ciemne oczy miał spokojne i rozbawione. – Pamiętamy, to wszystko. Czy to cię trapi?
Było to tego dnia drugie pytanie, na które nie miałem okazji odpowiedzieć. Po drugiej stronie pola rozległy się znajome okrzyki – bojowe zawołanie rodu Montrève, podnoszące alarm. Odwróciwszy się, zobaczyłem jeźdźca, który odbił od traktu i pędził co koń wyskoczy ku jarmarkowi. Niezależnie od zamiarów, widok nie wróżył dobrze. Nagle zdałem sobie sprawę, że mam tylko Gilota do ochrony.
Ti-Filip i jego ludzie pędzili w stronę jeźdźca, chcąc przeciąć mu drogę, lecz byli za daleko. Było jasne, że jeździec dotrze do nas pierwszy. Gilot zaklął i wyciągnął miecz. Przyskoczył do mnie w trzech szybkich krokach, chwycił mnie za ramię i szarpnął, stawiając za swoimi plecami. Katherine i Charles wytrzeszczali oczy z przejęcia i podziwu. ­Nakrapiany ogier stanął dęba, z rżeniem prężąc postronek, podczas gdy cygański właściciel próbował go uspokoić.
Na jarmarku rozpętało się piekło. Garstka wieśniaków zbierała się, by pośpieszyć nam z pomocą, chwytając broń ze straganów. Kramarze podnosili sprzeciw i próbowali bronić swoich rozgrabianych dóbr. Tu i ówdzie dochodziło do szamotaniny, gdy któryś z najemnych Montrève próbował utorować sobie drogę przez tłum.
Patrząc na zbliżającego się jeźdźca, wyciągnąłem sztylet. Podrzuciłem go w powietrze i złapałem za szpic. Na piętnaście kroków rzucałem całkiem celnie. Przede mną Gilot przyjął postawę obronną, stając w lekkim rozkroku, z mieczem w garści. Drżał mu mięsień szczęki. Katherine wbiła palce w moje lewe ramię. Podważyłem jej dłoń i pchnąłem dziewczynę w stronę Charlesa.
– Zaopiekuj się nią – poleciłem ostro.
Skinął głową, blady, a kasztanowe włosy spadły mu na czoło.
Ktoś wykrzyknął moje imię:
– Imriel!
– Joscelinie, tutaj! – zawołałem w odpowiedzi i mój głos, choć się załamał, popłynął ponad gwarem.
Joscelin wypadł z tłumu. Biegł na złamanie karku do obozu Cyganów, mijając Gilota. Jeździec pędził ku nam, Ti-Filip i pozostali deptali mu po piętach, spóźnieni o parę sekund.
Joscelin zdążył.
Jego miecz zaśpiewał, gdy wyciągnął go znad ramienia: wysoka, przenikliwa nuta. Zgodnie z tradycją, bracia kasjelici dobywają mieczy tylko po to, by zabić. Kiedy szło o obronę mojej osoby, Joscelin nie przestrzegał takich niuansów.
– Stój albo zginiesz! – krzyknął do jeźdźca, trzymając miecz oburącz, gotów do zadania ciosu.
Jeździec mocno ściągnął wodze, zatrzymując spienionego, zmęczonego wierzchowca z płatami piany kapiącymi z pyska. Na łęku siodła trzepotał proporzec – kwadrat głębokiego błękitu przecięty skośnym pasem srebra.
– Kurier królowej! – krzyknął. – W imię królowej Ysandry, wstrzymaj miecz!
Joscelin nawet nie drgnął, jego głos pozostał napięty.
– Z konia, człowieku!
W tej chwili zbiegli się wszyscy pozostali. Ti-Filip, Hugues i Colin przybyli z grzmiącym tętentem kopyt, blokując jeźdźcowi drogę ­ucieczkę. Cyganie uzbrojeni w lekkie łuki myśliwskie wyszli z kręgu wozów. Wieśniacy z kijami, pałkami i przywłaszczonymi mieczami wbiegli na pole.
I Fedra.
Minęła mnie lekkim krokiem, przelotnie dotykając mojego ramienia. Gdy się pojawiła, wszyscy ucichli. Była ubrana w suknię koloru letniego nieba, koloru oczu Joscelina, lamowaną szerokim na dłoń złotym haftem. Na jej ciemnych, lśniących włosach połyskiwała złota siateczka.
– Kurier królowej? – zapytała, lekko ściągając brwi. Joscelin zmienił pozycję, teraz ją chroniąc swoim mieczem. – Jakie wieści są takie pilne?
Jeździec rzucił wodze. Wierzchowiec spuścił głowę, dysząc ciężko, rozdymając chrapy.
– Pani Fedra nó Delaunay de Montrève?
– Tak. – Spojrzała na niego spokojnie.
Uniósł ręce, pokazując, że są puste.
– Przynoszę pilną wiadomość od królowej – oznajmił. Sięgnął po­woli do sakwy przytroczonej za siodłem i wyjął zapieczętowane pismo. – ­Proszę.
Joscelin wyjął list z jego ręki, obejrzał i podał Fedrze. Była to smukła koperta, zapieczętowana łabędziem rodu Courcel. Fedra złamała woskową pieczęć i przeczytała list skreślony na pergaminie. Patrzyłem, jak pomiędzy jej pełnymi wdzięku brwiami pojawiają się pionowe zmarszczki.
– Królowa żąda naszej obecności w Mieście Elui – powiedziała. – Wyniknął problem.
– Jakiej natury? – zapytał szorstko Joscelin.
Fedra podała mu list, ale jej spojrzenie spoczywało na mnie, współczujące i poważne.
– Chodzi o Melisandę – rzekła cicho. – Wygląda na to, że zniknęła.
koniec
« 1 2 3 4
27 stycznia 2011

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Cierpienia młodego Imriela
— Beatrycze Nowicka

Tegoż twórcy

Pippi Långstrump z Teksasu
— Beatrycze Nowicka

Esensja czyta: Lipiec 2011
— Anna Kańtoch, Beatrycze Nowicka, Joanna Słupek

Czy to już fantastyka kobieca?
— Miłosz Cybowski

Świat według Fedry
— Agnieszka Kawula

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.