Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 28 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Kate Griffin
‹Szaleństwo aniołów›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułSzaleństwo aniołów
Tytuł oryginalnyA Madness of Angels
Data wydania12 stycznia 2011
Autor
PrzekładMichał Jakuszewski
Wydawca MAG
CyklMatthew Swift
ISBN978-83-7480-196-6
Format560s. 135×202mm
Cena39,—
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Szaleństwo aniołów

Esensja.pl
Esensja.pl
Kate Griffin
« 1 2 3 4 5 »

Kate Griffin

Szaleństwo aniołów

Zatrzymała się tak gwałtownie, że wpadłem na nią, tonąc w tłustych, skulonych ramionach.
– Za wcześnie, by śpiewać. – Westchnęła, patrząc mi prosto w oczy. – Nie jesteś gotowy, chłopcze. Jeszcze nie. Trzeba zaczekać. Potem zaśpiewasz jak anioł. Gołębie mają za małe mózgi, by kłamać.
Znowu zaczęła tańczyć, jak zgarbiony, śpiewający nocny duszek, aż po chwili mama kazała nam iść spać.
Spoglądając wstecz, zdaję sobie sprawę, że problem nie polegał na tym, że babcia wiedziała więcej niż mi mówiła. Prawda wyglądała tak, że szczerze powiedziała mi wszystko, ale miałem za mało rozumu, by to pojąć.
• • •
Zatrzymałem się, gdy stopy zaczęły mi krwawić. Nie miałem pojęcia, gdzie się znajduję ani jaką drogą tu dotarłem. Wiedziałem tylko, że jestem na skraju błoni albo małego publicznego parku, jest ciemna noc, a pogoda sugeruje wczesną wiosnę albo późną jesień. Z wielkich platanów otaczających porośnięty trawą obszar opadały liście. Zatem jesień. Padała osobliwa londyńska mżawka, zimna i wilgotna, lecz zarazem jakby niedostrzegalna w różowopomarańczowym blasku latarń. Przypominała raczej gęstą mgłę unoszącą się w powietrzu niż prawdziwy deszcz. Nie potrafiłem zebrać myśli, było na to za wcześnie. Gdy dotarło do mnie, że wszystko straciłem, panika ogarnęła mój umysł na podobieństwo gorącego prysznica, nie pozwalając mi się zastanowić, co powinienem zrobić albo dokąd pójść.
Znalazłem mroczny, oświetlony tylko blaskiem neonów tunel przebiegający pod torami kolejowymi. Tej nocy nie zagarnął go dla siebie żaden żebrak ani bezdomny włóczęga. Osunąłem się na zimny, suchy chodnik, podciągając kolana pod brodę. Przez długą chwilę dygotałem tylko i kuliłem się z zimna, próbując uporządkować myśli. Smak krwi w ustach doprowadzał mnie do szaleństwa. Przypominał gorzki, niemożliwy do wypłukania posmak lekarstwa na kaszel. Znowu pomyślałem o intensywnie niebieskich oczach nieznajomego widocznych w moim odbiciu. Spróbowałem umieścić te oczy we własnej twarzy. Wspomnienia nie powodowały fizycznego bólu. Umysł świetnie sobie radzi z zapominaniem o tym, o czym, nie chce pamiętać. Niemniej każda myśl przynosiła ze sobą strach przed bólem, przywoływała na nowo to, co było kiedyś. Byłem gotowy czmychnąć na jakąś niezamieszkaną skałę, daleko od ludzi i latarń, by tylko przed tym uciec.
Rozważałem ów pomysł przez krótką chwilę, powtarzając sobie, że utrata wszystkiego jest w rzeczywistości zamaskowanym wyzwoleniem. Jak postąpiłby w takiej sytuacji Budda? Zapewne powędrowałby na bosaka przez błotniste, niezaorane pole, radując się ponownymi narodzinami. Wyobraziłem sobie robaki między palcami swych stóp, tłuste, wijące się, różowoszare ciała, zimne jak deszcz, którym się karmiły. Zmieniliśmy zdanie. Uciekniemy, ale nie tak daleko.
Jak zawsze, kiedy się bałem, pozwoliłem swym zmysłom dryfować bezwładnie. To był odruch, wpojony mi niemal na początku szkolenia, gdy mój nauczyciel po raz pierwszy…
…gdy mój nauczyciel…
Daj mi życie!
…nadchodzi cień…
uciekajuciekajuciekajuciekajuciekaj​U​C​I​E​K​A​J​U​C​I​E​K​A​J​U​C​I​E​K​A​J​U​C​I​E​K​A​J​U​C​I​E​K​A​J​U​C​I​E​K​A​J​U​C​I​E​K​A​J​U​C​I​E​K​A​J​U​C​I​E​K​A​J.
Oddychanie było siłą, mur zapewniał bezpieczeństwo. Wcisnąłem w niego plecy, wspierając głowę o cegły. Z muru nie wyłonią się palce, z cieni nie wyrosną pazury. Im większa część mojego ciała pozostawała w kontakcie z czymś materialnym, im mniej było miejsc, w które mogłaby zakraść się ciemność, tym lepiej dla mnie. Wyobraziłem sobie wielkiego, szczekającego psa, otwierającego zaślinioną, pełną zębów paszczę, wiernego towarzysza, który przysiadł u mego boku, gotowy pełnić straż, gdy ogarnie mnie znużenie. Mógłbym też wykombinować inne rzeczy, niemal równie dobre jak stróżujący pies, ale nie byłem pewien, czy nie przyciągną zbytniej uwagi.
Znowu zacząłem oddychać wolniej, uruchamiając zmysły w poszukiwaniu informacji. Z góry dobiegała woń elektryczności, spłukiwanego przez deszcz moczu, rozlanego piwa i suchej zaprawy murarskiej. Odległy stukot nocnego pociągu podmiejskiego, wiozącego nielicznych, sennych pasażerów na przedmieścia i dalej. Autobus przejeżdżający z pluskiem przez kałużę powstałą nad zatkanym odpływem. Zatrzaskujące się drzwi. Dobiegające z oddali zawodzenie policyjnego sygnału. Gdy byłem chłopcem, dźwięk policyjnych syren dodawał mi otuchy. Świadczył o obecności strażników w niebieskich strojach, chroniących nas przed nocą. Nigdy nie przyszło mi do głowy, że świadczy to o istnieniu czegoś, przed czym trzeba nas chronić. Teraz syreny zabrzmiały znowu i zastanawiałem się, czy śpiewają dla mnie.
Byłem ubrany za cienko na taką noc. Ubranie nasiąknęło deszczem, zrobiło się zimne i lepkie, przylegało do skóry, powodując swędzenie. Czułem, że ramiona pokrywa mi gęsia skórka. Poczuliśmy się nią zafascynowani. Odwinęliśmy rękaw, by przyjrzeć się owemu zniekształceniu naszego ciała oraz maleńkim włoskom, stojącym na baczność jak naelektryzowane. Nawet zimno nas interesowało. Nasze zmysły robiły się od niego nieadekwatne, stopy nie mieściły się w przestrzeni, którą zamieszkiwały, a odrętwiałe palce dłoni wydawały się wielkimi kawałkami dyni. Nasunęła się nam myśl, że ludzkie ciało jest bardzo zawodnym narzędziem.
Chrupiący boczek.
Zapach ciasta.
Smak krwi.
Wspomnienie o…
…o…
Przymknij oczy, a wszystko wróci. Pożółkłe zęby i niebieskie oczy spoglądające na ciebie z góry. Zaciśnij mocno powieki, a krew znowu popłynie po twoim ciele, pokrywając plecy i boki, ścieknie po podeszwie stopy, zakrzepnie w tkaninie skarpetek.
Naprawdę chcesz przypomnieć sobie to wszystko?
Nie? Tak też sądziłem.
Nie zamykaj oczu.
Zsunąłem rękaw, wcisnąłem podbródek głębiej między kolana, oplotłem się rękami i skrzyżowałem nogi.
Na odebranie czekały meldunki innych zmysłów.
Zerknij na chwilę, spojrzyj ulotnie, co to szkodzi? Nikt nic nie zauważy. Wciągnij to do płuc i może wszystko będzie w porządku, pomimo cieni?
Zaczerpnąłem tchu, pozwalając, by miejscowe powietrze wniknęło mi głęboko w płuca, wypełniając moją krew i mój mózg swoimi objawieniami. Gotowy?
Aura miejsca, w którym kuliłem się jak dziecko, miała ostry, gryzący posmak. Tuż nad ziemią była rzadka, znacznie rzadsza niż tam, gdzie życie pojawia się częściej i w większej obfitości. Niemniej wyczułem też ślady innych miejsc, przyniesione tu przez powietrze, pochwycone w całym mieście przez przejeżdżające górą pociągi. Moc i struktura, jakie zdołałem wyczuć, miały silny zapach, ale były śliskie w dotyku, cofały się przed zbyt stanowczym rozkazem, jak spłoszony ptak. Mimo to dały mi pocieszenie i odrobinę ciepła.
Podniosłem się i spojrzałem na białe ściany, odczytując pokrywające je graffiti. Większość wyglądała zwyczajnie: „J to gej!” albo „P&N na wieki”, ale na jednej ze ścian wypatrzyłem pomarańczową smugę farby, pełną pętli i nagłych zakrętasów. Poznawałem ją. Dotknąwszy jej palcami, poczułem ciepło i lekkie mrowienie, jakbym dotykał poruszającego się powoli piasku. To był znak żebraków, znaczący granicę klanowego terytorium. Ucieszyłem się, że moje zmysły nadal pozostają wrażliwe na takie rzeczy. Niewykluczone, że mogły nawet stać się jeszcze wrażliwsze. Rozumieliśmy ewentualne korzyści, ale ta myśl mnie nie pocieszyła.
Wlokłem się przez tunel, przyglądając się z uwagą wszystkim plamom farby i zadrapaniom na białych ścianach. Przekazy mówiące:
NIE POZWÓL, BY SYSTEM CIĘ ZNISZCZYŁ
albo:
xxULTRASxx
albo:
Nie liżcie pędzli
zlewały się ze sobą na pokrytej cementem, pomalowanej na biało powierzchni.
Moją uwagę przyciągnęła plama farby u końca tunelu. Nie miała typowych cech ochrony, jakimi posługują się ci, którzy znają się na takich sprawach, by bronić swojego terytorium. Napis namalowano czarnym sprayem, prostymi, drukowanymi literami. Głosił: „ZROBIŁEM Z SIEBIE CIEŃ NA ŚCIANIE”.
Zaniepokoił mnie ten widok, lecz inne wydarzenia owego wieczoru były ważniejsze, zignorowałem więc napis. Nie miałem farby, ale zanurzyłem palce w ostrym posmaku tego miejsca i w samym środku tunelu zacząłem rysować na ścianie własny znak. Poczułem, że nawet ta drobna czynność dodaje mi otuchy. Nakreśliłem długi symbol ochronny, mój własny znak chroniący przed złem i szkodą. Nie był to pies stróżujący, ale zawsze coś.
« 1 2 3 4 5 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Trzy miasta i trzej magowie – część druga
— Beatrycze Nowicka

Zemsta w rytmie miasta
— Anna Kańtoch

Tegoż twórcy

Miasto, magia, Matthew Swift
— Beatrycze Nowicka

Ogniu krocz ze mną
— Beatrycze Nowicka

Londyńska litania
— Beatrycze Nowicka

Uciekający czarnoksiężnik 3
— Anna Kańtoch

Czarnoksiężnik w cudzych butach
— Anna Kańtoch

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.