Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 27 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

David Gemmell
‹Nocny Sokół›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułNocny Sokół
Tytuł oryginalnyMidnight Falcon
Data wydania3 sierpnia 2004
Autor
PrzekładZbigniew A. Królicki
Wydawca Zysk i S-ka
CyklRigante
ISBN83-7298-596-0
Format524s. 115×183mm
Cena29,90
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Nocny Sokół

Esensja.pl
Esensja.pl
David Gemmell
1 2 3 4 »
Prezentujemy fragment przygotowywanej do druku przez wydawnictwo Zysk i S-ka powieści Davida Gemmela „Nocny Sokół” .

David Gemmell

Nocny Sokół

Prezentujemy fragment przygotowywanej do druku przez wydawnictwo Zysk i S-ka powieści Davida Gemmela „Nocny Sokół” .

David Gemmell
‹Nocny Sokół›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułNocny Sokół
Tytuł oryginalnyMidnight Falcon
Data wydania3 sierpnia 2004
Autor
PrzekładZbigniew A. Królicki
Wydawca Zysk i S-ka
CyklRigante
ISBN83-7298-596-0
Format524s. 115×183mm
Cena29,90
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup
Dedykacja:
Kiedy pobierałem nauki, przyglądałem się wielu nauczycielom. Jedni byli dobrzy, inni źli, a niektórzy wykazywali niewiarygodny brak kwalifikacji. I tylko jeden z nich był wielki. Nocnego Sokoła z głęboką wdzięcznością dedykuję Tony’emu Fenelonowi – nauczycielowi starej daty, człowiekowi surowemu, bezkompromisowemu i oddanemu powierzonym jego pieczy dzieciom. Jego wiara w nas pozwoliła nam uwierzyć w siebie. Ci, którzy podążali w złym kierunku, zawdzięczają mu tak wiele, że nigdy nie zdołają mu się odpłacić.
Podziękowania:
Dziękuję licznym recenzentom tekstu, którzy pomogli mi w trudnych chwilach. Są wśród nich Jan Dunlop, Alan Fisher, Stella Graham i Steve Hutt. Dziękuję również mojej korektorce, Nancy Webber, i wielu czytelnikom, których listy i e-maile są dla mnie nieustannym źródłem inspiracji.
Rozdział pierwszy
Parax łowca nie znosił próżności. Wiedział jednak, jak podstępnie potrafi ona podejść człowieka. Myśl ta była zimna i kąśliwa, niczym wiatr dmący nad okrytymi śniegiem szczytami gór Druagh. Z juków przy siodle wyciągnął wełnianą czapę, którą nasunął na swe rzedniejące siwe włosy. Spojrzenie jego starych oczu spoczęło na Caer Druagh, najstarszej z gór, ale Parax nie zdołał już dostrzec stromych, poszarpanych zboczy ani kęp odległych sosen. Widział tylko mgliste białe szczyty na tle surowego, szaroniebieskiego nieba.
Jego zdrożony kuc potknął się i stary chwycił za łęk siodła. Poklepał zwierzę po karku i delikatnie ruszył wodzami. Kobyłka miała osiemnaście lat. Zawsze była krzepka i wytrzymała – godna zaufania. Teraz jednak już nie. Te łowy przerastały i jej siły.
Stary westchnął. W czasach swojej świetności, jako trzydziestolatek, był jednym z najbieglejszych tropicieli Keltoi. Nie chełpił się tym przed nikim, wiedział bowiem, że los obdarował go bystrym wzrokiem i przenikliwym umysłem. Dobrze wyszkolił go ojciec, który sam był wielkim łowcą i tropicielem. Jako pięcioletni chłopiec, Parax potrafił rozróżnić tropy ponad trzydziestu różnych zwierząt: zwinnej wydry, ospałego borsuka, przebiegłego lisa i wielu innych. Jego talent graniczył z magią. Powiadano, że potrafi czytać w ludzkim życiu, patrząc na zdeptane obcasem źdźbło trawy. Oczywiście było to bzdurą i Parax uśmiechał się, gdy tego słuchał, nie rozpoznając w tym uśmiechu narodzin próżności. Jednakże istotnie umiał odczytać prawdę o człowieku z pozostawionych przezeń śladów: na przykład miejsce, w którym obozował i rozniecał ogień, świadczyło o tym, jak dobrze lub źle rozumie dzicz. Ilość popasów, na jakie pozwalał koniowi i szybkość, z jaką się poruszał, mówiły o tym, jak cierpliwie potrafi polować. Wszystko to mówiło o charakterze człowieka, a poznawszy charakter ściganego, Parax potrafił go znaleźć, choćby ten nie wiedzieć jak zręcznie ukrywał swój trop.
Gdy skończył trzydzieści pięć lat, jego sława dotarła aż do ziem Perdii, których król, Alea, zwerbował go do swej służby. Nawet wtedy jednak Parax nie pozwolił zapanować nad sobą przesadnej dumie. Dopiero w wieku pięćdziesięciu lat i w służbie króla Connavara zaczął się sycić swoimi osiągnięciami. Choć jego wzrok nie był już tak dobry jaki niegdyś, jego umiejętność czytania śladów wydawała się obserwatorom prawie magiczna. Nawet jako sześćdziesięciolatek potrafił tropić lepiej niż inni, ponieważ nabyte podczas długiego życia doświadczenie dawało mu przewagę nad młodszymi. Tak przynajmniej uważał i ta wiara, niczym podstępny chwast, niepostrzeżenie zakorzeniła się w jego sercu. Dopiero kiedy przekroczył siedemdziesiątkę, zrozumiał, że nie jest już najlepszy. Nie jest nawet dobry. Ta myśl sprawiła staremu przykrość. Gorsza jednak była świadomość tego, iż okłamał w tej sprawie człowieka, którego kochał jak nikogo na świecie – króla.
Parax służył Connavarowi od blisko trzydziestu lat – od dnia, w którym młody wojownik wyrwał go z łap handlarzy niewolników Kamiennego Grodu i zabrał z sobą, wracając w wyniosłe rodzinne góry Druagh. Tropiciel służył mu, kiedy młodzik został Lairdem, potem wodzem, aż wreszcie pierwszym od kilkuset lat królem. Był przy nim tego krwawego dnia na polu Cogden, gdy niezwyciężoną dotąd armię Kamiennego Grodu rozbił napór Żelaznych Wilków Connavara. Stary znów się wzdrygnął. Król Connavar ufał Paraksowi – i oto podeszły wiek oraz starcze zniedołężnienie sprawiły, że wiekowy tropiciel zdradził pokładane w nim zaufanie.
– Znajdź młodego Bane’a – powiedział król. – Znajdź go, zanim zabiją go łowcy, albo zanim on ich pozabija.
Spoglądając w osobliwe oczy króla, jedno zielone, drugie koloru ciemnego złota, Parax chciał wyznać prawdę i powiedzieć po prostu: – Stary przyjacielu, moja zręczność mnie opuściła. Nie potrafię ci pomóc.
Ale nie mógł. Słowa uwięzły mu w krtani, zatrzymane przez szpony fałszywej dumy. Był jednym z zaufanych królewskich doradców. Był Paraksem – najlepszym tropicielem na świecie, żywą legendą. W chwili, gdy wyjawiłby tę prawdę, stałby się po prostu bezużytecznym starcem, odepchniętym i zapomnianym. Zamiast tego skłonił się niezgrabnie i wyruszył ze Starych Dębów z zamętem w głowie i strachem w sercu. Jego stare oczy nie mogły już czytać śladów i od wielu dni musiał podążać za grupą łowców, licząc na to, iż zawiodą go do młodego banity.
Aż wreszcie doznał najgorszego upokorzenia. Zgubił trop łowców. Dwudziestu jeźdźców!
Zapłakał wtedy, łykając łzy goryczy. On, który kiedyś potrafił wytropić wróbla w locie, teraz nie umiał odnaleźć śladu dwudziestu koni. Jechał za nimi w odległości mili i zdrzemnął się w siodle. Jego kobyłka, zdrożona i spragniona, zwęszyła wodę i zeszła ze szlaku, zbaczając na wschód. Parax obudził się nagle, kiedy zaczęła się piąć na strome, porośnięte lasem zbocze wzgórza. I niemal spadł z siodła. Słońce zasnuły grube chmury i stary zrozumiał, że zabłądził. Kobyłka tymczasem doczłapała do bulgoczącego raźno strumienia, gdzie Parax zsunął się z siodła. Bolał go grzbiet i miał spieczone gardło. Przyklęknąwszy, zaczerpnął wody w złożone dłonie i napił się.
– Żyję już zbyt długo i żaden ze mnie pożytek – rzekł głośno. Kobyłka zarżała i uderzyła w ziemię kopytem. – Wiesz, ile mam lat? – zwrócił się do niej z pytaniem. – Siedemdziesiąt dwa. Kiedyś tropiłem rozbójnika przez trzy tygodnie. Dopadłem go wysoko w górach, na stromym zboczu. Król zapłacił mi dwadzieścia srebrnych monet i ogłosił Księciem Tropicieli. – Zdjąwszy wełnianą czapę, spryskał sobie wodą twarz i brodę. Był głodny. Miał w jukach owinięte w cienkie płótno paski wędzonego bekonu, razem z czarnym chlebem i małą gomółką sera. Zamierzał je rozpakować i przygotować ognisko, ale akurat słońce przedarło się przez chmury i znów się zdrzemnął, oparłszy głowę o okrągły kamień.
Śnił o lepszych czasach, kiedy wzrok go jeszcze nie zawodził; o dniach śmiechu i radości, które nastały po tym, jak król wyparł z Północy żołdaków Kamiennego Grodu. Śmiech i radość były dla wszystkich – tylko nie dla króla. Był Królem Demonem, jak go nazywano ze względu na jego porywczość, a także dlatego, iż ludzie pamiętali, jak straszną wywarł zemstę na mordercach swojej żony. Connavar, który był wtedy zwykłym Lairdem Rigante, sam jeden wyciął w pień całą wioskę, puszczając ją z dymem i zabijając mężczyzn, kobiety i dzieci. Od tamtego dnia Parax nigdy nie usłyszał jego śmiechu i nigdy nie zobaczył radości w jego oczach.
Teraz we śnie ujrzał króla, stojącego w blasku księżyca na murach Starych Dębów. Wokół krążyły duchy – młodej kobiety o długich ciemnych włosach i bladej twarzy oraz ogromnego mężczyzny z brodą zaplecioną w warkocze. Oba widma wyciągały do króla ręce. Na ich widok poorana bliznami twarz Connavara pobladła. Parax znał obie te postacie. Dziewczyna była żoną króla, a mężczyzną był Ruathain, jego przybrany ojciec.
– Nie dotrzymałeś obietnicy, mój mężu – odezwał się duch Tae.
Connavar pochylił głowę.
– Och, Tae – powiedział. – Tak mi wstyd!
– Czy teraz zabierzesz mnie na przejażdżkę?
Connavar jęknął boleśnie i padł na kolana. Parax stał, milcząc, znał bowiem powód królewskiej rozpaczy. Król obiecał żonie, że zabierze ją na przejażdżkę do odległego jeziora, ale wracając do domu, spotkał kobietę, którą kiedyś kochał. Arian zatrzymała go i poszedł z nią do łoża. Po kilku godzinach, gdy wrócił do Starych Dębów, odkrył, że Tae wyjechała w towarzystwie Ruathaina i została zabita przez napastników, którzy od dawna żywili urazę do jego ojczyma. Teraz Connavar wciąż klęczał ze zwieszoną głową, gdy pochylił się nad nim ogromny Ruathain.
– Conn, rodzina jest wszystkim. Myślałem, że choć tego cię nauczyłem.
– Nauczyłeś, Wielkoludzie. Nigdy tego nie zapomnę. Dbam o Skrzydło, Brana i matkę.
– A Bane?
Twarz Connavara wykrzywił gniew.
– Żałuję tego, co zrobiłem. Ale nie mogłem się zmusić, by ponownie spojrzeć w twarz Arian. Żądza, która pchnęła mnie w jej ramiona, zabiła Tae i zniszczyła mi życie!
– Conn, popełniłeś błąd. Wszyscy ludzie je popełniają. Bane jednak niczemu nie był winien, a dorastał, nie znając ojca. Patrzył, jak jego matka marniała, ogarnięta żałobą, i wreszcie umarła w samotności. Powinieneś był go lepiej traktować, Conn. Trzeba ci było go uznać za syna. Nie zdołasz temu zaprzeczyć – jest do ciebie podobny i nawet oczy ma po tobie: jedno złote, drugie zielone. A ponieważ ty się go wyrzekłeś, wzgardzili nim i inni.
1 2 3 4 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.