WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić | |
Tytuł | Namiestniczka. Księga I |
Tytuł oryginalny | Выбор Наместницы |
Data wydania | 11 stycznia 2011 |
Autor | Wiera Szkolnikowa |
Przekład | Rafał Dębski |
Wydawca | Prószyński i S-ka |
Cykl | Trylogia Suremu |
ISBN | 978-83-7648-528-7 |
Format | 824s. 125×195mm |
Cena | 44,— |
WWW | Polska strona |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | MadBooks.pl |
Wyszukaj w | Selkar.pl |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Namiestniczka. Księga I – fragment 2Wiera Szkolnikowa
Wiera SzkolnikowaNamiestniczka. Księga I – fragment 2– Zdecydowałby się pan na coś. – Uśmiechnęła się ledwie dostrzegalnie. – Albo pan zamarznie, albo zabiją pana rozbójnicy. Wanr postanowił kuć żelazo póki gorące. – Tylko od pani zależy, czy będę żył, czy umrę w kwiecie wieku. – Skąd ten pośpiech? Młody człowiek odchrząknął… Przecież nie opowie jej o pijatyce, która zatrzęsła całą dzielnicą. – Niestety, milady, młodość czasem doprowadza człeka do szalonych czynów. – Czyżby nieszczęśliwa miłość? – Tylko bardzo uważny słuchacz zauważyłby nutkę zdziwienia w pełnym współczucia głosie. – Całą noc śpiewał pan serenady pod oknem ukochanej? Czy też na odwrót, miłość szczęśliwa, która doprowadziła do tego, że spadł pan na klomb pod tymże samym oknem? – Pani, zlituj się! Została mi mniej niż godzina! Wczoraj piłem z przyjaciółmi! Niczego przed panią nie ukrywam, proszę, uratuj zbłąkaną duszę! – Cóż, w zamian za dwie świece w świątyni Ammerta zgodzę się pójść panu na rękę. Ale proszę więcej nie grzeszyć. – Cały ołtarz zastawię świecami, moja wybawczyni! Kobieta rozprostowała ramiona, wstała, wygładziła suknię i wyszła z sali. Wanr natychmiast dopadł upragnionego foliału i dopiero po zapisaniu dziesięciu stron zdał sobie sprawę, że nie spytał nieznajomej o imię. 4 Zgodnie z dworskim ceremoniałem w sali Małej, zwanej także Różową, o ścianach z drogocennego – różowego właśnie – drzewa, należało przyjmować posłów sprzymierzonych państw w sprawach niezwiązanych z wypowiadaniem wojen, dotyczących zawierania pokoju albo ustalania nowych ceł. Lecz namiestniczka Enrissa, ku oburzeniu szambelana i niezadowoleniu korpusu dyplomatycznego, wolała prowadzić rozmowy z posłami w jednym ze swoich gabinetów, salę zaś wykorzystywała do przyjmowania codziennych ministerialnych raportów. Bawiło ją przebywanie w ciepłym, różowym kolorze i patrzenie na urażone oblicza najważniejszych urzędników w państwie. Z sobie tylko znanego powodu budowniczy ustawił tron naprzeciw drzwi, na tle ogromnego, zajmującego całą ścianę okna. Słońce otaczało namiestniczkę bajeczną aureolą, pozostawiając jej twarz niewidoczną, a ministrowie, mrużąc oczy, mozolnie odczytywali pisma. Teraz słuchała referatu „O tradycjach Imperium w przyłączaniu nowych terytoriów”, w dodatku słuchała z nieoczekiwanym zainteresowaniem, z uznaniem przyjmując zgrabne frazy, krzywiąc się przy mniej udanych. Uczciwie musiała przyznać, że tych pierwszych było zdecydowanie więcej. Autor nie zachwycał lotnością, ale odróżniał się znacznie od reszty. Jednakże Enrissa koniec końców była lekko rozczarowana. Oczekiwała czegoś więcej. Nie od samego referatu – zazwyczaj orientowała się w istocie sprawy nie gorzej, jeśli nie lepiej, niż przedstawiający go urzędnik, po to spędzała poranki w bibliotece – ale od autora. Wreszcie minister umilkł i skłonił się z szacunkiem, podając władczyni pismo, aby przekazała je archiwiście. Jeszcze jeden drażniący bezsensownością rytuał: po co czytać raporty na głos? Enrissa podejrzewała, że pierwsze namiestniczki po prostu nie umiały czytać. Salomea Pierwsza Wielka z całą pewnością była niepiśmienna – w tamtych czasach może co dwudziesty mężczyzna coś tam dukał, a kobiety… Enrissa prychnęła. Po przejrzeniu ocalałych portretów owej namiestniczki i jej dekretów doszła do przekonania, że król Elian pojął tę piękność za żonę nie dla jej rozumu, ale innych, bardziej przyziemnych zalet. Szybko przeleciała wzrokiem tekst, oceniając charakter pisma. Wyraźne litery, silny nacisk – wprawdzie nie było w nich lekkości, ale przynajmniej ani jednego skreślenia, choć piszącego czas naglił. Księga traktująca o piśmie, nauce rozpoznawania cech człowieka według stawiania liter, określiłaby autora jako człowieka młodego, pełnego sił i ambitnego, ale niestety, nieco ograniczonego. Rzeczony traktat Enrissa znała na pamięć i już wiele razy skorzystała na tym, że potrafiła na podstawie pisma określić, z kim ma do czynienia. Niestety, księga, należąca do najcenniejszych w bibliotece, napisana została od pierwszej do ostatniej litery trafaretem. Anonimowy autor nie pożałował trudu, żeby czytelnik mógł natychmiast wykorzystać nabytą wiedzę. Namiestniczkę wyrwało z zamyślenia taktowne pokasływanie archiwisty, który podsunął srebrną tacę. Na niej miała położyć dokument. – Na razie ten papier zostanie u mnie. A pan, panie Tarin, racz przysłać do mnie autora – zwróciła się do ministra. – Starszy sekretarz Arton przybędzie w ciągu paru minut, wasza wysokość. – Starszy sekretarz Arton ograniczył się do przyłożenia pieczęci na dokumencie, a ja chcę rozmawiać z jego autorem. Nieszczęsny minister nie miał pojęcia, który z podsekretarzy napisał ten przeklęty referat, ale wnosząc z tonu namiestniczki, nie czekało go nic dobrego. Ciekawe, co naknocił. Czyżby nie spodobały się wyciągi ze starych traktatów, zawierające pochwały pod adresem imperium i namiestniczek w szczególności? Przecież to oczywiste, iż Wyspy Sveselskie trzeba przyłączyć na innych warunkach niż ziemie barbarzyńców tysiąc lat wcześniej. Ale pozory przestrzegania tradycji należy zachowywać, ponieważ tradycje są osnową każdego państwa i ciągłości władzy. Namiestniczka nie może się z tym nie zgodzić. Co mogło jej się nie spodobać?! Minister Tarin oddał nielekkiej służbie dyplomatycznej czterdzieści ze swoich sześćdziesięciu lat życia i najbardziej ze wszystkiego na świecie nienawidził niepewności. Kiedy tylko namiestniczka skinieniem ręki wyraziła zgodę, stary urzędnik szybko opuścił salę i wezwał zastępcę. Niebawem dotarł po nitce do kłębka. Trzeba by zerknąć na ptaszka, zanim wyśle go przed oblicze Enrissy. Minister nigdy nie spodziewał się niczego dobrego przy jakichkolwiek zmianach. Zazwyczaj skostnienie nie jest dobrze widziane w dyplomacji, ale Amaldija wolała widzieć na odpowiedzialnych stanowiskach swoich rówieśników, obawiając się gorącej przedsiębiorczości, jej następczyni zaś nie śpieszyła się używać żelaznej miotły, aby zaprowadzić własne porządki. Bez pośpiechu zamieniała starych gwardzistów na swoich ludzi, zupełnie jak cierpliwy rybak powoli zwija linkę, nie pozwalając rybie zerwać się z haczyka. Kiedy namiestniczka została sama, oparła głowę o zagłówek fotela i przymknęła oczy. Działanie takie jak przed chwilą, pod wpływem kaprysu, okazało się dziwnie przyjemnie. Zarządzanie państwem w pierwszym rzędzie wymagało opanowania i cierpliwości. Uczynić coś bezużytecznego i bezsensownego tylko dla własnej satysfakcji to postępek niegodny władczyni, ale zupełnie naturalny dla młodej kobiety. Enrissa zapragnęła zobaczyć jeszcze raz porannego rozmówcę, popatrzeć, jak będzie się tłumaczyć – zmieszany, zacinający się, gubiący słowa, w myślach przeżywający koniec kariery, a potem miłosiernie odpuścić mu, wyróżnić za dobrą służbę. Potrzebowała ludzi młodych, marzących o zaszczytach, zależnych tylko od niej, oddanych tylko jej. Już przysposobiła nowego ministra wojny, teraz zamierzała wysłać na zasłużony odpoczynek czcigodnego Tarina. Obiecane przez ministra pięć minut przeciągnęło się w piętnaście, a potem w pół godziny. Enrissa zdążyła dwa razy przeczytać referat, znalazła opuszczony przecinek. Jeszcze trochę i trzeba będzie szykować się na wieczorny wyjazd do ratusza. Nie może przecież z powodu zwykłej zachcianki zburzyć ustalonego już miesiąc temu porządku dnia, ale humor straciła bezpowrotnie. Z rozmachem uderzyła dłonią w poręcz tronu, korzystając z tego, że nikt jej nie widzi. Wbrew temu, co utrzymywał nadworny uzdrawiacz, jej wysokość miewała wapory nie tyle przez ustawiczne zmiany nastroju, ile właśnie przez niemożność ujawniania tych zmian otoczeniu. Umiejętność panowania nad sobą nazbyt często graniczy z hipokryzją, namiestniczce nie godzi się wyładowywać nawet na służbie, wszak jej służba to same wielkie damy… Co zrobić, sprowadzić sobie prostą dziewuchę i bić ją po twarzy? Enrissa skrzywiła się, odganiając głupie myśli, i już zbierała się do wyjścia, kiedy drzwi się otworzyły, a lokaj skłonił się w pas. – Podsekretarz urzędu spraw zagranicznych, Wanr Passois, na rozkaz waszej wysokości. Ledwie zdążyła wrócić na fotel i przyjąć pozę godną najwyższej damy zasiadającej na tronie w obliczu pokornego sługi, gdy wkroczył wezwany. 5 Wojsko wróciło do domu. Na wyspach zostało nieco oddziałów, aby utrzymać porządek. Szesnaście lat wojny dostatecznie wykrwawiło buntowniczych tubylców – w osiedlach prawie nie było chłopców starszych niż dziesięć lat; przez ostatnie pięciolecie w ogóle nie rodziły się dzieci, gdyż wszyscy mężczyźni wyruszyli do walki, a tylko w bajkach dziewki opowiadają matkom, że zaszły w ciążę od wiatru. Oczywiście, zwycięzcy ze wszystkich sił starali się uzupełnić te ubytki. |
Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.
więcej »Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.
więcej »Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner
Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner
Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner
Martin na swoje nieszczęście z Tolkienem ożeniony
— Anna Kańtoch
Namiestniczka. Księga I
— Wiera Szkolnikowa
Martin na swoje nieszczęście z Tolkienem ożeniony
— Anna Kańtoch