WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić | |
Tytuł | 1974 |
Tytuł oryginalny | Nineteen Seventy Four |
Data wydania | 15 lutego 2011 |
Autor | David Peace |
Przekład | Jan Hensel |
Wydawca | Prószyński i S-ka |
Cykl | Wilcze prawo |
ISBN | 978-83-7648-409-9 |
Format | 384s. 130×200mm |
Cena | 36,— |
Gatunek | kryminał / sensacja / thriller |
WWW | Polska strona |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | MadBooks.pl |
Wyszukaj w | Selkar.pl |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
1974David Peace
David Peace1974Wstałem, jak tego oczekiwał, ale pomyślałem sobie: A to strzelił kulą w płot. Naczelny znowu podniósł lupę. – Wciąż dostaję listy o Szczurołapie. Dobra robota. – Dziękuję, panie Hadden. – Otworzyłem drzwi. – Naprawdę powinieneś spróbować w to zagrać – powiedział i postukał palcem w zdjęcie. – To coś w sam raz dla ciebie. – Dziękuję. Tak zrobię. – Zamknąłem drzwi. Zza drzwi: – I nie zapomnij porozmawiać z Jackiem. Raz, dwa, trzy, cztery, po schodach na dół i w drzwi. Press Club, przed ślepiami dwóch kamiennych lwów, w centrum Leeds. Press Club, po jedenastej, święta zapowiadały się pracowicie. Press Club, wstęp tylko dla członków. Edward Dunford, członek, po schodach w dół i w drzwi. Kathryn przy barze, nieznajomy pijak przy jej uchu, jej oczy na mnie. Pijak bełkocze: – I jeden lew mówi do drugiego kurewsko cicho, no nie? Spojrzałem na prawdziwą scenę i kobietę w sukni z piór, śpiewającą wysilonym głosem We’ve Only Just Begun. Dwa kroki w tę i dwa we w tę, najmniejsza scenka świata. Podniecenie ściskało mi żołądek, rozdymało pierś. W garści szkocka z wodą, nade mną lamety i kolorowe lampki świąteczne, w kieszeni notes, a w głowie jedna myśl: TO JEST TO. Z czerni i czerwieni wyłoniła się ręka Barry’ego Gannona ze szlugiem między palcami. Wziąłem drinka, zostawiłem Kathryn i podszedłem do stolika Barry’ego. – Najpierw kradzież u Wilsona, a potem, dwa dni później, znika John zasrany Stonehouse. – Barry Gannon peroruje, tłumacząc głupim, na czym świat stoi. – Nie zapominaj o „Szczęściarzu” – uśmiechnął się George Greaves, stary wyga. – A co z pieprzonym Watergate? – zarechotał Gaz z działu sportowego, znudzony Barrym. Przysiadłem się. Wszyscy kiwają do mnie głowami: Barry, George, Gaz i Paul Kelly. Gruby Bernard i Tom z Bradford siedzą dwa stoliki dalej, kumple Jacka. Barry dopił swoje piwo. – Wszystko jest powiązane. Pokażcie mi dwie sprawy, które nie byłyby powiązane. – Stoke City i pierdolone mistrzostwo rozgrywek ligowych. – Gaz od sportu znowu się zaśmiał i zapalił następnego szluga. – Jutro wielki mecz, co? – powiedziałem, fan futbolu z doskoku. A Gaz, z prawdziwym gniewem w oczach: – Tylko żeby nie było takiej kichy jak w zeszłym tygodniu. Barry wstał. – Ktoś chce czegoś z baru? Kiwanie głowami, pomruki, Gaz i George gotowi do przegadania następnej nocki o Leeds United, Paul Kelly spogląda na zegarek i kręci głową. Podniosłem się i wychyliłem scotcha. – Pomogę ci. Z powrotem przy barze. Kathryn przy drugim końcu gada z barmanem i Steph, maszynistką. Barry Gannon, ni z gruchy, ni z pietruchy: – To jaki masz plan? – Hadden załatwił mi wywiad z George’em Oldmanem na jutro rano. – To skąd ta kwaśna mina? – Chce, żebym nie przypierał Oldmana do muru z tymi nierozwiązanymi sprawami. Mam tylko zebrać materiały do artykułu w rodzaju z życia wzięte, spróbować przeprowadzić wywiad z rodzinami, jeżeli zechcą ze mną rozmawiać. – Wesołych świąt, ojcze i matko zaginionej, przypuszczalnie martwej dziewczynki. Święty Eddie wyręczy Mikołaja i przywiezie wszystkie złe wspomnienia. Idealna wymówka: – Na pewno śledzą sprawę Clare Kemplay. Wspomnienia i tak wróciły. – Właściwie to wyświadczysz im przysługę. Przyniesiesz katharsis. – Barry uśmiechał się przez chwilę i toczył spojrzeniem po sali. – Są powiązane, jestem tego pewien. – Ale z czym? Trzy kufle piwa i… Zbił mnie z tropu, załapałem z opóźnieniem. – Whisky z wodą. – I whisky z wodą. – Barry Gannon patrzył teraz na Kathryn przy drugim końcu baru. – Szczęśliwy z ciebie facet, Dunford. A ja – poszarpane nerwy i wyrzuty sumienia. Za dużo whisky albo za mało whisky, rozmowa jakoś mi się nie kleiła. – Co masz na myśli? Co o tym sądzisz? – A dużo masz czasu? Chuj z tym, za bardzo byłem sterany na taką gadkę. – Taa. Wiem, co masz na myśli. Ale Barry odwrócił się do mnie plecami i rozmawiał już z jakimś młokosem przy barze, chudym jak ołówek, ubranym w gruby śliwkowy garnitur, z pomarańczoworudymi pierzastymi kłakami na łbie. Czarne nerwowe oczka łypnęły na mnie zza lewego barku Barry’ego. Kiepska podróba Bowiego. Próbowałem słuchać, co mówią, ale ta w kiecy z piór na scenie zaczęła się drzeć przy Don’t Forget to Remember. Spojrzałem w sufit, na podłogę, z powrotem na bar. – Dobrze się bawisz? – Kathryn miała zmęczone oczy. Oho, zaczyna się, pomyślałem. – Znasz Barry’ego. Zachowuje się czasem jak nierozgarnięty – szepnąłem. – Nierozgarnięty? Dobre słowo, w sam raz dla ciebie. Zlekceważyłem jedną przynętę, żeby capnąć następną. – A co u ciebie? – A co ma być? – Dobrze się bawisz? – Och, uwielbiam stać samotnie przy barze na dwanaście dni przed świętami. – Nie jesteś sama. – Byłam, dopóki nie przyszła Steph. – Mogłaś podejść. – Nikt mnie nie zapraszał. – Wzruszające. – Uśmiechnąłem się. – Ależ proszę, skoro już proponujesz. Napiję się wódki. – Myślę, że ja też. Zimne powietrze raczej nie pomogło. – Kocham cię – powiedziałem, ledwo trzymając się na nogach. – Chodź, kochanie, taksówka przyjechała. – Głos kobiety. Głos Kathryn. Odświeżacz powietrza o zapachu sosnowym też nie pomógł. – Kocham cię – powiedziałem. – Tylko żeby się nie porzygał – rzucił przez ramię taryfiarz Pakistańczyk. Czułem jego pot pomimo sosnowego zapaszku. – Kocham cię – powiedziałem. Jej matka spała, ojciec chrapał, a ja klęczałem na posadzce w ich łazience. Kathryn otworzyła drzwi i zapaliła światło. Znowu puściłem pawia. Bolało mnie i paliło, kiedy wszystko podchodziło do gardła i wylewało się z ust, ale chciałem rzygać wiecznie. A kiedy wreszcie skończyłem, przez długi czas gapiłem się na whisky i na szynkę, na kawałeczki w kiblu i na to, co chlapnęło na podłogę. Kathryn położyła mi ręce na barkach. Usiłowałem zidentyfikować głos, który mówił mi w głowie: „Udało ci się sprawić, że ludziom zrobiło się go autentycznie żal, a to wydawało mi się zupełnie niemożliwe”. Kathryn wsunęła mi ręce pod pachy. Nie chciałem wstawać już nigdy więcej. A potem, kiedy wreszcie wstałem, rozpłakałem się. – Chodź, kochanie – szepnęła. W nocy trzy razy budził mnie ten sam koszmarny sen. Za każdym razem myślałem: jestem już bezpieczny, jestem już bezpieczny, mogę znowu zasnąć. Za każdym razem ten sam sen: kobieta na ulicy ściskająca poły czerwonego swetra, którym się otuliła, krzyczy mi prosto w twarz. Za każdym razem kruk albo jakiś inny duży czarny ptak sfruwa z nieba o tysiącu odcieni szarości i czepia się pazurami jej ładnych blond włosów. Za każdym razem ściga ją w głąb ulicy, próbując wydziobać albo wydrapać oczy. Za każdym razem budzę się zlany zimnym potem i sparaliżowany, na poduszce mokrej od łez. Za każdym razem z mrocznego sufitu uśmiecha się do mnie buzia Clare Kemplay. |
Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.
więcej »Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.
więcej »Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner
Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner
Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner
Bożonarodzeniowy armagedon
— Sebastian Chosiński
polecam brytyjski miniserial na podstawie cyklu "W roku naszego Pana..." kolejno 1974, 1980 i 1983. master-piece imho