Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 22 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

David Weber, John Ringo
‹Marsz ku gwiazdom›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułMarsz ku gwiazdom
Tytuł oryginalnyMarch to the Stars
Data wydania10 czerwca 2004
Autorzy
PrzekładPrzemysław Bieliński
Wydawca ISA
CyklImperium Człowieka
ISBN83-7418-027-7
Format496s. 115×175mm
Cena32,90
Gatunekfantastyka
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Marsz ku gwiazdom

Esensja.pl
Esensja.pl
David Weber, John Ringo
« 1 2 3 4 17 »

David Weber, John Ringo

Marsz ku gwiazdom

Ograbiający trupy bardzo rzadko zabierają każdy strzęp ubrania. Ale nie tylko to było dziwne. W zwisającym z jednego szkieletu skrawku skóry ktoś wyciął owalny otwór, jakby usuwał tatuaż… a nigdzie w zasięgu wzroku nie widać było żadnej broni, nawet jej szczątków. Całe pole bitwy zostało skrupulatnie oczyszczone. Zatarto nawet niektóre ślady eksplozji plazmy. Barbarzyńcy nie zdążyliby tak dokładnie wszystkiego pozbierać przed przybyciem „cywilizowanych” posiłków, nawet gdyby bardzo zależało im na trofeach.
Mieszkańcy mijanego ostatnio miasta również byli dziwnie małomówni, kiedy pytano ich o poczynania obiektów zainteresowania oddziału poszukiwawczego. Załogi promów najwyraźniej wpadły do miasta, zniszczyły i złupiły kilka wybranych „Wielkich Domów” i zniknęły równie nagle, jak się pojawiły. Tak przynajmniej wynikało z relacji miejscowego króla i nielicznych arystokratów, z którymi pozwolono im porozmawiać. A za oddziałem Dary cały czas chodził kontyngent straży, dość liczny, by zapobiec ewentualnym próbom zasięgnięcia języka u kogoś innego.
Wszystko to dowodziło jednej rzeczy, i trzeba być takim kretynem, jak Dara, żeby tego nie dostrzec.
Ciała zostały wysterylizowane.
Komuś cholernie zależało na tym, żeby bez bazy danych DNA nie można było stwierdzić, kim byli ci marines. Ich tootsy oczywiście były martwe już z chwilą śmierci ich właścicieli. Wbudowane nanity posłusznie zredukowały je do strzępów martwej tkanki. To była rutynowa procedura bezpieczeństwa, cała reszta jednak zdecydowanie wykraczała poza rutynę. Co oznaczało, że ci ludzie byli kimś więcej niż zwykłymi marines. Raidersami… albo jeszcze kimś innym. A skoro tubylcy tak zawzięcie ich kryli, było oczywiste, że nie wszyscy żołnierze zginęli.
Wszystko to razem znaczyło, że gdzieś przez dżunglę wędruje niepełna kompania – z liczby promów Jin wnosił, że początkowa liczebność marines odpowiadała właśnie kompanii – imperialnych sił specjalnych. A jedynym logicznym celem tej wędrówki może być pewien port kosmiczny.
Uroczo.
Jin odgarnął kosmyk włosów z twarzy trupa, szukając jakichś wskazówek. Marine była kobietą, miała długie jasne włosy. Tylko tyle mógł powiedzieć ktoś, kto nie był sądowym patologiem, a Jin nim nie był. Miał pewne przeszkolenie w tych sprawach, ale był w stanie stwierdzić jedynie, że ktoś prawie odrąbał kobiecie lewą rękę. Pod włosami zobaczył mały kolczyk, zaledwie okruch brązu, z wyrytym na nim jedenastoliterowym słowem.
Jin nie zdołał powstrzymać wytrzeszczu oczu, ale na szczęście nie zamarł. Był za dobrze wyszkolony, żeby coś takiego zrobić. Przeciągnął delikatnie ręką nad gnijącym uchem i oderwał kolczyk wraz z kawałkiem skóry.
– Niczego nie znalazłem – powiedział, wstając i zmuszając swoją twarz do zachowania całkowicie obojętnego wyrazu.
Popatrzył na tubylca, który odpowiedział mu tak samo beznamiętnym spojrzeniem. Miejscowy „król” nazywał się T’Kal Vlan. Powitał oddział poszukiwawczy jak dawno nie widzianych krewnych, cały czas zachowując się tak, jakby chciał im coś sprzedać. T’Leen Targ za to sprawiał wrażenie niezdecydowanego, czy raczej nie powinien ich co do nogi wybić. Teraz podrapał się hakiem w róg i pokiwał głową… wyraźnie ludzkim gestem.
– A więc niczego nie znaleźliście – powiedział. – Tak mi przykro. Zabierzecie ciała ze sobą?
– Chyba nie – odparł Jin i wyciągnął lewą rękę, a Mardukanin machinalnie ją uścisnął – kolejny przykład kulturowego wpływu Ziemian. Jin zastanawiał się, czy marines zdawali sobie sprawę, ile śladów za sobą zostawiali. Biorąc pod uwagę, kim najwyraźniej byli, przypuszczalnie wiedzieli – świadczyły o tym próby dokładnego zacierania dowodów swojej obecności. Ściskając pokrytą śluzem dłoń Mardukanina, Jin zostawił w niej kolczyk.
– Nie sądzę, żebyśmy tutaj wrócili – powiedział. – Może przetop to, żeby nikt inny tego nie znalazł.
W śluzie dłoni tubylca na chwilę odcisnęło się słowo „BARBARZYŃCY”.
A potem zniknęło.

Rozdział pierwszy
– To fał.
– Nie, to sztag. Topensztag.
Trzydziestometrowy szkuner „Ima Hooker” ciął dziobem fale tak idealnie, że wyglądał jak żywcem wyjęty z obrazów legendarnego Maxfielda Parrisha. W górze, w olinowaniu, śpiewał słaby, ale równo wiejący wiatr. Bryza niosąca ze sobą zapach soli była jedyną pocieszycielką dla spływających potem postaci na pokładzie.
Julian otarł czoło i wskazał na nie dający mu spokoju fragment olinowania.
– Dobra, to jest sznur…
– Lina – poprawił go pedantycznie Poertena.
– Dobra, no więc mamy linę i wielokrążek…
– To blok. Konkretnie jufers.
– Naprawdę? Myślałem, że blok to tamto z korbami.
– Nie, to wciągarka kotwicy.
Sześć pozostałych szkunerów trzymało kurs w szyku za „Hooker”. Pięć z nich było identycznych jak ten, na którego pokładzie stali Julian i Poertena: miały niskie, smukłe kadłuby, dwa maszty tej samej wysokości i coś, co nazywało się „ożaglowaniem topslowym”. Oznaczało to, że na każdym maszcie rozpięty był „żagiel gaflowy”, ukośny żagiel w kształcie okrojonego trójkąta, z wierzchołkiem umocowanym do ukośnej rei – czyli „gafla”, przy czym przedni maszt wyposażony był również w pełny zestaw konwencjonalnych prostokątnych żagli. Tylny żagiel gaflowy – grot, poprawił się w myślach Julian; ostatecznie coś jednak zapamiętał – posiadał bom, przedni zaś nie. Najniższy żagiel na tym maszcie nosił miano „foka”, co według Juliana było dość głupią nazwą. Wszystkie następne żagle - „fokmarsel”, „fokbramsel” i „fokbombramsel” - były nad fokiem.
Drugi maszt (nazywany „grotmasztem”) wyposażony był w pojedynczy prostokątny grotmarsel, co rekompensowało umieszczenie trójkątnej „baraniej nogi”, ukośnego żagla nad grotem. Między masztami były oprócz tego sztaksle, nie wspominając już o lataczu, stenkliwrze i bombramkliwrze, rozpiętych między fokmasztem i bukszprytem.
Siódmy szkuner był inny – o wiele większy i mnie zwrotny. Miał większe zanurzenie, pięć masztów i sprawiał wrażenie nie dokończonego. Ulegając namowom kapitana Armanda Pahnera z Imperialnych Marines, ochrzczono go „Snarleyow”. Mniejsze, bardziej zwinne statki wydawały się żywić do swojego starszego brata mieszane uczucia. „Snarleyow” może nie zasługiwał na określenie „pokracznego”, ale z całą pewnością był wolniejszy, a jego ciężkie, dostojne ruchy wydawały się opóźniać resztę flotylli.
Burty wszystkich statków były najeżone krótkimi działami. „Snarleyow” miał ich po piętnaście na każdej burcie, czyli o dwadzieścia pięć procent więcej niż każdy z jego współtowarzyszy, wszystkie jednak były wyposażone w pojedyncze, o wiele cięższe działa obrotowe na dziobie. Wszystkie też były oplątane linami. I właśnie w tym tkwił problem.
– Dobra. – Julian wziął głęboki oddech, kontynuując z lodowatym spokojem. – Jest lina i jest wielo… blok. Więc dlaczego to nie fał?
– Fał wciąga żagiel. Sztag trzyma pieprzony maszt prosto.
Pinopańczyk od małego uczył się morskiej terminologii. Był jedynym ludzkim członkiem ekspedycji (oprócz Rogera, który spędzał wakacje w ośrodku żeglarskim na Starej Ziemi), który w ogóle na tym się znał. Mimo wrażenia szczurów lądowych, że to całe nazewnictwo istnieje wyłącznie po to, by namieszać im w głowach, jasna nomenklatura jest niezwykle potrzebna. Na statkach bez przerwy zdarzają się sytuacje, w których wyraźny i jednoznaczny rozkaz może być kwestią życia lub śmierci. Dlatego możliwość wydawania jasnych rozkazów, którą linę ciągnąć i w jaki sposób, ewentualnie którą powoli popuszczać tak, żeby pozostawała napięta, jest bardzo istotna.
– A więc który to fał? – spytał żałośnie Julian.
– Który fał? Na tym statku jest siedemnaście pieprzonych fałów…
Projekt „Hooker” został jednogłośnie uznany za najlepszy z możliwych w istniejących warunkach. Statki zbudowano – łącząc ludzkie doświadczenie i miejscowe zasoby – po to, by przewiozły księcia Rogera i jego obstawę (teraz uzupełnioną różnymi tubylczymi jednostkami) przez do tej pory nieprzebyty ocean. Oczywiście nie obyło się bez nieprzewidzianych sytuacji i improwizacji w ostatniej chwili. Przyłączenie się do sił Rogera większej niż zakładano liczby Mardukan spowodowało potrzebę zwiększenia ładowności. Zwłaszcza mając na względzie rozmiary wierzchowców mardukańskiej jazdy. Civan mogły jeść prawie wszystko, były szybkie, odporne i dość inteligentne. Za to żadną miarą nie były małe. Trudno zresztą się dziwić, skoro jeźdźcy mierzyli od trzech do trzech i pół metra wzrostu.
« 1 2 3 4 17 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Tegoż twórcy

Angielscy łucznicy kontra obcy
— Beatrycze Nowicka

Kosmiczne nudy
— Michał Foerster

W razie wątpliwości – strzelać
— Michał Kubalski

Tam jest rozrywka
— Eryk Remiezowicz

O jedną planetę za daleko
— Janusz A. Urbanowicz

Idzie ku lepszemu
— Grzegorz Wiśniewski

Krótko o książkach: Marzec 2002
— Magda Fabrykowska, Wojciech Gołąbowski, Jarosław Loretz, Eryk Remiezowicz

Odpowiedź jest oczywista
— Magda Fabrykowska

Krótko o książkach: Listopad 2001
— Wojciech Gołąbowski, Jarosław Loretz, Joanna Słupek

Obszernie o niczym
— Jarosław Loretz

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.